Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 11 cz. 1 - To słowo

Miałam cichą nadzieję, że po obfitym posiłku suto zakrapianym winem, pokazie zamkowych akrobatów i występie Ferrena będzie mi dane choć na chwilę odsapnąć w komnacie i pozbyć się sukni, ale się zawiodłam. Gdy tylko król Rhoderick nas odprawił, bard wyciągnął nas na dziedziniec.

Na jego środku płonęło już ogromne ognisko, przez co było tam niesamowicie gorąco, ale nikt zdawał się tym nie przejmować. Wokół niego ustawiono długie stoły i ławy, między którymi biegały służki, co rusz donosząc z kuchni jedzenie bądź trunki. Grupa muzyków wygrywała jakąś skoczną melodię, do której bawili się ludzie nie zaproszeni do sali tronowej. Wydawało mi się, że głównie byli to rycerze i rzemieślnicy ze swoimi damami serca.

Farren, z szybkością godną morskiego smoka, zdobył dla nas puchary i napełnił je winem ze stojącego nieopodal gąsiora. Od naszego ostatniego spotkania jego nastrój uległ znaczącej poprawie. Renny podczas uczty dość dosadnie wytłumaczył mu zachowanie naszych towarzyszy i smoków w ogóle. Te istoty miały bardzo dziwne poczucie humoru.

‒ Za spotkanie! ‒ krzyknął bard i zderzył swój kielich z naszymi, wznosząc toast.

‒ Za smoki! ‒ zawtórowałam mu radośnie.

‒ Za twoje obsrane ze strachu gacie! ‒ dodał Renny, na co wszyscy wybuchnęliśmy śmiechem.

‒ Ty lepiej uważaj, żebyś sam tak nie skończył po całonocnej hulance. ‒ Bard pogroził mu palcem, ale na jego ustach gościł wesoły uśmiech.

‒ Ty się martw lepiej o swój zadek. Mojego ma kto pilnować. ‒ Złodziej przyciągnął mnie do siebie i pocałował w czubek głowy, na co w pierwszym odruchu lekko się spięłam. Nie byłam przyzwyczajona do takiego publicznego okazywania uczuć, ale za nic w świecie nie odmówiłabym sobie przyjemności płynącej z dotyku jego ust.

‒ No napatrzeć się na was nie można! ‒ ucieszył się muzyk. ‒ Nie mogliście tak od razu? Że też piękne kobiety muszą być tak uparte, powściągliwe i krnąbrne ‒ mruknął, bardziej chyba do siebie niż do nas.

‒ Myślę, że dzisiaj nieco sobie odpuszczą. Szczególnie tę powściągliwość. ‒ Mrugnęłam do niego porozumiewawczo, no co się rozpromienił.

‒ Masz zupełną rację! Człowiek nie powinien się poddawać, szukając miłości! Obecny tu złodziejaszek to bardzo dobry przykład. ‒ Przyjacielsko klepnął wspomnianego delikwenta w ramię, na co ten skrzywił się lekko.

‒ Możesz już sobie iść gdzie indziej z tymi swoimi mądrościami? ‒ zapytał. ‒ Zamierzam upić swoją towarzyszkę i zaciągnąć ją do tańca, więc racz nam nie przeszkadzać.

Spojrzałam na niego oczami rozszerzonymi ze zdziwienia.

‒ Że niby gdzie chcesz mnie zaciągnąć? Wiesz, że w żadnym razie nie wyrażę na to zgody, prawda?

‒ Za to ty wiesz, że nie potrafisz mi się oprzeć, dlatego będziemy tańczyć. Czy ci się to podoba, czy nie. ‒ Wyszczerzył się i podsunął mi pod nos kolejny kielich wina.

‒ Jesteś niemożliwy. ‒ Pokręciłam głową, ale upiłam łyk, a kąciki moich ust mimowolnie podniosły się w górę.

‒ Za to cały twój. ‒ Tym razem pocałował mnie w policzek, a ja w końcu pogodziłam się z losem.

‒ Ekhm... Jeszcze tu jestem, tak gwoli ścisłości ‒ zauważył z rozbawieniem bard ‒ i z tego, co widzę, to Renny zaciągnie cię chyba gdzie indziej. Ewentualnie ty jego zaciągniesz. Nie mam pojęcia, kto jest bardziej zaborczy w tym związku.

Słysząc ostatnie słowo, uśmiechy nam nieco zbladły. Tak samo, jak po wypowiedzi smoczej królowej na temat małżeństwa. Nie określiliśmy, co prawda, nomenklatury dla naszej relacji, ale ta nam zdecydowanie nie odpowiadała. Byliśmy partnerami, wspólnikami, przyjaciółmi i kochankami, ale pozostaliśmy także rywalami. Każde z nas zawsze dążyło do osiągnięcia swoich celów. Po prostu od jakiegoś czasu, stały się one wspólne. Czy w takiej sytuacji można mówić o związku? Czy można mówić o miłości? Nie wiedziałam. Miałam za to pewność, że nie chciałabym dalej podążać swoją ścieżką bez mojego największego konkurenta.

‒ Ja ci dobrze radzę, drogi przyjacielu, abyś poszukał kogoś, kto odwróci od nas twoja uwagę ‒ odparł Renny, mrużąc ostrzegawczo oczy.

‒ Dobrze już, dobrze, ale nie niech wasze śliczne główki się nie martwią, dzisiaj się do was jeszcze nie raz przysiądę. Mam nadzieję, że w istocie nie sam. ‒ Posłał nam swój popisowy, przeznaczony dla swoich wielbicieli uśmiech, po czym oddalił się w poszukiwaniu bardziej przyjaźnie nastawionego towarzystwa.

‒ To co robimy? ‒ zapytałam.

‒ Bawimy się.

Policzki i nos złodzieja zdążyły się już delikatnie zaczerwienić od wina.

‒ Doskonale zdajesz sobie sprawę z tego, że nie przepadam za taką rozrywką. ‒ Spojrzałam na niego pełna sceptycyzmu.

‒ Tak. ‒ Zbliżył usta do mojego ucha. ‒ Dlatego najpierw pójdziemy gdzie indziej ‒ szepnął tajemniczo.

‒ Tak? ‒ Uniosłam brwi w geście zdziwienia, ale też zainteresowania tematem.

‒ Tak ‒ powtórzył i pociągnął mnie za rękę, a po drodze zgarnął z najbliższego stołu butelkę wina. ‒ Chodź.

Właściwie cel tej wędrówki nie miał znaczenia. Cieszył mnie po prostu przyjemny wieczór, który bardzo powoli stawał się nocą. Rozkoszowałam się odczuciem płynącym z naszym splecionych dłoni.

Opuściliśmy dziedziniec, ale wbrew moim oczekiwaniom złodziej nie skierował się w kierunku naszych komnat, tylko skręcił w ciasny przesmyk między zewnętrznym murem zamku, a kuźnią.

‒ Dobra, zaczynam się jednak zastanawiać, gdzie idziemy. ‒ Mimo że noc jeszcze nie zapadła, w zacienionej alejce z każdą chwilą widziałam coraz mniej wyraźnie.

‒ Dopiero teraz? Chyba faktycznie zaczęłaś mi ufać ‒ odparł z przekąsem. Przystanął i odwrócił się w moją stronę.

‒ To już chyba ustaliliśmy? ‒ zauważyłam. 

Wbrew swoim słowom przyjrzałam mu się niepewnie. Złodziej zbliżył się i naparł na moje ciało przygważdżając mnie do zimnego muru. Ręce jednak nadal miał opuszczone wzdłuż ciała. W jego oczach widziałam ten drapieżny błysk, którego kiedyś się obawiałam, a teraz rozbudzał moje wnętrze.

‒ Jak tak o tym myślę, to nie przypominam sobie, abym to od ciebie usłyszał ‒ wymruczał, niebezpiecznie zbliżając swoje usta do moich.

‒ Powiedziałam to. Kilkukrotnie. Jestem pewna. ‒ Nie byłam, ale przecież musiał wiedzieć, że tak właśnie czułam.

‒ W takim razie powtórz to ‒ zażądał, ale nadal się nie poruszył. Każdy fragment mojego ciała, którego dotykał, przyjemnie się rozgrzewał i w tamtej chwili pragnęłam tylko, by w końcu mnie pocałował.

‒ Ufam ci ‒ wyszeptałam, ale nie otrzymałam oczekiwanej nagrody.

Złodziej tylko uśmiechnął się szeroko, ewidentnie zadowolony z siebie, po czym szybko cmoknął mnie w nos.

‒ To świetnie, bo może ci się to zaraz przydać. ‒ Złapał mnie znów za rękę i ruszył w stronę resztek światła rzucanego przez zachodzące słońce.

‒ Zaraz... że co? Ale jak to tak? Renny?! ‒ oburzyłam się. 

Jak on śmiał tak mnie potraktować?

Wszystkie słowa wyrażające moje niezadowolenie ugrzęzły mi w gardle, kiedy dotarliśmy na kolejny dziedziniec. Dużo mniejszy od tego, na którym bawili się mieszkańcy Waterfortu. Od reszty zamku oddzielał go budynek kuźni i wysokie drzewa, co sprawiało, że było tu bardzo kameralnie. Dodatkowego uroku temu miejscu dodawała niewielka fontanna w kształcie morskiego smoka. Usiedliśmy na ławce obok niej i w ciszy obserwowaliśmy kaskady wody, wydostające się z jego rozwartych szczęk oraz opływające drobne łuski. Rzeźbiarz musiał być bardzo utalentowany.

‒ Dlaczego mnie tu zabrałeś? ‒ spytałam w końcu niepewnie.

‒ Po prostu chciałem z tobą pobyć ‒ odparł spokojnie.

‒ Od jakiegoś czasu jesteśmy praktycznie nierozłączni ‒ zauważyłam lekko żartobliwym tonem, próbując rozładować tę dziwną atmosferę.

‒ Wiem, ale jutro mamy kolejną audiencję u króla. Niezależnie od tego, jaką podjął decyzję, będziemy musieli natychmiast wyruszyć do Rhodebury. Z jego błogosławieństwem lub bez. Trudno powiedzieć, kiedy znów dane nam będzie cieszyć się spokojem.

Teoretycznie to, co mówił, miało jakiś logiczny sens, ale coś mi podpowiadało, że to nie wszystko. Czułam za mostkiem delikatne ukłucie płynącego od niego uczucia, którego jeszcze nie rozszyfrowałam.

‒ W porządku, ale to nadal nie wyjaśnia dlaczego wybrałeś akurat tutaj i nie wmówisz mi, że ze względu na okoliczności przyrody ‒ odparłam.

‒ Prawda jest mniej zawiła niż ci się wydaje. Po prostu widziałem to miejsce, przechodząc między naszymi oknami. ‒ Wzruszył ramionami.

‒ Taki z ciebie romantyk? ‒ Rzuciłam mu podejrzliwe spojrzenie.

‒ Wyobraź sobie, że miewam takie momenty.

Nabrał głęboko powietrza w płuca, po czym je wypuścił. Ewidentnie to nie było wszystko, więc czekałam, aż wydusi z siebie prawdziwy powód tej wycieczki. Zachowywał się dziwnie. Nie patrzył mi w oczy, tylko z uporem obserwował fontannę, mimo że ja wgapiałam się w niego wyczekująco. Po kolejnym westchnięciu nie wytrzymałam.

‒ Renny, powiesz mi w końcu, co cię gryzie?

‒ Kocham cię ‒ wypalił, a mnie opadła szczęka. ‒ Nie musisz nic mówić, ani komentować moich słów. Po prostu chciałem, żebyś to wiedziała. Nie jesteśmy normalną parą, o ile w ogóle można to tak nazwać, bo w sumie to sam nie jestem tego pewny. Wiem tylko, że od pierwszego spojrzenia coś ciągnęło mnie do ciebie, tylko cholernie długo zajęło mi dojście do tego, o co chodziło. Zresztą na początku nie mogło być nawet mowy o żadnym zauroczeniu. To była raczej fascynacja. Dopiero przed ucieczką z Ashen uświadomiłem sobie, że mogę coś do ciebie czuć. Wiedziałem jednak doskonale, że to nie miało żadnych szans. Potem spotkaliśmy się w Mariporcie i naprawdę próbowałem zachować dystans, ale po prostu nie mogłem. Zresztą nadal nie miałem pojęcia, czego miałbym od ciebie oczekiwać. Od nas. Wiedziałem tylko, że nigdy więcej nie pozwolę ci odejść.

‒ Renny... ‒ Próbowałam się odezwać, ale mi nie pozwolił.

‒ Uratowałaś mnie. Niby to ja zabierałem cię znad krawędzi, ale to dzięki tobie miałem w życiu jakiś cel. Napędzałaś mnie do działania i na początku nawet się tego obawiałem. Teraz już się nie boję. Kocham cię i choć nie mam pewności, co do twoich uczuć, to chcę być z tobą. Jako przyjaciel, jako kochanek, jako partner i wspólnik. Zawsze. Pozwolisz mi na to? ‒ zapytał i w końcu na mnie spojrzał.

W jego oczach kryło się tyle niepewności, że ścisnęło mi się serce. Wiedziałam, że czekał na moją odpowiedź, ale nie potrafiłam znaleźć słów. Teraz to ja nabierałam i wypuszczałam powietrze, jak ryba wyrzucona na brzeg. Tak się też właściwie czułam. Kompletnie nie spodziewałam się takiego wyznania. Odtwarzałam w głowie jego monolog i nie mogłam wyjść z podziwu. Tyle czasu. Tyle czasu musiało minąć, tyle musiało się wydarzyć, nim oboje dojrzeliśmy do tego, co mieliśmy teraz.

‒ Powiesz coś? ‒ spytał cicho.

‒ Jeszcze nie wiem. Daj mi chwilę ‒ poprosiłam, ale kiedy zobaczyłam, jak  zwiesza głowę z miną zbitego psa, ujęłam w dłonie jego twarz i zrobiłam to, nad czym akurat nie musiałam się zastanawiać.

Pocałowałam go.

Delikatnie, czule. Przelewając w ten gest wszystko to, czego nie potrafiłam ubrać w słowa. Tak, by nie miał żadnych wątpliwości. Nexum paliło mnie w środku żywym ogniem, ale nie sprawiało mi bólu. Ogrzewało moje serce, a ja całą sobą chciałam sprawić, aby i on tak się poczuł.

‒ Mam rozumieć, że się zgadzasz? ‒ szepnął, kiedy już oderwaliśmy się od siebie.

‒ Jeśli to miały być oświadczyny, to nie. ‒ Zaśmiałam się z jego głupiej miny wywołanej moimi słowami. ‒ Jeśli jednak pytasz, czy chcę iść z tobą przez życie i dzielić wszystkie trudy i znoje tego parszywego świata, to tak.

Renny rozpromienił się i uśmiechnął tak szeroko, że jego blizna niemal schowała się w gęstwinie czarnych włosów.

‒ Mówisz poważnie? ‒ dopytywał.

‒ Dlaczego miałabym kłamać? Byłam ślepa i głupia, ale... kto wie? Może właśnie dlatego mamy to, co teraz? Może właśnie potrzebowaliśmy tych wszystkich chwil, aby dojść do tego miejsca? Zastanawiałam się nad tym dzisiaj. Myślałam o tym, co było, co jest, co będzie, co mamy i czego właściwie chcemy. Nie bez powodu mówię to w liczbie mnogiej. Już od dłuższego czasu nie wyobrażałam sobie siebie bez ciebie u boku. Tylko wtedy jeszcze nie wiedziałam dlaczego.

‒ A teraz już wiesz? ‒ spytał. Blask w jego oczach nieco przygasł, a ja nie mogłam na to pozwolić.

‒ Wiem ‒ odparłam, ale nie dodałam nic więcej.

Chciałam chwilę się z nim podroczyć, bo to było takie nasze. Nie należeliśmy do z gruntu dobrych ludzi. Kradliśmy i zabijaliśmy, ale w tym wszystkim odnaleźliśmy siebie. Łotr i mała złodziejka. Odnaleźliśmy też coś więcej, niż czubek własnego nosa. Cel, dzięki któremu okazało się, że mimo czarnych serc, potrafimy pomagać. Sobie nawzajem, ale też komuś, kto tego potrzebuje. Nie jesteśmy obojętni.

Bo razem jesteśmy lepsi.

Wreszcie to zrozumiałam.

Renny dalej wpatrywał się we mnie jak w obrazek i nic nie mówił, choć drganie jego szczęki zdradzało, jak bardzo się denerwował, mimo moich wcześniejszych zapewnień. Ciszę przerywał tylko szum wiatru w koronie drzewa oraz pomruk wody w fontannie. W końcu otworzyłam usta i przerwałam to milczenie.

‒ Ja też cię kocham, łotrze ‒ powiedziałam w końcu to, na co oboje czekaliśmy.

***

Mam nadzieję, że ty także na to czekałeś:) Nie przewiduje już tak ckliwych scen, a akcja zacznie toczyć się trochę szybciej no i cóż, powoli zbliżamy się do końca tej przygody.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro