ROZDZIAŁ 7
Skoczyliśmy z Cichym na późne śniadanie, więc gdy dotarliśmy na komisariat, zrobiło się popołudnie. Kiedy tylko weszliśmy na piętro, a koledzy mnie zobaczyli, kilku z nich poderwało się z krzeseł i zaczęło tańczyć. Jeden zrobił nieudolny piruet, drugi machał biodrami, z kolei inni po prostu wygłupiali się w rytm melodii, którą nucił ktoś z tyłu. Przewróciłam oczami i głośno westchnęłam. Parodiowali mój wczorajszy występ.
Wiedziałam, że mi tego nie popuszczą. Wiedziałam!
– O, jest nasza gwiazda. – Wyszczerzony Rysiek wychylił się z gabinetu. – Kali, oficjalnie awansowałaś na Kaaaaalindę! – rzucił przy akompaniamencie rozbawionych chłopaków.
– Jezu... – jęknęłam. – Mogę nie?
Pokręcił głową z wrednym uśmiechem, więc pochyliłam własną i niepocieszona ruszyłam do biurka. Tymon już tam na mnie czekał – śpiewał pod nosem tę samą piosenkę co pozostali, dzieląc leżące na blacie dokumenty. Część z nich dotyczyła naszej pierwszej ofiary, ale dostaliśmy także wstępne raporty w sprawie kobiety z rana. Umówiliśmy się, że on uzupełni akta mężczyzny, ja wezmę resztę, a potem wymienimy się informacjami.
Zanim jednak na dobre zajęliśmy się pracą, Lichocki wezwał nas do siebie. Pił kawę, paląc papierosa przy uchylonym oknie. Od razu było widać, że męczył go powczorajszy kac. Całe szczęście, że ja nie przesadziłam z alkoholem, inaczej dziś zapewne też snułabym się półprzytomna.
– Jak idzie śledztwo? – zapytał i jednocześnie wskazał stojące przed biurkiem krzesła, żebyśmy usiedli. To oznaczało, że zapowiadała się dłuższa rozmowa.
– Powoli – odpowiedział Cichy. – Na razie nie mamy jeszcze potwierdzenia, czy zbrodnie się ze sobą łączą, chociaż wiele za tym przemawia. Prawda jest taka, że nie zdążyliśmy porządnie zapoznać się ze sprawą pierwszej ofiary, a już spadła na nas kolejna. Potrzebujemy czasu.
– I ludzi – zasugerowałam. Nasz komisariat był jedynym na terenie miasta liczącego prawie pięćdziesiąt tysięcy mieszkańców. Mimo że na ogół nie dochodziło tu do poważnych przestępstw, działo się na tyle wiele, że ciągle brakowało funduszy, sprzętu oraz rąk do pracy. – Przydałby nam się zespół. Nieduży. Choćby kilka osób, nic wyszukanego. Teraz w miarę dajemy radę, ale kiedy zaczną się poszukiwania sprawcy, zatrzymania i całość nabierze rozmachu, za cholerę sami tego nie ogarniemy.
Rysiek podrapał się po zmarszczonym czole, gasząc peta w popielniczce.
– Zróbcie, ile zdołacie. Zwrócę się do burmistrza o dofinansowanie i złożę podanie w stolicy o przydzielenie nam dodatkowych funkcjonariuszy na okres trwania dochodzenia. – Zanotował coś na jednej z kartek leżących na blacie. – Poproszę też prokuratora o pomoc. Jest nowy, młody, na pewno będzie chciał się wykazać.
Kurczę. Akurat jego wolałabym w to nie mieszać.
– Może na razie mu odpuśćmy? – odezwałam się. – Niech na spokojnie się wdroży. I tak będzie miał z nami urwanie głowy, kiedy ruszą pierwsze przesłuchania. Lepiej go nie drażnić, żeby potem nie robił nam pod górkę.
Lichocki przyjrzał mi się w zadumie.
– Racja, ale poruszę z nim ten temat i wybadam grunt. Musimy trzymać jeden front. – Znów nabazgrał coś na marginesie, następnie ciężko opadł plecami na oparcie krzesła. – Ta sprawa to będzie masakra. – Westchnął głośno. – Nawet wolę nie myśleć, jakie piekło się rozpęta, gdy prasa podchwyci kwestię seryjniaka.
– My też, szefie – rzucił Cichy. – Opinia publiczna zeżre nas żywcem.
Na chwilę zapadła między nami przytłaczająca cisza.
– No. – Rysiek trzasnął otwartą dłonią o blat. – I na tym zakończmy, bo i bez tego boli mnie głowa.
Opuściliśmy gabinet Lichockiego i wróciliśmy do biurek. Minął dobry kwadrans, zanim się wdrożyłam i na dobre zajęłam pracą. Zaczęłam od ustalenia tożsamości zmarłej. Znałam jej imię, co ułatwiało robotę, ale jako że od uprowadzenia nie upłynęła nawet doba, wiedziałam, że przeszukiwanie bazy zaginionych osób nic nie da.
Skontaktowałam się z sekretariatem lekarza sądowego i poprosiłam, żeby przyspieszyli wprowadzenie do systemu skanu odcisków palców. Na popołudniowej zmianie pracował akurat Darek – ten ze znieczulicą – przez co podejrzewałam, że zostanę zignorowana, lecz ku mojemu zaskoczeniu uwinęli się błyskawicznie. Dodatkowo przesłali też wyniki toksykologii, które potwierdziły obecność środków odurzających w organizmie kobiety. Na dokładną analizę musieliśmy jeszcze poczekać, za to rozszerzono badania krwi wcześniejszej ofiary i znaleziono identyczną substancję, co oznaczało, że obu zbrodni chyba naprawdę dokonał ten sam sprawca.
Zmarłą z lasu namierzyłam już poł godziny później, i to w naszym rejestrze. Zofia Duńska nie była karana, ale zatrzymano ją dwukrotnie za lekkie wykroczenia. Poznałam jej adres zamieszkania – to akademik w centrum miasta. Miała dwadzieścia dwa lata i studiowała historię sztuki. Nie znalazłam wzmianki o ewentualnym miejscu zatrudnienia ani innych aktualnych danych, a to oznaczało, że czekał nas wywiad środowiskowy.
Zanotowałam wszystko, co udało mi się odkryć, po czym zerknęłam na kumpla.
– Jak ci idzie? Ja kończę.
– W miarę. – Podniósł głowę znad dokumentów. – Skoczysz do laboratorium zapytać o pełną ekspertyzę włókien? Powinni już ją mieć. Potem spotkamy się w konferencyjnej.
Zgarnęłam zapiski i wstałam od biurka.
– Okej, idę.
Nasz dział badawczy znajdował się na parterze, choć „dział" to zapewne zbyt mocne słowo, jako że mowa tu o pomieszczeniu wielkości patodeweloperskiej kawalerki, która mogła pomieścić wyłącznie jedną osobę. Na wyposażeniu mieliśmy kilka ważniejszych urządzeń jak spektrometr, chromograf, ze trzy mikroskopy i maszynę do analizy śladów biologicznych oraz DNA. Jeśli zachodziła potrzeba wykorzystania bardziej zaawansowanych technologii, wysyłaliśmy próbki do komendy wojewódzkiej, a wtedy na wyniki zwykle musieliśmy czekać parę dni. Na szczęście w aktualnym przypadku nasza aparatura okazała się wystarczająca.
– To włókna pochodzenia naturalnego, definitywnie ludzkiego – poinformował laborant, kiedy poprosiłam o rozszerzone informacje na temat materiałów znalezionych przy obu ofiarach. – Świadczy o tym struktura włosów, ich właściwości fizyczne czy wysoka zawartość keratyny, chociaż, co ciekawe, wykryliśmy podwyższony poziom kolagenu i melaniny.
– Co w tym ciekawego? – zainteresowałam się.
– Moment. – Mężczyzna spojrzał w monitor. Otworzył jeden z szeregu plików, następnie tak obrócił ekran, abym mogła zobaczyć, co się na nim znajdowało. – Ludzki włos w około dziewięćdziesięciu pięciu procentach składa się z keratyny, która odpowiada za wytrzymałość i elastyczność. Pozostałe białka to zaledwie dodatek. Melanina nadaje mu kolor, a kolagen jest obecny w skórze otaczającej włos i nie odgrywa kluczowej roli w jego strukturze. Popatrz tutaj. – Najechał kursorem na konkretny wiersz w tabeli. – Aż siedem procent melaniny, co może wyjaśniać ciemnozłotą barwę, oraz – zjechał niżej – cztery procent kolagenu. Dość dużo.
Uniosłam brew.
– Skąd więc pewność, że to ludzki włos?
– Chociażby stąd, że ma eliptyczny kształt, jest miękki i cienki, a nie szorstki i sztywny jak u zwierząt. Plus keratyna nadal stanowi jego ogromną część. Może chodzić o jakąś rzadką mutację albo czynnik środowiskowy, co doprowadziło do zmian na poziomie molekularnym. Nie jestem ekspertem w tej dziedzinie, by precyzyjnie to wytłumaczyć, dlatego zwróciłem się do znajomego trichologa z prośbą o opinię. Niedługo dowiemy się więcej, na razie mogę jedynie zapewnić, że mamy do czynienia z człowiekiem.
– Z kobietą czy z mężczyzną? – dopytałam.
– Niestety nie da się tego stwierdzić. Wyodrębniłem kilka substancji chemicznych stosowanych w różnych popularnych kosmetykach jak szampon czy produkty do pielęgnacji, ale to wszystko. Długość włosa też o niczym nie przesądza. Biorąc natomiast pod uwagę, że obie próbki mają zbliżony skład, mowa o jednej osobie. Zleciłem testy DNA, które mogą wykryć unikalne cechy genetyczne i pomóc w identyfikacji, jednak wyniki takiego badania nie są niezawodne. Lepsza byłaby analiza krwi albo śliny. Włosy zawierają znacznie mniej DNA niż one.
– A czemu określiliście te włókna jako nić? – dociekałam dalej. Rzadko miałam okazję na dłuższą wizytę w laboratorium. Zwykle panował tu młyn. Sobota po firmowej popijawie najwyraźniej należała do wyjątków.
– Bo nie były to pojedyncze włosy, tylko kilka pasm połączonych splotem pętelkowym. To jedna z technik przędzenia nici wykorzystywanych w produkcji tkanin. Powoduje, że są bardziej miękkie i delikatne w dotyku. Z nich wyrabia się na przykład bieliznę czy dziecięce ubrania – oznajmił. – Na ogół faktycznie stosuje się do tego naturalne materiały, ale raczej bawełnę, len czy jedwab. Z ludzkich włosów tworzy się peruki, jednak mało kto w takim przypadku zdecydowałby się na splot pętelkowy. Inne metody sprawdzają się o wiele lepiej, by osiągnąć naturalny wygląd. Co ciekawe, dawniej z ludzkich włosów robiono też ekskluzywne lalki.
Cholera... Zdecydowanie znaliśmy odmienne definicje słowa „ciekawy".
– A jakiego splotu używa się do wyrobu lin? – zapytałam, przypominając sobie, jak zginęły obie ofiary. Być może chodziło tu o jakieś rytualne morderstwa i posłużono się właśnie takim narzędziem? Naciągane, lecz wcale nie takie głupie. W końcu te włosy musiały skądś się tam wziąć.
– Nie mam pojęcia. – Roześmiał się. – Natomiast taka lina musiałaby być dość gruba i w miarę długa. Mało prawdopodobne, żeby stworzono ją z włosów pochodzących od jednej osoby. Zajęłoby to całe lata.
– Racja – przyznałam. Kiepska teoria. – Wydrukujesz mi obie te ekspertyzy? – powróciłam do właściwego tematu. – Przydadzą się.
– Jasne.
Zamieniłam z nim jeszcze parę zdań, zanim drukarka wypluła kartki, później ruszyłam na koniec korytarza. Mieściły się tam pokoje przesłuchań i nieduże sale konferencyjne, z których korzystaliśmy, jeśli potrzebowaliśmy odciąć się od hałasu panującego na komendzie. Kiedy dotarłam do celu, Cichy siedział rozparty na krześle przy stole i ukradkiem ziewał z przymkniętymi oczami. Automatycznie też zachciało mi się spać.
Zerknęłam na zegarek – dochodziła siedemnasta. Teoretycznie to wczesna godzina, ale powinniśmy mieć dziś wolne, a zeszłą noc spędziliśmy na imprezowaniu, więc nic dziwnego, że byliśmy zmęczeni.
– Załatwmy, ile się da. Resztę omówimy jutro – zasugerowałam, na co Tymek wybąkał tylko swoje „mhm".
Opowiedziałam mu skróconą wersję tego, czego dowiedziałam się od laboranta, i przeszłam do omówienia wstępnych wyników sekcji, potem on streścił mi raporty z analiz obu miejsc zbrodni oraz odczytał przerażająco krótką listę świadków. Na razie wiedzieliśmy, że do zgonów doszło nad ranem, sprawcą był mężczyzna, ofiary zostały uduszone, a jedyne zabezpieczone przy ciałach ślady DNA to nić stworzona z ludzkich włosów. Mało.
Nie rozgryźliśmy motywu, nie mieliśmy podejrzanych ani narzędzia zbrodni. Nadal czekaliśmy na wieści w sprawie użytego środka odurzającego, co mogło pomóc w dochodzeniu, jednak na razie musieliśmy radzić sobie bez tego. Kluczowe okazałoby się znalezienie powiązania między zamordowanymi, więc zaczęliśmy porównywać notatki.
OFIARA 1
IMIĘ I NAZWISKO: Radosław Szymański
WIEK: 46 lat
STAN CYWILNY: żonaty
ZAWÓD: agent biura podróży
HISTORIA KRYMINALNA: brak, niekarany
OFIARA 2
IMIĘ I NAZWISKO: Zofia Duńska
WIEK: 22 lata
STAN CYWILNY: wolny
ZAWÓD: studentka historii sztuki
HISTORIA KRYMINALNA: niekarana, drobne wykroczenia
Przez dłuższą chwilę wpatrywaliśmy się w nasze zapiski i dyskutowaliśmy, próbując znaleźć jakieś punkty wspólne, ponieważ teoria o tym, że ofiary coś łączyło, powoli nam się rozjeżdżała.
– Musimy wybrać się do akademika Duńskiej i porozmawiać z jej znajomymi, a potem ponownie odwiedzić żonę Szymańskiego. Potrzebujemy większej ilości informacji – podsumowałam.
– Jutro niedziela, więc idealnie. Zastaniemy ludzi w pokojach, bo nie ma zajęć.
– Dobrze. – Zaczęłam zgarniać dokumenty ze stołu. – Czyli co? Uprzedzisz ochronę kampusu i widzimy się na miejscu?
– Mhm. – Ziewnął przeciągle. – W południe, żeby zdążyli wytrzeźwieć.
– No to mamy plan. Dobranoc. – Pożegnałam się z kumplem, skoczyłam na górę odłożyć papiery na biurko i zabrać swoje rzeczy, później ruszyłam do wyjścia.
Wieczór był w miarę ciepły. Aby dotrzeć pod dom, do wyboru miałam dwie główne opcje: autobus miejski lub pociąg. Ten drugi kursował rzadziej, ale jechał o wiele krócej, bo zatrzymywał się tylko parę razy. Na szybko sprawdziłam rozkład w komórce, następnie skręciłam w pobliże stacji. Mój transport odjeżdżał za kwadrans.
Kiedy znajdowałam się mniej więcej w połowie drogi, gdzieś z tyłu rozległ się warkot motocykla, po czym kierowca mnie wyprzedził i zaparkował tuż przede mną. Rozpoznałam go, jeszcze zanim odsłonił twarz.
– Cześć, mała. – Franek puścił mi oczko. Położył kask na siedzisku przed sobą, luźno przewiesił ręce przez kierownicę i spoważniał. – Czy to prawda, że na naszym terenie grasuje seryjny morderca?
Oczywiście, od razu do sedna.
– Nie potwierdzam, nie zaprzeczam.
– No weź, obiecałaś mi informacje – oburzył się.
– I dotrzymam słowa, ale na razie sama niewiele wiem. Dopiero zaczynamy śledztwo – wycedziłam przez zaciśnięte zęby. – Jeśli chcesz napisać porządny artykuł, musisz uzbroić się w cierpliwość. Chyba że planujesz za kilka dni pisać sprostowania albo stracić wiarygodność, to proszę bardzo.
Nerwowo poruszył szczęką i głośno westchnął.
– A co powiesz o tym, że zabójstwa zaczęły się zaraz po przyjeździe do miasta nowego prokuratora?
Odrobinę mnie zatkało.
– Co insynuujesz? – Zmarszczyłam brwi.
– Nic, po prostu jestem ciekaw, jakie są twoje teorie?
– Franek, naprawdę nie wiem, czy pełnia księżyca bije ci na dekiel, czy z desperacją szukasz taniej sensacji, ale mnie w to nie wkręcisz. Żegnam.
Spróbowałam go wyminąć, wtedy odepchnął się nogami od ziemi i przesunął motocykl w taki sposób, że zagrodził mi przejście. Nasze twarze znalazły się bardzo blisko siebie.
– Tylko pomyśl. To rzeczywiście takie nieprawdopodobne? – wyszeptał złowieszczo. – Trochę pogrzebałem i dowiedziałem się, że Wolański naciskał, by zatrudniono go na tym stanowisku, chociaż nie był nawet brany pod uwagę. Poza tym zarabia teraz ułamek tego co wcześniej. Kto tak robi? Kto dobrowolnie porzuca rozwijającą się karierę, żeby wylądować na zadupiu w samym środku niczego?
Parsknęłam śmiechem.
– I co? Łazi nocami po mieście, szukając okazji? Uważaj, bo jeszcze wpadnie na ciebie. – Roześmiałam się głośniej. – Zająca Wielkanocnego też podejrzewasz czy Święty Mikołaj dał mu alibi?
Spojrzał na mnie z wściekłością.
– Nie twierdzę, że to on zabija. Mówię jedynie, że coś tu śmierdzi. Sama sprawdź.
– Wybacz, mam ciekawsze rzeczy do roboty. – Popatrzyłam na niego z niedowierzaniem. – A teraz zejdź mi z drogi, spieszę się na pociąg. – Wskazałam perony oddalone o kilkadziesiąt metrów stąd.
– W porządku. Bylebyś potem tego nie żałowała.
– Zaręczam, że nie będę – prychnęłam, kiedy się cofnął i wreszcie mogłam przejść.
Szybkim krokiem ruszyłam naprzód, bo miałam do przejścia spory kawałek, a zbliżała się godzina odjazdu. Podbiegłam, gdy w oddali usłyszałam charakterystyczny dźwięk nadjeżdżającej kolejki, i dotarłam dosłownie na styk. Wewnątrz było praktycznie pusto, więc zajęłam pierwsze wolne miejsce, po czym mimowolnie zaczęłam rozmyślać o tym, co powiedział Franek.
Rzecz jasna nie podejrzewałam Maksa o jakikolwiek związek z zabójstwami, to niedorzeczne, niemniej jeśli naprawdę celowo przyjechał do miasta, oznaczałoby to, że mnie okłamał. Tylko po co? I dlaczego chciałby się tu na siłę przeprowadzać, skoro nikt go nie zapraszał?
Gdyby nie fakt, że aktualnie starałam się unikać Wolańskiego, poszłabym do niego i zapytała o to wprost. Chociaż ta sprawa nieco mnie zaciekawiła, po dłuższym namyśle postanowiłam na razie dać sobie z tym spokój. Miałam na głowie o wiele pilniejsze zadania, które niebawem przyćmią wszystko inne, bo wiedziałam, że Franek nie odpuści. Prędzej czy później rozdmucha temat seryjnego zabójcy, a wtedy dopiero zrobi się gorąco. Niestety, nawet jeśli chciałabym dać mu coś na odczepnego, byle zyskać na czasie, nie bardzo miałam co.
Oby w akademiku nam się poszczęściło, inaczej utkniemy na dobre.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro