Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

❇️3❇️

Rzuciłam się pędem w kierunku domu. Nie patrzyłam na ludzi, potrąciłam niejedną osobę. Raz o mało nie przejechał mnie samochód.
Dotarłam do budynku w mgnieniu oka. Wpadłam do mieszkania zastając tam jeden, wielki bałagan. Porozrzucane meble, przedmioty i sprzęty.

-Mamo? - szukałam jej.

Zajrzałam do kuchni a potem do sypialni. Znalazłam ją jednak w moim pokoju. Leżała nieprzytomna na ziemi.
Podbiegłam do niej próbując ją obudzić. Nie reagowała. Sprawdziłam puls i zamarłam.
Nic nie czułam. Sprawdziłam bicie serca i oddech... Nic... nic...
Ona... Boże, dlaczego? To niemożliwe! Nie moja mama!
Nagle do moich uszu dotarły trzaski podłogi a potem bieg.
Wilczur pędził na mnie jak oszalały.
Chwyciłam szybko za lampkę nocną uderzając go w łeb. Popędziłam do kuchni zatrzaskując za sobą, swoją drogą "podziurawione" drzwi. Cofnęłam się do szafek biorąc w ręku nóż. Czekałam w napięciu na bestię. Powoli zbliżała się do drzwi obnażając kły. Warcząc wściekle gdy nagle zauważyłam, że jego głową zaczyna się przepoławiać i całe jego ciało traci sierść.
Pies zmienił się w jakieś galaretowate różowe mięso. Prześlizgnął się przez dziurę rzucając na mnie.
Zdążyłam wbić w niego nóż a potem popędziłam do wyjścia. Tylko, że w tym pośpiechu nie zauważyłam rozwalonego stołu i potknęłam się o niego dodatkowo poważnie raniąc się w nogę o drewniane kolce resztek stołu. Nie mogłam się ruszyć a potwór nadal żył.
Biegł w moją stronę.
Krzyknęłam zasłaniając się ręką gdy nagle stanął przede mną Zakapturzony jednym dźgnięciem błękitnego ostrza zamieniając dziwadło w tumany pyłu.
Patrzyłam na niego z szokiem gdy ten powoli odwracał się w moją stronę.

-Ty? - zdziwiłam się.

Na widok mojej rany rozszerzył swe groźne oczy, z których teraz tryskała nuta strachu. Klęknął przy mnie pomagając usiąść.

-Żyjesz? - dociekał.

-Moja noga - jęknęłam.

Spojrzał na obrażenie delikatnie odsuwając podaje kawałki dżinsów. Syknął cicho.

-Trzeba to opatrzeć - stwierdził.

-To co, teraz zdejmiesz koszulę żeby zabandażować moją ranę? - dopytywałam z ironią.

Że też miałam jeszcze siłę by mu dogryzać.
Donatello spojrzał na mnie spokojnym wzrokiem uśmiechając szczerze. Nie wiedziałam, że ma też drugą stronę - tą bardziej ludzką.

-Chciałaś, żebym się rozebrał? - spytał. - Wystarczyło poprosić.

-Jesteś obleśny - stwierdziłam z odrazą.

-A ty irytująca - odparł idąc do łazienki. - Ale spoko. Taka też da się znieść. Mój brat jest jeszcze obrzydliwszy.

-Masz brata? - zdziwiłam się.

Donatello wrócił do mnie z bandażami. Zdjął kaptur a potem kurtkę. Zaczął opatrywać mi nogę. Gdy to robił dziwnie nie odczuwałam bólu.

-Mam trzech braci i siostrę - wyjaśnił. - No i pewnie dwie przyszłe szwagierki. Ale jak jeden z nich zaczyna całować swoją dziewczynę to tylko wyjmować torebki na zwrot.

-Bardzo ciekawe - przyznałam z ironią. - Może oszczędzisz szczegółów?

-Okay, gotowe - powiedział. - Dasz radę wstać?

Zanim zaczęłam próbować do naszych uszu dotarło trzeszczenie z mojego pokoju.
Donatello wyjął miecz podchodząc do drzwi pomieszczenia. Gustownie uciszył mnie i wtargnął do pokoju zatapiając w czymś ostrze.
Wrzasnęłam bo to było ciało mamy.

-Co ty zrobiłeś?! - krzyknęłam. - To moja matka!

-To był demon, który zagnieździł się w jej martwym ciele - tłumaczył. - Pewnie to stworzenie złożyło w niej jaja. Też było demonem. I ten facet przy pizzerii również. Chyba, że... twoja matka też...

-Moja matka była człowiekiem, nie demonem!.

-Posłuchaj, nie masz pojęcia w jakim świecie żyjesz. Nikomu nie możesz ufać. Nie teraz gdy na ciebie polują.

-Polują na mnie? Dlaczego?

-Tego nie wiem. Choć, trzeba cię ukryć.

Pomógł mi wstać, okrył swoją kartką i podpierając ruszył ze mną w kierunku wyjścia.
Schodząc po schodach usłyszałam, że sąsiadka po raz kolejny zatrzasnęła za sobą drzwi. Jak zwykle podglądała.
Nagle potknęłam się a noga zabolała mocniej.

-Czekaj, tak będzie łatwiej - powiedział Donatello schylając się i biorąc mnie na ręce.

O wiele szybciej wyszliśmy z domu. Nie mógł się ruszać w oczy więc wdrapał się ze mną na dach idąc powoli. Czułam się coraz słabiej. Strasznie chciało mi się spać.

-Wiem, że to nie najodpowiedniejszy moment, ale ja już ci się przedstawiłem więc teraz chyba twoja kolej - powiedział.

-Jestem April - odparłam.

-Urodziłaś się w kwietniu?

-Nie, w listopadzie.

-Mogli się nazwać November.

-April lepiej brzmi. Jeszcze jakieś uwagi?

-Raczej nie.

No i dobrze, że nie. Nie miałam siły by odpowiadać. Oczy same mi się zamknęły a zaraz potem wyłączył mi się mózg.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro