Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 11 cz. 2 - Rozmowy

Nazajutrz zaprowadzono nas do królewskich komnat. Ty razem audiencja miała odbyć się w bardziej kameralnym gronie, dlatego zdziwiła mnie obecność Farrena i małżonki Rhodericka. Królowa Rowena prezentowała się jak zwykle dostojnie w koronie i długiej jasno zielonej sukni.

Oprócz nich rozpoznałam też brata poprzedniego króla. Z tego, co wiedziałam, Godfryd służył młodemu bratankowi pomocą i radą. Z tak bliska zauważyłam podobieństwo między nimi. Ich włosy miały ten sam odcień brązu, a mimika nie różniła się tak bardzo, pomimo innych rysów twarzy.

Poza nimi w sali siedziało jeszcze kilku mężczyzn, zapewne reszta królewskiego dworu. Skłoniliśmy się nisko królewskiej parze i zajęliśmy wskazane miejsca przy długim, dębowym stole. Komnata nie została strojnie urządzona. Ewidentnie pełniła funkcję czysto administracyjną. Na surowych ścianach wisiały tylko proporce z trójkątnym herbem Aranel. Ten sam symbol wyryto także w blacie ogromnego mebla, stojącego na środku.

Kiedy już wszyscy byli gotowi, król rozpoczął naradę.

‒ Przejdę od razu do rzeczy. Nie mogę zgodzić się na wszystkie warunki królowej Lefasi ‒ rzekł oficjalnym tonem.

Cholera jasna! Niby spodziewałam się, że tak może być, ale jednak miałam nadzieję na inny obrót spraw. Nie mieliśmy czasu na negocjacje. Smoki, mimo swojej długowieczności, nie należały do istot cierpliwych, kiedy już powzięły jakąś decyzję.

‒ Co masz na myśli, panie? ‒ spytałam jednak ostrożnie.

Starałam się wyglądać na opanowaną, ale pod stołem wbijałam paznokcie w kolano Renny'ego z taką siłą, że wcale bym się nie zdziwiła, gdyby polała się krew.

‒ Nie mam problemu z nadaniem im stałego terytorium. W zasadzie to nawet dziwię się, że w pakcie nie zostały ustalone jakieś granice, które pozwalałby na bardziej jednoznaczne określenie ich przywilejów. To w wielu kwestiach administracyjnych i prawnych ułatwiłoby sprawę. Obecnie jesteśmy świadkami właśnie takiego wykorzystania tych niedopatrzeń... ‒ zawiesił głos, jakby spodziewał się, że ktoś mu przeszkodzi. Wypomni, o co toczy się stawka.

‒ W takim razie, gdzie leży źródło problemu? ‒ spytał złodziej.

‒ Nie mogę zgodzić się na zabieranie dzieci wbrew woli ich samych lub ich rodziców. Tym bardziej, że jaja, które skradziono, zostały zwrócone opiekunom.

‒ Tylko te, o których oficjalnie wiemy. Mimo to nie wszystkie udało się uratować ‒ powiedziałam cicho, a przed oczami stanęło mi to malutkie, zwinięte w kłębek ciałko.

‒ Cóż... nie mogę za to odpokutować w taki sposób. Jeśli królowa Lefasi się zgodzi, mogę natomiast rozpowszechnić w królestwie informację o poszukiwaniu smoczych pomocników. Może sama wyznaczyć kogoś odpowiedzialnego za rekrutację takich osób i ustalić jej przebieg oraz warunki współpracy. Jeśli moi obywatele dobrowolnie zgodzą się jej służyć, nie będę stał na drodze ‒ zapewnił.

‒ Myślę, że to rozsądna oferta i z całą pewnością królowa ją rozważy. A co z ostatnim warunkiem? ‒ dopytywał Renny.

Wyglądało na to, że jednak jest jakaś nadzieja.

‒ Zgadzam się, że trzeba znaleźć sprawców tego haniebnego procederu i wymierzyć im sprawiedliwość. Domyślam się, że chcecie wziąć w tym udział?

‒ Tak, panie. Królowa wyznaczyła nam takie zadanie. Po prawdzie to moja siostra, jedna ze służek Asili, już nad tym pracuje ‒ stwierdził Hornan. ‒ Możemy jednak odstąpić od działań na rzecz twoich ludzi, jeśli taka jest twoja wola.

‒ Nie. W tej kwestii muszę przyznać rację królowej. Jesteście w tym na tyle głęboko, że łatwiej pójdzie wam odszukanie winnych. Farren pojedzie z wami jako mój poseł. Zabierzecie także ze sobą mojego zaufanego sługę. ‒ Wskazał upierścienioną dłonią jednego z mężczyzn siedzących przy stole.

Jego postawa wskazywała na to, że miał doświadczenie w wojaczce. Siedział wyprostowany niczym struna. Jego szerokie ramiona były napięte, niejako w gotowości na każdy ewentualny atak. Krótkie, brązowe włosy miał zaczesane do tyłu, a jego surowa, niemal wyciosana z kamienia twarz, nie wyrażała żadnych emocji.

‒ Trzeba też będzie wysłać wiadomość do Lefasi ‒ dodał.

‒ Możemy się tym zająć ‒ odparłam, mając na myśli Akasę.

Młody Waterfort zmierzył nas tylko badawczym spojrzeniem, ale nie skomentował mojej wypowiedzi. Odezwał się za to jego wuj.

‒ Skąd możemy mieć pewność, że wasz wysłannik przekaże wszystko tak, jak ustaliliśmy? Wolałbym, aby pojechał ktoś, komu ufamy wyraził ‒ swoje wątpliwości.

‒ Przykro mi, panie, ale królowa nie wpuści na swoje terytorium nikogo obcego. Możecie napisać list, jeśli taka wasza wola. Do tego chyba zależy nam na czasie. Proszę mi wierzyć, że szybszego posła nie znajdziecie w całym Aranel ‒ przekonywałam.

Nie było mowy, aby wiadomość od króla dostarczył ktokolwiek inny. Do tego propozycja Godfryda miała też drugie dno. Ktoś niepowołany dowiedziałby się wszystkiego o Dolinie Smoków, a przede wszystkim, jak w ogóle tam dotrzeć. To było zbyt wielkie ryzyko.

‒ Myślę, że możemy się na to zgodzić. Jeszcze dziś wyruszycie do Rhodebury, bo zakładam, że to Złodziei Czasu wszyscy podejrzewamy o tę zdradę? ‒ Rhoderick bardziej stwierdził, niż zapytał.

Wyglądało na to, że na szczęście król nam sprzyjał i nie zamierzał dążyć do wojny ze smokami. Dzięki bogom, bo to skończyłoby się tragicznie.

‒ Ekhm... chciałbym o coś zapytać ‒ wtrącił się Farren. ‒ Jak zamierzamy dotrzeć na północ?

‒ Tak samo, jak dotarliśmy tutaj. ‒ Renny wyszczerzył się do niego wesoło, bo wiedział do czego dąży jego przyjaciel.

‒ Masz na myśli... latanie? Mamy lecieć na tych bestiach? Oszaleliście? ‒ pisnął, a jego twarz zbladła w przestrachu.

Sługa wyznaczony przez Rhodericka tylko drgnął nerwowo, ale poza tym nie dał po sobie poznać, że jakkolwiek poruszyła go ta informacja. Dobrze to wróżyło na przyszłość dla naszej współpracy. Coraz bardziej mnie ciekawił ten jegomość.

‒ Dokładnie. Dasz radę. Polecisz na tym mniejszym ‒ odparłam, rozbawiona jego reakcją.

Wyobraziłam też sobie obu mężczyzn, przytulonych do siebie w tym kokonie na smoczych grzbietach i musiałam stłumić parsknięcie. Renny tylko rzucił mi zaciekawione spojrzenie, ale na jego ustach także nadal błąkał się uśmiech.

‒ Skoro wszystko mamy ustalone, chyba możemy zakończyć zebranie. Wieczorem będę wam towarzyszył. Chciałbym poznać osobiście waszych towarzyszy ‒ powiedział król.

‒ Jeśli mogę, Wasza Wysokość, byłbym kontent, gdybym także mógł skorzystać z tej niebywałej okazji ‒ dodał Godfryd.

‒ Jeśli nasi przyjaciele wyrażą zgodę, to proszę bardzo. ‒ Rhoderick spojrzał na nas wyczekująco.

Król nazwał nas przyjaciółmi. To nas zaszczyt kopnął, nie ma co.

‒ To nie do nas należy ta decyzja, a do Agaresa i Lu'bonga. Choć wydaje mi się, że zdają sobie sprawę z powagi tej misji. Powinni być zaszczyceni waszą obecnością ‒ stwierdził Hornan.

Ja nie byłabym tego tak do końca pewna. Zielony jaszczur moim zdaniem miał nie po kolei w głowie.

‒ Dobrze. W takim razie widzimy się wieczorem.

Król wstał, podał rękę swojej żonie, która milczała w trakcie całego zebrania, po czym idąc ramię w ramię, wyszli z sali.

‒ Na nas też już czas. Do wieczora.

Pożegnaliśmy się i wróciliśmy do swoich komnat, aby się spakować. Renny miał wczoraj rację. nie mieliśmy już za wiele czasu, aby po prostu ze sobą pobyć i cieszyłam się, że wczoraj zaciągnął mnie na tę ławeczkę. Obojgu nam było to potrzebne. Teraz już nie musiałam się zastanawiać. W końcu wiedziałam, na czym stoimy.

Do zachodu słońca tylko kilka chwil spędziliśmy sami. Musieliśmy pojechać do smoków, aby poinformować wszystkich o rozwoju sytuacji i przekazać Akasie list otrzymany od króla. Potem co jakiś czas do naszych komnat wpadał jakiś służący z ofertą pomocy albo Farren, który w panice próbował się jakoś sensownie spakować i pytał się dosłownie o każdą, nawet najmniejszą drobnostkę. Jedyne, co mnie tej chwili cieszyło, to perspektywa powrotu na grzbiet Agaresa.

Pokochałam latanie od pierwszego muśnięcia wiatru na mojej skórze. Otaczająca nas wtedy przestrzeń i cisza dawały mi niesamowite poczucie wolności, za którym goniłam tyle czasu. Do tego pod palcami czułam ciepłą skórę hebanowego smoka. Tym razem w tym wszystkim towarzyszył mi będzie Renny i już nie mogłam się doczekać, aż będę mogła dzielić z nim to doświadczenie.

Wieczorem wszyscy spotkaliśmy się u bram zamku. Zdziwiła mnie obecność Roweny, tym razem ubranej w wygodny strój do jazdy konnej. Małżonek pomógł jej dosiąść białego wierzchowca, na którym prezentowała się niezwykle dumnie. Moim zdaniem, królowa starała się jak mogła, by mimo braku potomstwa, traktowano ją z należytym szacunkiem i powagą. Bezgraniczna, okazywana na każdym kroku miłość króla musiała jej to ułatwiać.

Przemierzaliśmy tę samą drogę, co poprzednio, mijając wszystkie zabudowania stolicy, a w końcu także pola złocących się zbóż, ciągnących się aż do granicy lasu. Słońce powoli chyliło się ku zachodowi, więc między drzewami zaległy już cienie. Im bliżej byliśmy celu, tym Farren stawał się bledszy, a ręce trzymające lejce trzęsły się mu coraz bardziej. Nawet bym go żałowała, gdyby nie było to tak zabawne. Tym razem także w pierwszej kolejności spotkaliśmy Agaresa wylegującego się na polanie w promieniach słońca. Blask sprawiał, że łuski jego grzbietu wyglądały jak wypolerowane onyksy, a te na brzuchu, jak ogień. Dyskretnie przyjrzałam się reakcjom członków naszego małego orszaku. Wojownik odruchowo sięgnął do przytroczonego u pasa miecza, król pogładził w zamyśleniu swoją czarną brodę, jego brat uśmiechnął się półgębkiem pod czarnym wąsem, a Rowena otworzyła szeroko oczy.

Nikt się jednak nie wycofał.

Smok podniósł swój wielki łeb i spojrzał na nas leniwie.

‒ Nareszcie jesteście. Lu'bong! ‒ ryknął.

Nawet ja poczułam rozchodzące się w moim ciele drgania wywołane siłą jego niskiego głosu. Usłyszałam świst powietrza nad głową i po chwili niebo przesłonił cień. Zielony smok nie oszczędzał biednego, już i tak struchlałego ze strachu barda. Wylądował ciężko na ziemi i zaryczał.

‒ Może już skończ się popisywać, co? ‒ zapytał z przekąsem Renny, kiedy w lesie na powrót zaległa cisza.

‒ Nie widzę w tym nic złego ‒ odparł urażony.

‒ Może pozwólcie, że wam przedstawię: Jego Wysokość Rhoderick Waterfort wraz z małżonką, królową Roweną, królewski doradca Godfryd Waterfort oraz... ‒ Spojrzałam skonfundowana na towarzyszącego nam rycerza. Do tej pory nie dane mi było poznać jego imienia.

‒ Cathal, do usług. ‒ Skłonił się lekko w siodle.

Pierwszy raz dostrzegłam błąkający się uśmiech na jego twarzy. Prawą dłoń na powrót przeniósł z rękojeści swego oręża na cugle wierzchowca.

‒ Farrena już poznaliście. ‒ Uśmiechnął się przekornie Hornan.

‒ Tak. To było bardzo rozrywkowe spotkanie ‒ odparł Lu'bong, dłużej zatrzymując na blondynie swoje złote oczy.

‒ Jak dla kogo ‒ wzdrygnął się bard.

‒ Niezmiernie się cieszę, że mogliśmy się spotkać. Szkoda tylko, że w takich okolicznościach. Przyjmijcie moje wyrazy współczucia i ubolewania z powodu zaistniałych wydarzeń ‒ powiedział młody król.

‒ Przyjmujemy. ‒ Agares nieznacznie pochylił swój wielki łeb.

‒ Czytałam o was baśnie ‒ odezwała się nagle Rowena.

Do tej pory ani razu nie słyszałam, by otwarła usta. Ani w trakcie audiencji, ani później w sali obrad. Głos miała cichy i delikatny, otulał moje uszy niczym wiosenny wiaterek. Nie dziwiło mnie już, dlaczego wcześniej milczała. Nie pasował on do wizerunku nieugiętej władczyni, jaki kreowała przed radą i poddanymi.

‒ Spodziewam się, że niewiele mają wspólnego z rzeczywistością ‒ prychnął zielony smok.

‒ Niestety tego nie wiem, ale jeśli tak jest w istocie, to chciałabym kiedyś poznać całą prawdę. Czy moglibyście to przekazać waszej królowej, kiedy już wszystko pomyślnie się zakończy? ‒ zapytała nieśmiało.

Chciałabym podzielać jej optymizm, ale na to jeszcze za wcześnie.

‒ Masz na to moje słowo ‒ przyrzekł Agares.

Królowa wdzięcznie skinęła głową, zadowolona z jego odpowiedzi.

‒ Czy możemy już ruszać? ‒ wtrącił Farren.

‒ A tobie co tak spieszno? ‒ zdziwił się Renny.

‒ Nie zamierzam sprzeciwiać się królewskim rozkazom ‒ skinął w stronę Watreforta ‒ ale chciałbym już mieć to z głowy i móc na powrót stanąć na stabilnej ziemi.

‒ W takim razie nie będziemy was zatrzymywać. ‒ Rhodericka rozbawiła uwaga blondyna, ale szybko spoważniał. ‒ Życzymy wam bezpiecznej podróży i oby rozwiązanie tej sprawy poszło po naszej myśli.

‒ Zrobimy wszystko, co w naszej mocy, aby tak właśnie się stało ‒ skłonił się Renny, a ja zaraz po nim.

Wypowiedź władcy była godna dyplomaty. Kogo miał na myśli? Siebie, czy królową Lefasi? Mogłam tylko żywić nadzieję, że ostatecznie usatysfakcjonowane będą obie strony.

‒ Wskakujcie ‒ rzucił Lu'bong.

Razem z Agaresem przytulili brzuchy do soczyście zielonej trawy i patrzyli na nas wyczekująco. Zsiedliśmy z koni i podaliśmy wodze towarzyszącym nam rycerzom z królewskiej gwardii. Podeszłam do Cathala.

‒ Poradzisz sobie z nim? ‒ zapytałam, ruchem brody wskazując na barda. O smoka się jakoś nie martwiłam.

‒ Nie mam wyjścia, choć przewiduję, że to będzie długi lot. ‒ Westchnął brunet, przewracając oczami.

Z miejsca go polubiłam.

Pokazałam mężczyznom, jak mają się zachowywać na grzbiecie Lu'bonga, a w tym czasie smok rzucał jakieś kąśliwe uwagi na temat swoich, w jego mniemaniu, sztywnych ze strachu pasażerów. Pomogłam im zapakować się na jego grzbiet, po czym sama zajęłam miejsce przed Rennym, który już czekał na mnie na czarnym smoku. Złodziej natychmiast objął mnie w pasie oraz przylgnął do moich pleców. Czułam przyjemne ciepło bijące od obu moich towarzyszy i zadowolona umościłam się między nimi wygodniej.

‒ Mam szczerą nadzieję, że jeszcze się zobaczymy, Wasza Wysokość ‒ odparł słabo Farren, jakby spodziewał się, że może to nie nastąpić.

‒ Ja także. Będzie nam brakowało na dworze twojego poczucia humoru. Śmiem sądzić, że kilka dwórek także przeleje za tobą kilka łez ‒ zażartował król, na co bard oblał się rumieńcem.

‒ Ruszamy! ‒ zakrzyknęłam i ruchem bioder dałam znak Agaresowi, że jesteśmy gotowi.

Potężny smok napiął swoje mięśnie, ugiął tylne łapy i rozpostarł skrzydła na całą ich długość. Koniuszkami niemal dotykał pni na końcu polany. Wyskoczył do góry, jednocześnie odbijając się od ziemi oraz powietrza. Kilka mocnych uderzeń później byliśmy już w górze, a ja znów mogłam cieszyć się wiatrem we włosach i obezwładniającym poczuciem wolności.

Tym razem jednak nie byłam sama.

Tym razem miałam wszystko, czego tak naprawdę pragnęłam.

*

Podróż do Rhodebury zajęła nam sześć dni. Nie musieliśmy latać nocą, bo Akasa udała się do Doliny Smoków z królewskim poselstwem. To niesamowite, że tak szybko pokonaliśmy trasę, która w zwykłych okolicznościach zajęłaby nam jakieś niecałe trzy siedmiodni. W miarę przepływających pod nami kilometrów robiło się coraz chłodniej, a pod smoczymi skrzydłami wyrastało coraz więcej pagórków. Z tej wysokości i przy tak dobrej pogodzie bez problemu mogliśmy ujrzeć przed nami wyłaniający się spomiędzy chmur zarys wysokich gór Cadaryjskich. Mimo tego, że zrezygnowaliśmy z ukrywania się przed ludźmi, skrzętnie omijaliśmy ich skupiska i w razie potrzeby lecieliśmy na tyle wysoko, aby przypadkowy obserwator wziął nas za parę dużych ptaków. Nie chcieliśmy wzbudzać niepotrzebnej paniki.

Farren uspokoił się po pierwszym dniu, chodź widziałam, że kiedy już opuścił grzbiet Lu'bonga, nogi mu się trzęsły i niemal natychmiast udał się na spoczynek. Natomiast Cathala wręcz roznosiła energia. Cały dzień spędzony w bezruchu odbijał się na nim w dziwny sposób. Siadał z nami tylko w porze posiłków, pozostały czas przeznaczając na trening swoich bardzo dobrze wyrzeźbionych mięśni.

Tak. Dostało mi się za to, że obserwowałam jego poczynania, choć byłam niewinna jak polny kwiatuszek. Po prostu oceniałam jego zdolności oraz przydatność w czekającym nas zadaniu. Tylko tyle, a Renny, w swojej nieadekwatnej do sytuacji zazdrości, zmył mi za to głowę.

Dzięki tym kilku dniom mieliśmy też okazję lepiej poznać królewskiego wojownika. Władał mieczem na bardzo zadowalającym mnie poziomie, ale był także inteligentny. Ważył swoje słowa i nie rzucał ich na wiatr. Widziałam, że nam nie ufa. Całkiem zresztą słusznie. Zaskoczyła mnie też jego pozycja na dworze. Starszy ode mnie o kilka lat mężczyzna zaliczał się do ścisłego grona rycerzy Waterforta. Dopiero po kilku dniach dowiedzieliśmy się, że poza umiejętnościami posiadał też korzystne koneksje w postaci swojego ojca i dziada, którzy również pełnili tę samą służbę, z tym, że u Alistaira, a nie jego syna.

Farren umilał nam czas spędzony na ziemi swoją grą na lutni oraz pieśniami. Odważył się nawet kilkukrotnie podjąć rozmowę ze spiżowym smokiem, głównie na temat ich zwyczajów i historii, ale także kultury, a nawet fizjologii. Może i powinno mnie zaskoczyć, ale tak się nie stało, nawet kiedy wypytywał go o gody oraz współżycie i płodzenie potomstwa. Co mnie jednak zdziwiło, to fakt, że Agares pozwolił młodemu smokowi na udzielenie wszystkich odpowiedzi. Nie powstrzymał go ani razu, dzięki czemu także my mogliśmy dowiedzieć się czegoś nowego na temat tej fascynującej rasy. Nowością dla nas była informacja o jajach. Okazało się, że smoki niezwykle rzadko doczekują się młodych. Dlatego tak o nie dbają i są tak cenne dla całego gatunku. Uzmysłowiłam sobie, że utrata jednego z sześciu odzyskanych przez nas smocząt była tragedią nie tylko jego rodziców, ale i całej społeczności.

Renny musiał wyczuć mój nastrój po tej opowieści przez Nexum lub po prostu dlatego, że sam miał podobne odczucia, bo zabrał mnie potem na polowanie. To była nasza ostatnia noc przed dotarciem do celu, co tylko potęgowało moje przygnębienie. Nie wiedziałam, co nas jutro czeka. Resztę drogi do Rhodebury mieliśmy pokonać pieszo, aby przed zachodem dotrzeć do Jaskini Cieni. Mieliśmy nadzieję, że szybko znajdziemy Nasirę i ustalimy, co dalej.

‒ Chyba denerwujesz się bardziej ode mnie, co wydawało mi się niemożliwe ‒ zauważył Renny, kiedy ze złapanymi królikami usiedliśmy na chwilę pod jakimś drzewem.

Umościłam się wygodnie między jego nogami, opierając się plecami o klatkę piersiową. Złodziej objął mnie i otulił swoim płaszczem. Wsparłam głowę na jego ramieniu i odwróciłam się tak, aby móc na niego popatrzeć. Widziałam, że jego blizna na policzku drga nerwowo. Nie potrzebowałam więzi, aby wiedzieć jak wpływa na niego kolejny powrót do tego cholernego miasta.

‒ To oczywiste, że zżerają mnie nerwy. Mam nadzieję, że to się wszystko nareszcie skończy, a przy okazji z chęcią wbiję sztylet w oko tej suki, przez którą tyle się wycierpiałeś ‒ odparłam z mocą.

‒ Nie zamierzam ci przeszkadzać w wykonaniu tego zadania. ‒ Uśmiechnął się lekko i westchnął. ‒ Jednak nie będzie to proste.

‒ Zdaję sobie z tego sprawę, ale nie pozwolę, by to mnie zatrzymało. Przysięgam. Nie wiem jeszcze jak, ale jestem pewna, że nie opuszczę tego miasta, dopóki ona nie zdechnie. Chętnie zafundowała bym jej małą rundkę w jej własnej pracowni, ale chyba niestety nie będzie czasu na takie przyjemności.

Pewnej nocy Renny opowiedział mi, jak wyglądało zaplecze świątyni Kifo. Nie wchodził w szczegóły, bo nie potrzebowałam ich znać, ale dowiedziałam się wystarczająco na temat wyposażenia wszystkich komnat.

‒ Moja mała, krwiożercza bestia. ‒ Wsadził swój nos w zagłębienie za moim uchem.

‒ Przestań! ‒ Trzepnęłam go rozbawiona w pierś. ‒ To łaskocze!

‒ To źle? ‒ zapytał, ale nie przestał, tylko kontynuował swoje poczynania.

‒ W zasadzie to nie. ‒ Obróciłam się do niego bokiem i przełożyłam swoje nogi ponad jego.

‒ Twoje mordercze zapędy to tylko bardzo seksowny dodatek, moja mała złodziejko ‒ odparł.

‒ Czy ja ci już mówiłam, że to jest bardzo dziwne i niepokojące zboczenie? ‒ spytałam.

‒ Tak, ale mówiłaś też, że mnie kochasz, więc oboje musimy być dziwnie niepokojący. ‒ Uśmiechnął się szeroko.

Chwilę tak trwaliśmy w błogiej i komfortowej ciszy. Wokół nas zapadała już noc. Świerszcze zaczęły swój koncert, a wiatr niósł zapach mchu i gwizdał ciche melodie w koronach drzew.

‒ Lily... ‒ Renny przerwał ten przyjemny stan.

‒ Wiem ‒ mruknęłam niezadowolona i wtuliłam się w niego mocniej, co bardzo go rozbawiło.

‒ Jakkolwiek bardzo chciałbym, abyśmy mogli zostać tu dłużej, to niestety musimy wracać.

‒ Wiem ‒ powtórzyłam. ‒ Co nie znaczy, że mam na to ochotę.

‒ Renny! ‒ Usłyszeliśmy głos Farrena, dobiegający ze strony polany, na której tej nocy rozbiliśmy obóz. Z oddali widziałam nasze spore ognisko. ‒ Rusz tu swoje zacne półdupki, a zostaw w spokoju te od Lily! Głodni jesteśmy!

‒ Prorok jakiś, czy co? ‒ zaśmiał się złodziej, delikatnie ściskając wspomnianą część ciała.

‒ Myślę, że po prostu znawca życiowych prawd. Chodź, bo biedak jeszcze zedrze sobie to jego cenne gardło lub umrze z głodu ‒ powiedziałam i z ociąganiem wstałam z kolan Hornana.

‒ Idziemy! ‒ odkrzyknął więc bardowi, złapał martwe króliki i razem podążyliśmy w stronę migoczącego między drzewami światła.

***

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro