Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 1 cz.2 - Gildia

Mariport, obecnie.

Przez tę cholerną blondynkę teraz, prawie trzy lata po tych jakże radosnych wydarzeniach, zamiast udać się do ładnego mieszkania w porcie, szłam okrężną drogą do dzielnicy kupieckiej. Kwatera główna gildii złodziei mieściła się w kamienicy należącej do Orena. Od frontu był to zwykły sklep z importowanymi tkaninami, jednak większość miasta wiedziała, że należy on do Nocnych Cieni.

Moim skromnym zdaniem pozostała część po prostu udawała, że nie wie.

Nie musieliśmy się specjalnie ukrywać, bo Onyks doszedł do swoistego porozumienia z władzami. Oni przymykali oko na naszą działalność, nawet zdarzało się, że z niej korzystali, a my utrzymywaliśmy względny porządek na ulicach. Niektórzy członkowie sądzili nawet, że płacimy podatki.

Jak wszędzie, także u nas panowała ścisła hierarchia. Oren był mistrzem, głową i założycielem gildii. Belinda działała jako jego prawa ręka i główna zabójczyni. To piękna kobieta, ciągle niedoceniana przez mężczyzn, dzięki czemu mogła wiele osiągnąć nie wzbudzając niczyich podejrzeń. Cała gildia podzielona była na frakcje i działała w kilku miastach.

Trzon stanowiła frakcja złodziei,  oczywiście, a poza nią istniały dwie mniejsze: zabójców oraz szpiegów. Każda część miała swojego lidera, który odpowiadał bezpośrednio przed Onyksem. Była więc mrożąca krew w żyłach Belinda, zręczny Ric i nieuchwytny Gabriel. Jako świeżak musiałam przejść szkolenie w każdej frakcji.

Patrząc z perspektywy czasu przyłączenie się do gildii miało swoje dobre strony. Okazało się, że Onyks miał rację i potrzebowałam tego szkolenia.

Naiwnie wydawało mi się, że jestem dobra.

Cóż, chyba każdy uważał, że robił coś dobrze, dopóki nie spotkał kogoś lepszego od siebie. Wśród Cieni zetknęłam się z całą masą lepszych ode mnie, więc miałam od kogo się uczyć. W tej chwili to się zmieniło i niewielu jeszcze potrafiło mi czymś zaimponować.

Jak zwykle dotarłam do zaplecza sklepu i jak zawsze nie musiałam nic mówić, żeby mnie wpuszczono. Jeszcze nie widziałam, żeby ktokolwiek pukał do tych drzwi. O ile Onyks nie chciał cię widzieć lub nie wiedział o twoim przybyciu, po prostu się nie otwierały.

Kamienica składała się z trzech pięter oraz podziemi. Cały parter zajmował sklep, magazyn i biuro, więc od razu skierowałam się na piętro. W głównej izbie, która zajmowała jego większość, nie zastałam nikogo o tak wczesnej porze.

Zresztą i tak nie miałam ochoty nikogo widzieć.

Skierowałam się wyżej w kierunku swojego pokoju. Na samej górze, na poddaszu, znajdowały się pokoje Onyksa, liderów frakcji w czasie ich pobytu w gildii i ich ewentualnych gości. Kiedy otworzyłam swoje drzwi i zobaczyłam czarną czuprynę wynurzającą się z pościeli, moje serce na chwilę straciło rytm i dopiero po chwili wróciło do normy

Po raz kolejny dałam się zwieść własnym oczom. To niemożliwe, żeby tu był − zganiłam sama siebie.

Potrząsnęłam ramię śpiącego mężczyzny odwróconego do mnie plecami.

− Obudź się, Ric − powiedziałam delikatnie.

Jako, że to lider złodziei, na szkolenie u niego poświęciłam najwięcej czasu. Dość szybko staliśmy się przyjaciółmi, a w późniejszym czasie kochankami. Niczego sobie nie przysięgaliśmy, ale wszyscy w gildii wiedzieli o nas i nikt się tym nie przejmował. Za to dzięki niemu posiadałam swego rodzaju immunitet u męskiej części Cieni, która odpuściła sobie swoje sprośne i obleśne komentarze, nader często kierowane do moich nielicznych koleżanek po fachu.

O ile było mi wiadomo, Ric nie zadawał się obecnie z innymi kobietami, co z oczywistych względów mi pochlebiało. To, że włamywał się w nocy do mojego pokoju, uznawałam po prostu za zabawne.

− Hmm? Już wróciłaś? − Spojrzały na mnie zaspane, ciemnoniebieskie oczy.

− A co z tobą? Nie miałeś dzisiejszej nocy spędzić na mieście?

− Miałem i byłem, ale jako lider mam pewne przywileje i zwolniłem się wcześniej. − Uśmiechnął się, bardzo z siebie zadowolony, a moją uwagę rozproszyły jego pełne wargi.

− Szczęściarz − mruknęłam.

− Do tej pory nie wiem jakim cudem mogłaś ze mną trenować, skoro tak łatwo tracisz koncentrację − zaśmiał się i pociągnął mnie do siebie, jednocześnie okręcając kocem nas oboje.

− Tylko dlatego, że ty byłeś równie rozkojarzony − odpowiedziałam i żeby pokazać mu, że miałam rację, pocałowałam go namiętnie, a ręce wplotłam we włosy i pociągnęłam za nie lekko.

Lubiłam jego towarzystwo, choć potrafił być surowy. Oficjalnie traktował mnie tak samo oschle, jak całą resztę, ale wynagradzał mi to, kiedy zostawaliśmy sami.

− Mmm... mogę zostać, jeśli chcesz − wyszeptał wprost w moje usta.

− A miałeś zamiar tak po prostu wyjść i mnie tu zostawić? − Uniosłam brew, pokazując mu, że wiedziałam dokładnie, co miał na myśli przychodząc tu.

− Skądże, ale zostałem dobrze wychowany, więc chciałem się upewnić. − Znów ten chytry uśmieszek.

− I to dobre wychowanie kazało ci po raz kolejny włamać się do mojego pokoju i zaczaić w łóżku? − droczyłam się.

− Nie robię tego częściej od ciebie, moja mała złodziejko.

− Co powiedziałeś? − Zmroziło mnie to zdanie. Otwierało szufladę w mojej głowie, o której myślałam, że została szczelnie zamknięta i opatrzona kilkoma pułapkami.

− Coś się stało? − zaniepokoił się Ric. − Tak mi się powiedziało, bynajmniej nie umniejszam twoim zdolnościom, ale jeśli cię uraziłem, to przepraszam.

− To nic takiego. − Wzruszyłam ramionami, ale wewnątrz nadal byłam wstrząśnięta i spięta.

Potrzebowałam odgonić te czarne chmury wspomnień, które się nade mną zbierały, więc mocno objęłam lidera złodziei i kolejnym soczystym pocałunkiem utwierdziłam go w przekonaniu, że chętnie spędzę z nim ten poranek.

*

Kilka dni później minęłam na schodach Gabriela. Zdziwiłam się, bo w ciągu całego czasu jaki tu spędziłam, widziałam go może kilka razy. Frakcje zabójców i szpiegów miały swoje kwatery w innych częściach miasta, ale wiedziałam, że Onyks spotyka się z liderami co jakiś czas i często pozostawali wtedy tutaj.

Przywódca szpiegów nie wyróżniał się zupełnie niczym, co czyniło go wręcz idealnym do tej profesji. Płowe, cienkie włosy, szara cera, puste spojrzenie i lekko przygarbiona postawa czyniły go niezauważalnym. Po prostu był tak nijaki, że nikt nawet nie zwracał na niego uwagi. Bladoszary strój tylko pogłębiał to wrażenie. Wiedziałam jednak, że jest bardzo przenikliwy i uzdolniony w swoim fachu.

Gabriel, jako jedyny z liderów, nie prowadził mojego szkolenia, tylko powierzył je komuś innemu. W jego frakcji nie spędziłam zbyt wiele czasu. Nawet Oren nie wiedział jak dokładnie wygląda pełne szkolenie. Nikt też nie spodziewał się, że złodziejka zostanie szpiegiem, jednak gildia szczyciła się tym, że jego członkowie w razie potrzeby potrafili wykonać każde zadanie.

Skinęłam mu głową na powitanie, ale nie raczył obdarzyć mnie nawet spojrzeniem i szybko usunął się w cień klatki schodowej. Czasami myślałam, że wsiąkł w to tak głęboko, iż w końcu sam uważał się za zjawę, za którą mieli go inni. Był chyba w wieku Onyksa w przeciwieństwie do pozostałych liderów. Od początku wydało mi się to dziwne i później dowiedziałam się, że poprzednicy Rica oraz Belindy zniknęli w niewyjaśnionych do tej pory okolicznościach niedługo przed moim pojawieniem się w stolicy.

W każdym razie, jego obecność tutaj wskazywała na to, że właśnie odbyło się zebranie, co znaczyło, że blondwłosa zabójczyni też gdzieś tu jest. Nienawidziłam tej kobiety z całego serca, a uczucie to tylko pogłębiło się podczas mojego szkolenia. Co dzień byłam bita i co dzień kładłam się spać wykończona do granic, z nowymi siniakami lub zadrapaniami. Uczyłam się walki, rzucania nożami i szlifowałam łucznictwo. Nauczyłam się posługiwać kuszą i lepiej jeździć konno.

Na początku we wszystkim byłam kiepska w porównaniu z innymi, poza zielarstwem. W zasadzie sprowadzało się to do warzenia trucizn, ale na tym polu akurat radziłam sobie nieźle. Przynajmniej tym mogłam utrzeć tej suce nosa, bo widziałam, że każda moja porażka sprawia jej chorą satysfakcję. Powiedziała mi kiedyś, że nie zgadzała się z Orenem w kwestii przyjęcia mnie do gildii. Chciała zabić mnie w tamtej alejce, ale dzięki niech będą Hewie, Onyks był mną zaintrygowany z jakiegoś nieznanego mi powodu.

Jego zresztą też nie widywałam zbyt często, mimo że mieszkaliśmy pod tym samym dachem. Raczej nie zaglądał do wspólnej izby, gdzie większość z nas spędzała czas na graniu w karty lub po prostu piciu i rozmowach. W tej chwili właśnie tam skierowałam swe kroki, licząc, że znajdę jakiegoś kompana do zabicia czasu. Niestety, powitał mnie nieprzyjemny widok.

− Witaj, White. Jak miło cię widzieć. − Wymuszony uśmiech Belindy nie sięgał jej oczu.

Gdyby nie to, że obok stał Ric, z całą pewnością nie zwróciłaby się do mnie w tak "uprzejmy" sposób. Niestety, kiedy wydał się nasz romans, Belinda wpadła w furię. Jak dowiedziałam się później, wcześniej byli z Ric'iem blisko. W gildii nie było zbyt dużo kobiet, a fakt, że spośród nich lider wybrał właśnie mnie spowodował, iż jej niechęć w stosunku do mojej osoby wskoczyła na następny poziom.

− Hej, Lily. − Ric posłał mi czujne spojrzenie. − Zebranie właśnie się skończyło i omawiamy jeszcze pewne szczegóły.

− Nie musisz mi się tłumaczyć z jakiego powodu z nią rozmawiasz. Jakby co, to będę u siebie. Muszę naostrzyć i wyczyścić broń.

Widziałam, że nie do końca spodobała mu się moja reakcja, a właściwie jej brak, ale nie miałam zamiaru się nad tym rozwodzić. Na zabójczynię nie zwróciłam nawet uwagi, co ją oczywiście rozwścieczyło.

Weszłam do swojej izby i usiadłam ciężko na łóżku.

Pokoje nie były zbyt duże, ale mieściło się w nich wszystko, czego potrzebowaliśmy. W każdym stało łóżko, ciężka, drewniana szafa i biurko. Od siebie dodałam zawieszone u sufitu pęki ziół, zarówno tych leczniczych, jak i trujących. Obecnie częściej zaglądałam do książki mamy, a nawet sama dodałam kilka nowo poznanych przepisów.

Biurko jak zwykle zawalone było mapami i szkicami. Myślę, że gdybym przytwierdziła wszystko do ściany, mogłabym poskładać z tego całkiem udaną mapę prawie całego Mariportu. Oprócz tego w kącie stał jeszcze niewielki stół i dwa krzesła.

Zapaliłam świece i zabrałam się do czyszczenia swoich ostrzy. Dzisiejszą noc spędziłam na mieście, a nie miałam jeszcze czasu się tym zająć. Wiedziałam, że Ric czuł się winny i gdy tylko skończy rozmawiać z tą podłą lisicą, przyjdzie się wytłumaczyć. Nie rozumiałam tego odruchu. Niczego sobie nie obiecywaliśmy i choć dobrze się dogadywaliśmy, zdawałam sobie sprawę z tego, że to nie będzie wieczne.

Ric był zaledwie cztery lata starszy ode mnie, tak jak Belinda. W każdym razie spodziewałam się, że gdy tylko na horyzoncie pojawi się lepsza partia, złodziej nie będzie już taki wierny. W zasadzie nie rozumiałam co we mnie widział, skoro wcześniej spotykał się z Belindą. Różniłyśmy się od siebie jak ogień i woda.

Po jakimś czasie usłyszałam pukanie.

− Wejdź! − zawołałam.

Drzwi się otworzyły i zobaczyłam wyłaniającą się zza nich czarną czuprynę.

− Nie rozumiem dlaczego zawracasz sobie głowę pukaniem. Nawet nie były zamknięte − stwierdziłam oczywisty fakt.

− Wspominałem już, że jestem dobrze wychowany? − Uśmiechnął się niepewnie.

Wiedziałam, że będzie czuł się winny.

− Żeby to raz. Napijesz się czegoś? − Wstałam i skierowałam się do biurka. Zawsze miałam w szafce butelkę wina.

− Chętnie. Posłuchaj... − zaczął.

− Ric, naprawdę nie musisz się przede mną spowiadać. Moje stosunki z Belindą nie mają nic wspólnego z tobą. Już wcześniej nie chciałam mieć z nią do czynienia, a wasza przeszłość nie ma na to wpływu. Ja też mam byłych kochanków i nawet gdyby któryś teraz stanął w drzwiach, nie miałoby to żadnego znaczenia.

− Dla mnie by miało... − mruknął niezadowolony. Chyba nie tego oczekiwał.

− Nie chciałam cię urazić. Chodzi mi o to, że dla mnie liczy się tylko tu i teraz, a teraz jesteśmy tu oboje i powinniśmy świętować. − Zmieniłam temat, jak zawsze, kiedy rozmowa stawała się dla mnie niewygodna.

− A co to za okazja? − zapytał zaciekawiony.

− Pierwszy raz to ja kierowałam całą akcją. Było świetnie! Wszystko poszło gładko, a cel nawet się nie zorientował, że ktoś go odwiedził − powiedziałam radośnie.

− No, to moje gratulacje. − Uścisnął mnie mocno i pocałował. − W tym tempie niedługo mnie zastąpisz − zażartował.

− Tak myślisz? − droczyłam się i złapałam go mocno poniżej pasa. − Chętnie zobaczyłabym jak twój tyłek spada ze stołka lidera.

− Twój tyłek ładnie by na nim wyglądał, ale tak łatwo się z nim nie rozstanę. − Uszczypnął mnie i znów pocałował. W moim brzuchu zaczęło kiełkować przyjemne ciepło.

− Chyba jednak napijemy się później − zawyrokowałam i zaciągnęłam go do łóżka. Moim zdaniem był to najlepszy sposób na odwrócenie jego uwagi i rozwiązywanie kłótni.

*

Dzielnica katedralna robiła upiorne wrażenie o zmroku. Co rusz wystrzelały ku niebu wysokie wieże, dzwonnice i filary kościołów, bazylik i świątyń. Niektóre bardziej, inne mniej zdobione. W Ashen nie przywiązywano zbyt dużej wagi do religii. Jedyne bóstwo, które posiadało tam swoją kaplicę, to Bahari. Wiedziałam, że moja matka modliła się czasem do Asili. Nie byłam zbyt religijna i wykazywałam zupełną ignorancję w tym temacie. Nie modliłam się do żadnego boga, ale chyba zawsze najbliżej było mi do Hewy. Tak, jak ona, uwielbiałam porządek i logikę. W poszukiwaniu planów jednej ze świątyń, związanej z moją misją, natknęłam się na ciekawy tekst.

Na początku było wszystko.

Wyłoniły się z tego dwa bóstwa. Władający chaosem Macha oraz szukająca ładu Hewa. Następnie pojawiły się morza i ich pan - Bahari, a także Asili wraz z jej domeną - ziemią oraz jej mieszkańcami. Nic jednak nie powinno trwać wiecznie. Dlatego narodzili się Vijana - początek oraz Kifo - koniec. Bogowie zapragnęli, aby coś na świcie odzwierciedlało ich naturę oraz to, w jakiej trwali harmonii. Hewa upodobała sobie perłowo białe smoki zgody. Potrafiły one zawładnąć każdym umysłem. Macha zachwycił się potężnymi czarno- czerwonymi bestiami, ziejącymi ogniem. Asili pokochała zwinne zielone jaszczury, potrafiące zniknąć w otaczających je lasach. Bahari zaś objął opieką niebieskie gady o wężowym ciele. Najszybsze z morskich stworzeń. Kifo i Vijana byli obecni wszędzie. Życiu zawsze towarzyszyła śmierć.

Równowaga została zachowana.

Zainteresowało mnie to i uporządkowało moją wiedzę na ten temat. Ludzie kiedyś traktowali smoki, jak zwykłe zwierzęta. Zabijano je dla skór i innych rzeczy. Jaszczury zresztą nie pozostawały im dłużne. Potrafiły splądrować całe wioski, by potem zniknąć bez śladu. Na skutek zawartego traktatu, zabicie, czy uwięzienie smoka przez człowieka było tak samo zabronione i karane, jak uśmiercanie ludzi przez te bestie. Obecnie trzymały się one swoich terytoriów. Nie pokazywały się od bardzo dawna i pamięć o nich podtrzymywali głównie bardowie w swoich pieśniach.

Miałam okazję dowiedzieć się tego wszystkiego w związku z zadaniem odebrania pewnej rzeczy jednemu z kościołów. Chodziło o relikwię, co do której spierali się wyznawcy Asili i Vijany. Kielich, do którego któraś z nich zaczerpnęła wodę z górskiego źródła, kiedy nie było jeszcze na ziemi roślin ani zwierząt, a która stała się potem początkiem wszelkiego życia. Naczynie przechodziło z rąk do rąk przez pokolenia, co jakiś czas zmieniając bóstwo, do którego podobno należało. Obecnie relikwia znajdowała się w świątyni Vijany, a kapłani Asili zlecili nam jej odzyskanie i oddanie prawowitym właścicielom. Z tego powodu już kilka razy byłam na nabożeństwie i miałam okazję przyjrzeć się wszystkiemu z bliska. Do pomocy wybrałam Hary'ego i Grega. Kilka razy mieliśmy już okazję razem pracować, więc wiedziałam, czego się po nich spodziewać.

W tej chwili skradaliśmy się w cieniu strzelistych wieżyczek świątyni Hewy, która znajdowała się obok. Zgodnie z planem, Greg miał zostać na zewnątrz i w razie czego pozbyć się kłopotów, a Hary i ja musieliśmy niepostrzeżenie dostać się do środka i ukraść kielich. To zadanie nie powinno nastręczyć nam specjalnych trudności. Kapłani byli tak bardzo przekonani o własnej wartości i świętości, że nawet nie mieściło im się w głowach, iż ktoś może poważyć się na takie świętokradztwo. Nie zaszkodziło jednak być ostrożnym.

− Hary, ubezpieczaj mnie. Dam ci znak, kiedy droga będzie wolna − powiedziałam do towarzysza.

Na wczorajszym nabożeństwie widziałam którędy kapłan znosił kielich. Musieliśmy tylko wspiąć się do najbliższego okna, niezauważenie przedostać się przez nawę do ołtarza i zniknąć za ukrytymi za nim drzwiami. Później pozostawała improwizacja, ale czułam się maksymalnie przygotowana.

Kwatery kapłanów również znajdowały się za ołtarzem, ale obstawiałam, że relikwię trzymali w podziemnej krypcie. Przynajmniej tak twierdziło moje źródło. Jeżeli moje informacje co do braku strażników okazałyby się mylne, to miałam Hary'ego do pomocy.

Okno nie znajdowało się wysoko, więc jak tylko upewniłam się, że nikogo nie było w pobliżu, wspięłam się Hary'emu na ramiona i cichutko uchyliłam witraż. Nawy kościelne miały to do siebie, że zwielokrotniały każdy odgłos, więc miałam pewność, iż nikt na mnie nie czekał i wślizgnęłam się do środka.

Nawa była wysoka na dwa piętra i zwieńczona sklepieniem krzyżowo−żebrowym. Znajdowało się tam kilka rzędów drewnianych ławek dla wiernych, a nad ołtarzem wisiał obraz przedstawiający wyobrażenie malarza na temat Vijany. Na płótnie namalowano piękną, młodą kobietę trzymającą kielich, otoczoną wianuszkiem radosnych dzieci i małych zwierzątek. Z tym miłym obrazkiem kontrastował leżący za boginią, całkiem masywny smok. Jego łuski mieniły się wszelkimi odcieniami zieleni, co sprawiało, że niemal zlewał się z lasem w tle.

Za dnia witraże zapewne dawały ładne, kolorowe poświaty we wnętrzu, ale teraz światło księżyca powodowało, że wszystko wyglądało jak pokryta plamami w różnych odcieniach szarości, skóra staruszki.

Przerzuciłam przez parapet linę dla mojego wspólnika i razem dotarliśmy do ołtarza. Udało nam się nie wzbudzić przy tym prawie żadnego dźwięku. Szybko dotarliśmy do upatrzonych wcześniej drzwi i zabrałam się do otwierania zamka. Hary w tym czasie naoliwił zawiasy. Ostatnie czego potrzebowaliśmy w tej ogłuszającej ciszy, to przeszywające uszy skrzypienie starych drzwi. Dopiero kiedy zamknął je za nami, odetchnęłam z ulgą. Mój towarzysz odpiął od pasa małą latarenkę osłoniętą z trzech stron i zapalił ogarek w środku. Do tego momentu mieliśmy wszystko zaplanowane.

Hary spojrzał na mnie pytająco.

− No co? Idziemy, tylko uważaj gdzie stawiasz stopy. Nie wiadomo, czy ktoś tu nie był bardziej kreatywny niż powinien − wyszeptałam.

− W takim razie, panie przodem – odpowiedział bez cienia emocji.

− Dzięki za zaufanie − mruknęłam i ruszyłam przed siebie wąskim korytarzem.

Tak jak się spodziewałam, tunel prowadził nas schodami w dół. W równych odstępach mijaliśmy wiszące na ścianie pochodnie. Zapewne zapalano je tylko podczas nabożeństw. Nie wyobrażałam sobie, żeby kapłan niósł przed sobą pochodnię i świętą relikwię. Na samym dole czekała na nas kolejna para drzwi.

Hary postawił latarnię na ziemi i razem ze mną przyjrzał się zamkowi oraz futrynie. Nie znaleźliśmy nic podejrzanego, więc znów zabrałam się do działania z pomocą moich wytrychów. Tym razem trwało to nieco dłużej, ale już po chwili usłyszeliśmy trzask dwóch zapadek. Hary odsunął zasuwę i otworzył drzwi.

Wnętrze zapełniały regały, na których znajdowały się różnego rodzaju woluminy i zwoje. Na środku stał stół z krzesłami i świecznikiem, a w kącie znajdowała się gablota z utensyliami liturgicznymi.

− Zostań tutaj − przykazałam Hary'emu. Nie chciałam, abyśmy w razie kłopotów oboje utknęli wewnątrz.

Podeszłam do stołu i krzesiwem zapaliłam świece. Zaczęłam uważnie przyglądać się gablocie. Jeśli ktoś założył tu pułapkę, musiała być na tyle łatwa do rozbrojenia, żeby kapłani mogli ją w razie potrzeby szybko dezaktywować. Z tego, co widziałam, sam zamek nie był skomplikowany. Obmacałam całą skrzynię i natrafiłam na wystający haczyk. Prowadziła do niego nić biegnąca od zamka, zakończona pętelką.

Mam cię. − Pogratulowałam sobie w duchu.

Ostrożnie ściągnęłam pętelkę z haczyka i usłyszałam jak coś luzuje się w zamku. Teraz już bez problemu mogłam otworzyć gablotę i zabrać kielich. Kapłan Asili dokładnie go opisał, więc nie miałam problemu z rozróżnieniem, który to.

Przez chwilę korciło mnie, żeby zabrać również coś dla siebie.

Dla gildii − poprawiłam się w myślach i powstrzymałam się.

Pracowałam na zlecenie gildii. Onyks surowo karał niesubordynację, więc musiałam trzymać się wyznaczonego zadania. Z żalem zamknęłam gablotę i naciągnęłam z powrotem pętelkę. Przy odrobinie szczęścia kapłani zorientują się w sytuacji dopiero przy przygotowaniach do następnego nabożeństwa, czyli za sześć dni.

− Mam go − zaraportowałam Hary'emu.

− To świetnie. Wynośmy się − odpowiedział tylko.

− Mógłbyś wykazać choć odrobinę entuzjazmu − wytknęłam.

− Robota, to robota. Z czego tu się cieszyć?

Matko, z kim ja musiałam pracować? Za grosz pasji, czy radości z dobrze wykonanej pracy. Zgasiłam świece i zamknęłam za nami drzwi. W drodze na górę usłyszeliśmy stłumione głosy dochodzące zza drzwi dzielących nas od nawy.

− Kiedy ma się zjawić przeor? − zapytał jeden z nich.

− Dopiero za dwa dni − odpowiedział drugi, niższy głos.

− Może powinniśmy sprawdzić, czy wszystko jest na miejscu? − zaproponował pierwszy.

Wstrzymałam oddech. Jeśli zejdą na dół, będziemy musieli ich unieszkodliwić. Skrzywiłam się. Nie lubiłam kiedy coś psuło mój misterny plan, a już szczególnie nie podobało mi się zostawianie za sobą takiego niepotrzebnego bałaganu.

− Młody jesteś i narwany. Po nocy będziesz sprawdzał? − spytał niższy głos.

− Tam i tak jest ciemno, co to za różnica?

− Nie podskakuj, smarku.

Usłyszeliśmy jakieś szuranie i cichy pisk. Wyglądało na to, że starszy kapłan zrobił z młodszym porządek. Widocznie Vijana nad nim czuwała. Obrończyni życia w końcu. Lepiej niech dalej tak gorliwie się modli, skoro bogini go słuchała.

Odczekaliśmy jeszcze jakiś czas po nastaniu ciszy i ponownie ruszyliśmy w górę. Nasłuchiwaliśmy chwilę pod drzwiami i kiedy nabraliśmy pewności, że jesteśmy sami, dałam znak Hary'emu − od tej pory ani słowa.

Musieliśmy znów pokonać drogę wzdłuż zwodniczo cichej nawy, a tym razem wiedzieliśmy, że ktoś nie śpi. Dodatkowa ostrożność nie zawadzi. Na szczęście bez większych przeszkód dotarliśmy do okna. Hary znów mnie podsadził i tak samo jak poprzednio przerzuciłam mu linę. Greg już na nas czekał za rogiem.

− Na Macha, co tak długo? − wyszeptał.

Greg wyznawał boga chaosu, dlatego często wzywał jego imię. Uznawano to za pewien rodzaj modlitwy i oddania się mu w opiekę. Jeszcze kilka dni temu nie zwróciłabym uwagi na takie głupstwo, a tu proszę. Jak człowiek może zmienić perspektywę po przejrzeniu kilku książek.

− Wystąpiły drobne komplikacje, ale na szczęście wszystko poszło zgodnie z planem − powiedziałam uradowana.

− Przestań się tak szczerzyć. Jeszcze musimy to dostarczyć zleceniodawcy. − Bezceremonialnie zgasił mój entuzjazm.

− Czy tylko ja cieszę się, że nam się udało? − zapytałam rozgoryczona.

Obydwaj spojrzeli na mnie jak na wariatkę, a ja tylko westchnęłam cicho. Czy naprawdę każdy złodziej, z którym pracowałam, musiał być wypranym z uczuć, zimnym drabem na posyłki?

Nie każdy. − Cicho podpowiedział mi głos z tyłu głowy, ale szybko zamknęłam go w szufladzie, z której wylazł. Im mniej o tym myślałam, tym lepiej.

Ze zleceniodawcą byliśmy umówieni na tyłach świątyni Kifo. Kapłan czekał już na nas, przestępując z nogi na nogę. Jego habit miał kolor ciemnej zieleni, a na głowę nasunął kaptur.

Mógł przynajmniej inaczej się ubrać. W ogóle nie wygląda jak kapłan bogini natury − pomyślałam ironicznie o jego przemyślności.

− Oto zamówienie. − Hary przekazał mu torbę, do której wcześniej schowałam kielich.

Kapłan zajrzał do środka i podał nam wynagrodzenie, po czym czmychnął bez słowa najszybciej jak się dało.

Wszystkie zlecenia musiały przejść przez Onyksa. On ustalał stawki, a Ric ludzi i zaopatrzenie. Nie widziałam jeszcze, żeby ktokolwiek próbował oszukać mistrza. Wszyscy, jak grzeczne pieski, przynosili w zębach korony dla swojego pana. Orson zawsze wzywał nas później i przekazywał część wynagrodzenia według swojego uznania. Nikt nie wiedział, ile kto dostaje, bo też nikt nie chciał się tym specjalnie chwalić, ale nie słyszałam, żeby ktokolwiek narzekał.

W każdym razie robota zakończona i mogliśmy wracać do domu. Odłączyłam się od mojego cudownego zespołu i ruszyłam okrężną drogą, jak zwykle wzdłuż portu.

*

Następnego dnia dostałam wiadomość od Onyksa, że chciałby mnie widzieć wieczorem. Tym stwierdzeniem dał mi cały dzień na zastanawianie się, co przeskrobałam i jaka będzie kara. Poszłam nawet do pokoju Ric'a, żeby zapytać, czy może miał jakieś pojęcie, o co może chodzić.

− Niestety, Lily. Oren nie spowiada się przede mną ze swoich planów, tylko wydaje rozkazy. Czasem zdarza się, że coś mu doradzę, ale nie znaczy to, iż mnie słucha.

− Ale zupełnie nic? − zawiodłam się.

− Przykro mi. − Wydawał się być w kiepskim humorze, ale tak skupiłam się na swoim problemie, że nawet nie zapytałam o przyczynę.

− To nie twoja wina. Denerwuję się, to wszystko. Bez powodu mnie nie wzywa, a z jego tonu wnioskuję, że nie chodzi o coś przyjemnego. − Machnęłam ręką, ale żołądek zawiązał mi się na supeł.

− Niezależnie od wszystkiego, na pewno sobie poradzisz. − Pocałował mnie w czoło dla dodania mi otuchy, ale brakowało temu czułości. Jakby tak wypadało, a nie dlatego, że rzeczywiście tego chciał. Zrzuciłam to na karb jego dziwnego nastroju.

Kiedy zaszło słońce, zebrałam się w sobie i zapukałam do drzwi mistrza.

− Proszę! − Usłyszałam ze środka jego głos.

Wzięłam głęboki oddech i otworzyłam. Gabinet wyglądał tak samo, jak kiedy pierwszy raz tu trafiłam. Ciemne drewno, ciężkie zasłony w oknie i oświetlone blaskiem świec mapy. Onyks jak zwykle siedział za biurkiem, ale tym razem nie był sam.

Tyłem do mnie, jednym palcem rozchylając zasłony i wyglądając przez okno, stał ciemnowłosy mężczyzna w długiej, ciemnej opończy z kapturem i wysokim kołnierzem. Powoli odwrócił się w moją stronę, a kiedy zorientowałam się na kogo patrzyłam, moje serce przestało bić, a płuca oddychać. Szuflada w mojej głowie otwarła się na oścież i teraz wszystko się z niej wysypywało.

− Co TY tutaj robisz?

***

Co sądzisz o pierwszym rozdziale? Myślę, że łatwo domyślić się, co za łotr stoi przy tym oknie, prawda? Co zrobi Lily? Ukatrupi go na miejscu, czy jednak da mu szansę na wyjaśnienia? Odpowiedź znajdziesz w kolejnym rozdziale, więc zapraszam :D

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro