❇️21❇️
Byłam w willi Grace już czwarty dzień. Brakowało mi już zapasów jedzenia i wiedziałam, że niedługo będę musiała udać się na polowanie. Nigdy tego nie robiłam, ale nie miałam innego wyjścia. Kolejnego dnia spędzonego w samotności siedziałam przed telewizorem pijąc herbatę.
Salon w domu Lincoln był naprawdę piękny. Ściany w kolorze żółtym, a podłoga wyłożona panelami w brązowe paski różnego odcienia. Na las wychodziły cztery wielkie okna, które zastępowały całą północną ścianę. Duża plazma stała na wschodzie na stoliku w kolorze dębu. Ogólnie wszystkie meble były z tego drewna. Jak na przykład dwa regały stojące na wschodzie z szybkami tak, by można było widzieć kieliszki, szklanki i inne szkło. Obok regałów komoda, na której znajdowało się jakieś pudełko. Ale były puste. Komoda zawierała trzy szafy, lecz nie miały w sobie nic ciekawego.
Siedziałam przed telewizorem na brązowym fotelu. Przede mną stała ława ze szklaną częścią. Przy południowej ścianie znajdowała się jeszcze kanapa w tym samym kolorze co fotel. Przy tej ścianie także miałam wyjście na niewielki korytarzyk ze schodami na górę, gdzie mieściły się tylko dwie, ogromne sypialnie, a na dole po prawej łazienka o wyjście, zaś po lewej kuchnia.
Oglądając dalej jakiś beznadziejny program rozrywkowych poczułam burczenie w brzuchu. Dłużej już tak nie mogłam. Musiałam coś zjeść. Ubrałam się, wzięłam Smoczą Katanę i wyszłam z domu.
W lesie nie było już od wieków, wiec moja orientacja była słaba. Ale wiedziałam, że mech rośnie na północ to ja muszę iść na południe. Przechodziłam przez gęstwinę czując coraz większy głód.
Nagle doznałam objawienia. Trzy kuropatwy błąkały się po lesie. Zaczaiłam się na nie za wielkim kamieniem. Nie zdołam zabić ich kataną, ale swoimi umiejętnościami Nocej Łowczyni owszem. Wyciągnęłam rękę przed siebie unosząc ptaki do góry.
-Umysłem, nie oczami- szepnełam do siebie.
Naprężyłam głowę w sekundę łamiąc kuropatwom kości, w tym kark. No, przynajmniej miałam jedzenie. A umiejętności opanowane na coraz lepszym stopniu. Wzięłam ptaki za nogi wracając do domu.
Po pięciu minutach marszu usłyszałam jakieś szmery. Obejrzałam się za siebie wsłuchując dokładniej. Nie dostrzegając niczego poszłam dalej, ale ewidentnie czułam czyjąś obecność. Spojrzałam niepostrzeżenie w lewo. Miedzy liśćmi przemknął cień.
Demony!
Rzuciłam kuropatwy na ziemię wyciągając miecz. Już jedna maszkara rzuciła się na mnie od tyłu. W porę się odwróciłam przecinając cień na pół. Następny także czaił się za moimi plecami. Odkręcając głowę rozniosłam go w pył siłą umysłu. To nie był koniec. Potworów przybywało, a ja po prostu nie poznawałam siebie. Walczyłam jak zawodowiec, a kryształowe ostrze lśniło błękitem. Przecinałam i niszczyłam demony jednego za drugim.
Gdy miałam zniszczyć już kolejnego stwora, niespodziewanie pojawił się drugi miecz zaraz obok mojego i razem pozbyliśmy się demona. Spojrzałam na właściciela, a ten odwrócił się by zniszczyć ostatni cień. Dopiero potem zobaczyłam go.
Był to wysoki mężczyzna o śniadej cerze i muskularnej budowie ciała. Miał kwadratową głowę, ciemne oczy oraz średnio długie czarne włosy i zarost. Ubrany był w szarą koszulkę, ciemnoskórzaną kurtkę, czarne spodnie oraz glany.
Patrzył na mnie z takim samym zaskoczeniem jak ja na niego.
-Liah?- spytał.
-Nie- wymamrotałam.-Nazywam się April.
-April?- nie dowierzał.-Malutka April?
-Chyba tak. A ty to kto?
-Zayn Melark.
Znałam to nazwisko. Splinter mi o nim opowiadał.
-Ten Zayn Melark?- dociekałam.-Przyjaciel mojej matki?
-Tak, to ja- potwierdził.
Podszedł do mnie przyglądając mi bardziej.
-Nie mogę w to uwierzyć- dodał z uśmiechem.-Kiedy odebrałem poród byłaś taką kruszynką.
-Odebrałeś mnie z porodu mamy?
-Oczywiście. Ale... Na Anioły, nie mogę uwierzyć, że jesteś tak podobna do matki.
-Przynajmniej jeszcze rok. A potem dzięki mojemu ojcu...
Zayn położył mi ręce na ramionach patrząc mi w oczy.
-April, nie obwiniaj się, że masz go za rodzica. Nie obwiniaj się.
-Nie chodzi o to- odparłam.
Zauważyłam upolowane kuropatwy.
-Słuchaj, może pójdziesz ze mną do domu- zaproponowałam.-Zjesz coś.
-Bardzo chętnie- zgodził się.-Tym bardziej, że od kilku dni jestem na ścisłej diecie.
Zaśmiałam się. Zayn był bardzo zabawny. Szkoda, że to nie on był moim ojcem. Tak w ogóle to dziwiło mnie, że jeszcze żyje. Sądziłam, że Shredder już dawno go zabił.
〰〰〰〰〰
Zdjęłam udka z patelni dając dwa Zayn'owi. W tym czasie się kąpał , a ja miałam czas by jeszcze doprawić jedzenie. Po chwili Zayn przyszedł w świetnym T-shircie, dżinsach i trampkach. To jedyne ubranie jakie udało mi się znaleźć. Wyglądał trochę śmiesznie bo ubrałam go trochę jak nastolatka, ale mniejsza z tym.
-Ale pachnie - rzekł siadając za stołem.
Przeszłam po podłodze wyłożoną płytkami z marmuru siadając naprzeciwko Melarka.
-Mam nadzieję, że tak samo smakuje- odparłam.
-Na pewno- rzucił.
Wziął pierwsze udko do ust jedząc bardzo łapczywie. Ja rozdrabniałam mięso palcami pakując sobie po kawałku do ust.
-Zayn, powiedz mi, skąd ty się tu wziąłeś?- zaczęłam.
Melark odłożył obgryzioną kość na talerz oblizując palce.
-Przyświeca mi cel- wyjaśnił.-Chcę dopaść Shreddera.
-Wiele osób chce jego głowy.
-Ty też?
-Kiedyś chciałam, ale teraz muszę się ukrywać dla dobra przyjaciół.
-Dlaczego?
Przegryzłam kolejny kawałek kończąc pierwsze udko.
-Bo jestem Shinobi- odparłam.
Zayn rozszerzył oczy patrząc na mnie z przerażeniem. Nagle wstał podchodząc do białych szafek i uderzając pięścią w blat.
-Wiedziałem, że to się tak skończy- syknął.-Wiedziałem, że jeśli Sakiego zupełnie pochłonie ciemność to ciebie też to dosięgnie.
Szybkim krokiem znalazł się przy mnie. Wstałam patrząc w jego oczy. Chwycił mnie za ramiona mówiąc:
-April, to że jesteś Shinobi, nie oznacza, że staniesz się taka jak twój ojciec-powiedział.-To, jaka będziesz zależy wyłącznie od ciebie. Nie daj sobie wmówić kłamstwa.
Patrzyłam na niego interpretując każde jego słowo. Tak bardzo chciałam mu wierzyć. Teraz nie byłam jeszcze niebezpieczna, ale co mogło stać się za rok? Nie wiedziałam kto ci mi wmawia.
-Mój ojciec... wszystko jego wina- rzuciłam.
-Tak, tak to jego wina- przyznał.- I dlatego musisz stawić mu czoło. Dopełnij to, czego nie zdołała zrobić twoja matka ani ja. Ty jesteś tą siłą, tą naszą ostatnią nadzieją. Zrobisz to, tylko uwierz.
-Niby jak?
-Bardzo dobrze władasz mieczem, umiejętnościami opanowujesz w mgnieniu oka. W szermierce trzeba cię trochę podszkolić.
-Chcesz mnie trenować?
-Jeżeli tylko się zgodzisz.
Zayn Melark chciał mnie nauczyć walki. Ja chyba śnię!
-Zgadzam się- rzuciłam szybko.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro