Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 10

*Jace*
Ostatnie dwa tygodnie należą do najcięższych jakie w życiu miałem. Cały czas przygotowujemy się do odbicia miasta. Wszystko jest już prawie gotowe. Z Clary jest coraz gorzej. Z tego co mówi Aiden tę ciążę przechodzi znacznie ciężej.
Wszedłem do naszej sypialni z duża tacą ze śniadaniem. Moja żona leżała na łóżku ciężko oddychając. Will leżał obok niej, wtulony w moją poduszkę. Odkąd Clary się pogorszyło nie rusza się stąd na krok. Powoli podszedłem do łóżka i odstawiłem tacę na szafkę. Pochyliłem się nad nią i ucałowałem jej czoło.
- Jak się czujesz? - spytałem siadając obok mnie.
- Tak jak wyglądam - wyszeptała ledwo słyszalnie.
Coraz bardziej zaczynałem się martwić i bać, że ją stracę. Jem twierdzi, że jeszcze nie widział tak ciężkiego przypadku.
- Podasz mi stelę?
Szybko wstałem i podałem jej to o co prosiła. Patrzyłem jak ledwo unosi rękę i kreśli jakiś znak.
- Skarbie idź do babci - szepnęła cicho w stronę Will'a.
- Ale mamo...
W oczach mojego syna dostrzegłem łzy. Spojrzałem na Clary, widziałem jej niemą prośbę. Wziąłem Will'a z pokoju i szybko wyszedłem. Zszedłem na dół i posadziłem go obok Jocelyn.
- Jest jakaś poprawa? - spytała z nadzieją.
Odpowiedź nie chciała wydostać się z moich ust. Pokręciłem przecząco głową i jak najszybciej wróciłem do sypialni. Ostrożnie położyłem się obok niej.
- Obiecasz mi coś? - spytała po chwili, odwracając twarz moją stronę.
- Co tylko zechcesz...
- Nie pozwól, aby cokolwiek stało się naszemu synowi, nawet jeśli miałbyś wybierać między moim życiem.
- Clary...
- Po prostu obiecaj...
- Obiecuję, że zrobię wszystko, abyś przeżyła.
Po jej policzkach nagle zaczęły płynąc łzy. Szybko zakryła oczy ręką, sycząc z bólu.
Podniosłem się i chwyciłem jej dłoń, delikatnie ją odciągając. Po chwili dostrzegłem jak czerwień rozlewa się po jej pięknej szmaragdowej tęczówce.
- Jace, idź po Jem'a - poprosiła błagalnie.
Wybiegłem z domu, nie patrząc na zdziwione spojrzenia. Kiedy znalazłem Jem'a, nie musiałem nic mówić, żeby zrozumiał o co mi chodzi. Wróciłem razem z nim, ale nie pozwolił mi wejść.
Siedziałem jak na szpilkach, tuląc do siebie Will'a. Obawiałem się najgorszego.
Po godzinie oczekiwania, zobaczyłem zszokowanego Jem'a.
- Co się dzieje? - spytałem.
- Chyba naoglądałem się zbyt wiele trupów - oznajmił.
Posadziłem syna na fotelu i pobiegłem na górę. Za mną podążyła Jocelyn, Luke, Alan, Aiden i Jonathan. Na korytarzu stała Vanessa trzymając swoją mała córeczkę, Dianę. Niepewnie stanąłem w drzwiach i zamarłem.
- Valentine - stałem jak sparaliżowany.
Nic się nie zmienił, no może wyglądał na młodszego. Miał na sobie białe ubranie. Trzymał moją żonę na rekach i delikatnie gładził jej twarz.
Po chwili dołączyła do mnie reszta. Jak to możliwe?
- Spóźniłeś się - usłyszałem głos pełen wyrzutów, należący do mojego ojca.
- Przekonanie archanioła wcale nie jest takie łatwe - oznajmił.
Dopiero po chwili dostrzegłem pustą buteleczkę.
- Co jej podałeś?! - warknąłem.
- Nic co miało by ją skrzywdzić.
Nie mięła chwili kiedy zobaczyłem jak Clary się podnosi.
- Czuję się tak jakbym miała kaca - mruknęła.
Jej twarz momentalnie zaczęła napierać blasku, włosy odzyskały swoją intensywną barwę. Ale oczy wciąż pozostały krwistoczerwone.
- Ktoś mi wyjaśni o co chodzi? - spytał Alan.
- Witaj synu. Cieszę się, że w końcu mogę cię poznać - uśmiechnął się w stronę rudowłosego.
Zwariowałem tak? Valentine się uśmiechnął?
- Nie wiem jak ty Jace, ale ja nie przetrawię tego na trzeźwo - oznajmił Jonathan. Jego głos był pełen jadu i nienawiści.
Coś i się zdaje, że to nie będą miłe odwiedziny.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro