Rozdział 4 - Nora
Kiedy Lily wyszła z gabinetu Orena od razu do niej podszedłem. Herszt zażyczył sobie przesłuchiwać nas oddzielnie, więc po zdaniu raportu czekałem na złodziejkę przed drzwiami.
− Co powiedział? − zapytałem, ale tylko na chwilę zawiesiła na mnie wzrok i nie zaszczyciwszy nawet słowem, skierowała się na schody.
Nie zamierzałem tego tak zostawiać. Nie chciała rozmowy, proszę bardzo, ale w życiu nie pozwoliłbym jej teraz szwendać się gdzieś samotnie. Postanowiłem więc podążać za nią niczym, o ironio, cień.
Moja partnerka po wyjściu z kamienicy skierowała się w stronę podzamcza. Znając ją, albo pójdzie pić, albo patrzeć na morze. Obie opcje pochwalałem, choć skłaniałem się bardziej w stronę pierwszej. W każdym razie miałem czas na przemyślenie sytuacji.
Nie dowiedziałem się niczego nowego od Onyksa. Zdałem tylko raport o tym, co zaszło, po czym odprawił mnie i kazał pojawić się jutro po dalsze instrukcje. Byłem ciekaw, czy Lily miała więcej szczęścia, w końcu to jej życie mogło być teraz zagrożone.
Zastanawiało mnie kto i po co dokonał tego mordu. Z tego co słyszałem od złodziejki, ci dwaj nie byli wybitni w swoim fachu, ale skoro należeli do gildii to nie mogli być też zupełnie przeciętni. Do tego wyglądało na to, że ktoś dopadł ich jednocześnie, a każdy z nich był większy ode mnie. W tej chwili równie dobrze mógł to być ktoś świetnie wyszkolony, co większa banda, ktoś miejscowy lub przyjezdny.
Nie można też wykluczyć działania konkurencji. Nocne Cienie to chyba największa taka organizacja w całym Elowyn, co nie znaczyło, że wcześniej nie zdarzały się różne incydenty i zakusy innych gildii na książęce miasto, gdzie władali niepodzielnie. W każdym razie morderca musiał być dobrze poinformowany. Wyglądało na to, że wiedział o tym skoku, a także, że obaj należą do nas.
Przypomniałem sobie jak Lily patrzyła na mnie na dachu wystraszonym wzrokiem spłoszonej łani i skupiłem się znów na złodziejce. Zazwyczaj była chłodna oraz zdystansowana. Raczej nie pokazywała emocji, a już w szczególności przede mną. Chyba jeszcze nie widziałem jej w takim stanie. Chciałem zrobić wtedy coś więcej, objąć ją, jakoś dodać otuchy, ale powstrzymałem się. Wiedziałem aż za dobrze, że nie życzyłaby sobie tego.
Dziewczyna ostatecznie skręciła w stronę portu i westchnąłem. A jednak morze. Szkoda, miałem ochotę się napić.
Doszliśmy do brzegu i skierowała się na jedną z kei, klucząc między różnej wielkości okrętami. Na samym jej końcu było pusto. Tylko samotny pomost, na którego końcu usiadła. Nie bardzo wiedziałem, co ze sobą zrobić i przystanąłem w cieniu ostatniego jachtu.
− Wyłaź stamtąd, idioto. Chyba nie przeszedłeś takiego kawału tylko po to, żeby mnie podglądać z daleka. − Ledwo usłyszałem jej kpiący głos pośród obijających się o drewniane słupy fal.
Nie zaskoczyło mnie, że wiedziała, iż za nią szedłem, bo też jakoś specjalnie się nie ukrywałem. Dzień był ładny, ale wietrzny, szczególnie tutaj to odczuwałem. Starłem z policzka kroplę wody morskiej, która dopadła mnie, kiedy tylko usiadłem obok niej. Chwilę tak spędziliśmy w milczeniu, wpatrzeni w hipnotyzujący ruch pieniących się grzbietów fal. Zdałem sobie sprawę, że nie pamiętałem, aby wcześniej sprawiało mi to tyle przyjemności.
− No, pytaj − rzuciła w końcu z westchnieniem.
− Nie wiedziałem, że mogę. Myślałem, że tylko będziemy się tępo wpatrywać przed siebie aż przyjdzie ten facet, co zamordował twoich towarzyszy i poderżnie ci gardło, a moje przy okazji, skoro siedzę obok − powiedziałem i kątem oka dostrzegłem drżenie kąciku jej ust.
− Nie kazałam ci iść za mną. Sam podjąłeś taką głupią decyzję. Poza tym, skąd wiesz, że to mężczyzna? − zwróciła się w moją stronę.
− Nie wiem, ale bądźmy poważni. Ten cały Hary i jego kumpel nie wyglądali na takich, co poddaliby się byle komu.
Skinęła głową i znów odwróciła się w stronę fal. Dzięki temu, że jej brązowe włosy jak zwykle były zaplecione z lewej strony, mogłem bez skrupułów obserwować jej skupioną twarz.
− Nie nosisz tej błyskotki od Gwen − zauważyłem mimowolnie i zupełnie bez sensu.
− Hm? A tak, miałeś rację. Metalowe listki zbytnio przyciągały uwagę. − Wzruszyła ramionami.
− Pamiętam. Ekhm... − odchrząknąłem. − Wracając do sprawy, Oren powiedział ci coś ciekawego? − Uznałem, że może lepiej nie zagłębiać się zbytnio we wspomnienia z tamtej nocy. Po co ja to właściwie powiedziałem?
− Streściłam mu całą sytuację i zapytałam, co o tym wszystkim sądzi. Okazało się, że od jakiegoś czasu otrzymuje wiadomości z groźbami dotyczącymi jego osoby oraz gildii. Nie zdradził mi, co konkretnie w nich było, ale z tego, co zrozumiałam, ściągnął cię tutaj w celu odszukania nadawcy. Sądzi, że ta sama osoba mogła dopaść Hary'ego i Grega.
− Hm... − mruknąłem tylko.
− Brzmisz jakbyś już to wszystko wiedział. Może jednak intuicja mnie myliła co do ciebie i od początku zdawałeś sobie sprawę z tego, że ja też pracuję dla Nocnych Cieni, co? Nie rozumiem tylko dlaczego wybrał złodzieja, zamiast szpiega. − Spojrzała na mnie podejrzliwie.
− Nie patrz tak na mnie. Naprawdę nie miałem o niczym pojęcia i powiedziałem ci wszystko, co mogłem. W Rhodebury nie ma typowej frakcji szpiegów. Nasi ludzie zostali oddelegowani do, nazwijmy to... wywiadu. Powiedzmy, że to jednostka specjalnie wyznaczona do inwigilowania konkurencji, zarówno z zewnątrz, jak i od wewnątrz. A Oren i tak wybrał złodzieja. Przecież mamy być partnerami − zauważyłem.
− Właśnie nie do końca. Onyks poinformował mnie, że chciał bym wprowadziła cię do miasta. Liczył, że zrobimy trochę zamętu wokół siebie dla odwrócenia uwagi od twojego głównego zadania. Pogrywał z nami od samego początku i oczywiście wszystko poszło zgodnie z jego planem. Przynajmniej do dzisiejszego dnia. − Skrzywiła się.
− Ale skoro tak, dlaczego wcześniej nic mi nie powiedział? Poza tym, sytuacja się zmieniła. Ty też możesz być w niebezpieczeństwie. Skąd możemy wiedzieć, że ktoś nie planuje dobrać się teraz do twojej skóry? Pracowałaś z tymi trupami z alejki, mieli kielich. Sama mówiłaś, że to był wasz ostatni cel. Oren chyba nie sądzi, że zostawię cię samą? − Nie mogłem wyobrazić sobie czegoś głupszego.
− To miłe z twojej strony, ale jestem już dużą dziewczynką. Przypuszczam, że skoro zajmowałeś się szpiegowaniem członków innych gildii, to wszystko wskazuje na to, iż podejrzewa wśród Cieni zdrajcę. Tak naprawdę nie jestem ci do niczego potrzebna. Od początku nie leżała nam ta współpraca, więc teraz znów będziemy wolni. Dokładnie tak, jak chcieliśmy. − Nie patrzyła na mnie, ale doskonale zdawałem sobie sprawę z tego, dlaczego to powiedziała.
− Co to, to nie. Nie zrobisz tego znowu.
− Czego? − spytała niewinnie.
− Uciekasz... − Zawiesiłem głos. Przez chwilę chciałem coś jeszcze dodać, ale to nie czas ani miejsce.
Po prawdzie, to nie sądziłem by kiedykolwiek nastała odpowiednia do tego pora. Kiedy w pospiechu opuszczaliśmy Ashen uznałem, że nie wybaczyłbym sobie, gdybym jej wtedy nie pocałował. Co prawda, nie ośmieliłem się na nic ponad szybkie muśnięcie ustami jej policzka, ale wiedziałem, że żałowałbym do końca życia, gdybym nie zrobił choć tego.
− Wcale nie! − oburzyła się i skrzyżowała ręce na piersi.
− Twoja zmarszczona minka, pionowa zmarszczka między oczami i założone na piersi ręce z pewnością byłyby iście urocze, gdyby nie fakt, że tym gestem skutecznie rozproszyłaś moją uwagę. − Nie mogłem się powstrzymać od wypowiedzenia tego komentarza i uśmiechnąłem się szelmowsko, na co w odpowiedzi dostałem szturchańca łokciem w żebro. − Zmierzam do tego, że tym razem ci na to nie pozwolę − odparłem już poważniej.
− Strasznie jesteś natarczywy i uparty. − Spojrzała na mnie krzywo.
− Tego też mnie nauczyli. − Znów się uśmiechnąłem.
− O nie, drogi panie, te akurat cechy wykształciły się u ciebie bardzo wcześnie. Właściwie charakteryzują cię odkąd sięgam pamięcią.
− Na twoje szczęście, moja mała złodziejko. Osobiście uważam, że żaden inny mężczyzna nie wytrzymałby z tobą tyle czasu.
− A czy ja cię kiedyś o to prosiłam? − To było pytanie retoryczne, ale i tak odpowiedziałem:
− Bo nie musiałaś. Sama widzisz, jaki jestem wspaniały.
− Do tego jaki skromny. Po prostu ideał − powiedziała ironicznie.
− Ideały są nudne. Co będziemy dzisiaj robić? − zapytałem.
− My? − zdziwiła się.
− Nie zaczynaj znów od początku. Ustaliliśmy przed chwilą, że od teraz nie odstąpię cię na krok − odrzekłem, nieco zniecierpliwiony już jej postawą.
− Niczego takiego sobie nie przypominam. − Pokręciła głową.
− Nie zamierzam się z tobą kłócić o taką pierdołę. To co? − Spojrzałem na nią pytająco.
− Co znowu? − spytała poirytowana.
− Będziemy tu siedzieć cały dzień, czy ruszymy tyłki i zaczniemy robić to, po co mnie ściągnął nasz wspaniały herszt? Chyba, że wolisz się napić. To zawsze jest miła opcja. Mam same ciekawe wspomnienia związane z tobą i wszelakimi trunkami. − Obdarzyłem ją moim najbardziej olśniewającym uśmiechem, którego nie cierpiała z całego swojego cynicznego serduszka.
− Zupełnie nie wiem o czym mówisz − wyparła się − ale masz rację. Siedzeniem tutaj niczego nie zmienię. Muszę przycisnąć Orena. Skoro masz wszcząć śledztwo w tej sprawie, to potrzebujesz więcej informacji. − Wstała i ruszyła w drogę powrotną.
− Nie masz przypadkiem tutaj jakiejś znajomej Brenny? − zapytałem przekornie, nawiązując do naszej poprzedniej współpracy, na co Lily spojrzała na mnie spode łba.
− Brenny nie, ale mam kogoś na myśli. Muszę się tylko dowiedzieć na ile Onyks mu ufa.
− Czyli mamy wstępnie zakrojony plan. Nareszcie. Widzę, że już cię to wciągnęło − powiedziałem, zadowolony z obrotu sytuacji.
− Nie ciesz się tak, w końcu od tego może zależeć moje życie. Zdążyłam się już do niego przyzwyczaić i nie w smak byłaby mi jego utrata.
− Tak mówisz, ale ja wiem swoje. Znowu ruszamy zapolować.
*
To było jak powrót do domu. Lily kluczyła alejkami i większymi arteriami w drodze powrotnej do kwatery głównej, a ja szedłem u jej boku. Ogarnęło mnie bardzo znajome, przyjemne uczucie. Wreszcie poczułem jakiś dreszcz, tak odmienny od towarzyszącego mi niemal nieustannie strachu. Próbowałem sobie wmówić, że to poczucie misji, pewnie nawet w jakiejś części tak było, ale w głębi duszy wiedziałem, że tak naprawdę chodziło o nią. Zamierzałem nie dać jej zginąć, a żeby to osiągnąć, musiałem odkryć kto stoi za tym morderstwem i pogróżkami.
Obawiałem się naszej współpracy, kiedy Oren mnie tu sprowadził. Nie wiedziałem, czy złodziejka na dzień dobry nie wbije mi noża w którąś część ciała. Jednak teraz, kiedy widziałem, że obrała sobie inny cel i chyba pogodziła się z zaistniałą sytuacją, cieszyłem się, że mogliśmy znów pracować razem. Nie wiedziałem jeszcze jaki miała plan i póki co mnie to nie obchodziło. Wiedziałem, że w tej kwestii mogłem na niej polegać.
Uzmysłowiłem sobie właśnie, że była chyba jedyną osobą na ziemi, o której mogłem w ten sposób powiedzieć i mina mi trochę zrzedła. Lily pracowała. Miałem przyjemność posiadania jej obok siebie tylko wtedy, kiedy sytuacja ją do tego zmuszała. Stanowiłem dla niej zło konieczne, a jedynie ją obdarzyłem zaufaniem.
Cóż za ironia.
Spojrzałem w górę i pomyślałem, że Macha chyba lubił ze mnie kpić. W tym momencie usłyszałem głos przed sobą:
− Byłoby miło gdybyś, zamiast podziwiać chmury, trochę się pospieszył. − Spiorunowała mnie wzrokiem, a ja uśmiechnąłem się na ten widok. − O co ci znów chodzi?− Spojrzała na mnie podejrzliwie.
− Brakowało mi tego − szepnąłem jej do ucha, mijając ją w alejce.
Chwilę stała osłupiała, ale ruszyła, żeby mnie dogonić.
− Wolałabym, żebyś się tak nie cieszył. Może dla ciebie to kolejne zadanie, ale dla mnie to może być sprawa życia lub śmierci − odparła naburmuszona.
− Nie powiesz mi, że nie podnieca cię ten przypływ adrenaliny w żyłach − powiedziałem.
− Nie − zaprzeczyła. − Zdecydowanie wolałabym teraz spokojnie leżeć sobie w łóżku.
− Tam też można to poczuć. − Spojrzałem na nią wymownie, na co ona tylko przewróciła oczami.
Dość szybko dotarliśmy do celu i dla odmiany weszliśmy do sklepu od frontu. O tej porze dnia było bardziej prawdopodobne, że Onyks pilnował interesów tutaj, niż na górze.
Wewnątrz rozglądało się kilku klientów, a siwowłosy sprzedawca obsługiwał jednego za ladą. Odmierzał właśnie materiał ze sporej beli zawieszonej na hakach, kiedy nas ujrzał. Skinął tylko głową i wskazał na zaplecze.
Czyli mieliśmy rację.
Skręciliśmy za kontuar i długim, wyłożonym drewnem korytarzem, dotarliśmy do drzwi gabinetu. Lily zastukała szyfrem. Usłyszeliśmy głuche zaproszenie, po czym dziewczyna otworzyła i weszliśmy do środka.
Nigdy wcześniej nie miałem okazji zapuścić się w tę część gildii, ale pokój był podobny do biura na górze. Wyłożony ciemnym, wiśniowym drewnem, z atłasową kotarą w oknie i wielkim, dębowym biurkiem na środku. Na ścianie wisiał gobelin przedstawiający scenkę rodzajową- myśliwy z nożem w ręce zabierał się do obrabiania upolowanego jelenia.
Tylko odrobinę mnie to zaniepokoiło.
Usiedliśmy na krzesłach, które wskazał nam Onyks i zanim zdążył coś powiedzieć, odezwała się Lily:
− Na ile ufasz Gabrielowi? − Mężczyzna wydawał się zaskoczony tym pytaniem i chwilę myślał nad odpowiedzią.
− Miło że wpadliście. Widzę, że dogadujecie się coraz lepiej, tylko nie wiem po co − powiedział w końcu, spoglądając to na mnie, to na moją towarzyszkę.
− Nie odpowiedziałeś na moje pytanie.
− Dlaczego Gabriel tak nagle cię zainteresował? − Zmrużył oczy i chwilę się w nią wpatrywał, ale nie uzyskawszy żadnej reakcji, westchnął i podjął temat:
− A więc dobrze. Jak się zapewne domyślacie, znamy się dość długo. Był jednym z pierwszych opryszków, których zwerbowałem do swojej grupy. On, Ansgar i Medard tworzyli pierwsze frakcje. Potem został już tylko Gabriel i uprzedzając twoje pytanie, jestem pewny, że to nie on zabił pozostałych.
− Skąd ta pewność? − wtrąciłem, nie całkiem przekonany.
− Ponieważ to ja zapewniam mu alibi − odparł.
− Co nie wyklucza tego, że nie maczał w tym palców − zauważyłem.
− Mógł kogoś wynająć, by pozbyć się innych liderów − dodała Lily.
− Tylko co by na tym zyskał? Żeby poprawić swoją pozycję w gildii musiałby zabić mnie, a jak widać − wskazał na siebie − nadal tu jestem. O co chcesz naprawdę zapytać, Lily?
− Wszystko wskazuje na to, że morderca wiedział kogo pozbawił życia i za co, a to by znaczyło, iż nie jest zwykłym pionkiem w gildii. Muszę wiedzieć, czy szukając sprawców tego całego zamieszania, mogę na nim polegać.
− Co? Chyba powiedziałem wyraźnie do czego byłaś mi potrzebna, White. Wypełniłaś swoje zadanie po mistrzowsku, ale to już koniec. Wracasz do swoich obowiązków. − Brzmiałoby to na komplement, gdyby nie jawna kpina z jaką to wypowiedział.
− Ja jej potrzebuję − rzuciłem, może trochę głośniej niż zamierzałem i zaskakując tym stwierdzeniem samego siebie oraz wszystkich obecnych. − Poza tym, jeśli coś jej się stanie, stracę motywację do wykonania tego zadania. Twoja głowa aż tak mnie nie interesuje. − To było dość obcesowe i bezceremonialne, ale w tej chwili miałem to gdzieś.
Oren przyjrzał mi się badawczo i chłodno, a Lily obdarzyła mnie szybkim, zaskoczonym spojrzeniem.
− Jesteś tego pewien? − Mistrz gildii zawiesił na mnie karcący wzrok, w którym czaiło się również ostrzeżenie. Nie byłem tylko pewien przed czym... lub przed kim. − Hmm... Skoro tak bardzo ci na niej zależy, proszę bardzo. Jednak na przyszłość uważaj na słowa, Hornan. Moja głowa powinna cię interesować w najwyższym stopniu, gdyż to od niej zależy, czy zachowasz własną − zagroził.
− Czego właściwie dotyczyły te listy? − wtrąciła złodziejka.
− To same bzdury. − Oren rozparł się wygodnie w swoim wysokim fotelu i machnął ręką. − Do tego pisał je chyba jakiś prostak.
− Mimo wszystko wolałabym poznać ich treść − nalegała, słusznie zresztą.
− Jak sobie chcesz. Miałem zamiar porozmawiać o tym z Renny'm jutro, ale skoro już tu jesteście, to proszę bardzo. W sumie dostałem ich pięć. Pierwszy dotarł do mnie w zimowe przesilenie. − Wyciągnął z szuflady plik kartek i zaczął czytać pierwszy z nich: "Opuść miasto albo zginiesz". Rozumiecie, że nie przejąłem się zbytnio. − Spojrzał na nas, jakby czekał na potwierdzenie swojej przenikliwości i odwagi. Nie doczekał się, kontynuował więc dalej. − Kolejny przyszedł w okolicy nowego roku i był już bardziej rozbudowany: "Nie chcemy Cię tu. Wynoś się. Zginiesz". Również nie przykuł mojej uwagi z wiadomych względów. Następny doszedł jakoś po miesiącu. − Przerzucił kolejną kartkę. − "Taka głowa to nie głowa. Zniknij. Będzie lepiej bez Ciebie. Inaczej zginiesz". Kolejne brednie, aczkolwiek trzeci list w podobnej konwencji wzbudził moje zainteresowanie i rozkazałem zwracać większą uwagę na moją korespondencję.
− Mam przez to rozumieć, że wszystkie trafiały bezpośrednio na twoje biurko? Nikt ich nie przynosił, nie wsuwał niepostrzeżenie do twojego płaszcza, tylko otrzymywałeś je zwyczajnie, razem z resztą? − Zdziwiłem się.
− Oczywiście. Nie mam aż takiej paranoi − roześmiał się.
− Mów dalej, co z pozostałymi? − spytała Lily, kierując znów rozmowę na bardziej interesujący nas temat. Onyks przewrócił następną kartkę.
− Czwarty dostałem w okolicy przesilenia wiosennego: "Cienie to miernoty. Trzeba im przywódcy, a nie niańki. Uciekaj, inaczej zginiesz Ty i te Twoje psy". Ostatni przyszedł trzy siedmiodni temu: "Koniec czasu. Czekaj nadal, a zginiesz. Cienie pójdą na dno razem z Tobą". Po tym liście zdecydowałem się posłać po ciebie. − Spojrzał na mnie.
− Dlaczego właśnie teraz i dlaczego ja? − zapytałem. Nie rozumiałem jego logiki.
− Ostatni list nie został zaadresowany do sklepu, tak jak pozostałe. Widniało na nim tylko moje imię i znalazłem go w swoim gabinecie u góry. Znaczy to, że nie został wysłany, tylko ktoś go podrzucił. Ktoś albo na tyle sprawny, że włamał się do gildii i niepostrzeżenie ją opuścił, albo został tu wpuszczony.
− W porządku. Wytłumacz mi tylko, po co ta cała gra z Lily i dlaczego od razu nie powiedziałeś w jakim celu po mnie posłałeś? − To wszystko wydawało mi się po prostu zbędne.
− Chciałem zobaczyć co się stanie. Niewiele osób wie o twojej reputacji. Uznałem, że jeśli ktoś zacznie zachowywać się podejrzanie, będzie to dla mnie jasny sygnał. White stanowiła świetną przykrywkę, choć dopóki nie zobaczyłem was razem, nie byłem pewien, czy mój plan wypali.
− Skąd wiedziałeś, że mamy wspólną przeszłość? − zapytała.
− Wiedziałem o tobie całkiem sporo zanim trafiłaś do mnie pierwszy raz. Myślisz, że byle kogo bym tu wpuścił? Później, kiedy zaczęłaś mieć coraz lepsze wyniki, przyjrzałem się bliżej twojej historii. Wyobraź sobie moje zdziwienie, kiedy odkryłem tam innego z moich Cieni. − Wyszczerzył się upiornie.
− Nie rozumiem, przecież dałeś mi ultimatum. Mogłam już nigdy nie wyjść z tego budynku lub się do ciebie przyłączyć. Tak czy inaczej niczego bym nie zdradziła. Nie szkoda ci było czasu i zachodu? Poza tym, nie przypominam sobie byś kazał tak sprawdzać wszystkich złodziei, których łapiemy.
− Masz rację. Nie wszystkich. − Spojrzał tylko na nią, ale nie powiedział nic więcej.
Przez kilka minut nikt się nie odzywał. Dłuższą chwilę tylko patrzyliśmy się na siebie, a w tle słyszeliśmy rozmowy dochodzące ze sklepu. Robiło się coraz bardziej niezręcznie.
− Wiesz może, gdzie znajdziemy Gabriela? − Postanowiłem przerwać tę coraz bardziej krępującą ciszę.
− Przypuszczam, że siedzi w swojej Norze, a jeśli nie, to tam na pewno ktoś będzie wiedział gdzie go szukać. − Wzruszył ramionami i sięgnął po kartkę z leżącego na biurku stosu.
To był dla nas sygnał do wyjścia. Nie oczekiwał, że się pożegnamy, więc tylko skinęliśmy głowami i opuściliśmy jego biuro. Na zewnątrz zapytałem Lily:
− Co sądzisz o tym wszystkim? I gdzie znajduje się ta Nora od Gabriela?
− Nie ma powodów żeby kłamać, chyba, że sam dybie na swoje życie albo to jakaś pokręcona gra, za którą nie nadążam i zdecydowanie wolałabym nie brać w niej udziału. A Nora jest ostatnim bastionem względnej normalności przed Ściekiem.
− Kto chciałby tam mieszkać z własnej woli? − zdziwiłem się.
− Ktoś, kto chce, by wszyscy inni uważali go za nic nieznaczący cień. Tam znajduje się siedziba frakcji i tam też odbywało się moje szkolenie. Ruszajmy.
− Prowadź, o pani. − Uśmiechnąłem się zaczepnie.
Lily tylko rzuciła mi przez ramię krzywe spojrzenie i skręciła za najbliższy róg.
*
Nora faktycznie stanowiła ostatnią ostoję przed Ściekiem i broniła się dzielnie. Wysoki budynek stał dumnie wyprostowany, niczym strażnik graniczny chroniący swoich mieszkańców.
Tak przynajmniej prezentowała się z daleka.
Kiedy podeszliśmy bliżej, mogłem się znów przekonać jak wiele znaczyły pozory. Większość okien była ziejącymi pustką, zabitymi deskami oczodołami. Wysokie, dwuskrzydłowe drzwi, które dawno temu musiały należeć do kogoś zamożnego, zupełnie nie pasowały do ościeżnicy, w której się znajdowały, a zapewne niegdyś piękne zdobienia, były teraz popękane i wykrzywione. Budynek zbudowano z szarej cegły, brudnej i kruszącej się w wielu miejscach. Wydawało mi się, że widziałem nawet dziurę w dachu i wystającą z okna gałąź jakiegoś drzewa. Całość sprawiała niezbyt przyjemne wrażenie nawiedzonego dworu.
− Powtórzę: "Kto o zdrowych zmysłach chciałby tu mieszkać?" − rzuciłem pytanie w przestrzeń.
− Zaczekaj, aż zobaczysz wnętrze. − Złodziejka uśmiechnęła się upiornie, po czym wślizgnęła się do środka, a mnie z jakiegoś powodu zaczęła świerzbieć skóra.
Nie zamierzałem zostać z tyłu, więc zrobiłem to samo co ona. Nikt nie pilnował wejścia, a przynajmniej ja nikogo nie widziałem, choć w środku było tak ciemno i szaro, że nie mogłem w tej kwestii być do końca wiarygodny. Próbowałem rozejrzeć się po sporym holu, ale jedyne co dostrzegłem, to szerokie schody na górę oraz zarys drzwi po ich obu stronach.
− Jest tu jakaś latarnia? Pochodnia? Cokolwiek?
− Nie. Trzymaj się blisko − powiedziała ciemna sylwetka przede mną i ruszyła w górę.
− Łatwo ci mówić − mruknąłem pod nosem, ale moje oczy zaczynały powoli przyzwyczajać się do mroku.
Wyglądało na to, że w całym domu za jedyne źródło światła służyły dziury w dachu oraz szpary między deskami w oknach. Minęliśmy długi korytarz, z którego w obie strony prowadziło wiele następnych, nie różniących się między sobą zupełnie niczym. Kątem oka dostrzegłem pokój, przez którego podłogę przebijały się konary drzewa i pogratulowałem sobie wcześniejszej spostrzegawczości.
Jednak przez ten moment nieuwagi straciłem z oczu Lily.
− Lily? − zapytałem szeptem, zaglądając w najbliższy korytarz. Odpowiedziała mi tylko cisza.
− Halo? − powiedziałem trochę głośniej.
Coś przebiegło mi po nodze i na ułamek sekundy wstrzymałem oddech. Zobaczyłem tylko skręcającą za rogiem ciemną kulkę na czterech, krótkich łapkach.
Szczur? − pomyślałem.
Trochę za duże jak na szczura.
Chcąc nie chcąc, posuwałem się naprzód aż dotarłem do rozwidlenia. Starałem się usłyszeć cokolwiek, ale cały dom spowijała martwa cisza. Jeśli to rzeczywiście był szczur, to nawet jego już nie słyszałem. Po prostu świetnie.
Trzymaj się blisko mnie − przedrzeźniałem złodziejkę w myślach.
A kto mnie tu zostawił na pastwę losu? Stałem jak ta sierota na środku korytarza, kiedy nagle ktoś złapał mnie od tyłu, a w ustach poczułem smak jakiejś przepoconej szmaty. Moje myśli zrobiły się mętne i zagmatwane, a ostatnia z nich doszła do wniosku, że to nie był pot, tylko opium.
*
Próbowałem otworzyć oczy, ale cholernie ciężko mi to szło. Tym bardziej, że pod powiekami nadal tańczyła mi kolorowa feeria barw. Wizje spowodowane podanym narkotykiem. Zresztą nie mogłem być do końca pewny, czy udało mi się je otworzyć, gdyż w miejscu, w którym się znajdowałem, najwyraźniej panowała zupełna ciemność.
Powoli powracało mi czucie w kończynach i uzmysłowiłem sobie, że siedzę na ziemi oparty o ścianę, a ręce mam związane za plecami. Potrząsnąłem głową i poruszałem zesztywniałymi ramionami.
Jak długo tu byłem? Gdzie, na wszystkich bogów, jest Lily? − zastanawiałem się gorączkowo.
Spróbowałem wstać. Przy pierwszym podejściu nogi odmówiły mi posłuszeństwa i upadłem na bok, boleśnie uderzając łokciem o podłogę. Była drewniana, więc prawdopodobnie nadal znajdowałem się w tym dziwnym domu.
− Nie robiłbym tego na twoim miejscu. − Dobiegł mnie jakiś męski głos z ciemności. − Jeszcze zrobisz sobie krzywdę, a tego byśmy nie chcieli. − Zdanie było pełne ironii i zawierało w sobie niemą groźbę.
− My, to znaczy kto, tak właściwie? − Przewróciłem się na brzuch i podciągnąłem kolana. Jakoś udało mi się znów usiąść i spojrzałem w miejsce, z którego wcześniej usłyszałem mężczyznę.
− Co cię do nas sprowadziło, skoro nie wiesz, gdzie jesteś? − Usłyszałem z boku.
Nie miałem pojęcia kiedy się przemieścił, co trochę mnie zaniepokoiło. Wtem przede mną otwarły się drzwi i do izby weszły dwie osoby. W każdym razie tak mi się wydawało, bo oślepiło mnie światło padające z prostokątnego otworu wprost na moją twarz.
− Musisz wybaczyć memu podwładnemu. Uwielbia wprost dramatyzm. − Dobiegł do mnie inny męski głos.
− Na Macha, musiałeś go krępować? Z pewnością jest cały obolały i będzie mi marudził w drodze powrotnej. – Za to ten należał do kobiety i znałem go lepiej od głosu własnej matki.
− Nie musiałem, ale miałem na to ochotę − odpowiedział tamten. Tym razem brzmiał bardziej młodzieńczo. Uzmysłowiłem sobie, że chłopak wcześniej musiał go obniżyć. Rzeczywiście lubi dramatyzm.
− Czy ktoś może mi powiedzieć, o co tu chodzi? Mogłabyś mnie łaskawie rozwiązać? Chyba Gabriel nie zamierza się jednak z nami dzisiaj spotkać − powiedziałem w stronę sylwetki kobiety.
− Wręcz przeciwnie − rzekł mężczyzna. − Rozwiąż go.
Poczułem bardziej, niż usłyszałem, że ktoś zbliżał się do mnie, a następnie szybkim ruchem przeciął więzy. Rozmasowałem obolałe nadgarstki oraz ramiona i wstałem, kierując się natychmiast w stronę światła. Miałem już dosyć tych ciemności.
Nadal znajdowałem się w Norze. Ta jej część była nieco jaśniejsza, aczkolwiek nadal w każdym możliwym miejscu zalegały cienie. Po chwili z pokoju wyłoniła się Lily, a za nią niezbyt wysoki, płowowłosy mężczyzna w szarym płaszczu i o szarej twarzy.
− To kiedy Gabriel łaskawie zechce się z nami zobaczyć? − zapytałem złodziejkę.
− Teraz − odpowiedział mężczyzna. Jego pusta twarz nie miała żadnego wyrazu.
− Rozumiem. To ty, tak? Wybacz, ale inaczej sobie ciebie wyobrażałem − przeprosiłem, choć patrząc na niego, nie dałbym za faceta złamanej korony. Może właśnie dlatego był taki dobry. Mógłbym się założyć, że wiele osób na niego patrzyło, ale nikt tak naprawdę go nie widział.
− Nie ty pierwszy. Zapraszam. − Odwrócił się i ruszył przed siebie. Nie wydawał przy tym żadnego dźwięku. Wydawało się, że wręcz sunął po podłodze.
− Co tak długo? − syknąłem w stronę Lily. Podążaliśmy za Gabrielem, idąc ramię w ramię.
− Kazałam ci się mnie trzymać! Na sekundę spuściłam cię z oka i od razu się zgubiłeś! − zganiła mnie, także szeptem.
− Nie moja wina! To miejsce to istny labirynt.
− Na twoje nieszczęście pierwszy znalazł cię jeden z uczniów. Nie spodobało mu się, że ktoś bezkarnie łazi po ich rezydencji. Próbowałam cię odnaleźć, ale to było jak szukanie igły w stogu siana, więc postanowiłam najpierw pójść po Gabriela.
Skręciliśmy za kolejny róg. Tym razem przynajmniej usiłowałem liczyć zakręty, ale według moich obliczeń powinniśmy kręcić się w kółko, więc dałem za wygraną. Nagle Gabriel zatrzymał się przed niczym nie wyróżniającymi się drzwiami i za pomocą zardzewiałego klucza otworzył zamek. Wszedł do środka, a my podążyliśmy za nim.
W przeciwieństwie do Onyksa, którego biura emanowały elegancją, gabinet Gabriela, o ile tym właśnie był ten pokój, wyróżniały wyszarzałe ze starości, drewniane ściany, zabite deskami okno oraz wyżarty przez szczury i mole komplet mebli, który chyba kiedyś obito fioletowym pluszem. Lider usiadł w fotelu i zaprosił nas gestem na wyściełaną, masywną sofę. Kiedy usiedliśmy, z poduszek uniosły się kłęby kurzu i usłyszałem cichy pisk wystraszonej myszy.
− Widzę, że często miewasz gości. − Próbowałem zażartować, ale głos zadrżał mi nerwowo. Cała ta sytuacja była co najmniej dziwna.
− Co was do mnie sprowadza? − zapytał wypranym z emocji głosem, puszczając moją uwagę mimo uszu.
− Przede wszystkim, przepraszam, że zawracam ci głowę, ale gdyby sprawa nie była poważna, nie przyszlibyśmy tutaj − powiedziała Lily.
Zdziwiło mnie to, że ewidentnie większym szacunkiem darzyła lidera szpiegów, niż całej naszej gildii.
− Spodziewam się, w związku z jaką sprawą tu jesteście, ale nie wiem, czego ode mnie oczekujecie.
− Chodzi nam głównie o informacje − uściśliłem.
− W takim razie postaram się odpowiedzieć na wasze pytania zgodnie z posiadaną wiedzą.
− Czy wiesz coś więcej na temat tego podwójnego morderstwa? − zapytała.
− Niestety nie. Moi ludzie wiedzą co robiły ofiary przed wejściem do tej alejki, ale nie wiem dlaczego tam weszli. Morderca musiał tam na nich czekać, a później oddalić się kanałami. W każdym razie wcześniej nie działo się nic podejrzanego.
− To co robili przez całą noc? − dopytywała.
− Odwiedzali okoliczne szynki, spotkali się z kilkoma osobami, ale nikt nie wydawał się istotny.
− Czy możesz nam dać listę osób, z którymi się spotkali i tych miejsc?
− Oczywiście, będzie na was czekała, jak wrócicie do kwatery głównej.
− Dziękujemy, Gabrielu − powiedziałem szczerze.
− Nie będziemy już zawracać ci głowy − odparła złodziejka i wstała. Z poduszek uniósł się następny obłok kurzu.
− Traficie do wyjścia. − Pożegnał się. Podczas całej rozmowy nie drgnął ani jeden mięsień na jego twarzy. Dziwny facet.
− Trafimy? − Spojrzałem pytająco na Lily.
− Bez problemu, o ile tym razem się nie zgubisz − zakpiła.
− Zrobię co w mojej mocy − odburknąłem niezadowolony.
Droga powrotna na szczęście przebiegła bez żadnych niespodzianek. Ucieszyłem się, kiedy znów poczułem na twarzy światło słoneczne, choć było już dobrze po południu. Spędziliśmy tam więcej czasu niż myślałem.
− To kiedy chcesz obejrzeć te kanały? − zapytałem.
Lily spojrzała na mnie zaskoczona.
− Nie wiem co cię tak dziwi. Nie mamy jeszcze listy, więc to póki co nasz jedyny trop. Poza tym, wypadałoby dokładniej obejrzeć miejsce zbrodni.
− Oczywiście. − Nadal patrzyła na mnie podejrzliwie, kiedy skierowała się w dół ulicy.
− Lily, jednak spędziliśmy razem trochę czasu. Po prostu znam twój sposób myślenia i działania, a to wydaje się najbardziej logiczne − powiedziałem, żeby się wytłumaczyć, choć nie wiem dlaczego.
− Skoro tak mówisz. Musimy wrócić do kwatery po sprzęt. Przydałaby się lina i latarnia. Poza tym lepiej nie rzucać się w oczy, kiedy będziemy tam myszkować. Do tego jestem głodna.
− Nareszcie mówisz z sensem − ucieszyłem się.
***
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro