Rozdział 7
Gdy byli coraz bliżej pierwszego pojazdu Elis zauważyła, że został ostrzelany. Natomiast gdy stanęła przy nim uderzyła w nią woń krwi. Zmarszczyła nos. Elis widziała jak ludzie są rozstrzeliwani, jak krzyczą i uciekają, tylko nigdzie nie widziała ciał. Coś jej nie pasowało. Zaczęła się rozglądać, a czerwona lampka w jej głowie była z każdą sekundą coraz jaśniejsza. Dziewczyna stawiała kroki coraz ostrożniej, wzrok zwróciła ku budynkom, które sięgały do mostu.
- Biegiem! – zawyła.
I oto Elis składała kolejne podziękowanie przeszłości. Po mimo sytuacji uśmiechnęła się do siebie. Biegać to ona umie. Słyszała jak Lester i Mat biegną za nią, słyszała też świst kul. W pewnym momencie poczuła ból. Jeden z pocisków trafił ją w brzuch. Kolejne podziękowanie dedykowane jest Lesterowi, kocham cię stary. Elis nie zatrzymała się, bolało jak diabli, ale żyła i to się liczy. To, że nie zbyt przejmowała się sytuacją, a myśli szły w innym kierunku to zupełnie co innego. Biegła coraz szybciej, nagle z budynku, który był wyższy od mostu wyskoczył jeden z przeciwników. Wylądował i wymierzył w dziewczynę. Zanim jednak zdążył pociągnąć za spust Elis wbiegła na niego. Mężczyzna przewrócił się, a dziewczyna roztrzaskała mu wizjer nawet się nie zatrzymując. W tym momencie wyprzedził ją Lester.
Ktoś strzelał, ktoś ich ścigał, ktoś próbował zabić, zaprzepaścić szanse na wolność. Elis chciało się krzyczeć, zarówno ze złości, jak i samego kaprysu. Od tak, biec i krzyczeć, bo kto w końcu zabroni, ciszy nocnej nie ma. Doskonale widziała plecy Lestera przed sobą, które coraz bardziej się oddalały, a to dupek, przeszło jej przez myśl. Dupek, kretyn, idiota, popapraniec... Już otwierała usta by krzyknąć, ale zupełnie inny dźwięk odwrócił jej uwagę. Sukinsyn...
- LESTER! – wydarła się. – LESTER! – odwróciła się i ujrzała rannego kelnera. Spojrzała w pełne strachu oczy i od razu pożałowała. Zawróciła wzrok w stronę Lestera, który zszokowany patrzył z daleka. – MAT! – puściła się biegiem w stronę przyjaciela. Wszystko trwało sekundy.
Elis złapała go za rękę i pociągnęła. Mat oberwał w nogę, nie mógł biec. Dziewczyna modliła się o odrobinę adrenaliny w jego żyłach. Przybiegł Lester i złapał chłopaka w pasie. Niestety bieg w taki sposób nie był możliwy. Przerzucił go sobie przez ramię i w ten sposób kontynuował ucieczkę.
Oczy Mata zaszkliły się, czuł nieznośny ból w nodze. Wiedział, że przez niego może im się nie udać. Powinni byli go zostawić, nie chciał ich spowalniać, ale i tak czuł się wdzięczy za to co zrobili. Nie chciał umierać. Nikt normalny nie chce. Otarł łzy i wycelował w pierwszą osobę. Wziął głęboki oddech, wypuszczając powietrze nacisną za spust.
Oddział nie spodziewał się takiego obrotu sprawy, mieli przed sobą pierwszych ludzi, którzy posiadają jaja. Sekunda zaskoczenia odebrała im przewagę.
W pewnym momencie Mat już tylko się darł, dlaczego. Sam nie wiedział, jakoś tak wyszło. Strzelał i nagle z jego ust wydarł się krzyk. Po jakimś czasie przeciwnicy zniknęli mu z oczu, ale usta nie chciały się zamknąć. W końcu Elis strzeliła go po głowie na skutek czego zamkną jadaczkę.
Lester dalej niósł Mata, szli prostą drogą, asfalt w pewnym momencie się skończył, a na jego miejsce zastąpiła ubita droga. Trawa zaczęła powoli zmieniać się w drzewa. Ściemniało się coraz bardziej. W końcu kucharz położył chłopaka pod najbliższym drzewem. Mat syczał z bólu.
- Będzie boleć – powiedział Lester i wsadził palec do rany.
Krzyk kelnera rozniósł się po lesie.
Elis nie współczuła chłopakowi. Sam był sobie winien, powinien nauczyć się szybciej biegać, albo zrobić coś ze swoją kondycją. A Lester, niby taki stary, a jak pomiatał! Prawie ich zostawił, tak mu było śpieszno. Dziewczyna poprawiła rękę Mata na swoich ramionach. Oddała swoją bluzkę na jego opatrunek. Po mimo kurtki i kamizelki pod nią było jej zimno.
Zapadł już zmrok, ale nie była to jakaś nieprzyjemna ciemność, widzieli dosyć sporo. Mieli jeszcze kilka godzin na dotarcie do muru.
- To była pułapka – w końcu przerwał ciszę Lester.
- O tak, domyśliłam się – odpowiedziała sarkastycznie dziewczyna.
- Jestem zbyt zmęczony na kłótnie.
- Daj spokój – powiedziała Elis przepraszającym tonem. Też była zmęczona, ale rozmowa dobrze jej zrobi. – Jak myślisz kto sypną?
- Pewnie ci z gangu – Mat ostro podkreślił ostatnie słowo.
- Ale nie znali planu – wypaliła.
- Co?
- No, nic im nie powiedziałam. – po czym powtórzyła. - Nie wiedzieli co planujemy. Nie wierzycie mi?
- Naprawdę nic nie powiedziałaś?
- Czemu bym miała.
- Co się wydarzyło gdy byłaś sama? – po chwili spytał Lester.
- Właściwie to nic, pytali co tam robię i czemu to robię z wami. Nie chichrać się! Powiedziałam, im tylko, że zamierzamy uciec z miasta. Nie powiedziałam jak, ani nie podałam żadnych szczegółów. Skłamałam, że jest większa grupa do której mamy dołączyć. Pewnie dlatego ich poświęcili... W każdym razie nie wydałam naszych planów.
- Więc skąd wiedzieli. Znaczy, nie twierdzę, że to twoja wina, tak tylko myślę – szybko poprawił się Mat. – Może mieli podsłuch, to bardzo prawdopodobne. Wiecie Ivonka zgarnęli po sekundzie jak gadał na wysokich.
- Ivonka to się spił i o drugiej nad ranem wrzeszczał pod psiarnią.
- Wersja z podsłuchem jest możliwa, ale wątpię by akurat zamontowali go u nas w składziku. Prędzej na ulicach. Może po prostu uznali, że to będzie dobry cel na obstawienie, albo właściciel kazał mostu pilnować. Możemy mieć tylko przypuszczenia.
- Serio cię to gryzie, co? – zaśmiał się Mat. – Ivonka pewnie znowu się spił i leży gdzieś udając martwego to go nie ruszają – zaśmiał się, a pozostała dwójka zrobiła to samo.
- A może porozmawiamy o tobie, co? – zaśmiał się Lester. – Widziałem jak wgapiałeś się w tą cycatą laskę.
- Serio! – zapiała Elis. – Myślałam, że lepiej dobierasz swoje ofiary.
- Co mogę powiedzieć, miała dwa potężne argumenty – próbował wzruszyć ramionami.
- Wierz mi, z nią poszło by ci trudniej.
- Właśnie przyznałaś, że by mi poszło. Nie takie zaciągałem... - przerwał. Nie musiał kontynuować, wszyscy wiedzieli co chciał powiedzieć.
- Już prawie jesteśmy.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro