Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 14 cz.1 - Bal

Chyba po raz pierwszy od dawna spałam całkiem dobrze. Odpowiedzi, które uzyskaliśmy wczoraj, może jeszcze nie do końca potwierdzone, ale bardzo prawdopodobne, uspokoiły nieco mój umysł. Reszta powinna się wyjaśnić w przeciągu tych kilku dni, które nam pozostały.

Nadal nie mogłam do końca uwierzyć w to, co powiedziała Akasa. Już samo jej istnienie wydawało się abstrakcją, a co dopiero udzielona nam lekcja historii i Nexum. To drugie wzbudziło moje niemałe zainteresowanie. Było w tym coś, co powodowało ciarki na plecach i gryzło mnie w środku. Tak, jakby coś wydawało się do siebie pasować, ale ja nie miałam jeszcze pewności, czy chcę, aby tak było. W każdym razie to akurat mogło zaczekać.

Pomimo tego, że postanowiliśmy nie informować Orena o wszystkim, uznałam, że przynajmniej powinnam mu powiedzieć o naszych podejrzeniach. Co prawda, nie mieliśmy jeszcze żadnych dowodów, ale niech lepiej uważa na to, co pije i z kim. Przy śniadaniu powiedziałam o tym Renny'emu, który po namyśle się ze mną zgodził. Ustaliliśmy, że spotkamy się później w gildii posłańców.

Wspięłam się na najwyższe piętro gildii, stanęłam przed drzwiami z wygrawerowanym przebitym półksiężycem, wzięłam głęboki oddech i zapukałam.

− Wejść! − usłyszałam ze środka.

Nie lubiłam tu przychodzić i unikałam tego, jak tylko mogłam. Wiecznie zasłonięte okna i ciemne wnętrze dodawało tylko upiorności postaci siedzącej za biurkiem. Ciemna skóra odbijała ciepły płomień świec, a pojawiające się dzięki temu cienie wyostrzały jego rysy. Zimny blask przypinki płaszcza z emblematem gildii współgrał z siwymi pasmami w jego kruczoczarnych włosach.

Stanęłam przed nim wyprostowana. W pokoju nie stało żadne krzesło i był to celowy zabieg. Mimo, iż patrzył na mnie z dołu, jego spojrzenie zdradzało pewność siebie i dominowało nade mną.

− Co cię do mnie sprowadza? − zapytał zimno po chwili. W żadnym wypadku nie mogłam odezwać się pierwsza. Zdarzało się, że stałam tak długi czas, dopóki nie zaszczycił mnie swoją uwagą.

− Mamy pewne podejrzenia, którymi chciałam się z tobą podzielić − zaczęłam.

− Słucham. − Skinął przyzwalająco głową.

− Niestety nie mamy jeszcze dowodów, ale wiele wskazuje na to, że to Belinda odpowiada za groźby pod twoim adresem. Winna jest również podjęcia za twoimi plecami współpracy z księżniczką Mairi, zabójstwa Hary'ego, Grega i Luke'a i przemytu smoczych jaj − powiedziałam szybko, na jednym oddechu.

− Hmm... − mruknął tylko i podrapał się po zarośniętej brodzie. Dźwięk był doskonale słyszalny w ciszy pomieszczenia. Przeszły mnie od niego dreszcze. − Mówisz, że nie masz dowodów, a jednak oskarżasz lidera frakcji o zdradę. Co cię do tego skłoniło?

− Twoje bezpieczeństwo, panie. − Skłoniłam lekko głowę i nienawidziłam siebie za to.

Jeszcze tylko kilka dni − powtarzałam w myślach.

− Nie rozśmieszaj mnie − prychnął. − Jeśli myślisz o moim bezpieczeństwie, to tylko dlatego, że pod butem Belindy nie miałabyś łatwego życia. O ile w ogóle jakieś.

Komentowanie jego wypowiedzi nie miało sensu. Powiedział prawdę, a ja milcząc przyznałam mu rację.

− To nie wszystko. Mamy podstawy, by podejrzewać, że Belinda ma wspólnika we frakcji złodziei. Prawdopodobnie z nie budzącym podejrzeń dostępem do twojego biura, panie. W ten sposób mogli bez trudu dostarczać ci wiadomości.

− Hmm... − mruknął tylko znów i zamyślił się na chwilę. − Kiedy mogę spodziewać się jakichś konkretnych dowodów?

− Sądzę, że po balu. Wszystko wskazuje na to, że księżniczka właśnie wtedy będzie chciała zdobyć popleczników w swojej cichej walce o tron ojca.

− W takim razie działajcie. − Odprawił mnie ruchem ręki, więc odwróciłam się w stronę drzwi. − Lily... − zawołał za mną jeszcze i zawiesił głos − pamiętaj, komu służysz i gdzie jest twoje miejsce. − W jego spokojnym głosie czaiła się cicha groźba.

− Tak, mistrzu − powiedziałam przez ramię i wyszłam.

Pozwoliłam sobie na swobodny oddech dopiero w swoim pokoju. Ten człowiek wzbudzał we mnie silny niepokój. Po raz kolejny dał mi też do zrozumienia, że nie zamierza nigdy poluzować chwytu, którym ścisnął moje gardło trzy lata temu.

*

Po spotkaniu z Akasą dalsze występowanie na ulicach wydawało się bezcelowe, ale musieliśmy zachować pozory. Balansowanie między dachami wymagało ode mnie maksymalnego skupienia, więc skutecznie odciągało moje myśli od całej reszty. Dopiero podczas przerwy mogłam sobie pozwolić na cokolwiek innego.

Sama siebie zaskoczyłam, kiedy zdałam sobie sprawę z tego, że moje oczy częściej niż do tej pory obracają się w kierunku Renny'ego. Po zakończonym występie spoglądałam na niego z góry lub szukałam go wśród tłumu. Czułam się lepiej, kiedy wiedziałam, gdzie jest. Instynktownie kierowałam się w jego stronę, przez co czasem przez przypadek krzyżowałam z nim spojrzenie. Normalnie w takim wypadku zadarłabym dumnie do góry głowę lub szybko bym udała, że nic się nie stało, ale ostatnio zatrzymywałam na sobie dłużej te dwie czarne otchłanie, wpatrujące się we mnie z uwagą.

Wolałam jednak tego nie analizować. Wystarczyło, że później prześladowały mnie one we śnie. Na szczęście rano nie pamiętałam, co się wtedy działo. Pod powiekami miałam jedynie wyryte to intensywne, wyczekujące spojrzenie.

Po wczorajszych ulewach dzień był bardzo przyjemny. Wilgotne jeszcze powietrze i łagodna bryza od strony morza owiewały delikatnie moją skórę, kiedy usiłowałam utrzymać równowagę na wysokości jakichś ośmiu metrów. Pomimo swoich zdolności zawsze wybierałam niższe z budynków do swoich występów. W końcu nie byłam typem samobójcy.

Hornan jak zwykle popisywał się swoimi zdolnościami przed tłumem kobiet pod sceną. Nie dało się nie zauważyć wśród publiczności dysproporcji w tym temacie. Męska część widowni jednak wybitnie skupiała swój wzrok na kole, na którym kręciła się drobna postać Anne.

W ciągu ostatnich kilku dni zbliżyłyśmy się do siebie. Do tego stopnia, że palące ukłucia, które z jakiegoś powodu czułam za każdym razem, kiedy spoglądała maślanym wzrokiem w stronę złodzieja, nieco ostygły. Nie znaczyło to jednak, że mogliśmy jej powiedzieć o smoczycy. Przed balem musieliśmy jeszcze spotkać się z Gwen, Rhoganem oraz Farrenem i ustalić wszystkie szczegóły. Im także nie mogliśmy zdradzić, skąd mamy te nowe informacje.

Tak samo było w Ashen.

Znów czułam się dziwnie, mając tajemnicę, o której wiedzieliśmy tylko ja i Renny. Choć teraz to uczucie miało trochę inny smak. W tej chwili, zupełnie jakby wiedział, że o nim myślę, złodziej uniósł głowę w moją stronę i uśmiechnął się zawadiacko. Nie mogłam nie zauważyć, że od pewnego czasu był z siebie jeszcze bardziej zadowolony, niż do tej pory.

Łotr jeden.

Wytrzymałam to spojrzenie, po czym wróciłam do swojego występu i po raz kolejny starałam się wymazać je z pamięci. Niestety, ponownie z miernym skutkiem.

*

Ostatnia noc przed największym do tej pory wyzwaniem mojego życia była bardzo nerwowa. Po występach zostaliśmy w gildii posłańców, żeby spotkać się z naszymi przyjaciółmi. Wszyscy zebrali się w zagraconym pokoju Farrena. Bard rozłożył się na swoim wielkim łożu, Gwen i Rhogan ścisnęli się razem na kanapie, Renny zajął fotel, a ja krzesło przy biurku. Anne usiadła na ziemi i plecami oparła się o siedzisko złodzieja. Jak na mój gust zbyt blisko jego wyciągniętych nóg.

− Jutro wielki dzień! − zaczął wesoło Farren, kiedy już wszyscy uprzątnęli swoje miejsca z jego rupieci i usadowili się wygodnie. − Mam nadzieję, że jesteście gotowi.

− Bardziej już chyba nie możemy być. To musi wystarczyć − odpowiedział mu, nieco zdawkowo jak na niego, złodziej. Słyszałam odrobinę napięcia w jego głosie. Czyżby także dopadła go trema?

− Komu jak komu, ale wam musi się udać. Razem zawsze dajecie sobie radę − zaświergotała moja przyjaciółka, jak zwykle pełna optymizmu. Z jakiegoś powodu, kiedy to mówiła, ominęła wzrokiem Anne.

− Obyś się nie myliła. We trójkę − zaakcentowałam dobitnie to słowo − powinno pójść nam dobrze.

− Wszystko jest już przygotowane, nadal nie wiem tylko, gdzie zamierzacie wywieźć jaja − spytał Rhogan, jak zwykle praktyczny.

− Sama jestem ciekawa. − Anne skierowała pytający wzrok na Renny'ego, który odbił je i skierował w moją stronę.

− Mamy kogoś do pomocy. To musi wam niestety wystarczyć. Jaja muszą się po prostu znaleźć poza zamkiem. − Założyłam ręce na piersi, dając im wszystkim do zrozumienia, że nic więcej ze mnie nie wyciągną.

− No dobrze. Omówmy w takim razie wszystko ostatni raz od początku. − Złodziej klasnął w dłonie i skupił na sobie uwagę zebranych. Podziękowałam mu bezgłośnie. Nie dość, że zrobił dokładnie to, co sama chciałam zrobić, to zręcznie zmienił temat i odciągnął ode mnie ciekawskie spojrzenia.

Miło było obserwować z boku, jak wszyscy moi przyjaciele dyskutują i przekomarzają się ze sobą wesoło. W duchu wiedziałam, że nie prędko, o ile w ogóle, będzie mi to dane ponownie zobaczyć. Jutrzejszy dzień niósł ze sobą niemałe ryzyko, poza tym spodziewaliśmy się, że będziemy musieli się wynieść z Mariportu. Przynajmniej na jakiś czas.

Skończyliśmy już sobie wmawiać, że zostanie tutaj wchodziło w grę, niezależnie od wyniku akcji. Przygotowane konie i sakwy czekały już na nas w stajni gildii. Ustaliliśmy także, że Anne nie będzie brała bezpośredniego udziału w akcji, tylko pomoże nam w przeszukaniu zamku i w razie czego zapewni odpowiednią przykrywkę lub dywersję. Mieliśmy nadzieję , że jej działanie nie wzbudzi niczyich podejrzeń.

Po nie wiem ilu wypitych butelkach wina u barda, mój przyspieszony puls nieco się uspokoił, ale czekało nas jeszcze spotkanie z Akasą. Smoczyca jak zwykle nie okazywała żadnych emocji. Nie dostrzegłam cienia zdenerwowania na jej twarzy. Jakby życie i los jej partnera wcale nie zależały od jutrzejszych wydarzeń. Ustaliliśmy, że będzie czekała na nas z wozem między wschodnią i zachodnią bramą zamku. Dzięki temu, niezależnie którędy uda nam się wydostać, mogliśmy szybko do niej dotrzeć.

Wyglądało na to, że wszystko było gotowe.

*

Spałam praktycznie do południa. Bardzo dobrze, bo nie zapowiadało się, że przez następne dwadzieścia cztery godziny będę miała na to czas. Po wczorajszych dyskusjach byłam spokojniejsza, choć okupiłam to dzisiejszym bólem głowy. W każdym razie nabrałam pewności, że nie mogliśmy zrobić już nic więcej. I z tą świadomością, nieco chwiejnie, udałam się na dół do jadalni. Renny jak zwykle już na mnie czekał przy stole, który od jakiegoś czasu zawsze zajmowaliśmy.

− Promienna jak zwykle! − Przywitał się wesoło. Humor mu ewidentnie dopisywał. Widocznie jemu wino aż tak nie zaszkodziło, jak mnie. Poklepał miejsce na ławie obok siebie, a ja bezwiednie skorzystałam z zaproszenia.

− Gotowa na dzisiejsze zmagania? − zapytał konfidencjonalnym tonem, przysuwając się bliżej, kiedy już postawiłam swoją cielęcą potrawkę na stole. Mimochodem zauważyłam to samo w misce mojego towarzysza.

− Nie mów do mnie jeszcze − odpowiedziałam markotnie i pochyliłam się nad stołem, podtrzymując głowę obiema rękami. Zamknęłam oczy. Miałam wrażenie, że zaraz wyjdą mi z czaszki i pójdą sobie na spacer. − Jakim cudem tobie nic nie dolega?

− Lata praktyki, moja mała złodziejko. − Nie widziałam tego, ale słyszałam ten zadowolony z siebie uśmieszek w jego głosie. Poklepał mnie lekko po ramieniu. − Zjedz coś i się napij. Zaraz ci przejdzie. − Podsunął mi pod nos gliniany kubek. Do moich nozdrzy dotarł zapach sfermentowanych winogron.

− Zgłupiałeś?! − Skrzywiłam się z niesmakiem − To ostatnie, na co mam w tej chwili ochotę.

− Jeśli musisz, to zatkaj nos. To rozcieńczone wino. Gwarantuję, że po tym poczujesz się lepiej − przekonywał.

Spojrzałam na niego spode łba, szukając jakiegoś przekrętu, ale wydawał się szczerze przekonany o swojej racji. Z powątpiewaniem wyciągnęłam kubek z jego szorstkiej dłoni. Łypnęłam jeszcze na złodzieja ostatni raz, ale w końcu zrobiłam, jak kazał. Wstrzymałam oddech i upiłam łyk.

− Do dna − zaśmiał się i podsunął mi znów do ust to świństwo. Moje błagania nie odnosiły żadnego skutku. Zadowolił się dopiero, kiedy ujrzał dno.

− Grzeczna dziewczynka. − Znów chciał mnie poklepać po ramieniu, ale chyba zobaczył, że z całego serca chciałabym mu teraz przyłożyć i w porę się wycofał.

− Skończmy jedzenie i zabierajmy się stąd. Musimy się przygotować do występów − mruknęłam.

− Jak każesz. − Uśmiechnął się pod nosem i wrócił do swojej miski. W milczeniu zjedliśmy swój posiłek, a kiedy wyszliśmy na ulicę i ruszyliśmy w stronę dzielnicy szlacheckiej, poczułam, że ten łotr jednak miał rację.

*

Nie sądziłem, że to możliwe, ale gildia posłańców była jeszcze bardziej tłoczna, głośna i chaotyczna niż zwykle. Ludzie przepychali się między sobą, każdy gdzieś gonił, nosił jakieś materiały, kufry. Powyrywane ze strojów pióra walały się po kątach. Nie widziałem nigdzie Gwen, więc założyłem, że nawet ona uznała za niemożliwe zapanowanie nad tym wszystkim. Jak co dzień ostatnio, udaliśmy się do swoich garderób, aby się przebrać. Później, razem z całym taborem, mieliśmy wjechać przez główną bramę zamku Książęcego.

Obserwowałem przez chwilę plecy oddalającej się złodziejki, dopóki nie zniknęła mi z oczu. Byłem zdenerwowany, ale też bardzo podekscytowany. Jednocześnie bałem się, że wywinie mi jakiś numer i znów się rozdzielimy. Na samą myśl o tym czułem, jak ściska mi się gardło.

Tym razem jej na to nie pozwolę − obiecałem sobie.

Założyłem swoje przebranie, wyczyszczone przed balem po całym tygodniu występów. Zdążyłem już przywyknąć do tego przesadzonego stroju, ale cieszyłem się na myśl, że w jukach mojego konia miałem schowane swoje własne spodnie.

Trochę rozbawiła mnie myśl, że wjadę do zamku uzbrojony po zęby i nikt się nawet nie zdziwi. Wszędzie miałem przypięte sztylety do rzucania, oczywiście niezbędne podczas moich występów. W odpowiednim momencie miałem podzielić się nimi z Lily. W przeciwieństwie do mnie, ona nie miała jak zabrać swojej broni.

Ostatni raz rzuciłem okiem na popękane lustro wiszące na ścianie pokoju i wyszedłem na korytarz w poszukiwaniu dziewczyn. W tłumie mignął mi kostium mojej złodziejki i zrobiłem krok w tę stronę, ale coś mi nie pasowało. Dopiero kiedy zobaczyłem jej sylwetkę, utwierdziłem się w przekonaniu, że to nie mogła być ona. Rozejrzałem się więc ponownie i po przeciwnej stronie ujrzałem podobną dziewczynę. Rozmawiała z Farrenem i stała zwrócona do mnie plecami. Tym razem od razu byłem pewny, że to ona, więc podszedłem i ze swoim popisowym uśmieszkiem na ustach powiedziałem jej do ucha:

− Jak tam głowa?

W tym momencie odwróciła się do mnie i mina mi zrzedła. Patrzyłem na nią z rozdziawionymi ustami i nie mogłem nic z siebie wydusić. Lily miała na sobie ten sam strój, co zwykle, ale tym razem włosy zaczesała gładko i upięła z tyłu, co odsłoniło jej twarz oraz smukłą szyję. Jednak to, co wbiło mnie w podłogę, to jej wpatrujące się we mnie oczy.

Od jednej skroni do drugiej namalowała czernidłem grubą linię. Zaczynała się w okolicy brwi, a kończyła tuż pod dolną powieką. Dzięki temu zieleń jej tęczówek nabrała niesamowitej głębi i tajemniczości. Kolor był tak intensywny, że wprost nie mogłem oderwać od nich wzroku. Nie wiem jak długo się tak gapiłem, ale w końcu dobiegł mnie skądś głos barda, nieco przytłumiony i jakby zniekształcony.

− Właśnie na taką reakcję miałem nadzieję − powiedział rozbawiony. Lily mrugnęła, dzięki czemu zdjęła ze mnie tę klątwę i zacząłem normalnie oddychać.

− Co? − zapytałem, jeszcze nie do końca przytomnie. Mimo wszystko nadal wpatrując się w świdrujące mnie oczy.

− Wyglądasz niesamowicie! − Dobiegł mnie z boku kobiecy głos i zobaczyłem duplikat dziewczyny stojącej przede mną. Z tym, że ta miała niebieskie oczy i była niższa.

− Ty też − odpowiedziała jej przyjaźnie zielonooka.

− Anne? − spytałem niepewnie. Złodziejka miała na sobie ten sam kostium do akrobacji co Lily, taki sam makijaż i uczesanie. Dlatego wcześniej niemal je ze sobą pomyliłem.

− To był mój pomysł. − Uśmiechnął się zadowolony z siebie bard. − W ten sposób nasza gwiazda wieczoru będzie w dwóch miejscach jednocześnie.

− Po twojej minie widzę, że się udało − roześmiała się Anne.

− Muszę przyznać, że nawet mnie zmyliłyście w pierwszej chwili. − Porównywałem je ze sobą i nadal wydawały mi się niepokojąco podobne. − Nie pomyliłbym cię jednak z nikim innym − powiedziałem do mojej złodziejki z lekkim ukłonem. Zarumieniła się nieco, co moje serce powitało jakimś dziwnym skokiem.

− Dobrze, skoro już się napatrzyłeś, to możemy ruszać. Pakować się! − zakrzyknął bard i klasnął w ręce dla zwrócenia na siebie uwagi przetaczającego się obok nas tłumu.

Nagle wszyscy ruszyli w kierunku drzwi wyjściowych, gdzie na zewnątrz czekały już na nas wozy. Wskoczyliśmy na najbliższy z nich, woźnica świsnął batem i ruszyliśmy z kopyta.

Zaczęło się.

*

Podczas podróży nie rozmawialiśmy ze sobą. Nie byliśmy sami i nie chcieliśmy, by cokolwiek zdradziło nasze zamiary. Stukałam nerwowo palcami o kolano, aż w końcu Renny nie wytrzymał i złapał mnie za rękę.

− Damy radę − powiedział i uśmiechnął się pokrzepiająco.

Odwzajemniłam uścisk bez słowa. Widziałam zaskoczenie malujące się na jego twarzy, ale już po chwili ustąpiło miejsca zadowoleniu. Przewróciłam tylko oczami, na co prychnął pod nosem. Żadne z nas się nie wycofało i nie zabrało dłoni. Obie spoczywały spokojnie na mojej nodze, co było nawet przyjemne. Kątem oka dostrzegłam zdziwione spojrzenie Anne, ale postanowiłam je zignorować.

Po raz pierwszy i zapewne ostatni, wjechaliśmy przez główną bramę książęcego zamku.

Oczywiście cały tabor skierował się od razu w stronę wejścia dla służby. Kiedy tylko wozy się zatrzymały, zaczęli z nich wyskakiwać tak przeróżni ludzie, że w jednej chwili na dziedzińcu zrobiło się kolorowo jak podczas święta przesilenia. Każdy coś nosił, wszyscy zajęci byli przygotowaniami do wieczornego występu.

Cały czas rozglądałam się pilnie i obserwowałam wszystko. Renny i Anne robili dokładnie to samo. Nie musieliśmy ze sobą nic ustalać, bo omawialiśmy to już wielokrotnie. Każde z nas dokładnie wiedziało, co ma robić, przynajmniej dopóki wszystko szło zgodnie z naszymi założeniami.

Niosłam właśnie jakąś paczkę w kierunku, w którym wszyscy zmierzali. Po drodze notowałam w pamięci każde okno, drzwi oraz korytarz i porównywałam to z planami dostarczonymi nam przez Rhogana. Wynikało z nich, że w tej chwili podążałam przejściem kuchennym prosto do sali balowej.

W końcu dotarłam do wielkich, solidnych drzwi. Za nimi rozpościerała się ogromna i migotliwa przestrzeń. Światło zachodzącego słońca padające z witrażowych okien odbijało się od wypolerowanej podłogi i mieniło wszelkimi kolorami na ścianach. Wysoko pod sufitem, pomiędzy grubymi belkami, rozciągnięto wstęgi białego materiału. W niektórych miejscach widziałam przygotowane zwisające pętle, w których miałam spędzić większość tego wieczoru.

Gdyby nie delikatny materiał, wyglądałoby to jak stryczek − pomyślałam, co nie napawało mnie optymizmem.

Na ścianach, co kilka metrów, wisiały złote kandelabry, które później będą rzucały ciepłą poświatę na bawiących się gości. Pomiędzy nimi zawieszono kwiatowe girlandy. Zresztą świeże kwiaty rozmieszczono w wielu miejscach na całej sali. Najwięcej bukietów znajdowało się z tyłu, na przygotowanym dla książęcej rodziny podium. Stały tam też cztery solidne i misternie zdobione krzesła. Jedno dla każdego z członków rodziny. Po przeciwnej stronie rozmieszczono stoły dla gości oraz scenę dla muzyków. Zapowiadał się magiczny wieczór.

Przynajmniej dla niektórych.

Moi towarzysze chwilowo zniknęli mi z oczu, ale nie przejmowałam się tym. Zanim zaczną schodzić się goście, wszyscy artyści powinni znaleźć się na swoich miejscach. Pierwsza część naszego planu zakładała, że Renny zostanie na sali, a ja, na zmianę z Anne, będę występować i wymykać się w poszukiwaniu jaj i Mizu. Później złodziejka zajmie moje miejsce na stałe, a my zabierzemy się za brudną robotę. W całym zamku roiło się od straży, więc mimo, iż nasze stroje zapewniały pewną swobodę, to musieliśmy być cały czas bardzo czujni.

Kiedy wszystko było już gotowe, wspięłam się do jednej z pętli i huśtając się leniwie, czekałam na pierwszych szlachciców. Z góry mogłam mieć oko na każdego, łącznie ze służbą krzątającą się między solidnymi stołami, uginającymi się już od pierwszych dań. Zlokalizowałam moich towarzyszy i wymieniliśmy się skinieniem głowy.

Byliśmy gotowi.

Ludzie w końcu zaczęli się pokazywać w wielkich, podwójnych wrotach sali. Damy w pięknych sukniach przyklejone do przystojnych mężczyzn. Młode debiutantki poszukujące przyszłych mężów. Chłopcy, którzy jeszcze wcale mężami zostać nie chcieli oraz sędziwe małżeństwa, dla których równie dobrze mógł to być ostatni bal. Ten korowód barwnych postaci wydawał się nie mieć końca.

Po oficjalnym powitaniu rodziny książęcej rozpoczęły się tańce oraz nasza praca. Wirowałam zamotana we wstęgi białego materiału, doskonale widoczna na jego tle z powodu mojego czarnego kostiumu. Kiedy tylko nadarzała się okazja, wymieniałyśmy się z Anne miejscami i wymykałyśmy z sali przejściem dla służby.

Wracałam właśnie z drugiego, niestety nadal bezowocnego obchodu, kiedy coś zwróciło moją uwagę. Nie spodziewałam się, że twarze, które mijałam, będą dla mnie cokolwiek znaczyć, dlatego byłam bardzo zaskoczona, kiedy rzuciła mi się w oczy znajoma, czarna czupryna. Wskoczyłam za najbliższy ogromny bukiet, zanim Ric zdążył odwrócić się w moją stronę.

Skąd, u licha, on się tu wziął? − Wychyliłam się nieco, aby upewnić się, że oczy mnie nie zmyliły, ale nadal tam stał.

Ubrany w wyszywany karmazynową nitką czarny surdut, rozmawiał z jakimś tęgim mężczyzną. Byłam tak skupiona na byłym kochanku, że dopiero po chwili zwróciłam na niego uwagę. Serce zaczęło mi bić jeszcze szybciej. Widziałam go w sumie tylko raz, ale tych małych, świńskich oczu i otłuszczonej gęby nie sposób zapomnieć.

Nie wierzyłam, że lider przypadkiem wpadł na Jowana i teraz tylko wymieniali się grzecznościami. Nie słyszałam, co mówili, ale wszystko wskazywało na to, że bardzo dobrze się znali. Złodziej poklepał hrabiego po barku, na co ten zaśmiał się rubasznie. Stali tak przez chwilę, dopóki jakaś dama nie przykleiła się do boku Ric'a. Zamienili kilka słów, po czym para się oddaliła. Śledziłam ich wzrokiem niczym jastrząb, ale wyglądało na to, że cała trójka zamierza pozostać na sali. Musiałam natychmiast poinformować o tym moich wspólników.

Zaczęłam od Renny'ego, bo mogłam do niego dotrzeć szybciej. Spacerował sobie między biesiadnikami przy stołach i demonstrował swoje zręczne dłonie, bawiąc się nożami. Śmieszne piórko przy kapeluszu kiwało się w rytm jego ruchów. Cały ten strój był mocno przesadzony, ale rozumiałam, co Farren miał na myśli podczas jego wyboru. Złodziej zdecydowanie przyciągał uwagę płci przeciwnej.

Ściągnęłam na siebie jego wzrok. Ukłonił się nisko i wolnym krokiem podążył w moją stronę. Oparł się plecami o ścianę obok i niby nonszalancko, ale tak naprawdę czujnie obserwując bawiących się gości, zapytał:

− Co się dzieje?

− Ric tu jest − powiedziałam szeptem.

− A skąd on się tu wziął? − Widziałam zaskoczenie malujące się na jego twarzy.

− Sama zadaję sobie to pytanie, ale to nie wszystko. Rozmawiał z Jowanem, jak gdyby byli najlepszymi przyjaciółmi. Poza tym był z jakąś wypindrzoną damą, ale nie miałam okazji zobaczyć jej twarzy.

− Czyżbym wyczuwał nutkę zazdrości? − Uśmiechnął się zaczepnie.

− Naprawdę, Hornan, z całej mojej wypowiedzi zarejestrowałeś tylko fragment o kobiecie? − oburzyłam się. − Poza tym, jaka zazdrość? Ta kupa łajna to przeszłość, o której wolałabym jak najszybciej zapomnieć.

− To znaczy, że jeszcze tak naprawdę nie zapomniałaś. − Tym razem spojrzał na mnie z ukosa. − Wracając do twojej wypowiedzi. Ric musiał zostać zaproszony na ten bal. Przez kogo i w jakim celu? Oren raczej nie wybrał go jako reprezentanta gildii, więc zakładam, że jest tutaj w swoim własnym interesie.

− Zgadzam się. Wiele wskazuje na to, że łączy się to z Jowanem, a jeśli z nim, to prawdopodobnie także z Mairi...

− ... i ze smokami − skończył za mnie.

− Myślisz, że to on współpracuje z Belindą? − Zadałam wprost cisnące się na usta pytanie.

− A ty? − Wbił we mnie wzrok i już znałam na nie odpowiedź.

− Trzeba go obserwować. Jowana także. Jeśli tylko którekolwiek z nich opuści tę salę, ktoś musi za nimi podążyć. Idę zmienić Anne i powiadomię ją o tym. Bądź czujny, łotrze.

− Jak zawsze, moja mała złodziejko. − Uśmiechnął się zawadiacko i znów ruszył leniwie w kierunku gości.

Zaczepił po drodze jakąś chichoczącą dziewoję, na co ta rozchichotała się jeszcze bardziej. Coś zakuło mnie w piersi i odruchowo rozmasowałam to miejsce. Na szczęście szybko przeszło i skupiłam się na następnym celu.

Zamieniłam się miejscami ze złodziejką, przekazałam jej nowiny i teraz to ja znów dyndałam sobie na jedwabnych sznurach, skąd miałam doskonały widok na całą salę. Książę Ethan tańczył właśnie z kolejną kandydatką na przyszłą Wielką Księżnę. Nie wiedziałam o nim zbyt wiele, bo to nie on z rodzeństwa Elowyn zaprzątał moją uwagę.

Na szczęście hrabiego zlokalizowałam bardzo szybko. Wyróżniał się z tym swoim wielkim kałdunem otoczonym burgundowym kaftanem. Ric, niestety, zniknął z mojego pola widzenia. Miałam nadzieję, że ktoś ma go na oku, ale za to w ciemnym kącie sali zauważyłam księżniczkę Mairi. Nawet pomimo kiepskiego oświetlenia nie było wątpliwości, że to ona.

Błękitna suknia wyszywana szlachetnymi kamieniami i ogromna tiara były tak błyszczące, że zobaczyłabym ją nawet w zupełnej ciemności. Co jeszcze bardziej niepokojące, rozmawiała z tą samą blondynką, która wcześniej kleiła się do Ric'a. W przeciwieństwie do swojej rozmówczyni, gdyby nie ta złota aureola wokół twarzy, kobieta rozmyłaby się w cieniu w swojej ciemnozielonej kreacji.

To, co zobaczyłam, tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, że cała czwórka knuje coś razem.

*

Gdzie, na wszystkich bogów, go wcięło? − pomyślałam, wyglądając ostrożnie zza kolejnego zakrętu.

Po wcześniejszej krótkiej wymianie zdań ze złodziejką, skupiłam się na Ric'u. Gdy tylko zobaczyłam, że zmierza do wyjścia z sali, podążyłam za nim. Kluczył korytarzami, ale do tej pory nie miałam większych problemów ze śledzeniem go.

Udał się w kierunku najwyższej, wschodniej wieży, ale im wyżej byliśmy, tym było mi trudniej za nim podążać. Z każdym poziomem zaskakiwała mnie coraz większa liczba strażników i o ile mój obiekt nie miał z tym problemów, ja wolałam pozostawać w cieniu.

Dlatego właśnie ostatecznie go zgubiłam.

Westchnęłam. Miałam dwie możliwości. Albo idę dalej, licząc na to, że się znajdzie lub przynajmniej dowiem się po co tu tyle straży, albo wracam. W końcu uznałam, że nie ma mnie już dość długo i moja wspólniczka zaraz zacznie się niepokoić. Odwróciłam się na pięcie, gdy nagle drzwi obok się otworzyły i czyjaś ręka wciągnęła mnie do środka. Poczułam na gardle zimną stal.

− Jednak nie jesteś tak dobra, jak uważa nasz głupi herszt. − Usłyszałam za plecami i przebiegł mnie lodowaty dreszcz. Nie mogłam wydusić słowa.

− Już nie jesteś taka pyskata, co? Nie mogłem wprost doczekać się, kiedy będę mógł to zrobić. Powyżej uszu miałem już tej całej maskarady i tego mizdrzenia się do ciebie. Moja droga Belinda nie mogła wpaść na głupszy pomysł odwrócenia od nas uwagi. No, może głupsze było tylko kazanie tym idiotom od Kifo napisanie listów dla Orena. Gdyby jeszcze nie pojawił się ten kundel, Renny − wycedził z pogardą. − Po co ci to było? Kto kazał ci wtykać nos tam, gdzie nie trzeba? Mogłoby się skończyć zupełnie inaczej, a tak, cóż... zrobię to z najwyższą rozkoszą. − Szybkim ruchem zmienił pozycję sztyletu i wbił mi go pod żebra. Zachłysnęłam się z bólu.

− Zabicie cię zbyt szybko nie byłoby tak satysfakcjonujące, jak świadomość, że powoli tu zdychasz, podczas gdy pomoc jest tak blisko, ale tak nieosiągalna. Nikt cię tu nie znajdzie, Lily. − W tym momencie dotarło do mnie, że ten imbecyl złapał nie tę złodziejkę. W ciemnym pokoju, ten głupi łajdak pomylił mnie z własną kochanką! Nasze przebrania miały pozwolić nam poruszać się po zamku, ale jak się okazało, chyba były aż nazbyt dobre.

− Ja... nie jestem... Lily. − Udało mi się wycharczeć i poczułam w ustach smak własnej krwi.

− Co? − zapytał głupio Ric.

− Anne... − wykrztusiłam swoje imię, co i tak nie miało już żadnego znaczenia. Doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, że moje szanse są mniej niż nikłe.

− Cóż... trudno. − Wzruszył ramionami. − I tak nie mógłbym pozwolić ci odejść. Do nie zobaczenia, Anne. − Machnął zakrwawionym sztyletem, a ja w odpowiedzi splunęłam mu na buty pomieszaną z krwią śliną. Skrzywił się, wytarł ostrze w stojący obok pluszowy fotel i wyszedł ukradkiem, zostawiając mnie samą.

Muszę coś zrobić. − Mimo koszmarnej sytuacji próbowałam jakoś dodać sobie otuchy.

Tylko nie miałam pojęcia co i jakim cudem. Na zewnątrz było pełno straży. Czułam jak nieubłaganie wypływa ze mnie drogocenna krew. Musiałam najpierw jakoś spowolnić ten proces.

Rozejrzałam się dookoła. W świetle księżyca padającym z okna udało mi się dostrzec zarysy mebli. Łóżko. To był dobry kierunek. Na łokciu podciągnęłam się w jego stronę, drugą ręką uciskając ranę. Raptem kilka kroków wydawało się być odległością nie do pokonania.

Kiedy w końcu do niego dotarłam, oparłam się o nie. Zatrzymałam się na chwilę, by zaczerpnąć kilka chrapliwych oddechów, po czym zaczęłam ściągać z niego wszystko, co nawinęło mi się pod rękę. Uznałam, że jedwabna kapa się nada i pomagając sobie zębami, oderwałam z niej spory pas. Jeden kawałek wcisnęłam w ranę, a drugim obwiązałam się ciasno.

Mój oddech stawał się coraz płytszy, co nie wróżyło dobrze, ale jakoś musiałam spróbować się stąd wydostać. Trzeba było jakimś cudem przekazać Lily lub Renny'emu wieść o spisku Belindy z Ric'iem.

Doczołgałam się z ogromnym wysiłkiem z powrotem do drzwi i oparłam się o nie. Sięgnęłam do klamki i ze zgrozą dotarło do mnie, że ten bydlak mnie tutaj zamknął.

W tym stanie nie miałam szans otworzyć zamka. Cały mój wysiłek był na nic.

***

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro