ROZDZIAŁ 3 - 1/2
Nie przepadałam za firmowymi imprezami. Zawsze się bałam, że zrobię coś głupiego, z czego zasłynę w całym komisariacie, dlatego zazwyczaj zakładałam jakąś zwyczajną sukienkę, dzięki której mogłam wtopić się w tłum. Nie miałam już czasu na kupienie niczego wystrzałowego, a w szafie wisiały same bezkształtne paskudy, więc zapakowałam wszystko do pokrowców, wezwałam ubera i pognałam do jedynej osoby mogącej wykrzesać z tego odrobinę magii.
Mój rodzinny dom znajdował się w małej miejscowości przy granicy polsko-ukraińskiej, jakieś niecałe trzy kwadranse samochodem od miasta, gdzie przeprowadziłam się zaraz po rozpoczęciu studiów, żeby mieć lepszy dojazd na uczelnię i do pracy. Niestety jakoś dotąd nie znalazłam czasu na zrobienie prawka, stąd dość rzadko wpadałam w odwiedziny.
Przerzuciłam naręcze ubrań przez przedramię, otworzyłam drzwi swoim kluczem i od razu skierowałam się do kuchni. Mimo iż było dopiero kilka minut po siódmej rano, wiedziałam, że zastanę tam krzątającą się przy szykowaniu śniadania babcię, bo to typowy skowronek – wstawała z pierwszymi promykami słońca.
– Cześć – rzuciłam już w progu. Powiesiłam ciuchy na oparciu krzesła i podeszłam do staruszki, aby się z nią przywitać, a ona standardowo wycałowała oba moje policzki. – Znajdzie się kanapka dla zbłąkanego wędrowca? – zażartowałam.
– Siadaj. – Wskazała mi miejsce przy stole, potem podeszła do kuchenki, by włączyć palnik pod czajnikiem. – Na co masz ochotę? Omlet? Jajecznica? Wiem! Twój ulubiony smażony ser. – Zaklaskała.
Przytaknęłam energicznym ruchem głowy. Moja babcia, Olena, wiedziała, jak mnie rozpieścić. Siwowłosa kobieta o delikatnej, gęsto naznaczonej już teraz zmarszczkami urodzie, pochodziła z Ukrainy, jednak od prawie pięćdziesięciu lat mieszkała w Polsce, przez co jej akcent niemal całkiem się zatarł. No i najważniejsze – to właśnie ona była powodem naszej rodzinnej klątwy.
Wszystko zaczęło się pod koniec lat siedemdziesiątych dwudziestego wieku. Dziadek był oficerem Wojska Ochrony Pogranicza, które w tamtych czasach pełniło podobną funkcję jak dzisiejsza Straż Graniczna. Któregoś razu zawędrował daleko w leśne rejony, gdzie pośrodku niczego trafił na drewnianą chatkę, w której zastał młodą kobietę – najpiękniejszą, jaką kiedykolwiek widział. Nieznajoma poczęstowała go posiłkiem, zaczęli rozmawiać, później wyjaśniła, dlaczego wybrała taki, a nie inny styl życia. Otóż wierzyła w istnienie słowiańskich bóstw, mniejszych i większych demonów czy mitycznych bytów nadprzyrodzonych. Była przekonana, że zamieszkują one tutejsze okolice, badała je oraz zgłębiała ich naturę.
Dziadek uznał ją za obłąkaną. Odszedł, ale nie potrafił zapomnieć o jej urodzie. Zakochał się na zabój, więc niebawem do niej powrócił. Z każdą kolejną wizytą poznawali się coraz bliżej, a jako że i ona szybko obdarzyła go uczuciem, wkrótce dała się namówić na przeprowadzkę do Polski.
Tą tajemniczą kobietą była oczywiście babcia Olena.
Po weselu kupili dom blisko leśnych terenów, dzięki czemu ona miała nieograniczony dostęp do obiektów swoich rzekomych obserwacji, natomiast on łatwy dojazd do pracy. Chociaż dziadek Antoni nie wierzył w to, czym zajmowała się jego żona, lubił słuchać jej mistycznych opowieści, bo brzmiały jak bajki albo starodawne legendy. W ten sposób poznał wiele ciekawych historii, lecz to także ostatecznie przyczyniło się do tragedii.
Kilka lat po ich ślubie babcia została zaatakowana przez dzikie zwierzę. Rana nie była głęboka, więc tylko ją opatrzyła i czekała, aż się zagoi. Niestety po paru tygodniach jej stan zdrowia diametralnie się pogorszył, zaczęła mieć gorączkę, a nawet halucynacje czy światłowstręt, wówczas lekarz postawił diagnozę – wścieklizna. Nieuleczalna oraz śmiertelna choroba, której nie dało się już zapobiec i która powinna doprowadzić do rychłego zgonu, nie zrobiła tego, ponieważ Antoni opracował szalony plan. Wbiegł do lasu, padł na kolana i błagał bogów, by ocalili miłość jego życia.
Dziadek oczywiście nie przypuszczał, że ktoś go wysłucha ani tym bardziej, że spełni tę prośbę, tymczasem właśnie tak się stało. Ukazał mu się nieznajomy mężczyzna – zwyczajny, nie żadne rogate pół-zwierzę czy oblana blaskiem postać z niebios. Przedstawił się jako Rod, opiekun rodziny, następnie powiedział, że kobietę uratuje, ale będzie go to kosztowało tysiąc dwadzieścia cztery dusze, bo w przeznaczeniu tylu osób musi namieszać, żeby zrobić dla Oleny miejsce na świecie.
Antoni zgodził się bez wahania, wtedy Rod wręczył mu okrągły przedmiot przypominający kieszonkowy zegarek, gdzie wewnątrz – zamiast wskazówek – znajdowała się pusta tarcza z wyzerowanym licznikiem, który wyglądem przypominał stary datownik. Mężczyzna wytłumaczył, że dziadka czeka dwadzieścia lat szczęśliwego życia z ukochaną, po nich nadejdzie pora zapłaty, a wskaźnik zacznie odmierzać dług. Potrzebna liczba była spora, dlatego zastrzegł, że jeśli nie skompletuje całości, zobowiązanie spadnie na jego męskiego potomka.
Po powrocie do domu Antoni zastał cudem ozdrowiałą żonę. Schował błyskotkę od zagadkowej postaci na dnie szuflady, nie wspominając o niej babci. Postanowił, że tę tajemnicę zabierze ze sobą do grobu, i aby nie kusić losu, po prostu nie będzie miał dzieci, które mogłyby przejąć po nim niedolę. To rzecz jasna nie wyszło, ponieważ niecały rok później urodził się jego syn – Norbert – mój tata.
Lata mijały, aż pewnej nocy stary licznik wystartował. Dziadek go zignorował, lecz wtedy pojawił się Rod i przypomniał o obietnicy. Sekret nie mógł być już dłużej zachowany. Po długiej rozmowie z Oleną Antoni uciekł do jej domku w lesie. Chatka w obrębie kilkudziesięciu metrów była okalana zgubną dla bogów roślinnością, co zapewniło mu pewien rodzaj niewidzialności. Niestety mężczyzna szybko popadł w obłęd i paranoję, która koniec końców doprowadziła do tego, że jego serce nie wytrzymało.
Spłata rodzinnego długu spoczęła na Norbercie. Mój ojciec przerobił kieszonkowy zegarek na wisiorek, bo w latach dziewięćdziesiątych nikt już takich nie używał, więc rzucałby się w oczy, Olena zaś doczepiła do niego kamień ametystu, który reaguje przy spotkaniu z cieniami zmarłych i innymi silnymi duszami. Tata zbierał je z moim starszym bratem. Do dnia wypadku samochodowego, gdy obaj ponieśli śmierć, udało im się zmniejszyć zadłużenie do sześciuset dwunastu.
Kiedy pierwszy raz usłyszałam tę historię, ze zmyślonymi oczywiście imionami, byłam nią zafascynowana. Potem babcia opowiadała mi ją przed snem zamiast bajki, co rusz dodając nowe szczegóły, aż wykułam ją na pamięć. Oczarowała mnie. Znienawidziłam ją w dniu, w którym otrzymałam medalion i musiałam przejąć klątwę. W naszej rodzinie nie pozostał żaden męski potomek, ale Rod nie chciał odpuszczać. Dał nam ultimatum: albo wywiążemy się z przysięgi dziadka, albo zabierze Olenę do świata pośmiertnego, gdzie jej miejsce.
Byłam wtedy siedmiolatką. Zgodziłam się w ciemno, ponieważ nie zamierzałam tracić już nikogo więcej.
– Cześć, córcia. – Mama przytuliła się do moich pleców, gdy pochłaniałam kolejny kęs śniadania. Kobiety mieszkały razem, odkąd wyjechałam na studia. Nie było ich stać na utrzymanie dwóch domów.
– Hej – wymruczałam z pełnymi ustami, po czym przełknęłam i popiłam ciepłą herbatą. – Dziś wieczorem mam imprezę firmową. Dałabyś radę coś z tego wyczarować? – Wskazałam wiszące na krześle pokrowce.
Mama podeszła bliżej, rozsunęła zamek i na szybko przejrzała znajdujące się wewnątrz sukienki, cały czas głośno komentując ich wady i zalety. Amelia, bo tak miała na imię, była szwaczką. Prowadziła sklep z używaną odzieżą, połączony z zakładem krawieckim oraz wypożyczalnią strojów karnawałowych, wliczając w to również kreacje ślubne „last minute" dla zapominalskich. Jeśli ktoś mógł zdziałać cuda, to wyłącznie ona.
– Wstań na moment – powiedziała, a kiedy wykonałam jej polecenie, pooglądała mnie ze wszystkich stron. – Powinnam zdążyć, ale będzie cię to kosztowało jeden porządny niedzielny obiad. Olewasz nas, moja droga.
– I to niebawem – dodała babcia. – Jak nie uściślisz, przyjedzie za rok – zwróciła się do synowej.
– Nie przesadzajcie – burknęłam. – Wiecie, że pracuję za dwóch.
– Właśnie. – Mama usiadła przy stole. – Ile ci jeszcze zostało?
Westchnęłam, następnie sięgnęłam po zwisający z szyi wisiorek i delikatnie go otworzyłam.
– Dwieście pięćdziesiąt dwie – odczytałam. – Zamierzam się tego pozbyć do trzydziestki, ale ostatnio pewien drań bezustannie wchodzi mi w paradę. – Prychnęłam na wspomnienie Franka. Dekiel jeden!
– Niecałe trzy lata. Dasz radę. – Staruszka pokrzepiająco ścisnęła moją dłoń. – A draniem się nie przejmuj. Zwrócę się do Licha [1], może coś zaradzi. – Zachichotała.
– Ty już może nie kombinuj, co? – Pokręciłam głową. – Mało nam klątw?
– Z demonami trzeba umieć rozmawiać. Twój dziadek był dupa wołowa, bo gdyby mi powiedział prawdę, załatwilibyśmy sprawę, zanim wybuchła mu w twarz, jednak on wolał milczeć i chować się po krzakach – syknęła ze złością, lecz w jej głosie i tak dało się wyczuć miłość do dziadka. W końcu zrobił to dla niej. – Takie sprawy załatwia Wołos [2], ewentualnie Marzanna [3], a ten nam sknerusa Roda na karki ściągnął... Właśnie tak mnie słuchał!
– Lepiej nie ryzykować. Mówię poważnie, babciu – podsumowałam. Wstałam z krzesła i ucałowałam moje kochane kobiety. – Muszę lecieć, robi się późno. – Upiłam ostatni łyk herbaty, po czym ruszyłam do wyjścia. – Dzięki za wszystko!
– Zadzwonię, gdy sukienka będzie gotowa. – Mama pomachała do mnie na pożegnanie.
Uśmiechnęłam się i posłałam jej buziaka w powietrzu. Ratowała mi życie.
_________________________
[1] Licho – słowiański demon, którego celem jest uprzykrzanie ludziom życia.
[2] Wołos – słowiański władca zaświatów.
[3] Marzanna – słowiańska bogini śmierci.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro