7
Dorothea zajrzała do mnie później. Przekręciłam się na drugi bok. Podniosłam się dopiero kolejnej nocy. Musiałam. Gotfryd stał nade mną, mówiąc, że muszę wstawać do szkoły. Gdy zdołałam się ogarnąć, poszłam do salonu. Zauważywszy Dorotheę pijącą to, na co ja już nigdy nie chciałam patrzeć, zawróciłam. Dogoniła mnie na korytarzu i zapytała, czy jestem gotowa do wyjścia. Skinęłam niewyraźnie. Victor poszedł mnie odprowadzić.
Nie miałam ochoty z nikim gadać, ale to akurat nie był problem, bo ze mną chyba też nikt nie chciał. Wczorajszy łyk krwi nie zaspokoił mojego głodu, a jedynie go rozbudził, teraz żołądek dawał mi o sobie znać pełną parą. Narastała we mnie frustracja. Na lekcjach nie potrafiłam się skupić, próbowałam po prostu je przesiedzieć, ale nie wszystkie się dało. Tym razem musiałam uczestniczyć w rozwijaniu zdolności. Razem z innymi robiłam oddechy na początek. Podobno miały nam pomóc się wyciszyć i poczuć własne ciało czy głębię, coś takiego. Ja po wczoraj żadnej głębi w sobie nie miałam.
— Nowa, głębsze — zwróciła mi uwagę nauczycielka. Otworzyłam oczy. Jak ona to zauważyła, stojąc pod tablicą? — Wystarczy — zarządziła po chwili, sięgając do biurka. — Dzisiaj poćwiczycie słuch.
Wybrała Karolę, by ustała na drugim końcu klasy, a resztę nas posłała pod tablicę. Rozdała nam karteczki i długopisy, abyśmy zapisywali słowa, które słyszymy. Nie wyłapałam momentu, w którym Karola zaczęła szeptać, zauważyłam jedynie, że niektórzy zaczęli pisać. Odwróciłam się, żeby zobaczyć, czy ona w ogóle porusza ustami. Pani Lefevre chodziła przy nas, podglądając, jak nam idzie.
— Możesz podejść bliżej — pozwoliła mi. — Spróbuj z pierwszej ławki.
Przemieściłam się i na nowo wytężyłam słuch, ale dalej niczego nie słyszałam. Nie wierzyłam, że możliwe jest zrozumienie, co ona tam szemrze. Lefevre mnie obserwowała.
— Trochę głośniej, Karola.
Ciężko mi było stwierdzić, czy rzeczywiście wykonała to polecenie.
— Koniec. — Spojrzała najpierw na moją pustą kartkę, potem przeszła do innych. — Anton.
— Królik, rozterka, firana, brzytwa — przeczytał.
— Zgadza się, ale było tego więcej. Leon, dodasz coś?
Pojawiło się kolejne parę słów, a następnie Liza uzupełniła listę i zabawa zaczęła się od nowa ze zmianą szepczącego. Z każdą rundą byłam bardziej zła i zdołowana. Moja kolej też nadeszła. Lefevre kazała mi mówić ciszej.
„Doniczka, płyta, dół, piach..."
— Bardzo pesymistycznie — skwitowała, zbierając kartki.
Wreszcie nastąpił koniec. Jeszcze tylko wsparcie i... W sumie to znowu się położę. Nic specjalnego nie mogłam robić, nie miałam też na nic siły ani ochoty. Yvonne poczekała, aż reszta uczniów wyjdzie.
— Nie przejmuj się tym, to normalne na początku.
Nie pocieszyło mnie to, ale właściwie to nie zależało mi na tym, by umieć te rzeczy. Do tej pory doskonale radziłam sobie bez mocy.
— Źle się czujesz? — zapytała zatroskana Kassandra. Zabrała mnie tam, gdzie wczoraj.
Nie odpowiedziałam, poruszyłam tylko głową ani na tak, ani na nie. Nie miałam nastroju na mówienie. Skinęła, zrozumiawszy.
— W porządku, ale i tak musisz tu trochę posiedzieć. Takie są zasady.
— Długo? — spytałam. Jedyny w pomieszczeniu zegarek był na jej ręce. Zauważyłam, że praktycznie wszystkie wampiry je noszą.
— Jeśli naprawdę nie chcesz rozmawiać, to za piętnaście minut cię puszczę. — Uniosła nadgarstek, by pokazać mi godzinę.
Przystałam na to. Zresztą, cierpieć tu czy tam — co za różnica.
Kassandra siedziała jeszcze trochę, czekając, czy może jednak nie zechcę porozmawiać, a potem, żeby się nie nudzić, kiedy ja patrzyłam w ściany, wyciągnęła papiery.
Po opuszczeniu budynku zobaczyłam Ingrid. Przywitała się ona z Kassandrą, po czym, gdy się oddaliłyśmy, spytała:
— A dzisiaj chcesz iść z nami?
— Tak — potwierdziłam. Nie wiedziałam jeszcze, czy Dorothea wypuści mnie z domu, ale po tym, co wczoraj przeszłam, chyba powinna.
Gdy już doszłyśmy i zadałam jej to pytanie, namyślała się. Siedząc w fotelu, patrzyła to na mnie, to na Ingrid i Tamarę, która przyszła z kuchni. Wyglądało, jakby była znacznie bliżej niezgodzenia się, więc przypomniałam jej, co mówiła wcześniej.
Mruknęła.
— Do kontroli musisz być w domu — powiedziała.
— Potem mogę iść?
— Słonko, jeśli Hana zobaczy cię w takim stanie, to nie ma mowy, że gdziekolwiek będziesz mogła iść. Chyba że z nią, do ośrodka opiekuńczego — oceniła. — Powinnaś wypić co najmniej pół kielicha, zanim tu przyjdzie. Inaczej obie będziemy miały kłopoty.
— Nie! — jęknęłam. — Znowu?!
Wstała, automatycznie cofnęłam się o krok.
— Przeciętny wampir wypija jeden, dwa takie kielichy dziennie — oznajmiła z chłodnym wyrazem twarzy. — Proszę cię tylko o to minimum, żebyś mogła normalnie funkcjonować, nic poza tym. Tamara, mogłabyś?...
Tamara skinęła i rzuciwszy mi krótkie spojrzenie, poszła przygotować posiłek, choć w tym przypadku może było to zbyt wiele powiedziane.
— Dlaczego po prostu nie dasz mi się zagłodzić? Miałabyś po problemie — wyrzuciłam, patrząc Dorothei w oczy.
Zmarszczyła nos i znowu siadła.
— Inka, i powiedz mi, co ja mam z nią zrobić? — westchnęła, patrząc na Ingrid.
Ingrid usiadła na kanapie, a ja chciałam wyjść, ale Dorothea nie wypuściła mnie, zmuszając, abym została tutaj z nimi i czekała na krew. Rzuciłam pod jej adresem kilka nieprzychylnych słów, jednak nie wzruszyło jej to w najmniejszym stopniu.
Tamara wróciła, niosąc dzbanek. Postawiła go wraz z kielichami na niskiej ławie przed kanapą.
— Żebyś nie czuła się samotna — powiedziała do mnie.
— Dzięki — odparła Dorothea, łapiąc za dzbanek i nalewając nam po porcji. Moja porcja była znacznie większa niż te ich. Kiedy odstawiła naczynie, spojrzała na mnie. — Na zdrowie. Wypijesz całą, to pozwolę ci iść z dziewczynami. Możemy się nawet odwrócić, jeśli się krępujesz.
Posłałam jej gniewne spojrzenie. Miałam ochotę zrobić jej na złość i krwi nie tknąć.
Po chwili jednak złapałam kielich i duszkiem wypiłam jego zawartość. Nie całą, bo w trakcie doznałam zbyt dużego obrzydzenia, ale większość krwi z naczynia ubyła. Gdy je odstawiłam, przeszedł mnie dreszcz. Ręką starłam z ust ślad po krwi. Dorothea i dziewczyny patrzyły na mnie jakbym zrobiła coś szokującego. Speszyłam się.
— Więc mogę iść? — spytałam.
— Tak, tylko poczekaj, aż będzie po kontroli — powiedziała Dorothea, choć w umowie była mowa o całym kielichu. Dopiero teraz wzięła swoją porcję, którą wypiła jak gdyby z musu.
Po wypiciu krwi zobaczyłam, że skóra na moich rękach nabrała lepszego koloru i poczułam się lepiej. O tym, co zrobiłam, wolałam nie myśleć, przynajmniej na razie. Na Hanę musiałam jeszcze trochę poczekać, ale dziewczyny zostały ze mną aż do jej odejścia. Na szczęście tym razem nie narzekała za bardzo.
— Byłabym spokojniejsza, gdyby był z wami Victor — powiedziała Dorothea już w korytarzu.
— Dobrze, że go nie ma — stwierdziła Tamara. — On strasznie zanudza.
— Ale jest od was znacznie starszy. Gdyby ktoś przyłapał Emily poza moją opieką, to z nim jako tako by uszło. To nie jest tylko droga do szkoły.
— No właśnie dlatego, że jest taki stary...
— Pamiętaj, że ja jestem jeszcze starsza — przerwała jej Dorothea.
Tamara westchnęła.
— Z tobą można pogadać na więcej tematów niż z Victorem — poratowała ją Ingrid.
— Tak, a on zatrzymał się te sto lat temu... I jak nie rozumie, o czym mówimy, to tylko siedzi... i się uśmiecha... — Tamara przewracała oczami to w jedną, to drugą stronę. Dorothea nie była zadowolona.
— Czyli chcecie same jej pilnować?
— Nie jesteśmy tu od wczoraj — powiedziała Ingrid, uśmiechając się przekonywająco.
— Jestem prawie dorosła — wtrąciłam, bo bieg rozmowy sugerował co innego. Dorothea zbyła to.
— Nie boicie się, że coś się stanie?
— Co miałoby się stać? — spytała Tamara.
Zastanowiła się i chyba coś jej jednak przyszło na myśl, ale w końcu nas wypuściła. Klucz, jak zwykle, kiedy nie było mnie w domu, więc nie trzeba było mnie więzić, położyła na komodzie.
— Nie zasiedźcie się za bardzo i niech któraś z was ją odprowadzi — dodała jeszcze, stojąc na progu.
— Jasne — odparła Tamara i machnęła jej na pożegnanie.
— Do zobaczenia — odpowiedziała bez optymizmu. Chwilę patrzyła, jak odchodzimy, a potem zniknęła za drzwiami.
Mimo że zdążyłam to miasto znienawidzić, podekscytowałam się. Ciekawiły mnie inne jego części. Idąc z dziewczynami, przyglądałam się mijanym budynkom, dostrzegając na nich subtelne ozdoby w rodzaju ułożonych z kamyków mozaik. Wiele naprawdę subtelnych, nierzucających się w oczy, jak kwiaty ułożone z szaroczerwonych i szarożółtych kamieni. Latarnie za to zdobione były wykutymi z metalu ulistnionymi gałęziami, a nawet zwierzętami, podobnie tabliczki z nazwami ulic i numerami domów.
Na kolejnej ulicy poziom dekoracji gwałtownie spadł.
— Zaraz będziemy — powiedziała Tamara. — Młoda zaczyna się za jakieś dwieście metrów.
To miasto było większe niż myślałam.
Mając świadomość, że otaczające mnie osoby to wampiry, starałam się być ostrożna i do nikogo za bardzo nie zbliżać, a w żadnym wypadku nie patrzeć w oczy. Tamara uśmiechnęła się krzepiąco, klepiąc mnie w ramię.
Zauważyłam, że zmienił się wygląd mijanych przechodniów. Niekoniecznie wiek, ale ubiór. Próżno tutaj było szukać fraków czy strojnych sukien, wszyscy nosili ciuchy, do jakich przyzwyczaiłam się na górze.
— To już nasza. — Ingrid wskazała gestem na niebieską tabliczkę z napisem Młoda.
Weszłyśmy do jednej z kamienic, mieszkanie dziewczyn było na piętrze. Idąc wąziutkim korytarzykiem, słyszałam dobiegające zza ścian odgłosy rozmów i codziennych czynności. To było całkiem przyjemne, przez chwilę czułam się, jakbym znowu była na powierzchni.
— Jesteśmy! — zawołała Tamara, otwierając przed nami drzwi. Nie były zamknięte kluczem.
Miały trzy pokoje plus przechodni salon z kawałkiem kuchni, wszystko dosyć ciasne, ale zadbane, dla dwóch osób, które spędzały dużo czasu poza domem, wystarczające.
— Miałyśmy jeszcze jedną współlokatorkę, ale przeniosła się do innego miasta parę miesięcy temu — wyjaśniła Tamara, otwierając drzwi ostatniego pokoju. — Więc teraz mamy tu garderobę-schowek.
Kiedy skończyły mnie oprowadzać, usiadłyśmy przy stoliku symbolicznie oddzielającym kuchnię od salonu i jeszcze raz rozejrzałam się dookoła po zwyczajnych, beżowych ścianach. Żeby było tu mniej klaustrofobicznie, dziewczyny zostawiały drzwi do swoich sypialni półotwarte.
— Wytrzymujecie tu? — spytałam, nie wyobrażając sobie, bym mogła spędzić tu więcej niż dwadzieścia cztery godziny bez przerwy. Dorothea miała jednak więcej miejsca.
— Staramy się — odparła Ingrid. — Wychodzimy kiedy się da, żeby nie zwariować.
— Często wam się nudzi?
Spojrzały po sobie. Tamara wzruszyła ramionami.
— Bywa nudno. O sobie wiemy już chyba wszystko. Gdybyś tu zamieszkała, po kilku tygodniach znałabyś całą kamienicę i dwie sąsiednie.
— Są bary — ciągnęła Ingrid — dyskoteki.
— Orkiestra, szachy, co kto lubi. Możemy iść ci coś pokazać, nie musimy cały czas siedzieć tutaj — zaproponowała, odsuwając krzesło.
Nagle nad nami coś uderzyło, jakby ktoś rzucił czymś metalowym. Skuliłam się w obronnym odruchu, choć brzdęk pochodził z piętra wyżej. Ktoś krzyknął, a potem nastąpiła kłótnia. Wszystkie trzy spojrzałyśmy na sufit.
— Nasi ulubieni sąsiedzi. — Tamara uśmiechnęła się ironicznie. — Może chcesz ich poznać?
Zgodziłam się, choć właściwie to nie chciałam. Te hałasy nie świadczyły o nich dobrze. Wszystko gwałtownie ucichło, kiedy Ingrid zapukała do drzwi. Dał się jeszcze słyszeć sykliwy szept i ktoś odłożył jakiś przedmiot.
— Proszę — zawołał po chwili ten sam głos.
Stałam na klatce zlękniona, wyobrażając sobie nie wiadomo co, a gdy drzwi się otworzyły, zobaczyłam po prostu trzech chłopaków pośrodku nieco zabałaganionego mieszkania. Najstarszy był mniej więcej w wieku dziewczyn, dwóch młodszych oceniłabym na dziewięć i piętnaście. O tym, że coś się tu działo, świadczyły już tylko ich miny.
— Cześć. — Tamara rozejrzała się dookoła czujnym, krytycznym okiem.
— Cześć — odparł najstarszy, podchodząc do drzwi. Zmieszany otwarł je nam szerzej jak dobry gospodarz. Spojrzał na mnie.
— Przyprowadziłyśmy koleżankę — powiedziała Ingrid.
— Jestem Thomas — chłopak podał mi rękę — a to moi bracia — zwrócił wzrok na chłopaków — młodszy Oliver, starszy Simon.
— Emily — przedstawiłam się, przyglądając im.
— Czemu pukałyście? Straszycie nas tylko — burknął najmłodszy, z wyglądu bardzo podobny do Thomasa, ale o wojowniczym spojrzeniu. Środkowy chłopak bardziej się od nich różnił, głównie przez ciemniejsze włosy.
— Moglibyście tu ogarnąć — stwierdziła Tamara, butem odsuwając do boku brudną koszulkę. — Powiem Annelise, żeby was docisnęła.
— Dzięki, nie trzeba — odparł Thomas. — Ann dziś przychodzi, więc sama zobaczy ten chlew. Ale Oliver i Simon całą noc będą jutro sprzątać — powiedział z naciskiem, mierząc braci wzrokiem.
— Czemu, Thomas?! — zbuntował się środkowy. — Mam plany na jutro, poza tym ten syf to wina Olivera, on tylko cały czas siedzi w domu i brudzi. — Zgarnął z najbliższego krzesła spodnie. — Widzisz, jaki to rozmiar? He?
— Ty...! — warknął Oliver, zaciskając pięści.
Thomas wypuścił z ust powietrze i zaprosił nas do salonu. Zrobił nam miejsce na kanapie, zdejmując z niej rzeczy.
— Wow. — Tamara spojrzała na rozlaną na dywanie, zaschniętą krew. — To jak miejsce zbrodni.
— Wiem, że sprzątasz zawodowo, ale udawaj, że tego nie widzisz. Zmieńmy temat.
— Co to był za hałas? — spytała Ingrid.
— Oliver rzucił we mnie garnkiem! — wybuchnął Simon, a Oliver wystawił mu język. Thomas rzucił w obu wciśniętymi w kanapę skarpetkami.
— Przepraszam za nich — westchnął. Usiadł w sfatygowanym fotelu naprzeciwko nas. — Emily, jesteś tu nowa? — zagadał. — Mieszkasz z dziewczynami?
— Ocknęłam się dopiero trzy dni temu. Mieszkam u kobiety, która mnie ugryzła.
— U Dorothei — przybliżyła Tamara. Thomas zaciekawił się.
— To pewnie jesteś skądś z bliska?
— Tak, z Dorsen.
Simon zajął drugi fotel, a Oliver, przegrawszy walkę o to miejsce, dostawił sobie krzesło.
— Jesteście prawdziwym rodzeństwem? Jak to się stało, że znaleźliście się tutaj wszyscy razem? — zainteresowałam się.
— Masz na myśli mnie, Simona, Olivera i Ann? — Zaśmiał się. — Nie, to nie wszyscy. Mamy tu jeszcze jednego brata, tylko gdzieś się włóczy w tej chwili. A na powierzchni mieliśmy jeszcze dwoje rodzeństwa.
Ktoś zapukał do drzwi i wszedł, nie czekając na odpowiedź. Była to jasnowłosa dziewczyna, która przywitawszy się odruchowo, powiesiła przy wejściu swój płaszcz. Wystrojona, mocno kontrastowała z otoczeniem.
— Miałeś stać na straży porządku, Thomas — powiedziała, obracając się, i zobaczyła, że jest więcej osób niż się spodziewała. — Cześć, wy też tu jesteście? — Podeszła uściskać dziewczyny. Zatrzymała się przy mnie.
— Ann, to Emily, nowa koleżanka — przedstawiła mnie Tamara. — Emily, Annelise — siostra chłopaków.
Przywitałyśmy się, po czym Ann zgoniła Simona z fotela. Użalając się, chłopak poszedł po kolejne krzesło. Thomas chrząknął.
— Wracając do twojego pytania, Emily, to było osiem lat temu — zaczął. — Mieszkaliśmy z rodzicami na wsi, w gospodarstwie rolnym. Jednego wieczoru latem, jakoś na początku żniw, do późna siedzieliśmy na dworze. Mieliśmy na drugim końcu podwórza wielką stodołę, siedzieliśmy za nią, od strony pól. Ann przyszła nas zawołać, żebyśmy wracali, druga siostra i najmłodszy brat byli wtedy w domu. Latały nad nami nietoperze, jak to na wsi wieczorem. Przemieniły się nagle, nie zdążyliśmy nawet policzyć, ile ich jest. Trzy musiały być co najmniej.
Simon zaklął po szewsku. Dodając mu te osiem zatrzymanych lat, był starszy ode mnie. Ta myśl była dziwna. Na Olivera też patrzyłam teraz inaczej.
— A potem rodzice znaleźli ciała piątki swoich dzieci zmasakrowane w polu, bo trochę nas odwlekli — ciągnął. — Chociaż to wiemy już tylko z przekazów. Wzięto to za atak dzikiego zwierzęcia. To był głośny przypadek, byliśmy naprawdę sławni. Dlatego Rada szybko się o nas dowiedziała i nas zgarnęła, zanim powstaliśmy z grobu.
— Właśnie! Gdyby nie to, polowalibyśmy na ludzi ze wsi, dopóki nie przebiliby nam serc kołkami i nie odcięli głów! — Oliver parsknął śmiechem, ukazując kły. Wzdrygnęłam się. — Nie miałbym nic przeciwko żywotowi prawdziwego wampira.
— Nie pleć bzdur, chciałbyś być potworem? — spytała z troską Ann.
— Tak, tylko nie dziesięcioletnim — odparł. — Mieć dziesięć lat do końca życia, okropne!
Ja do końca życia będę miała swoje siedemnaście i pół. Byłam ciekawa, czy zacznie mi to przeszkadzać.
— Wiecie, co się teraz dzieje z waszą rodziną? — zapytałam. Przeszło mi przez myśl, że przynajmniej mają siebie, choć cieszyłam się, że moich sióstr nie ma tu ze mną.
— Nie, niezbyt — mruknął Thomas. — Na pewno siostra wyszła za mąż, bo już wtedy była zaręczona. Teraz pewnie mają dzieci, może nawet za niedługo starsze od Olivera. — Chłopiec fuknął. — Młodszy brat, Noah, miał wtedy osiem lat. Kiedyś bardzo chciał być strażakiem.
— A ty masz rodzeństwo? — zainteresowała się Ann.
— Dwie siostry — przyznałam. — Mają po sześć lat.
— Bliźniaczki? — zapytała Tamara, a ja potwierdziłam. — Jak słodko. Ale jak to się w ogóle stało, że wpadłaś na Dorotheę?
Zakłopotałam się, bo trochę głupio było mi to teraz opowiadać. Tamte wydarzenia wydawały mi się teraz śmieszne i odległe.
— Biegłam i nie patrzyłam przed siebie. Szła akurat, wywaliłam się przed nią na chodnik.
— Czemu biegłaś? — spytała Ingrid. Chyba już chciała przeprosić mnie za ciekawość, ale odpowiedziałam.
— Wystraszyłam się czegoś — powiedziałam po prostu.
— Musiała być noc albo późny wieczór, co robiłaś wtedy na mieście? — Simon siedział pod ścianą, machając stopą.
— Wyszłam się przejść.
Tamara mruknęła rozumiejącą.
— Schadzka? Impreza?
— Zwykły spacer, wiem, że to nietypowe, ale tak lubiłam. W nocy jest zupełnie inaczej niż za dnia.
— Coś w tym jest — powiedziała Ann i zrobiło się trochę za cicho.
— Tamara? Ingrid? A wy? — spytałam, by przerwać milczenie, jednocześnie odsuwając pytania, które mogły jeszcze zostać skierowane do mnie.
— Mówiłam ci — odparła siedząca obok mnie Tamara — domówka u koleżanki, ale jeśli chcesz posłuchać ładnej historii, to — wskazała głową na Ingrid, która się speszyła. — Mogę opowiedzieć za ciebie — zaoferowała.
— Nie — zakazała natychmiast Ingrid. — Ty zawsze ją ubarwiasz, wcale nie było tak pięknie.
— A jednak w porównaniu do krwawych mordów, w jakich my braliśmy udział... — Spojrzała na Ann, szukając potwierdzenia.
— Wiesz, Ini — powiedziała Ann — nie byliśmy tam, ale słuchając twojej opowieści... Historia jak z filmu romantycznego.
Thomas kiwnął głową. Ingrid wahała się.
— Niech będzie — zgodziła się niechętnie, pochmurniejąc. — Chodzi o to, że byłam chora i pewien chłopak ugryzł mnie, aby przedłużyć mi życie. Spotkałam go wcześniej tylko dwa razy, gdy gdzieś wychodziłam wieczorem. Rozmawialiśmy chwilę. Mieszkał w sąsiedztwie od niedawna. Mówił, że pracuje na nocną zmianę, poza tym nie jest zbyt towarzyski. Ja od dzieciństwa chorowałam, ale póki co żyłam w miarę normalnie. Mój stan pogorszył się nagle pewnego dnia. Rokowania były złe. W przeddzień mojego planowanego przeniesienia się do szpitala, prawdopodobnie już na stałe, odwiedziło mnie wiele osób, w tym ten sąsiad. Przyszedł, kiedy wszyscy inni już wyszli. Posiedział chwilę. Było późno, więc tata dał mu do zrozumienia, że powinien iść.
Zamyśliła się, palcami przesuwając swoją bransoletkę.
— W nocy obudziłam się raz, ale zaraz znowu zasnęłam. A kiedy po raz kolejny otworzyłam oczy, nie miałam pojęcia, gdzie jestem. On był tam ze mną, to było jakieś mieszkanie. Tłumaczył się gorączkowo, a ja nic nie rozumiałam, byłam przerażona.
Głos jej się zawiesił.
— Wyznał mi, że mnie kocha, chciał, żebym poświadczyła Radzie o jego dobrych intencjach i żebym została z nim. Powiadomił o tym, co zaszło, a gdy przybyli strażnicy, zabrali mnie natychmiast i zaczęli zadawać pytania. Pytali o niego, ale ja go prawie wcale nie znałam. Na pytanie, czy chcę się z nim zobaczyć, odpowiedziałam, że nie. Za bardzo się bałam. I nigdy więcej już go nie zobaczyłam.
Ingrid spojrzała na mnie, a potem na resztę, czekając, aż ktoś się odezwie. To chyba miałam być ja.
— Jesteś na niego zła? — zapytałam, ale moje pytanie w jakiś sposób nie przystawało. Spuściłam wzrok.
— Gdyby nie on, już bym nie żyła — powiedziała bez przekonania. — Czy wybrałabym to, gdyby dał mi wybór? Nie wiem, pewnie nie. Może o tym wiedział.
Mruknęłam.
— Czy taka ta historia ładna, to nie wiem — powiedział Oliver. — Zwykłe porwanie.
— Też tak myślę — odparła Ingrid, a Tamara polemizowała. Kiedy zapytały mnie o zdanie, sama nie wiedziałam, co o tym sądzę.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro