Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 5 cz. 2 - Śledztwo

Wróciliśmy nad ranem i skierowaliśmy kroki prosto do swoich pokoi. W takim smrodzie nie mogłabym zmrużyć oka, więc zostawiłam swoje ubranie przed drzwiami, ale resztę musiałam oczyścić sama. Zazwyczaj robiłam to niemal mechanicznie i nie przywiązywałam do tego większej wagi, ale teraz coś przykuło moją uwagę. Niewielki słoiczek z żółtą pastą. Otworzyłam go i zbliżyłam do nosa, choć już wiedziałam, co to jest.

Wosk do skór.

Przymknęłam oczy. Ten zapach już zawsze będzie mi się kojarzył z tym łotrem. Przez chwilę rozważałam, czy nie roztłuc go o ścianę, ale powstrzymałam się i odłożyłam słoik delikatnie na miejsce. Z całą pewnością nie chciałam zasypiać otulona jego zapachem unoszącym się w powietrzu. Starając się więcej o tym nie myśleć, zasłoniłam kotary i położyłam się do łóżka.

Po sycącym obiedzie znalazłam Renny'ego w pokoju wspólnym. Rozmawiał z Anne przy jednym ze stolików i wyglądał na bardzo zrelaksowanego. Brunetka trafiła do gildii jakiś czas po mnie i szkoliła się razem ze mną. Byłyśmy w podobnym wieku, więc dobrze nam się rozmawiało. Dzięki niej trochę lepiej znosiłam każdy dzień tej mordęgi.

Nie roztrząsając głębiej tego, co odezwało się na ich widok w moim żołądku, dosiadłam się do nich.

− Coś ciekawego? − zaczęłam, bo nie miałam pojęcia, o czym mogliby rozmawiać.

− Anne właśnie opowiadała mi o sobie. − Renny uśmiechnął się do niej promiennie.

− Nic takiego, same głupoty. − Dziewczyna lekko się spłoniła.

Oho, kolejna.

− Nie zgadzam się z tobą. To bardzo ciekawe. − Złodziej wyszczerzył się jeszcze bardziej, a ja widziałam jak na dłoni, że dziewczyna jest nim oczarowana.

O bogowie. Czy on naprawdę musi tak działać na każdą napotkaną kobietę? − Westchnęłam.

− Próbujesz mi coś udowodnić, Hornan? − zapytałam słodko.

− Dlaczego uważasz, że chodzi o ciebie? Po prostu miło spędzam czas. − Tym razem skierował się w moją stronę, ale w jego oczach czaiło się również coś drapieżnego i przeszedł mnie dreszcz.

− Właśnie widzę. Anne, pracujesz nad czymś ostatnio? − Skierowałam swoją uwagę na złodziejkę.

− Niespecjalnie. Pomagam tylko, kiedy ktoś potrzebuje małych, zwinnych rączek. Nie to, co ty. Podziwiam twoje zdolności organizacyjne. Każdy lubi z tobą pracować, bo wszystko masz dokładnie przemyślane.

− Przestań. − Machnęłam ręką, ale komplement sprawił mi przyjemność. − Niski wzrost i drobna budowa to same zalety dla złodzieja. O wiele łatwiej jest się ukryć. − Uśmiechnęłam się do niej przyjaźnie. Już kilkukrotnie jej to powtarzałam.

− Zgadzam się. Jesteś też lżejsza, a do tego miła dla oka. Taki bonus. − Renny mrugnął do niej zawadiacko.

Tego już było dla mnie za wiele. Niedobrze mi się robiło od tych słodkości.

− Wszystko ładnie, ale czy my nie musimy już iść? − Tym razem zwróciłam się do niego.

− Faktycznie. Szkoda, tak miło się rozmawiało. Musimy to powtórzyć, Anne − powiedział niskim głosem i skłonił się w pas, a dziewczyna znów zrobiła się czerwona.

− Chodź, głupku, nie chcemy się spóźnić. − Pociągnęłam go za łokieć w kierunku schodów.

− Dlaczego mnie tak ciągniesz? Przecież nikt się nas nie spodziewa − zapytał zdziwiony i lekko rozbawiony.

− Może i nie, ale jeszcze chwila, a ona by nie wytrzymała i albo rzuciłaby się na ciebie, albo strawiłaby ją gorączka − powiedziałam kwaśno.

− To tym bardziej powinienem tam zostać! Te szumowiny mogą poczekać do jutra. − Wyszczerzył się.

− Te szumowiny to jak na razie nasz główny trop. Poza tym, do jutra? − Co tak długo zamierzał z nią robić?

− Myślisz, że dałbym jej tak szybko spokój? Mówiłem, że nocy ze mną się nie zapomina − powiedział, ociekając pewnością siebie.

− Skończ, bo się zrzygam. − Przewróciłam oczami.

Na szczęście byliśmy już na zewnątrz i wyciągnęłam po raz kolejny listę otrzymaną od Gabriela. Przebiegłam wzrokiem nazwiska ewentualnych podejrzanych i lokalizacje w których spotkali się z Hary'm i Gregiem.

− Mamy pięć miejsc do sprawdzenia i cztery osoby. − Wróciłam do meritum tego spotkania.

− Pięć? − zdziwił się.

− Niestety ten szynk, który zobaczyłam po wyjściu z kanałów, nie pokrywa się z lokacjami uzyskanymi od Gabriela, więc tam również musimy zajrzeć. Chcesz się rozdzielić?

− Pod pewnymi względami, szczególnie czasowymi, ma to sens, choć wydaje mi się, że para mniej rzuca się w oczy.

− Że co? Nie jesteśmy żadną parą, bałwanie. − Obruszyłam się.

− Chodziło mi o dwie osoby, Lily. Nie musimy się obściskiwać, to odciągnęłoby naszą uwagę od zadania. − Uśmiechnął się tak, że byłam pewna, iż miał na myśli coś zupełnie przeciwnego.

− To może tak: ty zajmiesz się tymi dwoma imionami, ja pozostałymi, a potem spotkamy się w ostatniej lokacji? − zaproponowałam.

− Też może być, choć nadal uważam mój pomysł za ciekawszy. − Wzruszył ramionami.

− Świetnie. Chciałabym, żebyśmy weszli do tego szynku razem, więc w razie czego poczekaj na mnie.

− To oczywiste. − Znów ten wszystkowiedzący uśmiech, który doprowadzał mnie do szału.

− To do zobaczenia, łotrze.

− Do zobaczenia, moja mała złodziejko.

*

Dwie z lokacji znajdowały się w dzielnicy kupieckiej, ale jedną z nich był zamtuz, więc to Renny skierował tam swoje kroki. Obydwoma kierował Hugo i zastanawiałam się, czy mógł mieć z tym coś wspólnego. "Pod Pełnymi Żaglami" był rzeczywiście lokalem bardzo dobrze utrzymanym, dlatego nieco mnie zdziwiło, że Hary i Greg się tam w ogóle znaleźli.

Budynek już z ulicy zapraszał do środka ogromnymi oknami, z których sączyło się światło i było doskonale widać dobrze bawiącą się w środku klientelę. Uznałam, że nie mogę zacząć zadawać pytań tak od razu. Liczyłam na to, że może najpierw uda mi się coś przydatnego podsłuchać.

W wyszynku, poza standardowym wyposażeniem, czyli ławami i stołami, znajdował się także kąt gier. Zajmował znaczną jego część, ale nie stały tam krzesła, a jedynie wysokie stoliki, na które odstawiano pity trunek. Właśnie tam skierowałam najpierw swoje kroki, bo najwięcej ludzi korzystało z tych rozrywek, a do tego często się między sobą wymieniali.

Główną atrakcję stanowiła oczywiście kukła do rzucania nożami, ale dostępny był też słup do celowania podkowami oraz stoliki do gry w szachy lub w kości. Przez jakiś czas obserwowałam bawiących się ludzi, lecz nic nadzwyczajnego nie zwróciło mojej uwagi. Kilka osób weszło na górę, gdzie mieściły się bardziej prywatne alkowy. Musiałam więc wziąć się do roboty. W pierwszej kolejności uderzyłam do barmana. Zamówiłam kolejne piwo i zapytałam niby od niechcenia:

− Był tu dziś może Luke? − Takie imię dostałam od Gabriela.

− Powinienem wiedzieć kto to? − zapytał, ale nie zwrócił na mnie większej uwagi.

− Dość często tu bywa, więc pomyślałam, że może go kojarzysz. Szukam go, ale skoro nic nie wiesz... − Oczywiście to zmyśliłam, ale uznałam, że warto zaryzykować. Pozwoliłam mu spojrzeć na srebrną monetę, którą obracałam w dłoni.

Widziałam, że jeszcze się zastanawia i postanowiłam dać mu trochę czasu.

− Nie widziałem go od kilku dni. Wcześniej zjawiał się tu prawie codziennie, więc rzuciło mi się to w oczy − odrzekł szeptem, nachylając się nad barem w moją stronę.

− Możesz mi powiedzieć o nim coś więcej?

− To taki chudy blondyn z zadartym do góry nosem. Pracuje chyba w tej dzielnicy. Wydaje mi się, że mówił coś kiedyś o farbiarni, a właściwie, że zbiera dla nich zlecenia, czy jakoś tak. Nic więcej nie wiem.

− Mimo to, dziękuję ci za pomoc. − Zostawiłam monetę na kontuarze, a sama udałam się znów w głąb sali.

Popytałam dyskretnie jeszcze jakiś czas, ale nie dowiedziałam się niczego ponad to, co usłyszałam od barmana. Pewnie zajrzę jeszcze do farbiarni, a w zależności od tego, czego dowie się Renny, może trzeba będzie też wypytać Hugo. Skrzywiłam się na tę myśl i ruszyłam w stronę dzielnicy rzemieślniczej.

Wiedziałam, że do drugiego szynku zaglądają głównie czeladnicy, co mnie jeszcze bardziej zdziwiło. W ogóle ich trasa tamtej nocy była jakaś podejrzana. Jedynie zamtuz wydawał się normalny. Miałam nadzieję, że mojemu partnerowi dopisze więcej szczęścia.

W tym "lokalu" również panowała wesoła atmosfera, a większość klientów stanowili młodzi chłopcy ze swoimi kamratami lub dziewczynami. Hary i Greg musieli się tu bardzo wyróżniać, więc postanowiłam popytać również o nich. Dowiedziałam się, że przyszli tu tej nocy, kiedy zginęli, ale nikt nie kojarzył typa, z którym wtedy rozmawiali.

Tamten niczym się nie wyróżniał i podobno wyglądało na to, że się nie znali. Chyba chodziło o jakąś sprzeczkę o krzesło, czy coś równie trywialnego. Zostawiłam więc jedynie informację, że go szukam. Nic więcej nie mogłam zrobić. Może ktoś będzie chciał zarobić parę koron.

Pozostała mi ostatnia lokalizacja, blisko wyjścia z kanałów. Upewniłam się jeszcze, że to na pewno tu i zlokalizowałam w pobliżu właz, którym poprzednio wyszłam z kanałów. Hornana jeszcze nie było, w związku z czym postanowiłam poobserwować trochę okolicę.

Ten szynk znajdował się blisko granicy ze Ściekiem, więc jeśli złodzieje zostali tu otruci, to było znacznie więcej możliwości. Czas potrzebny na ich dotarcie o własnych siłach z dzielnicy kupieckiej do miejsca zbrodni był na tyle długi, że znacząco ograniczał ilość trucizn. Gabriel, co prawda, nie dał nam informacji, że z kimś się tu spotkali, ale niczego nie wykluczam.

W pewnym momencie włosy na karku stanęły mi dęba. Czujnie rozejrzałam się dookoła, szukając niebezpieczeństw i zobaczyłam Hornana ukrywającego się w cieniu budynku naprzeciwko. Chwilę czekałam, ale nie wykazywał żadnej oznaki, że zamierza ruszyć tyłek, więc sama do niego podeszłam.

− Dowiedziałeś się czegoś? − zapytałam cicho.

− Byli w zamtuzie i faktycznie spotkali się z kobietą o imieniu Carol. Ta dama zarządza dziewczętami i po prostu wynajęła dwie z nich naszym koleżkom. Rozmawiałem z każdą i nie wydają się być podejrzane.

− Czy dla ciebie kobiety w ogóle są podejrzane? − spytałam nieco sceptycznie.

− Oczywiście, że tak. Ty na przykład jesteś bardzo niebezpieczną i wysoce podejrzaną osóbką. − Uśmiechnął się w mroku, co dało nieco upiorny efekt.

− Cieszę się, że mnie nie lekceważysz − mruknęłam. − Co z drugą lokacją?

− To bardzo dziwne miejsce jak na nocną wycieczkę. Magazyn obok wozowni. Może warto tam będzie później poszperać. Jeśli faktycznie z kimś się tam spotkali, musieli być konkretnie umówieni, ale po co? Nie mam bladego pojęcia.

− Ja dowiedziałam się, że mężczyzna, którego wskazał nam Gabriel, pracuje dla farbiarni, ale druga lokacja też nie przyniosła żadnych rewelacji. Zobaczymy, czy tutaj się nam poszczęści.

− Co sądzisz o tej spelunie? − zapytał, wskazując brodą drzwi "Brudnego Jo".

− Zachęcająca nazwa. Tak samo jak klientela. Spora część pochodzi ze Ścieku.

− To przekonajmy się, o co tyle szumu. − Odbił się od ściany i skierował kroki w stronę bladego światła sączącego się z niemytych okien, a ja ruszyłam tuż za nim.

Usiedliśmy dość blisko drzwi, dzięki czemu mogliśmy obserwować każdego, kto przez nie przechodził. Sączyliśmy w milczeniu zamówione cienkie piwo, a ja miałam nieprzyjemne wrażenie, że dzisiejszego wieczoru się staczam. Obecnie już tylko wspomnieniem był pełen smaku i aromatu trunek z Pełnego Żagla i zaczynałam za nim tęsknić. Renny musiał dostrzec moją skwaszoną minę, bo zapytał:

− Coś cię dręczy?

− Paradoksalnie, poza tym, że ktoś być może dybie na moje życie, śledztwo nie posuwa się do przodu i muszę spędzać kolejną noc w twoim towarzystwie, to obecnie dręczy mnie żałośnie niska jakość tego piwa − powiedziałam, zgodnie z prawdą.

− W takim razie może jutro razem pójdziemy do wyszynku Trzypalcego i postawię ci jego najlepsze piwo lub wino? Wedle uznania. − Zauważyłam, że rozbawiła go moja odpowiedź.

− Po dzisiejszej nocy chyba wolę wino, ale widzę, że jak zwykle nie zwróciłeś uwagi na pozostałą część mojej wypowiedzi.

− Mylisz się, ale tylko na tę część mam sensowny wpływ.

− Na pewno nie na żadną inną? − Zmrużyłam oczy podejrzliwie.

− Z całą pewnością. − Wyszczerzył się, a ja tylko przewróciłam oczami.

− Może należałoby wypytać bywalców? Nic się nie dzieje póki co. − Wolałam zmienić temat na bardziej konstruktywny.

W tej chwili do szynku weszło czterech zakapturzonych mężczyzn. Usiedli w przeciwległym końcu sali, ale zdecydowanie przyciągnęli naszą uwagę. Czułam od nich kłopoty. Barman skinął im głową na powitanie i zamówili u niego dzban piwa, po czym rozsiedli się wygodnie. Już na pierwszy rzut oka było widać, że nie są tu pierwszy raz.

− Co to za jedni? − spytał Renny.

− Myślisz, że znam każdego zakapturzonego awanturnika w tym mieście? − Spojrzałam na niego z wyrzutem.

− A nie? Nie podobają mi się te typy − stwierdził.

− Mnie też nie.

W tym momencie mężczyźni odrzucili kaptury, rozpięli płaszcze i zaczęli swobodnie rozmawiać, a Hornan otworzył szerzej oczy.

− Widzę, że to jednak ty znasz każdego zakapturzonego awanturnika w tym mieście − powiedziałam zdziwiona.

− Nie, Lily, a w każdym razie nie w tym mieście. Przyjrzyj się dyskretnie. Coś ci się rzuca w oczy?

Przez dobrą chwilę lustrowałam każdego z nich od góry do dołu i z powrotem, dopóki nie znalazłam wspólnego elementu.

− Klepsydra. Każdy z nich ma wyszytą na piersi klepsydrę. Atrybut Kifo − powiedziałam.

− Tak. To Złodzieje Czasu. Wyznają Boga Śmierci i lubują się w zabijaniu. Szczególnie powolnym − skrzywił się.

− Ale oni nie mogą tu być. Oren by o tym wiedział. − Nie mieściło mi się to w głowie.

− Może ktoś wie, ale po prostu go nie poinformował. − Renny spojrzał na mnie poważnie.

− Myślisz, że to oni stoją za tym morderstwem?

− Nie wiem, ale nie możemy wykluczyć ich związku. To wszystko jest zbyt podejrzane. Oni są największą konkurencją Nocnych Cieni.

− Skąd w ogóle o nich wiesz?− zainteresowałam się.

− Miałem z nimi styczność w Rhodebury. − Odwrócił wzrok. Widziałam, że nie chce ciągnąć tematu, więc nie drążyłam dalej.

− To co robimy? − spytałam zamiast tego.

− Przede wszystkim zakryj tatuaż. Lepiej, żeby nie zwrócili na niego uwagi. − Spojrzał na moją szyję, więc podciągnęłam wyżej kołnierz kurtki.

− Chcesz tu zostać? − W tej kwestii wolałam zdać się na jego osąd.

− Chcę zobaczyć dokąd pójdą. Musimy wiedzieć, czy mają jakiś związek z naszą sprawą, ale tak, czy inaczej, trzeba będzie donieść o tym Onyksowi.

Skinęłam tylko głową i nadal dyskretnie obserwowałam mężczyzn. Wiedziałam, że nie jesteśmy jedyną gildią o takiej profesji w Rayam, ale nie zagłębiałam się wcześniej w ten temat, bo po prostu nie było takiej potrzeby. Nigdy wcześniej nie miałam z żadną styczności, ale jak widać Renny miał większe doświadczenie.

Po skończonym posiłku Złodzieje udali się do wyjścia, a my ruszyliśmy za nimi. Najdziwniejsze w tym wszystkim było to, że pomijając założone znów kaptury, nie kryli się specjalnie ze swoją obecnością. Jakby mieli pełne prawo tu być.

Szli sobie spokojnie, aż dotarli do niewielkiego zajazdu przy bramie południowej. Tu się rozdzieliliśmy. Ja zostałam na zewnątrz, obserwując okna, a Renny poszedł za nimi do środka. Przestępowałam z nogi na nogę w zniecierpliwieniu, ale już po chwili w jednym z okien zapaliło się światło, a mój towarzysz do mnie dołączył.

− Weszli na górę − powiedział.

− Widzę. Drugie okno od lewej. − Wskazałam kierunek brodą.

− Wrócę tu jutro i spróbuję się zorientować na jak długo się zatrzymali, a ty z samego rana zdaj raport Onyksowi − zarządził.

− Jasne. Chciałam też jutro zajrzeć do farbiarni i dowiedzieć się czegoś więcej na temat Luke'a, choć może to być ślepy zaułek − poinformowałam go.

− Czyli omówimy wszystko jutro wieczorem. Jak za starych, dobrych czasów. − Uśmiechnął się szeroko.

− Nie wiem, czy takich dobrych, ale starych na pewno − mruknęłam. − Wracajmy. Dość już mam na dziś szwendania się po tym mieście.

− Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem. − Tym razem przyoblekł bardziej zawadiacki uśmiech.

Bez zbędnego komentarza ruszyłam w drogę powrotną. Miałam nadzieję, że jutrzejszy dzień przyniesie choć kilka odpowiedzi.

***


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro