Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

5

Nie zapamiętałam swojego snu, ale kiedy wieczorem obudził mnie Gotfryd, oddech miałam przyśpieszony i dotykało mnie niejasne odczucie, że właśnie powróciłam z jakiegoś okropnego miejsca.

Światło raziło mnie w oczy, potarłam je.

- Już czas - usłyszałam niski głos Gotfryda. Po chwili przyzwyczaiłam się do oświetlenia i widziałam go już wyraźnie. - Musisz przygotować się do szkoły.

- Źle się czuję - powiedziałam i właściwie była to prawda. Może podniosłam się zbyt szybko, ale zawirowało mi w głowie.

- Nic nie jadłaś od kilku dni, to pewnie to - zdiagnozował.

Jeśli takie było lekarstwo, to wolałam jednak wstać bez marudzenia. Wyszedł, a wtedy ja, choć buntowałam się wewnątrz, ubrałam się i uczesałam. Nie powinno tak być, zostałam uprowadzona i uwięziona, a jeszcze chcieli zmusić mnie do chodzenia do jakiejś ich szkoły. Wygarnęłabym im, gdybym nie była tak przerażona i zagubiona.

Włożyłam spodnie. Niedoczekanie, żebym chodziła w spódnicy. Ciągle miałam bliznę na policzku, niespecjalnie chciałam tak wychodzić. Żałowałam, że nie mogę zobaczyć się w lustrze. Właściwie nikt nie mówił, że nie mogę tego zrobić, ale skoro nawet w łazience nie było lustra, to wyciągnęłam wnioski.

- Jesteś gotowa? - spytał zza drzwi Gotfryd. - Idź do salonu, jeśli tak - kazał i odszedł.

Posiedziałam jeszcze chwilę, zanim opuściłam pokój. Po cichu dotarłam do pustego salonu.

- Tu jestem - zawołała Dorothea z jadalni.

Spięta, weszłam tam ostrożnie. Tylko kawałeczek.

- Jak ci się spało? - zapytała, jakby nie widziała mojej miny. Stały przed nią dwa kielichy i dzbanek, na które starałam się nie patrzeć.

Nie odpowiedziałam. Wstała, chcąc się do mnie zbliżyć, ale cofnęłam się o krok. Zrozumiała i wróciła na swoje miejsce.

- To dla ciebie. - Posunęła jeden kielich w moją stronę.

- Nie chcę - odparłam, coraz wyraźniej czując w żołądku ścisk. Niepokoiło mnie to, ale umiałam nad sobą panować. Mogłam tak długo wytrzymać. Dopóki czegoś nie wymyślę.

- Musisz. Widzę, jaka jesteś słaba. Nawet blizna przestała ci się goić.

- Chcę już iść - fuknęłam.

- Długo tak nie pociągniesz. - Palcem zaczęła wodzić po krawędzi kielicha. Kiedy zrozumiałam, że ma to na celu ściągnięcie na niego mojej uwagi, odwróciłam się. - Wiesz, jeszcze trochę i nie będę musiała cię nakłaniać. Sama się rzucisz.

Czułam, jak wbija we mnie swój wzrok. Zdenerwowana, zacisnęłam zęby. Kły od przedwczoraj jeszcze się wydłużyły i zaostrzyły. Miałam nadzieję, że na tym będzie koniec, były już jak szpikulce.

- Mogę iść? - spytałam ze złością.

- Odprowadzę cię. - Wstała.

- Nie może tego zrobić ktoś inny? - Spróbowałam ukryć strach. Naprawdę jej się bałam.

Prychnęła.

- Tamara! - zawołała. Po chwili Tamara wyjrzała z kuchni. - Gdzie jest Victor?

- Poszedł do Noltego. Jest potrzebny?

- Emily nie chce, żebym to ja zaprowadziła ją do szkoły. - Uśmiechnęła się sarkastycznie.

- Mogę to zrobić - zaoferowała Tamara.

Dorothea uniosła brew, przyglądając mi się.

- Nie ucieknie ci?

Ze zirytowania zmrużyłam oczy.

- Nie - zapewniła Tamara, zdejmując fartuch.

- Dobrze - zgodziła się. - Idźcie już, żebyście się nie spóźniły. - Tamara skinęła. - Powodzenia, Emily - życzyła jeszcze cierpko.

To była jej wina, że się tu znalazłam.

- Rozchmurz się trochę - powiedziała Tamara, trącając mnie przyjaźnie łokciem. Milczałam uparcie, odkąd wyszłyśmy. - Szkoła nie jest taka zła. Poznasz innych w podobnej sytuacji.

Więcej nieszczęśników.

- Jak ta szkoła w ogóle wygląda? - spytałam burkliwie. Uśmiechnęła się.

- Jak te ludzkie, tylko uczysz się o wampirach. Chociaż możesz czuć się trochę jak w piwnicy, bo oczywiście nie ma okien i sala jest mała. Ale uczniów też jest zwykle tylko kilku.

- To głupie - powiedziałam.

- Jakoś muszą wpasowywać nowych do reszty.

Przyglądałam jej się. Jej jasnym, kręconym włosom, uginającym się, kiedy szła żwawymi krokami. Skórę miała dość bladą, ale nie jakoś mocno, tylko na szyi jej fragment był jakby lekko poszarzały. I tylko gdy otwierała usta, widać było zaostrzone kły.

- Tamara - zaczęłam.

- Hmm? - Spojrzała na mnie. Zatrzymałam się.

- Czy to dzieje się naprawdę? - spytałam. Przez mój głos przebrzmiało coś w rodzaju błagania, żeby zaprzeczyła.

- Och. - Zaskoczyłam ją. Uśmiech szybko znikł z jej twarzy. - Wiesz... ja sama nie jestem pewna, ale od prawie pięciu lat co noc budzę się tutaj i za każdym razem kiedy otwieram oczy, widzę to - wskazała głową otoczenie. - I pewnie to samo zobaczę jutro, i pojutrze.

Coś ukłuło mnie w serce. Więc naprawdę?

- Chodź - szepnęła, dotykając ręką moich pleców. - Żebyś się nie spóźniła.

Przeszłyśmy jakieś kilkaset metrów, kiedy Tamara wskazała mi coś przed nami.

- Widziałaś, gdzie weszła tamta dziewczyna? Tam właśnie jest szkoła.

- Boję się - powiedziałam, stając.

Przysunęła się i położyła mi dłoń na ramieniu, wpatrując się tam, gdzie ja, czyli w jeszcze przed chwilą otwarte drzwi.

- Posiedzisz tylko kilka godzin w ławce i wrócisz do domu. Uwierz mi, że tylko pierwszy dzień jest taki straszny.

- Przyjdziesz po mnie potem? - spytałam. Nie zapamiętałam drogi.

- Jasne, ja albo ktoś inny. Nie wiem, ile masz lekcji, ale ktoś będzie czekał. Powodzenia, dasz radę - życzyła, czekając, aż pójdę. Myślałam, że odprowadzi mnie pod same drzwi.

Zmusiłam się do wzięcia w garść. Tamara obserwowała jeszcze, jak powoli zbliżam się do wskazanych drzwi. Nie były nijak oznakowane, więc zdążyły mnie ogarnąć wątpliwości, czy to na pewno były te. Nacisnęłam klamkę i ukazał się krótki korytarzyk. Pod ścianą stały szafki szkolne, a nad nimi wisiała tablica korkowa. Jedne z drzwi były uchylone i dobiegały zza nich głosy. Przemogłam się, żeby tam wejść.

- Jest i nasza nowa uczennica - powitała mnie z entuzjazmem stojąca pośrodku sali kobieta. Była młoda - poprawka, wyglądała na młodą - i miała długie, czarne włosy. Podeszła do mnie. - Wejdź, czekaliśmy na ciebie.

Oczy wszystkich zwróciły się na mnie. Przełknęłam ślinę.

- Ja nazywam się Evelyn Reinhardt - kontynuowała kobieta - uczę historii i kultury. Ty masz na imię Emily, prawda? Powiedz nam coś o sobie.

Usiadła za biurkiem, skąd patrzyła na mnie, uśmiechając się zachęcająco. Przez chwilę tylko stałam, oniemiała, rozglądając się po klasie. W końcu zdobyłam się na wypowiedzenie kilku słów:

- Mam na imię Emily, mam siedemnaście lat... jestem z Dorsen. Jestem tu krótko... od kilku dni. - Po tak żenującym przedstawieniu się było mi jeszcze bardziej głupio.

Inni uczniowie, których było sześcioro, przyglądali mi się z mniejszym lub większym zainteresowaniem. Nauczycielka czekała na ciąg dalszy mojej wypowiedzi, ale kiedy ten nie nastąpił, wyprostowała się na krześle.

- Usiądź, przyniosę ci podręczniki. - Wyjęła z szuflady biurka kluczyk i wyszła z klasy.

Przyjrzałam się nowym kolegom i koleżankom. Troje było dorosłych, dwóch mężczyzn i kobieta, a reszta chyba nawet młodsza ode mnie, dwie dziewczyny siedzące z przodu i śledzące moje ruchy oraz chłopak, który wyglądał jakby zasypiał. Podwójne ławki stały w dwóch rzędach. Unikając kontaktu wzrokowego, zajęłam miejsce w pustej pośrodku.

Pani Reinhardt wróciła i położyła przede mną kilka książek oraz kluczyk do szafki. Zaczęła się historia. Historia czegoś, co nie powinno istnieć. Skąd niby miało się wziąć coś takiego jak wampir? Ta lekcja była o jakichś wydarzeniach sprzed stu lat i nie brzmiała ani trochę magicznie, przynajmniej kawałek, który słyszałam, bo przez nowe otoczenie nie mogłam się skupić.

Nauczycielka spoglądała na mnie często, wyjaśniając dodatkowo jakieś zagadnienia z poprzednich lekcji, więc starałam się przynajmniej co jakiś czas na nią patrzeć. Czułam się jak wyrwana z kontekstu. Ukradkiem rozglądałam się po klasie. Tamara miała rację, wyglądała jak piwnica. Siedziałam między kobietą w swetrze a tym chłopakiem. Przemierzając wzrokiem kolejne ławki, napotkałam spojrzenie jednej z dziewczyn. Szybko powróciłam do lekcji, jednak zaraz znowu zajęło mnie co innego.

To, co usłyszałam od Tamary. Byłam wampirem jak ona i każdy w tej klasie. Nie potrafiłam w to uwierzyć.

Nie było dzwonka na przerwę. To było pięć minut, podczas których pani Reinhardt nie wyszła nawet z klasy. Odłożyła jedną książkę i przygotowała sobie następną.

- Emily, może masz jakieś pytania? - zagadała. - Niekoniecznie związane z dzisiejszą lekcją.

Dziewczyny z początku obejrzały się w moją stronę. Zmieszałam się i nie zapytałam o to, co chciałam. Innym razem - powiedziałam sobie.

- Nie, na razie nie.

Na kolejnej lekcji emocje opadły i po prostu siedziałam. Na przerwie, gdy nauczycielka wyszła, starsza z dwóch dziewczyn odezwała się do mnie.

- Cześć - przywitała się, przyglądając ciekawie. Miała jasnobrązowe włosy do ramion. Na dźwięk jej głosu odwróciła się także jej koleżanka, około szesnastoletnia ciemna blondynka. - Jestem Karola.

- Cześć - odpowiedziałam, nie wiedząc, czy to dobrze czy źle, że ktoś zaczyna rozmowę.

- Jesteś tu od paru dni? U kogo mieszkasz?

- Ma na imię Dorothea - powiedziałam. Niezręcznie było mi odpowiadać przy tylu osobach, kiedy panowała taka cisza.

Skinęła. Nie zorientowałam się, czy wie, o kogo chodzi.

- Ty jesteś tu od dawna? - spytałam jej.

- Pół roku - odparła i spojrzała na koleżankę. - Liza od dwóch miesięcy. I jak się czujesz jako wampir?

- Niezbyt dobrze - przyznałam.

- A kto się czuje dobrze? - mruknął chłopak z tyłu. Prawie leżał na blacie ławki. Na głowę miał naciągnięty kaptur swojej czarnej bluzy.

Do klasy wszedł elegancko ubrany, szczupły mężczyzna z teczką, którą oparł o biurko.

- Koniec przerwy - zarządził, wyciągając książkę i stos zeszytów. - Liza, cicho być, to jest lekcja - powiedział, chociaż nie słyszałam, żeby się odezwała - Anton, ściągnij ten kaptur. Strona dwieście dziesięć.

Zaczął przechadzać się pod tablicą, opowiadając o czymś, i tak zaczęła się lekcja ze wszystkiego przypominająca najbardziej biologię. Nie byłam pewna, co to jest, na podręczniku było jedynie napisane Wampiry. Mężczyzna chyba nawet nie zauważył mojej obecności, po prostu mówił. Brzmiał trochę na znudzonego, może miał sto lat i rok w rok powtarzał kolejnym i kolejnym uczniom te same słowa.

Kiedy tylko czas lekcji, który uważnie śledził na wiszącym nad tablicą zegarze i porównywał z czasem pokazywanym przez jego zegarek, dobiegł końca, schował książkę i zeszyty z powrotem do teki i odszedł.

- Teraz rozwijanie zdolności - powiedziała Karola z błyskiem w oku.

- Na czym to polega? - spytałam zagubiona.

- Wiesz, te rzeczy, które umieją wampiry - powiedziała Liza. - Sprawdzają, jak nam idzie.

Przypomniałam sobie, jak Dorothea zmieniła się w dym. To było straszne. Takie nieludzkie.

- To jak supermoce. - Karola zauważyła wyraz mojej twarzy. - Są świetne, oczywiście jeśli się je ma. - Spojrzała wymownie na Antona, który prychnął z kpiną.

- A ty jesteś wielką mistrzynią.

- Na tle ciebie tak. - Wyprostowała się, mierząc go wzrokiem.

- Trzeba mieć to coś - dodała Liza.

- I myślicie, że wy...? - zaczął Anton, ale przerwał mu stukot obcasów i wejście do sali wysokiej kobiety w długiej sukni.

- Starczy już - ucięła, prawie natychmiast mnie zauważając. - Widzę, że mamy nową. - Podeszła. - Nazywam się Yvonne Lefevre.

- Emily Lindner - przedstawiłam się onieśmielona jej wzrokiem.

- Od jak dawna jesteś wampirem, Emily?

- Od kilku dni.

Mruknęła.

- Nie wiem, czy miałaś już jakieś przejawy mocy, ale dzisiaj zobaczysz, jak wyglądają nasze zajęcia. Dołączysz następnym razem.

Przytaknęłam, choć nie za bardzo chciałam.

Reszta klasy wstała na jej znak i ze skrzyżowanymi na piersi rękami i zamkniętymi oczami zaczęła robić równe oddechy.

- No dobrze. - Na te słowa wszyscy usiedli, a nauczycielka odsunęła się do biurka. - Nowa, wbrew temu, co mogłaś usłyszeć przed lekcją, wszystkiego da się nauczyć. - Zawiesiła wzrok na Karoli. - Karola, jesteś tu najdłużej, zaprezentuj koleżance, co potrafisz. Tylko bez zbędnych popisów prosimy.

Karola puściła tę uwagę mimo uszu. Wyszła dumnie na środek, ręką zrobiła zamaszysty ruch i nagle został po niej tylko krążący w powietrzu pył, którego cząsteczki zaczęły się kłębić. Uformował się z nich wilk, a ja na chwilę przestałam oddychać. Zwierzę podskoczyło zgrabnie, a zanim wylądowało na podłodze, nie było już wilkiem, tylko nietoperzem, który zatoczył pod sufitem dwa koła i wtedy wylądował jako człowiek. Karola ukłoniła się, spoglądając na mnie, by ocenić, jakie wrażenie wywarła.

Brakowało mi słów. Coś takiego nie miało prawa dziać się naprawdę.

Pani Lefevre była wyraźnie usatysfakcjonowana.

- Świetnie, Karola. Jesteś bardzo zdolna - pochwaliła ją.

- Jak w cyrku - mruknął Anton, czym zwrócił uwagę nauczycielki. Przepuściła mu to jednak.

Nadeszła kolej pozostałych uczniów, ale po pokazie danym przez Karolę, nie było to już takie niesamowite, zwłaszcza, że radzili sobie słabiej. Ale i tak obserwowałam ich poczynania zdumiona.

Wilk. To bardziej pasowało mi do wilkołaka niż wampira. Czy one też istniały? Albo czarownice?

Karola i Liza również wszystko obserwowały. Nie komentowały, przynajmniej nie głośno, ale widziałam ich wzrok. Obawiałam się tego, co czekało mnie na następnych zajęciach.

Pani Lefevre zajęta była udzielaniem rad. Kiedy w końcu zebrała się do wyjścia, wraz z nią podnieśli się także inni, a za nimi i ja, jednak pani Lefevre zatrzymała mnie.

- Emily, ty masz jeszcze jedne zajęcia - powiedziała. - Kassandra powinna zaraz przyjść.

Speszyłam się, zastanawiając, o co chodzi. Wszyscy po kolei wychodzili, żegnając się. Po chwili zostałyśmy same. Czekała ze mną, dopóki do klasy nie weszła młoda, niewysoka kobieta. Z urody wyglądała na Greczynkę, wyróżniała się pośród tych bladych twarzy.

- Cześć - przywitała się, uśmiechając.

- Zostawię was - powiedziała pani Lefevre i wyszła.

- Jesteś Emily, tak? Ja jestem Kassandra. - Kobieta wyciągnęła do mnie dłoń. Uścisnęłam ją niepewnie. - Zostajemy tu czy idziemy do mojego gabinetu?

Było mi wszystko jedno. Poszłam za nią do małego pomieszczenia, do którego wchodziło się przez szkolną bibliotekę. Po drodze odłożyłam książki do szafki.

Pokoik był zagracony. Trzy ściany obstawione były niskimi regałami pełnymi teczek i segregatorów. Biurko stało prawie na środku. Przypominało to pokój do przesłuchiwania podejrzanych.

- Nie jest to najlepsze miejsce, ale musi nam wystarczyć - powiedziała, siadając za biurkiem. Ja zajęłam miejsce po drugiej stronie. Z szuflady wyciągnęła notatnik. - Jak tam pierwszy dzień w szkole?

Wzruszyłam ramionami.

- Ach - westchnęła - głupie pytanie.

Nie przytaknęłam, ale miała rację. Poprawiła się na krześle.

- W każdym razie, te zajęcia są po to, by rozmawiać. Więc jeśli jest coś, o czym chciałabyś pogadać albo czegoś się dowiedzieć, to jestem do twojej dyspozycji.

To mnie zainteresowało. Przyglądałam się jej jeszcze, oceniając, czy mogę liczyć na jej prawdomówność. Wydawała się być w porządku. Siedziała, czekając cierpliwie.

- Czy jest jakiś sposób na odprzemienienie się z wampira? Żebym mogła wrócić do domu?

Jej twarz nabrała innego wyrazu. Pokręciła powoli głową.

- Przykro mi, do tej pory nie wynaleziono żadnego sposobu.

- Nie ma jakiegoś magicznego eliksiru? - zapytałam, wciąż mając nadzieję.

- Mamy jedynie eliksir na pohamowanie pragnienia. Skuteczność jest wysoka, ale bywa, że zawodzi.

- Na pewno jest jakiś sposób. To niemożliwe, żeby... - umilkłam. - Czy ja naprawdę mogłabym kogoś ugryźć? Nie da się jakoś żyć wśród ludzi?

- To nie takie proste, a na pewno nie bezpieczne - odparła. - I dla ludzi, i dla ciebie. Można dobrze nad sobą panować, ale wystarczy, że coś cię rozzłości albo zobaczysz krew, i dochodzi do katastrofy. Poza tym musiałabyś unikać chociażby światła słonecznego. Nie ukryłabyś, że jesteś wampirem.

- Dlaczego trafiło na mnie? - prychnęłam, czubkiem buta kopiąc biurko. Odwróciłam wzrok, by nie mogła dłużej patrzeć mi w oczy.

- Tego nigdy nie wiadomo - powiedziała.

Byłam zła. Miałam ochotę stąd wyjść, ale nie miałam nawet dokąd pójść. Spojrzałam na wiszący na ścianie, mały, oprawiony w ramkę dziecięcy rysunek. Dopóki ponownie nie zwróciłam na nią wzroku, Kassandra nic nie mówiła.

- Chcesz skończyć na dziś? - spytała.

Moje milczenie wzięła za potwierdzenie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro