Rozdział 9 cz. 2 - Negocjacje
Przez jakiś czas kluczylismy korytarzami zamku Waterfort, oświetlonymi złotymi kandelabrami. Co jakiś czas na ścianach zawieszone były długie tkaniny, przedstawiające królewski herb - trójkąt skierowany szczytem do dołu, przypominający kształtem granice Aranel, w którego środku znajdowała się przebita mieczem sakwa ze złotem.
W końcu dotarliśmy do całkiem sporych, podwójnych wrót, pilnowanych z obu stron przez strażników w złotych płaszczach. Na nasz widok skinęli głowami i jeden z nich najpierw uderzył rękojeścią miecza w drzwi, po czym otworzył jedno skrzydło. Nasz orszak nie był na tyle duży, aby otwierać obydwa.
Okazało się, że weszliśmy do sali tronowej jednym z dwóch bocznych wejść, co w sumie mnie nie zdziwiło. W końcu byliśmy tylko we dwoje.
Po tym, jak zobaczyłam salę balową w zamku Elowyn, myślałam, że już nic mnie nie zaskoczy, ale jednak.
Pomieszczenie było bardzo długie, a na jego końcu wzniesiono marmurowe podwyższenie, do którego prowadziło pięć szerokich schodów. Od każdego wejścia aż pod same dwa masywne i obite złotym pluszem trony, biegły krwisto czerwone dywany. Wyciszyły one nasze kroki. Stukot obcasów w tak wysokiej sali dzwonił by w uszach niemiłosiernie.
Wymalowane freskami sklepienie podtrzymywały rzeźbione kolumny, z których zwisały złote proporce z wyhaftowanym herbem Waterforta. Mimo, że na dworze było jasno i mnóstwo światła wpadało do środka przez olbrzymie okna pokrywające niemal połowę jednej ze ścian, wszystkie kandelabry i żyrandole świeciły się ciepłym blaskiem świec. Wykonano je z mniejszych i większych pozłacanych poroży i kryształów. Na ścianie, na której nie było okien, wisiały ciężkie gobeliny. Przytłaczały swoim rozmiarem i przedstawiały różne sceny, wojnę, polowania, targowisko, a nawet salę tronową, co dawało dziwny efekt. Głębia, detale i proporcje tego obrazu sprawiały, że ktoś mniej uważny mógłby uznać to za kolejną salę i po prostu w niego wleźć.
‒ Całkiem skromnie, jak na króla, nie? ‒ powiedziałam półgębkiem i po krzywym uśmieszku na ustach złodzieja widziałam, że wyłapał ironię zawartą w tym zdaniu.
Pod podwyższeniem, za którym ponownie wisiało spore płótno z herbem Waterfortów, stało mnóstwo ludzi. Zapewne cały dwór się zbiegł na taką okoliczność. Rozglądałam się uważnie, aż w końcu wyłuskałam z tłumu charakterystyczny, pstrokaty kontusz Farrena. Wiedziałam, że nie przepuści takiej okazji.
Po czasie dłuższym niż bym mogła się tego spodziewać, stanęliśmy u podnóża schodów, przed dwoma tronami, na których zasiadała królewska para.
‒ Bądźcie pozdrowieni, królu Rhodericku i królowo Roweno ‒ powiedział złodziej, po czym skłonił się nisko, z prawą dłonią ułożoną płasko na klatce piersiowej. Także położyłam rękę na sercu, ale zamiast się ukłonić, dygnęłam, spuszczając z szacunkiem głowę, jak na damę przystało. Cieszyłam się, że mieliśmy okazję wcześniej przećwiczyć to wszystko z Farrenem.
Już wcześniej, idąc środkiem sali, mieliśmy okazję przyjrzeć się koronowanym głowom i rzeczywiście wyglądali młodo. Królowa sprawiała wrażenie, jakby była wręcz w moim wieku. Alabastrowa skóra, jasne misternie upięte włosy podkreślały delikatną złotą koronę wysadzaną diamentami oraz aleksandrytami, mieniącymi się czerwienią oraz zielenią. Miała bardzo łagodne rysy twarzy i chyba szmaragdowe oczy, ale z tej odległości ich kolor wydawał się przygaszony, mniej intensywny od moich. Jej obszerna suknia z długim trenem przykrywała niemal cały tron, na którym siedziała. Była w kolorze jasnej zieleni, wyszywana złotą brokatową nicią, z niezbyt głębokim dekoltem w kształcie łódki, odsłaniającym jej szyję oraz obojczyki. Królowa wydawała się odbijać blask, padający na nią z każdej strony.
Wyglądała jak wiosna. Niemal nie potrafiłam oderwać od niej oczu.
Król natomiast miał brązowe lekko falujące włosy, sięgające mu do szczęki. Twarz pokrywał elegancko przystrzyżony, niezbyt długi zarost, a broda przecięta została w ostry szpic, co przypominało nieco jego herb. Nie udało mu się jednak ukryć w ten sposób swojego młodego wieku. Oczy w kolorze jasnego piwa zdradzały jego witalność i młodzieńczą energię. Na jego skroniach także spoczywała korona, jednak była masywniejsza, a na jej środku pysznił się dumnie największy szafir, jaki w życiu widziałam. Jego ubiór nie pozostawiał żadnych wątpliwości, co do tego, jaką funkcję sprawował. Z ramion spływał mu złoty płaszcz obszyty jedwabiście czarnym futrem. Na szyi wisiał ciężki złoty wisior, a onyksowu kaftan, tak jak u królowej, wyszywany był złotą, brokatową nicią.
‒ Witajcie. Doniesiono mi, że przybyliście w imieniu smoczej królowej, czy to prawda? ‒ odezwał się Rhoderick.
‒ Tak, najjaśniejszy panie. Niestety nie posiadamy stosownego glejtu, ale nasza eskorta miała służyć jako potwierdzenie tego, co jej wysokość Lefasi prosiła wam przekazać ‒ odparł Renny.
Może prosiła to nie było słowo dokładnie odzwierciedlającę tamtą sytuację, ale doskonale rozumiałam, dlaczego właśnie tak to przedstawił.
‒ Tak, w istocie jest to dość jasny przekaz. Od wielu lat nie widziano smoków w tych stronach i mniemam, że nie zjawiły się tutaj bez powodu. W takim razie wysłuchajmy, co macie do powiedzenia. ‒ Nie wiedziałam, jak odczytać to, co mówił. Z jednej strony mogło to brzmieć lekceważąco, ale z drugiej wydawał się autentycznie tym zainteresowany.
‒ Przede wszystkim chcielibyśmy zapytać, czy królewski wywiad dotarł do informacji na temat zaginięć smocząt, które mają miejsce od kilku lat? ‒ Hornan zapytał wprost.
Po tym pytaniu po sali rozniósł się szmer rozmów. Zauważyłam też wymieniane między sobą zaskoczone spojrzenia. Nie byliśmy dyplomatami i owijanie tematu w bawełnę uznaliśmy po prostu za stratę czasu, ale najpierw musieliśmy zbadać zakres królewskiej wiedzy.
‒ Co macie na myśli? ‒ Nie odpowiedział na pytanie, ale jego wzrok stał się bardziej czujny. Czyli coś do niego dotarło.
‒ Mamy pewne informacje oraz dokumenty na ten temat, które chcielibyśmy przekazać waszej wysokości. Tak się też składa, że w ostatnim czasie udało nam się udaremnić sprzedaż wykradzionych smoczych jaj w Mariporcie. Przy tej okazji spotkaliśmy także pojmanego w niewolę, dorosłego morskiego smoka. ‒ Poprzednia wypowiedź wzbudziła tylko szmery, teraz to już były okrzyki. Głównie zdumienia i oburzenia, ale Rhoderick pozostał niewzruszony.
Cóż, nie za bardzo mieliśmy w tej sytuacji inne wyjście, jak tylko przyznać się, że to my staliśmy za tym całym zamieszaniem. Królowa Lefasi zapewniła nam ograniczone pole do popisu, co do informacji, jakich mogliśmy udzielić królowi, a jakoś musieliśmy go przekonać do działania. Same dokumenty mogłyby nie wystarczyć.
‒ Cisza! Cisza! ‒ Strażnik stojący niedaleko tronów próbował zapanować nad tymi przekrzykującymi się przekupkami, jednak dopiero, kiedy Waterfort podniósł rękę, jego dwór się uspokoił.
Król przywołał do siebie najbliższego doradcę, który po chwili skierował się w nasza stronę. Z niema prośba wypisana na twarzy wyciągnął rękę w oczekiwaniu. Renny podał mu wspomniane dokumenty, a ten przekazał je swojemu władcy.
‒ Zapoznam się z nimi i omówimy je w stosownym czasie. Oczywiście dotarły do mnie wieści o tym wydarzeniu, jednak jestem zaskoczony, że tak otwarcie mówicie o swoim udziale. Mógłbym natychmiast wtrącić was za to do lochu, ale poniekąd rozumiem zamysł smoczej królowej. Musiała być wam wdzięczna, skoro wyznaczyła was do tego zadania. W tej chwili jesteście jej posłami, dzięki czemu zapewniła immunitet waszej dwójce ‒ przerwał na chwilę i skinął na stojącego nieopodal służącego, aby podał mu kielich do zwilżenia ust.
Starałam się wykorzystać ten czas na przetrawienie tego, co usłyszałam. Nie myślałam wcześniej w ten sposób o naszej misji. Król po chwili wrócił do przerwanego wątku:
‒ Przyznam, że miałem mieszane odczucia związane z całą tą sprawą. Księżniczka Mairi już jakiś czas temu odezwała się do mnie z dość śmiałą propozycją. Chciała zastąpić moją małżonkę, myśląc, że będę szukał dla niej zastępstwa z uwagi na wiadome okoliczności. ‒ Tu przeleciał srogim wzrokiem po niektórych osobach ze swojego dworu. ‒ Przeliczyła się jednak. Kocham Rowenę i nie zamierzam jej wymieniać. Z żadnego powodu. Na nikogo.
Zaskoczyła mnie jego szczerość i prostota z jaką to powiedział. Nie sądziłam, że będzie tak otwarcie mówił o swoich uczuciach i mój szacunek do niego znacząco wzrósł. Sama zainteresowana jednak nawet nie mrugnęła. Albo przyzwyczaiła się do jego sposobu bycia, albo była cholernie dobrą aktorką, co w razie złego obrotu wypadków czyniło z niej groźnego przeciwnika.
‒ Czy to możliwe, że księżniczka zraniona waszym odrzuceniem w swojej pysze spróbowała inaczej sięgnąć po władzę? ‒ wtrąciłam. Nie chciałam niczego sugerować wprost. Skoro o wszystkim wiedział, musiał zdawać sobie sprawę z tego, że to ona maczała w tym wypielęgnowane paluszki.
‒ Nie wykluczam takiego przebiegu wydarzeń, aczkolwiek, z tego co wiem, nie udowodniono jej bezpośredniego udziału. Poza tym, to nie ona dokonywała samego aktu ‒ zawiesił głos.
‒ A czy w takim razie wasza królewska wysokość wie, kto za to odpowiada? ‒ zapytał niepewnie Renny.
W sali tronowej zapadła absolutna cisza. Wszyscy byli ciekawi odpowiedzi Rhodericka. Jeśli przyzna się, że wiedział, ale nic z tym nie zrobił, wykaże się ignorancją. Jeśli jednak nie zdawał sobie z tego sprawy, ktoś mógłby mu wytknąć niekompetencję.
‒ Cóż, doszły mnie pewne słuchy, ale zdążyliście mnie ubiec w reakcji. Dopiero po udaremnieniu wymiany, w trakcie której księżniczka chciała przekonać do siebie liczące się w polityce rody Elowyn, dostałem kompletne informacje na ten temat.
Czy przez kompletne, miał na myśli także udział liderów Nocnych Cieni? Złodziei Czasu? Wiedział o wszystkim? Nadal nie odpowiedział na wcześniejsze pytanie Hornana. Cholerny dyplomata.
‒ Wasza wysokość, czy zostały przedsięwzięte jakieś kroki w kierunku ukarania winnych i zadośćuczynienia pokrzywdzonym smokom? ‒ Złodziej jakoś w końcu musiał poruszyć i ten temat. Waterfort zmrużył groźnie oczy, usłyszawszy drugą część jego wypowiedzi.
‒ Zadośćuczynienie? Czemuż to mam płacić za czyny poczynione przez kogoś, kto wymyka się mojej jurysdykcji?
A więc wiedział, kto jest w to zamieszany!
‒ Miłościwy królu, jako przywódca całego królestwa sprawujesz pieczę nad wszystkimi jego mieszkańcami. Obawiam się, że jeśli królowa Lefasi nie zostanie usatysfakcjonowana i nie odczuje, że my, jako rodzaj ludzki, żałujemy tych występków, może przedsięwziąć inne kroki w celu uzyskania tego samego efektu ‒ powiedział Renny i kolejny raz skłonił głowę, a ja szybko poszłam za jego przykładem.
Byłam z niego dumna, bo właśnie w bardzo zmyślny, ale nie bezpośredni sposób, zagroził najpotężniejszemu władcy królestwa Rayam. Jednocześnie na równi poczuwał się do odpowiedzialności za działania Złodziei Czasu i Mairi.
Król w zamyśleniu pogładził palcami swoją brodę i ponownie zmierzył nas badawczym spojrzeniem.
‒ Czego w takim razie życzy sobie Lefasi? ‒ zapytał, co samo w sobie było krokiem w dobrą stronę. Przynajmniej chciał nas wysłuchać do końca.
‒ Przede wszystkim pragnie zemsty. Śmiem sądzić, że w tej materii wasze życzenia się pokrywają, gdyż jako król sprawiedliwy, z całą pewnością położysz kres tym niegodziwościom raz na zawsze. ‒ Mój towarzysz zaczął od łatwiejszej części żądań naszej nowej władczyni, co wcale mnie nie zdziwiło. W obliczu tak jasno przedstawionej sprawy, przynajmniej w kwestii potępienia winnych król nie miał już wyboru. Nie sposób było ustalić, co wie i od kiedy, ale gdyby teraz nie zareagował, mogłoby się to skończyć tragicznie. Wiedział o tym każdy znajdujący się w tej sali. Waterfort chyba przypuszczał, że to nie może być wszystko, bo zapytał:
‒ Myślę, że to, iż pragnę wyplenić z moich ziem to plugastwo jest oczywiste, ale czy królowa zostanie w ten sposób uspokojona?
‒ Bardzo pragnęlibyśmy, aby tak było, ale jest coś jeszcze. Smoki pragną prawdziwej suwerenności, w związku z tym chciałyby otrzymać od króla terytorium, oazę. Miejsce, które mogłyby nazwać domem.
‒ Odważne roszczenie. Rozumiem, że ma coś konkretnego na myśli? ‒ Po raz kolejny pomyślałam, że nie można było odmówić mu inteligencji.
‒ Tak. Jest to teren pustynny, na którym nie ma ludzkich osad. Król nawet nie odczuje jego braku... ‒ Renny zawiesił niepewnie głos.
‒ Coś jeszcze?
‒ Ostatnia prośba. W ramach zadośćuczynienia oraz przestrogi na przyszłość dla naszego społeczeństwa, jej wysokość życzy sobie, aby za każde ukradzione smoczątko mogła wybrać dowolne dziecko, które spełni jej oczekiwania i zostanie powiernikiem Asili w jej nowym królestwie ‒ wyrzucił z siebie niemal na jednym wydechu.
Wśród zebranego tłumu ponownie podniosła się wrzawa. Zewsząd docierały do nas krzyki, groźby i zdenerwowane spojrzenia. Nie zaskoczyło mnie to. Właśnie tego się spodziewałam, dlatego nie odwróciłam wzroku od naszego rozmówcy. W końcu do niego będzie należała decyzja. Rhoderick pozwolił wyszaleć się tłumowi, a kiedy nareszcie ucichli, wstał ze swojego tronu.
‒ Daliście mi dzisiaj dużo informacji, które muszę omówić z moimi doradcami. Myślę, że przekaz królowej Lefasi jest jasny dla wszystkich. Udam się teraz na spoczynek i wrócimy do tej sprawy jutro rano, a wieczorem zapraszam was na ucztę z okazji Przesilenia. Możecie odejść ‒ odprawił nas, po czym ujął dłoń swojej małżonki i powolnym krokiem wyprowadził ją z sali, w której znów rozległy się szmery. Kiedy tylko zniknęli, przypadł do nas Farren.
‒ Ale rewelacje! Teraz już mnie nie dziwi wasza wczorajsza postawa. Takie roszczenia? Co królowa sobie myślała? O czym jeszcze nie wiemy? Swoją drogą wyglądacie wprost powalająco ‒ wyszeptał podekscytowany, wychodząc z nami przez te same drzwi, którymi tu weszliśmy. Tym razem do naszych komnat odprowadzał nas jeden z zamkowych strażników.
‒ Farren? ‒ odezwał się złodziej.
‒ Tak?
‒ Stul dziób. Przynajmniej dopóki nie wrócimy do siebie. ‒ Bardzo mnie rozbawiła mina zbitego psa, jaką właśnie zaprezentował bard i za wszelką cenę usiłowałam zachować powagę, aby mu się nie narazić.
Przemierzaliśmy praktycznie puste korytarze, a ja, mając już za sobą tę najtrudniejszą część zleconego nam zadania, mogłam przyjrzeć się widokom, jakie rozpościerały się za dużymi oknami, które mijaliśmy. Kiedy przylecieliśmy wczoraj, było już niemal ciemno, dlatego dopiero teraz się tym zainteresowałam.
Sama siedziba Waterforta była ogromnym zamkiem warownym i diametralnie różniła się od tego, który miałam okazję zwiedzić w Mariporcie. Tutaj mury swoją grubością dorównywały człowiekowi, szerokie parapety okienne najlepiej o tym świadczyły. Po drugiej stronie brukowanego dziedzińca widziałam szerokie u podstawy, zakończone płasko wieże, na których umieszczono balisty, a sama forteca znajdowała się na wzniesieniu i prowadziła do niej tylko jedna droga.
Wczoraj, lecąc na Agaresie dostrzegłam miasteczko, usytuowane niejako u stóp swojego włodarza. Nie wiem, czego się spodziewałam, ale na pewno nie tego, bo otaczały nas w głównej mierze pola uprawne. Co prawda, im bliżej lecieliśmy zamku, tym zabudowania stawały się bardziej zagęszczone, ale i tak poczułam się zawiedziona. Spodziewałam się czegoś przynajmniej tak wspaniałego jak Mariport, ale widocznie Waterfortowie cenili sobie bardziej dostęp do żywności i możliwości obronne, niźli epatowanie bogactwem oraz przepychem.
Później dowiedziałam się od służki, że sama warownia jest swego rodzaju miastem. Znajdowały się w niej kaplice należące do każdego z naszych bogów. Można było skorzystać z usług płatnerza i kowala, a na głównym dziedzińcu codziennie swoje kramy rozkładali kupcy, oferując wysokiej jakości produkty. Waterfort oczywiście dysponował również portem, jednak z tego, co ujrzałam przez południe okna, próżno byłoby tam szukać wyszukanych i dopieszczonych jachtów. Wszystkie łodzie miały wysokie burty i ostro zakończone dzioby, a ich maszty były chyba grubsze ode mnie. Do tego na każdym znajdowała się przynajmniej jedna balista.
Ilość tej broni w zamku zaczynała mnie niepokoić.
‒ Chcielibyśmy udać się do naszych towarzyszy, aby zdać im relację z dzisiejszego spotkania. Może chciałbyś zabrać się z nami? ‒ zapytałam barda, kiedy już dotarliśmy do mojej komnaty. Renny'emu pokój służył bardziej za garderobę, niż za cokolwiek innego. Zdecydowaną większość czasu spędzał w moim.
‒ Jeszcze pytasz? ‒ Otworzył szeroko oczy, w których pojawiło się podekscytowanie.
‒ Nie boisz się? ‒ parsknęłam ze śmiechem na ten widok.
‒ Oczywiście, ale w życiu nie przegapiłbym takiej okazji! Nawet sobie nie wyobrażasz, jakie pieśni będę mógł ułożyć na ten temat. Wasza dwójka dostarcza mi przy każdym spotkaniu wprost idealne historie.
‒ No popatrz, Lily, jaki nas kopnął zaszczyt ‒ ironizował Renny.
‒ A jakże! Już na wieki wasz ślad będzie się unosił na tym padole łez razem z dźwiękami lutni ‒ odrzekł, zupełnie niezrażony naszym podejściem. ‒ To co, idziemy?
‒ Daj nam chwilę. Przebierzemy się w coś normalnego i możemy ruszać. Dostaniemy tu gdzieś konie? Nie uśmiecha mi się ponowne pokonywanie tej drogi pieszo. Do tego w obie strony ‒ burknęłam, zmęczona już na samo wspomnienie wczorajszej wycieczki do zamkowej bramy. Nikt po drodze nie chciał wypożyczyć nieznajomym wierzchowców, a uznaliśmy, że jednak nie wypada ich kraść.
‒ Jest tu stajnia, więc bez problemu coś załatwię. Spotkajmy się w takim razie przy bramie. Traficie, czy przysłać tu kogoś? ‒ Bard jak chciał, to potrafił być zorganizowany.
‒ Damy radę ‒ powiedziałam.
‒ Tylko nie każcie mi czekać zbyt długo. ‒ Mrugnął do nas porozumiewawczo. W jego mniemaniu chyba miało to oznaczać, że już sobie dokładnie wyobraża działania, które mogłyby nas opóźnić.
‒ Farren! ‒ huknął na niego Renny, na co ten podkulił ogon i uciekł z komnaty.
Zostaliśmy sami.
‒ Co sądzisz o tym wszystkim? ‒ spytał, już zdecydowanie łagodniejszym tonem.
‒ Szczerze? Nie mam pojęcia, co powie na to wszystko Rhoderick, ale uważam, że nie mogliśmy lepiej tego rozegrać. Jestem z ciebie naprawdę dumna. ‒ Na chwilę zawiesiłam na nim wzrok, po czym zaczęłam wyciągać z kufra swoje rzeczy.
‒ Dziękuję. To był ciężki poranek. Nie chce mi się nigdzie ruszać.
‒ Mnie też, ale jak zostaniemy tu dłużej, ten bęcwał zwany także twoim przyjacielem gotów tak się zagalopować w swoich wyobrażeniach, że już go nie zatrzymamy ‒ zaśmiałam się lekko i odwróciłam do niego, żeby spojrzeć mu w oczy.
Nadal niezmiennie zachwycało mnie to, jak bardzo mogłam się zagłębić w tym spojrzeniu, które kiedyś przyprawiało mnie o ciarki. W sumie teraz też tak było, ale to odczucie zdecydowanie nabrało innego wymiaru.
‒ Tak, wiem. Musimy iść ‒ westchnął, podszedł do mnie i jeszcze na kilka sekund oparł swoje czoło o moje, po czym z ociąganiem udał się w kierunku drzwi. ‒ Jestem bardzo ciekaw, co Lu'bong i Agares powiedzą na widok naszego towarzysza. ‒ Widziałam, że ta myśl poprawiła mu humor, a kiedy byłam już sama, spojrzałam na swoje odbicie w lustrze.
Naszyjnik od Renny'ego po raz kolejny przyciągnął moją uwagę. Dotknęłam kamieni, które rozgrzało ciepło mojej skóry. Po chwili odpięłam go i delikatnie odłożyłam na miejsce. Nie miałam pojęcia, czy jeszcze kiedykolwiek go założę, ale wiedziałam jedno.
Nigdy go nie zgubię.
Tak samo, jak mojego łotra.
***
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro