Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

14

Kiedy pojawiła się Gisele, częstotliwość mojego wsparcia spadła. Nie żeby było mi z tego powodu szczególnie przykro. Może tylko trochę, bo w pewnym sensie znaczyło to, że powinnam już z grubsza radzić sobie sama. Tak czy inaczej, gdy od przybycia Gisele minął już przeszło tydzień, a mi wypadało wsparcie, nie spodziewałam się zamiast Kassandry ujrzeć Hanę.

— Postanowiłam odciążyć nieco Kassandrę — powiedziała gwoli wyjaśnienia. — Chodź, przejdziemy się.

To ostanie dodała, ponieważ poza mną jeszcze dwie osoby miały teraz wsparcie i w szkole po prostu nie było miejsca. Podenerwowałam się, ale odłożyłam książki i posłusznie poszłam za Haną.

— Nie jesteś zadowolona, że mnie widzisz — stwierdziła bez zdziwienia, zwracając twarz w moją stronę. — Ale musisz to przeboleć. Kassandra od tej pory będzie zajmowała się tylko Gisele, a ty przeprowadzasz się w następnym tygodniu.

Uniosłam brwi, a zaraz potem je zmarszczyłam.

— Nie chcę wyjeżdżać — powiedziałam pełna przekonania.

— I co ja ci na to poradzę? — Poruszyła energicznie ramionami, prychając. — Mam sprawić, że ci się zachce? Już ci mówiłam, pojedziesz, i mam nadzieję, że nie będziesz odstawiać.

Skwasiłam się.

— Proszę, nie chcę zaczynać kolejny raz od nowa. — Szłyśmy przez miasto, ale nie przejmowałam się innymi przechodniami.

— Tak ci się tutaj podoba? — burknęła, patrząc spode łba. Uśmiechnęłam się lekko, przymilnie. — Nie, jesteś stanowczo zbyt blisko domu rodzinnego — oświadczyła. — To rodzi pewne obawy. Żeby móc wychodzić na powierzchnię, musiałabyś poczekać, aż wszyscy, którzy cię znali, umrą. Ewentualnie odczekać kilkadziesiąt lat i wtedy znacząco zmienić swój wygląd, ale i tak, jeśli będziesz tak blisko, będzie cię kusiło, żeby zajrzeć w stare kąty.

Postarałam się ukryć żal, który poczułam, słysząc jej słowa.

— A gdybym zrezygnowała z możliwości wychodzenia na te... kilkadziesiąt lat?

— Teraz tak mówisz, pomyśl, co będzie za pięć, dziesięć lat. Uwierz mi, nie wytrzymasz tylu. Gdzie indziej, owszem, i tak będziesz musiała udowodnić, że nadajesz się, by puścić cię wśród ludzi, i najpewniej zmodyfikować swój wygląd, jednak zdążysz zaczerpnąć świeżego oddechu.

— W takim razie przeprowadzę się, kiedy nie będę już mogła wytrzymać tu — postanowiłam.

— Wtedy będzie ci jeszcze trudniej niż teraz. Przywiążesz się zbytnio, a potem będą z tobą kłopoty.

— Jeśli będę żałować, naprawię swój błąd.

Ściągnęła brwi. Przycisnęła do siebie mocniej czarną teczkę, którą ze sobą niosła.

— Uparta jesteś. A powinnaś słuchać tego, co mają ci do powiedzenia starsi, mądrzejsi. Co kilkaset lat życia, to nie kilkanaście.

— Ja mam was słuchać, ale wy mnie nie słuchacie — pożaliłam się.

— Ten wyjazd to dobre rozwiązanie. Uświadom to sobie. — Wolną ręką dotknęła mojego łokcia. — Znalazłam ci dobre miejsce. U dwojga starszych ludzi. Druga dziewczyna jest rok od ciebie starsza i nikogo więcej nie przyjmą. Będziesz mogła zostać tam nawet dłużej niż pół roku.

— A jeśli przemyślę to dokładnie i dalej będę twierdzić, że nie? — spytałam. Zezłościło ją to.

— Wyjaśnij mi dlaczego.

— Nie chcę znowu zaczynać od zera — powtórzyłam speszona. — Tutaj poznałam już parę osób.

— To nie są jakieś silne więzi, żadna z nich nie ma miesiąca. Nawiążesz nowe.

Pokręciłam głową, nie miałam, co jej na to powiedzieć. Bo co miałabym? Że się boję?

— Cóż — podjęła — ja tutaj podejmuję decyzje, a ty obecnie nie idziesz dobrą drogą, żebym chciała coś dla ciebie zrobić. — Przypatrzyła mi się uważnie. — Oczywiście mamy bardziej problematycznych podopiecznych, niemniej nie ułatwiasz nam pracy.

Prychnęłam ze zdziwienia i zaraz tego pożałowałam. Zagalopowałam się trochę, Hana jednak nie odniosła się do tego.

— Bez problemu chodzę do szkoły i słucham Mallgrave'ów — powiedziałam. — Co jeszcze mogłabym robić? Chyba nie oczekuje ode mnie pani, że będę wdzięczna po tym, co się stało.

Przymrużyła oczy.

— Mogłabyś być wdzięczna, naprawiamy błąd Dorothei Ripple, to chyba godne uznania. No chyba że wolałabyś zostać zabita od razu albo puszczona w świat, niech zabije cię jakiś człowiek.

Jej wzrok nie wyrażał niczego dobrego. Wolałam się już nie odzywać.

— Trochę inicjatywy z twojej strony — dodała, kierując twarz przed siebie. Wchodziłyśmy właśnie do ścisłego centrum miasta. — Mam pewną sprawę do załatwienia, pójdziesz ze mną do urzędu — oznajmiła.

Nie odpowiedziałam nic, jedynie wyraz mojej twarzy mówił, co myślę.

— Nie dogadujecie się w domu — postanowiła kontynuować. — Już z młodszą się męczyłaś, a one obydwie są cięte. Nie sądzisz, że wyjazd mógłby rozwiązać twój problem z dokuczliwymi współlokatorkami?

— Wytrzymam te parę miesięcy — oznajmiłam. — Potem znajdę sobie mieszkanie.

— Do tego trzeba mieć pieniądze, a więc i pracę — ucięła. — Trzy osoby u jednej rodziny to dużo, zwłaszcza, że mają jeszcze swojego. Kogoś muszę przenieść. Najwygodniej byłoby Gisele, ale domyślasz się, że ciężko znaleźć miejsce dla nerwowej dorosłej kobiety. Poza tym gdzieś w końcu musi zostać na dłużej. Ty masz już załatwione miejsce, wystarczy cię tam wysłać.

— Ale wtedy Liza i Gisele nadal będą w jednym domu — zauważyłam.

— Przemęczą się. Może utemperują się wzajemnie, przydałoby im się. W ogóle, za dużo dyskutujesz, nie podoba mi się to. — Zerknęła na mnie, ale nie wydawała się zła. — Jest was tam za dużo, a ciebie najprędzej ktoś weźmie.

— Mogę wrócić do Dorothei — zaproponowałam. Nie miałam pojęcia, czy Dorothea byłaby chętna wziąć mnie z powrotem, ale trzymanie mnie miało być jej karą, więc chyba powinna. — Albo znajdę pracę i wynajmę mieszkanie.

— Do Dorothei cię nie cofnę, bo za dużo sobie pomyśli, a na wynajmowanie mieszkania i pracę jeszcze dla ciebie za wcześnie. Skup się lepiej na szkole.

Doszłyśmy do budynku urzędu i Hana zabrała mnie do swojego biura na piętrze. Między pomieszczeniami kręcili się urzędnicy, ale nikt nie zwracał na mnie większej uwagi. Zostałam posadzona za biurkiem, na którym stała tabliczka z nazwiskiem mojej prowadzącej.

— Siedź tutaj i niczego nie ruszaj — dostałam przykaz. — Wrócę za dziesięć minut.

Skinęłam niezadowolona. Jeśli wyjazd miał być w następnym tygodniu, to nie miałam dużo czasu, by ją przekonać. A w domu pewnie nie będzie chciała mnie słuchać. Musiałam działać teraz, kiedy musiała spędzić ze mną tę trochę czasu, tylko właśnie uniemożliwiała mi to, wychodząc.

— Właściwie — stwierdziła, zanim opuściła biuro — w tym czasie możesz mi jednak wyświadczyć przysługę. — Cofnęła się i odsunęła szufladę w biurku. — Spinacze się rozsypały, możesz je pozbierać do tego pudełeczka.

Wskazała palcem przeźroczysty plastik. Gdy zostałam sama, bez entuzjazmu zabrałam się za robotę. Uwinęłam się szybko i zaczęłam rozglądać po biurze. Dziwnie mi było tu siedzieć. Jakbym przypadkowo zastępowała jakąś ważną osobistość, nie wiedząc wcale, na czym polegają jej-moje obowiązki. Na blacie był stos papierów, stempelki i tym podobne rzeczy. Powoli zaczynałam się nudzić. Odkąd Hana wyszła, minęło już więcej niż dziesięć minut. Patrzyłam na zegarek stojący przede mną, drugi wisiał przy drzwiach. Próbowałam zrozumieć coś z dochodzącej zza ścian mieszaniny głosów, w którą się wsłuchiwałam.

— Zrobione? — spytała, kiedy w końcu przyszła. Schowała czarną teczkę i inną, brązową do szuflady. — Jeśli nie masz już do mnie żadnych spraw, możesz iść do domu.

— A wyjazd? Chciałabym...

— Dobra — uciszyła mnie ręką. — Pomyślę nad tym. Trafisz do domu sama?

Zdenerwowałam się odrobinę, ale wyglądało na to, że na razie więcej nie mogę zrobić. Dalsze męczenie jej mogłoby tylko pogorszyć sytuację. Nie znałam jej jednak na tyle dobrze, by wiedzieć, że na pewno się zastanowi. Miałam nadzieję, że szanse na to są. Niepewność była nieznośna.

W drodze zaczęłam zastanawiać się, dokąd w ogóle byłby ten wyjazd, ale nie zamierzałam jej o to pytać. Jeszcze pomyśli sobie, że skłonna jestem ulec.

Kiedy pod koniec kolejnej nocy Hana przyszła odwiedzić Gisele, chciałam poruszyć z nią ponownie temat wyjazdu. Poirytowała się.

— Mam go odwołać na chwilę przed? — fuknęła, omijając mnie w korytarzu.

— Tydzień przed to nie taka chwila, a poza tym już wcześniej mówiłam pani, że nie chcę jechać.

— A daj spokój. — Machnęła ręką i odeszła.

Zrezygnowana zostałam w korytarzu. Niedobrze. Jeśli Hana czegoś nie zrobi, moje dni tutaj są policzone. Już wyobrażałam sobie siebie prowadzoną na powierzchnię, a potem, przed wsiąściem do samochodu, który ma mnie zawieźć na miejsce, patrzącą po raz ostatni na długi, długi czas lub na zawsze na pogrążone we śnie Dorsen, w którym kiedyś mieszkałam.

Mimowolnie spojrzałam w górę. Gdzieś nade mną moja mama i siostry wciąż spały lub powoli budziły się, by zacząć dzień. Westchnęłam. Teraz oddzielały mnie od nich jedynie piętra ziemi, później będą to piętra ziemi oraz niewiadoma liczba kilometrów.

Frank siedział w kuchni, pijąc samotnie spóźnioną kolację. Czekałam na niego. Weszłam do pomieszczenia całkiem naturalnie i przysiadłam się do stolika.

— Cześć — przywitałam się, choć właściwie już się widzieliśmy.

— Cześć — odparł, ledwo rzucając na mnie okiem. Aktualnie picie pochłaniało go bardziej. Apetyt mu dopisywał, nalał sobie drugą szklankę.

Planowałam zapytać jeszcze, jak mu minął dzień, ale postanowiłam, że lepiej od razu przejdę do sedna.

— Słuchaj, Frank, myślisz, że Coralie pozwoli mi odwiedzić koleżankę? — spytałam, nachylając się nad blatem na łokciach.

— Czemu mnie o to pytasz? — Przechylił szklankę do góry dnem, by zgęstniałe krople spłynęły do jego ust. — Idź z tym do mamy, nie powinna mieć nic przeciwko.

— Myślisz? — westchnęłam, stukając palcami w drewno. — Pytam, bo ty pewnie widziałeś już mnóstwo podobnych przypadków.

— Prawda — wytarł twarz ręką — a co to za koleżanka?

— Z języka węgierskiego — powiedziałam. Tyle że tak właściwie, to chciałam spotkać się z Ingrid i Tamarą. Przestałam stukać i ułożyłam dłonie na krawędzi stołu.

— Więc czemu nie? — Wzruszył ramionami. — Nie jesteś tu od wczoraj.

Uśmiechnęłam się kwaśno. Może jednak powinnam powiedzieć mu, o kogo naprawdę mi chodzi, w końcu jakaś różnica była.

Zanim się namyśliłam, Frank zdążył umyć po sobie szklankę i wyjść, sądząc, że nasza rozmowa dobiegła już końca. Ja też wyszłam. Zatrzymałam się w salonie, gdzie Coralie czytała gazetę. Uśmiechnęła się do mnie, gdy usiadłam w fotelu, i ponownie spuściła wzrok na czarno-białe strony.

Wsparłam głowę na łokciu, rozważając, czy dobrze zrobię, kłamiąc o koleżance. Poszłabym bez informowania o tym, co i z kim zamierzam robić, ale chciałam mieć więcej czasu, a podejrzewałam, że Coralie mogłaby nie pójść na coś takiego jak spacer, który zajął mi parę ładnych godzin. To z koleżanką było o tyle dobre, że prawdopodobnie nawet ucieszyłaby się, że nawiązałam nową znajomość.

Z zamyślenia wyrwał mnie trzask drzwi. Coralie zamknęła gazetę.

— Co się tam dzieje?! — zawołała.

Nie usłyszała odpowiedzi, ale po chwili w salonie pojawiła się rozwścieczona Liza.

— Nie wytrzymam z nią dłużej! — wrzasnęła.

— Co się stało, kochanie? — Coralie przesunęła się, by zrobić Lizie miejsce obok siebie na kanapie. Liza opadła na mebel gwałtownie.

— Jest wredna, jest podła! Ciągle chce mnie tylko denerwować! — wyżaliła się, chwytając poduszkę, jakby miała zamiar ją rozerwać. Po chwili jednak zaczęła się rozklejać, co było tak niecodziennym widokiem, że samej zrobiło mi się niezręcznie.

Coralie objęła ją i pogładziła po ramieniu. Liza szybko się pozbierała. Wewnątrz niej znowu się zagotowało i spojrzała na mnie z wyrzutem.

— A ty wychodzisz sobie, kiedy chcesz, na te swoje zajęcia i zostawiasz mnie samą! Ja nie mam dokąd iść, odkąd Karola wyjechała!

Przemilczałam jej głupie zarzuty. Nie mogłam sobie wychodzić, kiedy mi się tylko podobało. W tym tkwił problem.

— Też chcę się na coś zapisać — oznajmiła niespodziewanie.

— Jasne, popieram — odparła Coralie. — A o czym myślisz, skarbie?

Liza ponownie spojrzała na mnie.

— A ty na co tam chodzisz? — burknęła. — Obojętnie mi, byle nie siedzieć w domu.

— Na węgierski — odpowiedziałam cicho, sztywniejąc.

— Co? Czemu wybrałaś węgierski? — Uniosła brew. — Zresztą — prychnęła — może być.

— Nie wolisz czegoś bardziej artystycznego? — zapytała Coralie, znając jej zamiłowanie do wielogodzinnego torturowania kartek ołówkiem.

— O, błagam. — Uśmiechnęła się kpiąco, by dać nam do zrozumienia, jak bardzo gardzi podobnymi zajęciami. Coralie westchnęła, wciąż głaszcząc jej ramię.

— Więc idź jutro z Emily i się zapisz — powiedziała, a moje serce w jednej chwili stanęło.

I, cholera, poszła i się zapisała.

W ten oto sposób godzina wolności każdej nocy wypadała mi z rąk. Bolesne skutki odczułam natychmiast — nazajutrz po drodze na zajęcia zobaczyłam czekającego na mnie Erwina. Dałam mu znak, że dziś nie mogę. Wybrał sobie złą noc na spotkanie. Liza zauważyła jedynie, że coś dziwnie machnęłam ręką, i popatrzyła na mnie jak na wariatkę.

Nie miałam jak wyjaśnić Erwinowi, co się stało. Nie mogłam też teraz powiedzieć nic o odwiedzinach u koleżanki z węgierskiego, bo Liza szybko by mnie wydała. Zostałam skazana na codzienne uczestnictwo w zajęciach, których zaczęłam szczerze nienawidzić.

Hana nie pokazywała się przez dwie noce. Nie przychodziła nawet do Gisele, której jednak zdawało się to nie obchodzić. Martwiłam się za to ja. Czas mijał, a moja desperacja rosła. Gdy Hana wreszcie się pojawiła, niemal złapałam ją za rękę.

Przyjrzała mi się, unosząc brodę. Moje pytanie pozostawało nieme.

— Nie musisz jechać — powiedziała. — Zmieniłam ciebie na Gisele.

Zaskoczona, choć to właśnie chciałam usłyszeć, odetchnęłam z ulgą i pewną dozą radości. Liza, która wraz z Coralie także była obecna w salonie, również nie kryła swojego zadowolenia.

— Wreszcie — westchnęła głośno, celebrując zakończenie swego męczeństwa.

— Dziękuję — zwróciłam się Hany, a ona prychnęła.

— Jak już mówiłam, sądzę, że będziesz żałować — oznajmiła i spojrzała na nas wszystkie. Zrobiła ręką przepraszający gest i ruszyła teraz poinformować o zmianie zainteresowaną.

Ogarnęły mnie sprzeczne uczucia. Cieszyłam się, że zostaję, spojrzałam na Coralie, która uśmiechnęła się do mnie i pogłaskała po ramieniu. Jednocześnie czułam wyrzuty sumienia — Gisele pewnie też nie chciała kolejny raz się przenosić.

Mimo to nie zamieniłabym się z nią z powrotem. Być może byłam złym człowiekiem, trudno.

Pozostając w salonie, z napięciem wysłuchiwałam, jak Gisele przyjęła tę wiadomość. Było zdumiewająco cicho, jakby Hana jednak ominęła nasz pokój. Nie byłam pewna, czy spodziewałam się czegoś innego, może jednak nie chciała dłużej z nami mieszkać.

Gdy Hana odeszła, zajrzałyśmy z Lizą do Gisele. Ona tylko na chwilę, po to, żeby okazać swoją radość z takiego obrotu spraw. Gisele nie ruszyła się z miejsca, uniosła jedynie brew, przyglądając się Lizie. Liza wyglądała na lekko zawiedzioną, ale nie speszyła się. Opuściła pokój z poczuciem ostatecznej wygranej.

Ja zostałam. Usiadłam cicho na łóżku, chcąc jakoś zagadać, ale bałam się to zrobić, bo nie wiedziałam, co Hana dokładnie jej powiedziała. Może wiedziała, że jedzie w zamian za mnie.

Przez następne dni Gisele była na przemian niesamowicie opryskliwa i totalnie obojętna. Lizie starała się dopiec jak najmocniej, i to nawet na najbardziej dziecinne sposoby. Próbowałam jej współczuć, ale było to trudne, kiedy tak się zachowywała.

— Jest ci przykro, że wyjeżdżasz? — odważyłam się zapytać na dzień przed wyjazdem. Bardzo naiwne pytanie. W pokoju byłyśmy same.

— Jest mi wszystko jedno — mruknęła, bawiąc się swoimi paznokciami.

Zniknęła tak, jak się pojawiła — kiedy my z Lizą byłyśmy w szkole. Poczułam dziwną pustkę, gdy wróciłyśmy do pustego domu, jednocześnie powietrze wewnątrz wydawało się być lżejsze.

Ustałam w korytarzu, zamyślona. Ocknęłam się dopiero, kiedy podszedł do mnie Adam i poklepał mnie po ramieniu.

— Nic się nie stało — powiedział, a ja zastanowiłam się, czy odgadł, co mnie trapi.

— Wreszcie jej nie ma — westchnął Frank, zamykając oczy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro