Rozdział 5 cz.1 - Miejsce zbrodni
Po drodze omawialiśmy dalej jak się przygotować na tę nocną eskapadę. Jak zwykle, bez pukania zostaliśmy wpuszczeni do gildii i skierowałam się od razu do jadalni. Już z dołu czułam gulasz jagnięcy Marty i ślinka napłynęła mi do ust.
Nie zwracając uwagi na to, czy złodziej idzie za mną, w końcu to na tyle duży chłopiec, że tu się już raczej nie zgubi, z uśmiechem na ustach podążyłam za nosem. Kiedy przekroczyłam próg jadalni okazało się, że nie będę tam sama.
Jeden ze stolików zajmowała trójka złodziei, którym uprzejmie skinęłam głową, ale moją uwagę przykuł inny. Ric podniósł głowę znad talerza i uśmiechnął się na mój widok, jednak po chwili mina mu zrzedła.
− Co ON tu robi? − zapytał skwaszony.
Obejrzałam się za siebie i jak mogłam się spodziewać, zobaczyłam bardzo zadowolonego z siebie Hornana. Już to przerabiałam, więc westchnęłam tylko i skierowałam się tam, gdzie najbardziej pragnęłam się teraz znaleźć, czyli po gulasz. Renny w tym czasie, zaopatrzony w talerz zupy cebulowej, dosiadł się beztrosko do Ric'a.
− Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko naszemu towarzystwu. Zawsze to weselej jeść w kompanii. Za nami ciężki poranek i czeka nas jeszcze bardzo zajmująca noc − powiedział z najbardziej mi znanym, cwanym uśmiechem.
Ric tylko na niego spojrzał chmurnie i bez słowa wrócił do swojego gulaszu. Nie zamierzałam czekać, aż się wścieknie lub któryś z nich rozpocznie walkę kogutów, więc poszłam do innego stolika, by zjeść swój obiad w spokoju.
Przechodząc koło Rica, pocałowałam go tylko w policzek i powiedziałam:
− Spotkajmy się później w moim pokoju, dobrze?
Widziałam, że jego wzrok nieco złagodniał i skinął twierdząco głową. Za to Renny skrzywił się na ten widok i ostrzegawczo spiorunowałam go wzrokiem.
− Pamiętaj, że potem wyruszamy. Postaraj się nie spóźnić − rzekł bez przekonania. Skończył swoją porcję i wyszedł bez słowa.
Czekałam w swoim pokoju, w międzyczasie pakując niezbędne rzeczy do plecaka. Nie wiedziałam ile nam to zajmie, więc zabrałam również z kuchni kawał chleba i ser. W końcu usłyszałam pukanie, którego się spodziewałam.
− Wejdź! − krzyknęłam.
W drzwiach ukazała się czarna czupryna Ric'a. Dopiero teraz zaczęłam dostrzegać podobieństwa między nim i Hornanem.
Jestem wariatką. Ciężko chorą wariatką − pomyślałam, a na głos powiedziałam:
− Usiądź, chciałabym z tobą porozmawiać.
− Czas najwyższy − mruknął niezadowolony.
− Co to ma znaczyć?
− Co to ma znaczyć? Cała gildia aż huczy! Wszyscy tylko czekają i obstawiają zakłady, kiedy w końcu poderżnę gardło temu facetowi! − wybuchnął.
Nie przypominam sobie, żeby kiedyś tak się zachowywał w stosunku do mnie. Jasne, do innych podwładnych potrafił być ostrzejszy i zimniejszy od mojego noża, ale mnie zawsze okazywał swoją łagodniejszą stronę.
− Wybacz, ale dalej nie rozumiem. − Widząc, że znów robi się czerwony, postarałam się go nieco uspokoić. − Wiem, że chodzi ci o Hornana, ale nie mam pojęcia jaki on ma związek z tobą? Jak tylko się znów pojawił, od razu ci o nim opowiedziałam, nie ukrywałam niczego. Na wszystkich bogów, w najśmielszych snach nie sądziłam, że znów go spotkam.
− Czy ty naprawdę nie widzisz, co on z tobą robi? I ze mną przy okazji?
− Widzę, że drażni się z tobą. Wyolbrzymia całą sytuację tylko po to, żeby grać ci na nerwach i jak widzę odniósł pożądany skutek. Myślałam, że jesteś bardziej odporny na takie rzeczy − wytknęłam mu.
Starałam się być opanowana i spokojnie siedziałam na łóżku, obserwując krążącego po moim pokoju kochanka. Musiałam to wyjaśnić, nim któryś z nich zrobi coś głupiego.
− Ma ku temu aż zbyt wiele okazji! Ciągle razem przebywacie, więc wiele nie trzeba − powiedział oskarżycielsko.
− To nie moja zachcianka, ani jego zresztą też. Onyks przydzielił nam zadanie − tłumaczyłam. Trochę minęłam się z prawdą, ale lepiej było nie dolewać oliwy do ognia. Kto by pomyślał, że może być taki zazdrosny?
− Co to za zadanie? − Zmarszczył brwi, ewidentnie niezadowolony z obrotu spraw.
− Dobrze wiesz, że nie mogę ci powiedzieć. − Nie rozumiałam, po co w ogóle pyta.
− Jestem twoim przełożonym, powinienem wiedzieć jakie misje wykonują moi ludzie.
− To bezpośrednie polecenie Orena. Jeśli chcesz wiedzieć, jego powinieneś zapytać. Czy naprawdę muszę ci to tłumaczyć? − Trochę to było dziwne. Nie spodziewałabym się takiego zachowania po liderze frakcji.
W każdym razie wyglądało na to, że pozostali członkowie gildii nic nie wiedzieli o morderstwie. Bardzo dobrze, w tej sytuacji lepiej, żeby tak zostało. Ric tylko spojrzał na mnie z wyrzutem, więc wstałam i objęłam go czule.
− Co cię tak naprawdę martwi? − spytałam cicho.
− Widzę jak on na ciebie patrzy i nie podoba mi się to. Robi ze mnie głupca przed wszystkimi − mruknął niezadowolony, ale odwzajemnił uścisk.
− On nic dla mnie nie znaczy. To tylko praca − zapewniałam.
− Słyszałem, że o mnie też tak na początku mówiłaś − odparł z wyrzutem.
− Tak? Ciekawe kto jest takim plotkarzem. − Spróbowałam zażartować.
− Lily, w tej instytucji każdy donosi. − Uśmiechnął półgębkiem. − Co nie zmienia faktu, że jeśli cię tknie, zabiję skurwysyna gołymi rękami.
− Ja go nie cierpię do granic możliwości. Naprawdę nie masz się o co martwić − uspokajałam go dalej.
Nawet przez kurtkę wyczuwałam, jak bardzo miał napięte mięśnie. Postanowiłam więc je rozluźnić. Moje dłonie odnalazły drogę do jego ciepłej skóry, pieszcząc ją delikatnie. Zabawne. Wcześniej byłam pewna, że zostawi mnie, kiedy tylko nadarzy się ku temu lepsza okazja. Może jednak się myliłam? Choć to jego zachowanie było dziwne. Z jednej strony mówił, że zabije Renny'ego, a z drugiej opowiadał o swojej zachwianej pozycji. Jakby nasza relacja miała na to jakiś wpływ.
− Musisz wychodzić? − zapytał już innym tonem. Ten zdecydowanie bardziej mi odpowiadał.
− Niestety tak, ale myślę, że mamy jeszcze trochę czasu. Najwyżej się spóźnię. − Mrugnęłam do niego i pociągnęłam go w stronę łóżka.
− Podoba mi się ten pomysł − mruknął z ustami przy mojej szyi.
Obsypał ją pocałunkami, po czym ułożył mnie na miękkich poduszkach. Sprawnymi ruchami rozsznurował mi koszulę. Wargi złodzieja skupiły się na moim dekolcie, a palce na piersiach, które wręcz błagały o atencję. Jęknęłam cicho i przyciągnęłam go bliżej siebie, oplatając nogi wokół jego bioder.
− Jak bardzo możesz się spóźnić? − mruknął Ric.
− Tyle, ile trzeba − zaśmiałam się, ale już po chwili nie było mi do śmiechu, kiedy miękkie usta lidera rozpoczęły swoją powolną wędrówkę w dół mojego rozpalonego ciała.
*
Po spotkaniu z Ric'iem miałam dobry humor i postanowiłam sobie, że Renny go nie zniszczy, choć spodziewałam się, że będzie próbował. Zeszłam na dół i zobaczyłam, że już na mnie czeka.
− Miałaś się nie spóźnić − burknął, wyraźnie naburmuszony.
− Tylko odrobinę. − Uśmiechnęłam się szelmowsko, bardzo z siebie zadowolona i bezczelnie patrząc mu prosto w oczy.
− Przynajmniej zdążyłaś się spakować. − Rzucił okiem na mój plecak i skierowaliśmy się na zewnątrz.
Słońce już prawie zaszło i na ulicach kładły się długie cienie. Ruch w dzielnicy zwolnił, sklepikarze zamykali swoje lokale i wypraszali ostatnich maruderów. Po raz kolejny skręciliśmy w stronę Ścieku.
Ostatnio mój ulubiony kierunek − pomyślałam z przekąsem.
− Nie zniosę trzeci raz tej drogi. Może choć zmienimy trasę? − zapytał Renny.
Spojrzałam na niego zaskoczona. Znów czytał mi w myślach?
− Proszę bardzo − powiedziałam tylko, siląc się na opanowanie i wybrałam inną alejkę.
Złodziej przyglądał mi się przez chwilę uważnie, po czym bardziej stwierdził, niż zapytał:
− Pomyślałaś o tym samym.
− O czym?
− Że masz już dość tej drogi. − Uśmiechnął się z miną wszystkowiedzącego błazna.
− Nie wiem, o czym mówisz. − Wyparłam się, choć widocznie nieskutecznie.
− Dobrze wiesz. Znów zaczynamy myśleć podobnie. − Był radosny jak dzieciak, który znalazł dawno zagubioną zabawkę.
− Niech Hewa nade mną czuwa. Tylko nie to − westchnęłam.
− Lily, dzięki temu właśnie jesteśmy tak dobrymi partnerami. Musimy się tylko znów dotrzeć i złapać nawzajem swój rytm.
− Nie zamierzam się z tobą docierać, cokolwiek masz na myśli. Chcę zakończyć tę sprawę i wrócić do poprzedniego życia.
− Było aż takie interesujące? Fascynujące? Satysfakcjonujące? Bogate w doznania, doświadczenia i przygody? − drążył.
− Więcej epitetów nie znasz? Próbujesz mi zasugerować, że teraz takie jest? − zapytałam sceptycznie.
− A nie? − Pytająco uniósł brew.
− Prawdopodobnie ktoś pragnie mojej śmierci, ty łazisz za mną jak smród po gaciach, Ric jest ciągle wściekły, a Oren sobie z nami pogrywa. Wprost cudownie. Masz rację, teraz jest mi o niebo lepiej.
− Znów ten sarkazm. Na twoim miejscu postarałbym się, żeby mnie tu zatrzymać, inaczej znów czeka cię nuda. − Był tak pewny siebie, że to już zakrawało na skandal.
− Przemyślę twoją niezwykle kuszącą sugestię. − Stwierdziłam ironicznie, doskonale wiedząc, że tego nie zrobię.
− Ty dalej to samo. Doceń choć, że ci pomagam.
− W zasadzie to ja pomagam tobie. To w końcu twoje zadanie. Pamiętasz w ogóle po co tu przyjechałeś? Po co właściwie powiedziałeś te brednie Orenowi?
− Jakie brednie? − zdziwił się, nie rozumiejąc, do czego zmierzam. Mnie wydawało się to oczywiste.
− Że potrzebujesz, żebym z tobą pracowała. Doskonale wiesz, że to nieprawda. Sam na pewno dałbyś sobie świetnie radę, w końcu zostałeś do tego szkolony.
− Zapewne masz rację, ale moje szkolenie zakładało również wykorzystanie każdej możliwej przewagi nad przeciwnikiem. Ty dajesz mi przewagę. Dzięki temu praca idzie szybciej... i przyjemniej. − Znów ten zadowolony z siebie uśmiech. Miałam cholerną ochotę zetrzeć mu go z twarzy. Pięścią.
− Dla kogo przyjemniej, dla tego przyjemniej − burknęłam pod nosem.
− Lily, ty po prostu uwielbiasz się oszukiwać.
− Może zajmiemy się sprawą zamiast gadać o głupotach? Gabriel zostawił dla mnie listę. Na szczęście nie jest długa, to tylko cztery nazwiska. Myślę, że możemy ich jutro przesłuchać.
− Świetnie. Widzisz? Właśnie o tym mówiłem. Sam nie zdobyłbym ich tak szybko.
Przewróciłam oczami i postanowiłam nie ciągnąć dalej tej dyskusji. Zresztą dotarliśmy już do Ścieku, więc lepiej było wzmóc ostrożność. Po raz kolejny wybraliśmy drogę ponad kanałami, ale zanim zbliżyliśmy się do miejsca zbrodni okrążyliśmy je kilkukrotnie, by się upewnić, że nie ma tu żadnych niepotrzebnych par oczu.
Obserwowaliśmy z góry miejsce, w którym ostatni raz widzieliśmy Grega i Hary'ego. Gdybym wiedziała wtedy, że Oren nam to przydzieli, pewnie bardziej przyłożyłabym się do oględzin. Teraz trzeba musieliśmy jakoś nadrobić. Na pierwszy rzut oka uliczka nie wyróżniała się niczym. Nie stała tam żadna latarnia, więc gdyby nie światło księżyca, nie widzielibyśmy zbyt wiele. Zeszliśmy z dachu i weszliśmy do alejki. Leżało tu pełno śmieci i cuchnęło zdechłą rybą.
− Mój ulubiony zapach − powiedział z przekąsem Renny.
− Lepiej wsadź nos w to gówno. Szukamy jakichkolwiek wskazówek i odstępstw od normy.
− Możesz mi łaskawie powiedzieć, co tu jest normą? − spytał.
Podniósł nogę. Ewidentnie coś mu się przyczepiło do buta i z odrazą na twarzy odkleił od niego jakąś część ryby. Podsunął mi to przed nos dla podkreślenia efektu, dzięki czemu miałam okazję spotkać się oko w oko z resztkami rybiej głowy.
− To właśnie jest norma − powiedziałam tylko. − Rozejrzyjmy się.
Zaczęłam grzebać znalezionym kijem w okolicznych śmieciach, a Renny pochylił się nad plamą krwi na ścianie, która nadal była widoczna.
−Hmm... dziwne...
−Co takiego? − zapytałam i podeszłam do niego.
− Krew znajduje się tylko w tym miejscu. − Pokazał rdzawy obraz.
− To jasne, tutaj zginęli. − Nie wiedziałam do czego zmierza.
− Nie o to mi chodzi. Zobacz tu. − Wskazał palcem. − Umarli, siedząc dokładnie w tym miejscu, w którym ich znaleźliśmy. Nie zwróciłem na to wcześniej uwagi, bo ciała mi zasłaniały. Widać ślad spływającej krwi. Żadnego rozbryzgu, tylko te strużki. Te, aż nazbyt czyste, rany szyi już poprzednio wydały mi się podejrzane.
− No dobrze, ale co nam to mówi? − Nadal nie rozumiałam jego toku myślenia.
− Napastnik nie mógł zajść ich od tyłu, poderżnąć im gardeł i potem ich usadowić. Już siedzieli, kiedy to robił. Jakim cudem się nie bronili? − zastanawiał się.
− Może już nie żyli? Krwi na ich ubraniach też nie widziałam jakoś specjalnie dużo − przypomniałam sobie.
− Z tego, co wiemy, na ciałach nie znaleziono żadnych innych obrażeń, poza tym nie wierzę, że ktoś zataszczyłby tu tych dryblasów i nikt by tego nie zauważył.
− W takim razie najbardziej logiczna wydaje się trucizna − stwierdziłam.
− Też tak sądzę. Czyli ktoś w jakiś sposób podał im toksynę, po czym zwabił ich tutaj i zakończył sprawę, kiedy już słaniali się na nogach lub niedługo po ich śmierci.
− Niestety nadal to mógł być każdy. Wszyscy w gildii przechodzili takie samo szkolenie. Gdyby nie to, że mam alibi, nawet ja byłabym podejrzana. Jestem bardzo zdolna w tym temacie - zauważyłam bez fałszywej skromności.
− Nie wątpię. − Uśmiechnął się do mnie znacząco. − A ty coś masz?
− Znalazłam wejście do kanałów, ale poza tym nic specjalnie interesującego. Zastanawiam się jak podano im tę trutkę. Napój wydaje się najprostszym rozwiązaniem, choć ukłucie również jest prawdopodobne.
− Nie sądzisz, że by się zorientowali?
− Nie grzeszyli spostrzegawczością i inteligencją − przypomniałam.
− No niby tak, ale nie zapominaj też o oparach. Wiesz jak załatwił mnie dzisiaj ten podwładny Gabriela − skrzywił się.
− Słusznie, tyle, że do tego potrzebne by były co najmniej dwie osoby. Musieliby to zrobić równocześnie − zauważyłam.
− A jest jakiś powód, dla którego wykluczamy taką możliwość?
− Jeszcze nie, ale wydaje mi się, że większej liczbie osób trudniej jest działać niezauważenie. Zobaczymy, w tej chwili mamy wiele różnych opcji. − Spochmurniałam. Póki co błądziliśmy w tym bagnie po omacku.
− Dobrze, że się zgadzamy. To co? Schodzimy? − Spojrzał niechętnie w stronę klapy.
− Niestety nie widzę innego wyjścia. Kanał nie powinien być głęboki, więc wystarczy opuścić się w dół. W środku zapalimy latarnie i przywiążemy linę, żeby łatwiej nam było tu wrócić.
− Cudownie. Panie przodem. − Zamachnął się w geście, który w jego mniemaniu miał świadczyć o tym, jaki to jest kulturalny.
− Cham − rzuciłam, ale nie zamierzałam się z nim kłócić. Odchyliłam klapę, usiadłam na krawędzi i spuściłam nogi do środka.
− Powodzenia − powiedział.
Spojrzałam tylko na niego krzywo i powoli opuściłam się na rękach w głąb kanału. Tak jak się spodziewałam, w środku było strasznie ciemno, wilgotno i cuchnęło odchodami. Wyjęłam z plecaka chustkę nasączoną olejkiem miętowym i zawiązałam ją sobie wokół ust i nosa.
Od razu lepiej − pomyślałam.
− Wszystko w porządku? − Usłyszałam z góry.
− Tak! Na co czekasz? Złaź tu! − odkrzyknęłam.
Odpięłam latarnię i zapaliłam ogarek w jej wnętrzu. W samą porę zrobiło się jaśniej, bo cielsko schodzącego Hornana zasłoniło cały wyłaz. Światło oświetliło wydrążony kanał, którego dnem spływały nieczystości. Stróżka na szczęście nie była szeroka, bo od dawna nie padało, dzięki czemu będziemy mniej umorusani niż sądziłam. Na ścianach rosło pełno szarych porostów, zapewne dzięki panującej tu wilgoci. Skierowałam latarnię na Renny'ego i widząc jak się krzywi, podałam mu przygotowaną wcześniej chustkę.
− Trzymaj i zawiąż sobie. − Wskazałam na swoją.
− Jak zawsze przygotowana. Dzięki. − Uśmiechnął się i zapalił swoją latarnię.
Tunel rozchodził się w dwóch kierunkach. Przywiązałam koniec liny do haka, który wbiłam w szczelinę w skale i wybrałam losowo. Planowałam po prostu tu wrócić kiedy skończy nam się lina i pójść w drugą stronę. Moglibyśmy się rozdzielić, ale ustaliliśmy wcześniej, że lepiej mieć dwie pary oczu do dyspozycji.
− Ruszamy? − zapytałam, kiedy byłam już gotowa.
− Jasne. Po prostu nie mógłbym sobie wyobrazić przyjemniej spędzonego wieczoru − powiedział skwaszony, rozglądając się po kanale.
− Czy ty zawsze tak marudzisz, czy tylko kiedy pracujesz ze mną?
− Tylko z tobą mogę być naprawdę szczery. − Nie mogłam tego widzieć przez chustkę, ale byłam pewna, że szczerzy się jak jakiś głupek.
− Lepiej się skup. Zawsze jest jakaś szansa, że coś tu znajdziemy.
− Dobra, już dobra. Przede wszystkim, to musimy się dowiedzieć gdzie prowadzą te kanały. Jak tylko znajdziemy jakieś wyjście, trzeba ustalić jego lokalizację.
− Gdybym miała sporządzić mapę tych kanałów, zajęłoby to nam z pewnością więcej czasu niż jeden wieczór, zapewniam. Tunele rozciągają się w zasadzie pod całym miastem.
− Nie proszę o mapę. Musimy tylko wiedzieć, gdzie znajdują się najbliższe wyjścia. Tej nocy krążyliśmy trochę po Ścieku i nikogo podejrzanego nie zauważyliśmy, więc albo była to osoba której nie rozpoznałaś, albo wyszła z kanałów poza dzielnicą.
− To wydaje się prawdopodobne − potwierdziłam.
Dotarliśmy do pierwszego rozwidlenia. Po krótkiej naradzie dołączyliśmy drugi kawałek liny i Renny poszedł w prawo, a ja w lewo. Potem mieliśmy wrócić i się tu spotkać. Znalazłam dwa wyjścia na powierzchnię zanim skończyła mi się lina. Jedno znajdowało się na środku jakiegoś placu, niedaleko studni. To zbyt widoczne miejsce, więc je wykluczyłam. Drugie znajdowało się w alejce, na tyłach szynku w dzielnicy rzemieślniczej. Zanotowałam w pamięci jego nazwę i wróciłam po swoich śladach. Hornan już na mnie czekał.
− No, wreszcie. Ile można czekać? Mój tunel okazał się ślepy.
− Znalazłam jedno wyjście warte uwagi, ale poza tym nic, co mogłoby nam pomóc. Wracajmy i zobaczymy, co będzie po drugiej stronie.
− Już prawie uwierzyłem, że to koniec tej eskapady i jak zwykle musiałaś to zepsuć − narzekał.
− Dla ciebie wszystko − zażartowałam.
− Jakoś nie czuję się wyróżniony − mruknął.
Dotarliśmy do początku liny i ruszyliśmy w drugą stronę. W tej części było więcej rozwidleń, więc częściej musieliśmy się wracać. Jeden tunel zwrócił naszą uwagę. Wydawał się starszy i bardziej zarośnięty, jakby od dawna go nie używano. Lina skończyła się wcześniej, ale uznaliśmy, że warto zobaczyć, co jest na końcu. Tym bardziej, że zza kolejnego zakrętu padało światło. Zwolniliśmy nieco i ostrożnie wyjrzeliśmy za róg. Okazało się, że rzeczywiście dotarliśmy do końca tunelu. Przed nami kanał kończył się masywną, metalową kratą, z której zwieszały się jakieś glony, czy inne zielsko.
− Gdzie my jesteśmy? − zapytał złodziej.
− Nie mam pojęcia. Trzeba zobaczyć co jest na zewnątrz − zasugerowałam.
Podeszliśmy do wylotu. Krata wydawała się solidna, ale gdy tylko Renny oparł się o jeden z pionowych prętów, ten bez problemu ustąpił pod jego naporem.
− Interesujące − powiedział.
− Zgadzam się. Teraz przynajmniej mogę wyjść.
Po drugiej stronie czekała na mnie ściana lasu. Rozejrzałam się dookoła. Wyjście znajdowało się w niedużym pagórku. Hornan próbował podążyć za mną, ale się zaklinował, co bardzo mnie rozbawiło.
− Zostań tam, sama sprawdzę. Za chwilę wrócę − rzuciłam przez ramię.
− Tylko uważaj na siebie. Przynajmniej wiemy, że ten, kto używa tego wyjścia, musi być chudszy ode mnie − zauważył cierpko.
Wystarczyło raptem kilka kroków, by znaleźć się na szczycie. Kanał tworzył na powierzchni wał, który prowadził wprost do miejskiego muru, aby w kluczowym momencie pod nim zniknąć. Spróbowałam się zorientować, w której części jestem, a najbardziej charakterystycznym punktem były zamkowe wieże. Na tej podstawie mogłam określić, że znajduję się na południowy wschód od miasta. Wróciłam na dół i podzieliłam się tą informacją z towarzyszem.
− Interesujące − powtórzył. − Podczas gdy ty podziwiałaś widoki, ja przyjrzałem się kracie. Pręt, który usunąłem, jest sprytnie zamontowany, a mechanizm dobrze naoliwiony. Nie jestem w stanie określić kiedy ostatnio ktoś z niego korzystał, ale z całą pewnością jest stale używany.
− Jaki może być powód, dla którego ktoś chciałby opuszczać miasto niezauważenie?
− Całe mnóstwo? − odpowiedział pytaniem na pytanie. − Może to przemytnicy.
− Nie wydaje mi się. Musieliby nosić towar w rękach i to w małych paczkach mieszczących się między kratami. Poza tym nie widziałam żadnych śladów wozów.
− Może na razie nie mówmy o tym Onyksowi − zaproponował.
− Dlaczego? − zapytałam zaskoczona.
− Nigdy nie wiesz kiedy taka informacja może się przydać. Nie wydał rozkazu, by informować go na bieżąco o postępach śledztwa, więc nie zamierzam wyskakiwać przed szereg.
−Może racja. Niech będzie po twojemu. Wracajmy. Za chwilę zacznie świtać, a ja marzę dosłownie o kąpieli. − Skierowałam się z powrotem w głąb tunelu.
− Tym razem to ty czytasz mi w myślach. Może dołączę? − spytał zaczepnie.
− Nawet po tylu godzinach babrania się w gównie takie rzeczy chodzą ci po głowie?
− Nawet po kilku dniach bym o tym myślał, moja mała złodziejko. − Uśmiechnął się szelmowsko.
− Jesteś niemożliwy − powiedziałam tylko, przewracając oczami.
− Dla ciebie wszystko − przedrzeźniał mój wcześniejszy żart.
Zaczynałam sobie przypominać dlaczego go nie cierpiałam i postanowiłam nie ciągnąć tej rozmowy, więc dalszą drogę przebyliśmy w milczeniu.
***
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro