Rozdział 10 - Deser
*TW: Ten rozdział zawiera scenę 18+
Farrena znaleźliśmy przy wrotach zamku tak, jak się umawialiśmy. Czekał na nas z trzema osiodłanymi końmi. Bez większej zwłoki wyjechaliśmy przez główna bramę i skierowaliśmy się w dół porośniętego trawą zbocza. Pierwsze domy znajdowały się dopiero u jego podnóża. Przeważnie były to dwupiętrowe, kamienne budowle z dość bogato zdobionymi fasadami, ale nadal utrzymane w charakterystycznym, obronnym stylu. Zbita bryła, niewielkie okna i wąskie uliczki mogły zapewnić dodatkową ochronę w trakcie ewentualnego ataku.
Jadąc głównym traktem minęliśmy również rozległy targ i liczne pracownie rzemieślnicze. Wydawało się, że nie było ustalonego z góry porządku ulic i dzielnic, do którego byłem bardziej przyzwyczajony. Wszędzie widziałem też przygotowania do Przesilenia. Między domami rozciągnięto kolorowe taśmy z zawieszonymi na nich lampionami. Gdzieś w tle słyszałem muzyków, zapewne przygotowujących się do wieczornych występów. Na jednym z mijanych przez nas placów ułożono nawet wysokie ognisko.
Kiedy w końcu wyjechaliśmy na bardziej otwarty teren, gdzie zabudowania były niższe i rzadsze, za polami dostrzegliśmy linię lasu. Nie widziałem stąd naszych towarzyszy, co mnie specjalnie nie zdziwiło. Byłem pewny, że ukryli się między drzewami, aby nie niepokoić mieszkańców bardziej niż to konieczne. Po drodze przytoczyliśmy bardowi część naszej historii, którą mogliśmy się podzielić. Farren zainteresował się tematem mojej siostry, co mnie nieco zaniepokoiło. Zapamiętałem sobie, aby na wszelki wypadek ostrzec ją przed nim, kiedy tylko nadarzy się ku temu okazja.
Minęliśmy pierwsze drzewa i podążaliśmy dalej w głąb lasu. Nie spodziewałem się, że pierwszy dostrzegę Lu'bonga. Ta bestia potrafiła się niemal idealnie zlać z otoczeniem, a do tego poruszał się zaskakująco cicho. Jednak olbrzymie cielsko Agaresa byłoby trudno przegapić, dlatego dość szybko go odszukaliśmy.
Na całkiem sporej polanie zauważyłem resztki ich posiłku. W różnych miejscach porozrzucane były kości, jeszcze oblepione resztkami mięsa i poroża kilku jeleni. Ten jakże sielski obrazek nie umknął uwadze barda. Mężczyzna ewidentnie zbladł nieco, a jego oczy rozszerzyły się do rozmiarów kurzego jaja, kiedy niemal czarny smok podniósł się z ziemi i zaprezentował swój rozmiar w pełnej krasie.
Agares wbił spojrzenie w naszego towarzysza, a ten odchylił się w siodle, ewidentnie spłoszony jego intensywnością. Nie wiedziałem, co wybranek Macha miał z tym wpatrywaniem się w ludzi, ale mimo spędzonych razem kilku dni, nadal budziło to we mnie niepokój.
Lily za to zupełnie się tym nie przejęła. Zsiadła ze swojego konia, przywiązała go do drzewa w stosownej odległości i beztrosko podeszła do kolosa, witając się z nim zetknięciem czołami. Przy tej różnicy rozmiarów wyglądało to co najmniej tak, jak gdyby waliła głową w całkiem duży głaz.
‒ I co? Nadal jesteś taki żądny przygód? ‒ zapytałem przyjaciela z przekąsem.
‒ Cóż, chyba nie spodziewałem się czegoś tak... nie wiem. Pierwszy raz w życiu nie potrafię znaleźć odpowiednich słów opisujących to, co widzę ‒ odparł i z zakłopotaniem podrapał sie po brodzie.
‒ W sumie to cieszę się, że ktoś w końcu zamknął ci usta. ‒ Poklepałem go po ramieniu. ‒ Chodźmy, przedstawię cię. Chyba, że zrezygnowałeś? ‒ Uniosłem wyzywająco brew.
‒ Nie. Oczywiście, że nie ‒ rzucił już pewniej i ostatecznie poszedł w ślady mojej złodziejki, a ja zaraz za nim. Jednocześnie rozglądałem się pilnie za spiżowym smokiem. Ten rozrabiaka bardzo lubił mnie zaskakiwać, co udawało mu się częściej, niż chciałbym przyznać.
‒ Witaj, Agaresie. Przyprowadziliśmy przyjaciela. Poznaj Farrena. Jest bardem ‒ powiedziałem krótko.
Lily stała obok, trzymając rękę na smoczej nodze. Jego postawa pozwoliła nam zobaczyć jaśniejsze łuski podbrzusza, kolorem przypominające zakrwawioną figurę z brązu.
‒ Witaj, wspaniała istoto! Nie mogłem uwierzyć w to, że dostąpię takiego zaszczytu, aby poznać cię osobiście. ‒ Przywitał się i skłonił tak nisko, że rozcięte rękawy jego kontusza zamiotły ziemię.
‒ Witaj ‒ rzekł tylko smok, głosem niskim i ciemnym, niczym najgłębsza otchłań, a z jego nozdrzy wydostały się niewielkie smużki dymu. Nie rozmawiałem z nim zbyt często, ale za każdym razem miałem dreszcze.
Właśnie ten moment Lu'bong wybrał sobie na wyskoczenie z lasu za naszymi plecami, co przyprawiło mnie o szybsze bicie serca. Farren podskoczył w miejscu, po czym odwrócił się w stronę źródła hałasu. Gdy tylko uświadomił sobie, że w ten sposób ustawił się tyłem do Agaresa, ponownie obrócił się wokół własnej osi. Nie wiedząc, co ostatecznie ma ze sobą począć, stał z rozłożonymi bezradnie rękoma, kręcąc się w miejscu.
Lily i Agares nie przejęli się zbytnio wyskokiem zielonego jaszczura. Zapewne dostrzegli go między drzewami.
‒ To Lu'bong ‒ rzuciłem tylko.
‒ Aha. Bardzo mi miło ‒ wydukał bard.
‒ Dobrze, że do nas dołączyłeś. Chcielibyśmy wam przedstawić przebieg rozmowy z królem i dalsze kroki. Widzieliście gdzieś białą łanię? ‒ spytała złodziejka. Wcześniej umówiliśmy się, że w razie czego tak będziemy nazywać Akasę.
‒ Nie dziś, ale poszukamy jej później. Kto to? ‒ Zielony smok bogini natury przekrzywił swój podłużny łeb, przyglądając się nowemu przybyszowi z nieukrywanym zaciekawieniem.
‒ Farren. Do usług. ‒ Ponownie się skłonił, choć wydawało mi się, że tym razem nie aż tak nisko. Lu'bong może nie robił tak piorunującego pierwszego wrażenia, jak Agares, ale jego zdolność do kamuflowania się była iście niezwykła i współczułem temu, kto go nie doceniał.
‒ Przywieźliście nam deser? ‒ Wyszczerzył w krzywym uśmiechu swoje ostre niczym brzytwa zęby i się oblizał, na co bard sapnął wystraszony. Zaczął się też wycofywać w stronę swojego wierzchowca. Chyba jednak zaczął rozważać zasadność swojej decyzji o dotrzymaniu nam towarzystwa.
‒ Kiepski. Patykowaty ‒ dorzucił zwięźle Agares.
Nie przypuszczałbym, że to czarne bydle potrafi żartować. Dobrze wiedziałem, że te zaczepki tym właśnie były, choć jego kamienna mina na to nie wskazywała. Bard widocznie tego nie wyłapał, bo zabrał swoją kolorową dupę w troki i pognał do swojego konia, nie przejmując się utraconą w ten sposób godnością.
‒ No weź! To był żart! ‒ ryknął za nim spiżowy, ale ten ani myślał go słuchać. Wskoczył na siodło i pogalopował w kierunku zamku.
‒ Pięknie... ‒ westchnąłem. ‒ Ten idiota teraz nie da mi żyć. Wiecie, ile się będę musiał nagadać, żeby odkręcić wasze zachowanie? Jestem pewny, że do jutra powstanie kolejna piękna pieśń o przerażających jaszczurach. ‒ Zgromiłem obu wzrokiem, co zapewne wyglądało komicznie, bo obydwaj byli ode mnie zdecydowanie wyżsi.
‒ Nie przesadzaj. Trochę sam się o to prosił. Był tak spięty, że jeszcze chwila, a coś by mu pękło ‒ parsknęła śmiechem Lily, która już odpuściła sobie zachowanie powagi. Przez całą tę wymianę zdań nie zdradziła się z niczym, ale teraz poklepała Agaresa po nodze w geście uznania. ‒ Sama lepiej bym tego nie rozegrała. ‒ Smok tylko pochylił się i dmuchnął na nią ciepłym powietrzem, delikatnie mierzwiąc jej włosy.
‒ To ty wyolbrzymiasz. Chcieliśmy się tylko zabawić. Nie pamiętam, kiedy ostatnio miałem okazję tak kogoś nastraszyć. Zapomniałem już, jaka to frajda! ‒ ucieszył się Lu'bong.
‒ Dla was może i tak... ‒ bąknąłem.
‒ No już, nic się takiego w końcu nie stało. Nie zaszkodzi mu trochę strachu ‒ powiedziała Lily, podchodząc do mnie.
‒ A wiesz, co poprawiłoby mój nastrój? ‒ odparłem cicho i zmrużyłem oczy, na co na szyi mojej złodziejki pojawił się rumieniec, który wprost uwielbiałem.
‒ Ludzie! Znajdźcie sobie jakąś komnatę, czy coś! No ileż można? Samego Agaresa już zawstydzacie, a wierzcie mi, czarne potrafią się tak zabawiać naprawdę dłuuugo ‒ przeciągnął Lu'bong. Wyobraziłem sobie, że gdyby był człowiekiem, właśnie sugestywnie poruszyłby brwiami.
‒ Wszystko zależy od punktu widzenia ‒ stwierdził drugi smok, ale nie zaprzeczył. Poziom mojej ciekawości właśnie poszybował w górę.
‒ Waham się jeszcze, czy zapytać o szczegóły i rozwinięcie twojej lakonicznej wypowiedzi ‒ oświadczyłem poważnie, na co otrzymałem kuksańca w żebra.
‒ Ty się może jednak skup trochę, co? Czy audiencja u króla wyczerpała na dziś twoje możliwości inteligentnego myślenia? ‒ ofuknęła mnie Lily. ‒ Może jednak wróćmy do sedna. W końcu nie przyjechaliśmy tu po to, żeby omawiać wasze zachowania godowe. ‒ Spojrzała na gady karcąco.
‒Jak zawsze aż nazbyt rozsądna ‒ westchnąłem głośno z udawanym cierpieniem. ‒ Dobra, miejmy to już z głowy, bo chciałbym wrócić na zamek i wziąć udział w uroczystościach Przesilenia. Dziś najkrótsza noc w roku i to po prostu nie wypada, żeby spędzić ją o suchym pysku. ‒ Zatarłem ręce i zacząłem opowiadać naszym towarzyszom przebieg porannej audiencji.
Omawialiśmy wszystkie warianty jutrzejszej rozmowy z królem, aby ustalić nasze odpowiedzi. W międzyczasie z lasu wyłoniła się także Akasa. Tym razem nie miała swojego ogromnego kapelusza. Jej białe długie proste włosy, powiewające na lekkich podmuchach wiatru, dostrzegłem już z daleka. Księżniczka od samego początku podróży nie ryzykowała. Pozostawała w ludzkiej postaci w ciągu dnia nawet, kiedy wszystko wskazywało na to, że nikt nas nie obserwował. Była ciekawa każdego, nawet najdrobniejszego szczegółu, łącznie z wyglądem sali tronowej i królewskiej pary, dlatego trochę nam zeszło zanim mogliśmy się pożegnać. Obiecaliśmy wrócić nazajutrz z raportem z kolejnej audiencji i ruszyliśmy w drogę powrotną.
Słońce wisiało jeszcze dość wysoko na niebie. Mimo to wiedziałem, że pora była późna. Mój żołądek dawał mi już wyraźne znaki, że zbliża się pora kolacji, więc tym bardziej cieszyłem się na wieczorną ucztę u króla. Lily się chyba ze mną zgadzała, bo w pewnym momencie rzuciła:
‒ Ścigamy się?
‒ Czy ja kiedykolwiek ci odmówiłem, kobieto? ‒ Posłałem jej szeroki, zawadiacki uśmiech i natychmiast popędziłem konia. Niemal w tej samej chwili usłyszałem za sobą jej oburzony krzyk i tętent galopujących kopyt.
Nasze wierzchowce biegły praktycznie w tym samym tempie. Pochodziły z jednej stajni, więc prawdopodobnie zostały podobnie wytrenowane. Dzięki temu mogłem sobie pozwolić na ukradkowe spojrzenia rzucane w stronę Lily. Złodziejka wyglądała pięknie. Pochylona nad szyją konia, z rozwianymi włosami i wyrazem dzikiej radości na twarzy. Kolejny obraz, który miałem w planach zapamiętać na zawsze.
Tym razem to ja wygrałem nasz mały wyścig. Kiedyś bym się chełpił zwycięstwem i irytował Lily swoim zachowaniem tylko po to, by znów zobaczyć tę jej wkurzoną minę i pionową zmarszczkę między oczami. Teraz liczyła się po prostu rywalizacja i to, że właśnie ona nadal pcha mnie do działania i nie pozwala spocząć na laurach.
Musieliśmy się przygotować do wieczerzy, więc każde z nas udało się do swojej komnaty. Nadal wydawało mi się to głupie, ale mimo wszystko to tam miałem wszystkie swoje rzeczy. Także te, które znów dla mnie przygotowano. Tym razem obyło się bez tych dziwnych butów z zawiniętymi w górę czubkami, za co byłem wdzięczny. Na moim łóżku leżała koszula w bardzo ciemnym zielonym kolorze, czarne spodnie i pasujący do tego jedwabny, szeroki pas wyszywany w jakieś leśne wzory. Do tego dopasowano krótką kurtkę ze szmaragdowym wykończeniem. Całkiem znośnie, choć po kolacji wierzchniej części garderoby zamierzałem się pozbyć. Mogła się nadawać w chłodnych zamkowych murach, ale wiedziałem, że po wyjściu na zewnątrz będzie mi za ciepło.
W komnacie łaziebnej czekała już na mnie przygotowana przez służbę kąpiel. Obrzuciłem wzrokiem całkiem sporą balię z parującą wodą. Po krótkim namyśle uznałem, że są w życiu rzeczy ważne i ważniejsze. Dlatego właśnie po raz kolejny wylazłem przez okno i po całkiem nieźle przystosowanym do celu gzymsie dostałem się do komnaty sąsiadującej z moją.
Sypialnia złodziejki była pusta, ale usłyszałem plusk wody z pomieszczenia obok i skierowałem się w tamtą stronę. W powietrzu unosił się przyjemny, kojący zapach olejku lawendowego. Zajrzałem przez uchylone drzwi. Moim oczom ukazała się Lily, zanurzona prawie po szyję w wodzie. Unosząca się wszędzie para wodna sprawiła, że brązowe kosmyki przykleiły się jej do czoła. Reszta włosów falowała sobie łagodnie na powierzchni. Miała zamknięte oczy, odchyloną do tyłu głowę i oddychała miarowo, ewidentnie zrelaksowana. Mimo to, kiedy przekroczyłem próg, natychmiast rozchyliła powieki i napotkałem jej świdrujące szmaragdowe spojrzenie.
‒ Czego tu szukasz? ‒ zapytała, nie ruszając nawet palcem.
‒ Towarzystwa. ‒ Posłałem jej swój popisowy uśmiech, na co jak zwykle przewróciła oczami.
‒ Skąd pomysł, że go pragnę? ‒ Zmrużyła oczy, ale zdradził ją drżący kącik ust, a także delikatne ciągnięcie w mojej piersi. Śmiało rozwarłem drzwi i wszedłem do środka, po czym przekręciłem klucz w zamku.
‒ Wydaje mi się, że zdążyłem się już całkiem nieźle rozeznać w różnicy pomiędzy tym, co mówisz, a tym, czego pragniesz ‒ oznajmiłem pewnie i podszedłem do niej.
Ściągnąłem koszulę, po czym bez większych ceregieli pozbyłem się także butów i spodni. Lily cały czas obserwowała każdy mój ruch niczym jastrząb, a kiedy znajome uczucie umiejscowione za mostkiem stało się intensywniejsze, byłem już pewny, że podjąłem dobrą decyzję.
‒ Zrób mi miejsce ‒ rzuciłem.
Złodziejka podciągnęła kolana pod brodę, wzburzając lustrzaną powierzchnię. Powoli, badając najpierw temperaturę wody, dołączyłem do niej i westchnąłem z ulgą, kiedy przyjemne ciepło rozlało się po moim ciele. Rozparłem się wygodnie. Oparłem łokcie o brzeg balii, a nogi wyciągnąłem jak najdalej przed siebie, w związku z czym złodziejka była niejako między nimi zakleszczona. Jak zwykle poczułem mrowienie w miejscach, gdzie stykała się nasza skóra. Bez krępacji błądziłem leniwie wzrokiem po jej ciele, które od jakiegoś czasu nie miało już dla mnie tajemnic.
‒ Zadowolony? ‒ zapytała, unosząc brew.
‒ Po części ‒ mruknąłem.
‒ Ciekawe, czego jeszcze ci brakuje do szczęścia... ‒ zawiesiła głos.
‒ Sądzę, że dokładnie tego samego, co tobie.
‒ Taki jesteś pewny siebie? ‒ droczyła się, co po prostu uwielbiałem.
To właśnie byliśmy my.
‒ Zawsze. ‒ Uśmiechnąłem się łobuzersko, po czym złapałem ją za rękę i pociągnąłem w moją stronę tak, aby oparła się o mnie plecami. Zapach lawendy stał się jeszcze bardziej intensywny.
‒ Chyba nadal nie wiem, co pozwala ci mieć tak wysokie mniemanie o sobie. ‒ Spojrzała na mnie wyzywająco przez ramię, więc korzystając z okazji pochyliłem się i pocałowałem ją.
Najpierw skupiłem się na jej ustach. Były miękkie i tak apetyczne, że musiałem powstrzymywać się, aby ich nie kąsać. Jednocześnie z podobną częstotliwością się nie hamowałem, a Lily wtedy nie pozostawała mi dłużna. Tym razem nie spieszyło mi się nigdzie, dlatego powoli smakowałem jej skórę. Odchyliła głowę, aby umożliwić mi dostęp do swojej szyi, co natychmiast wykorzystałem. Językiem i wargami wędrowałem sobie w górę i w dół, zbierając każdą kroplę wody, na którą natrafiłem. W tym samym momencie moje ręce zaczęły żyć własnym życiem i zajęły się swoimi sprawami. Objąłem jej piersi, delikatnie drażniąc oba sutki.
Złodziejka z sykiem wciągnęła powietrze, co powitałem z zadowolonym z siebie uśmiechem.
‒ Nadal masz wątpliwości, co do podstaw mojej pewności siebie? ‒ szepnąłem.
‒ Yhm... ‒ mruknęła, jednocześnie wypychając swój biust do przodu.
Wiedziałem, że to jej nie wystarczało, dlatego moja prawa dłoń powędrowała sobie w dół, zataczając po drodze szerokie kręgi. W końcu dotarłem tam, gdzie planowałem. Lily naparła na moją rękę i zaczęła poruszać się rytmicznie razem ze mną. Doprowadzałem ją do obłędu, ciągle zmieniając tempo. W końcu chyba nie wytrzymała, bo odwróciła się i usiadła na mnie okrakiem, sięgając między nas.
‒ Masz dość? ‒ rzuciłem z przekąsem, ale po chwili sam musiałem wciągnąć głęboko powietrze w płuca.
‒ Tak myślisz? ‒ odparła, pieszcząc mnie intensywnie.
Jej smukłe palce sprawnie poruszały się po całej mojej długości. Nie potrafiłem znaleźć słów, żeby jakoś logicznie jej odpowiedzieć, dlatego złapałem ją za biodra i pociągnąłem w dół. Lily w lot złapała mój przekaz. Pierwsze pchnięcie było jak powrót do domu. Za każdym pieprzonym razem. Wychodziłem złodziejce naprzeciw, ale to ona dyktowała warunki. Językiem i zębami drażniłem jedną z jej piersi. Woda wylewała się falami na podłogę, ale żadne z nas nie zamierzało się tym przejmować. Jej mięśnie rozluźniały się i zaciskały rozkosznie wokół mnie. Wolną ręką odnalazłem jej łechtaczkę. Nie musiałem długo czekać. Z krzykiem, którego nie powstydziłaby się zawodowa śpiewaczka, opadła na mnie, dysząc ciężko.
‒ Nie dałam rady... zaczekać na ciebie ‒ wysapała.
‒ Moja mała złodziejko... ‒ Pokręciłem głową. ‒ Naiwnie sądzisz, że to koniec?
Odsunęła się nieco ode mnie i otworzyła szerzej oczy. Wstałem i pociągnąłem ją za sobą, po czym posadziłem na krawędzi balii. Owinąłem jej nogi wokół swoich bioder, a ona skrzyżowała je w kostkach. Tym razem wszedłem w nią powoli, rozkoszując się tym odczuciem. Każdy kolejny ruch był coraz szybszy, coraz bardziej intensywny. Kiedy przed oczami zamigotały mi gwiazdy, Lily boleśnie wbiła paznokcie w moje plecy. Bogowie, nigdy nie będę miał tego dość. Oboje mieliśmy problem ze złapaniem oddechu, więc objęci trwaliśmy tak w ciszy, dopóki nie poczułem pod palcami gęsiej skórki.
‒ Zimno ci ‒ zauważyłem elokwentnie.
‒ Tylko trochę. Jakby nie było, nadal jestem mokra. ‒ Uśmiechnęła się krzywo, a ja parsknąłem, słysząc dwuznaczność tego zdania.
‒ Co ty nie powiesz? ‒ Uniosłem brew.
‒ Tak. ‒ Zarumieniła się trochę. ‒ Dlatego musimy się zbierać. Niedługo zacznie się uczta i nie wypada się spóźnić.
‒ Jak trzeba, to trzeba, choć każdy bóg mi świadkiem, że mimo głodu wcale nie uśmiecha mi się tam iść. ‒ Westchnąłem zrezygnowany.
‒ Przetrwamy to, a potem pójdziemy się zabawić w towarzystwie Farrena. Należy mu się po tak traumatycznym poranku ‒ odparła, po czym ku mojemu ubolewaniu odplątała nogi z moich bioder i wyszła z wody. Sięgnęła po tkaniny leżące na stołku obok i jedną rzuciła mi w twarz.
‒ Wytrzyj się, a potem zmiataj do siebie się przebrać. Przyjdź po mnie, jak będziesz gotowy ‒ oznajmiła.
‒ Sądzisz, że służba bardzo się zgorszy, jeśli z gołym tyłkiem przemknę do swojej komnaty po korytarzu? ‒ zapytałem zaczepnie i zacząłem wycierać mokre włosy.
‒ Myślę, że mógłbyś spowodować poważny uszczerbek na zdrowiu którejś ze służek, dlatego lepiej włóż spodnie ‒ stwierdziła, a ja zrobiłem, jak kazała.
Resztę rzeczy wziąłem pod pachę, zostawiłem na ustach złodziejki szybki pocałunek i wróciłem do siebie. Włożyłem przygotowane rzeczy, przeczesałem jeszcze lekko wilgotne kosmyki oraz brodę i poszedłem irytować swoją kobietę.
Moja kobieta.
Dobrze to brzmi ‒ pomyślałem z satysfakcją.
Niestety Lily nie była już sama. Pomagała jej jedna z dziewek służebnych, dlatego postanowiłem usiąść na krześle i uraczyć się brandy. Całkiem mi smakowało i było zdecydowanie lepsze niż to, które swego czasu zaserwował mi Orson w Mariporcie. Od tamtej pory tyle się wydarzyło i zmieniło, a w gruncie rzeczy było to raptem kilka księżyców temu. Skupiłem się znów na Lily i jej cichej kłótni z dziewczyną, która usiłowała namówić ją na jakieś śmieszne trzewiki.
Co oni mają z tymi butami? ‒ zastanawiałem się.
Złodziejka miała już na sobie suknię w kolorze pasującym do jej oczu. Głęboka zieleń i hafty na całej długości pokrywały się z motywem na moim pasie. To, co jak zwykle przyciągnęło moją uwagę, to odsłonięta w całej okazałości noga. Mimo, że materiał sięgał do ziemi, to rozcięcie z pewnością ułatwiało poruszanie się w niej. Liczyłem też na to, że tym razem nie założy do tego spodni.
‒ Ułóż mi włosy i idź już sobie. Sama poradzę sobie z resztą ‒ fuknęła Lily, a dziewczyna tylko spuściła głowę, ale zabrała się do roboty.
Podeszły do sporego lustra stojącego na komodzie, na której walały się różne bibeloty. Złodziejka usiadła na krześle i starała się pozostać nieruchomo podczas tych, moim zdaniem niepotrzebnych, zabiegów. Na szczęście nie trwało to długo, ale i tak zaczynałem się już niemiłosiernie nudzić. Wreszcie służka zakończyła swoją pracę i zostaliśmy sami.
‒ Gotowa? ‒ zapytałem i wstałem ze swojego miejsca. Musiałem się nieco rozruszać po tak długim siedzeniu, więc przeciągnąłem się ostentacyjnie.
‒ Jeszcze buty ‒ odparła i podeszła do drzwi, obok których stało jej ulubione obuwie. Wyczyszczone oraz nasmarowane woskiem, czarne i sięgające do połowy jej uda. Wciągnęła je na swoje zgrabne nogi, a do cholewy jednego z nich schowała niewielki sztylet.
Czyli jednak bez spodni ‒ ucieszyłem się w duchu.
‒ Teraz możemy już iść. ‒ Wygładziła ręką materiał sukni.
‒ Świetnie. Wyglądasz pięknie, choć wolę, kiedy jesteś naga i mokra ‒ rzuciłem i pocałowałem ją w policzek, dłonią muskając jej zupełnie odsłoniętą szyję.
‒ Ekhm... ‒ odchrząknęła, a ja z satysfakcją zauważyłem rozlewający się po jej ciele rumieniec. ‒ Chodźmy. Farren z pewnością już na nas czeka.
‒ Tak, nie pozwólmy się mu znudzić za bardzo, bo gotów znów zrobić coś głupiego. ‒ Uśmiechnąłem się i otworzyłem przed nią drzwi prowadzące na korytarz.
‒ Miejmy to już z głowy ‒ westchnęła.
***
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro