Rozdział 5
Elis biegła, zewsząd rozbrzmiewał dźwięk syren. Doskonale zagłuszał on stukot ciężkich butów oprawców. Nie miała pojęcia ilu ją ściga. Wiedziała tylko tyle, że traci oddech, jest bliska histerii, i że jak nikt zna te uliczki. Przeskoczyła nad jakimiś śmieciami, prawie wyrżnęła się na nierównym chodniku, uderzyła się w bok o ścianę jednego z budynków, ale biegła dalej. A im dalej była, tym miała większą pewność, że oddział jej nie dopadnie. Nagle niespodziewanie wpadła w czyjeś ramiona po czym z turlała się po prawdopodobnie schodach. Omiotła ją ciemność.
Leżała w ramionach Mata gdzieś w zapyziałej piwnicy. Właściwie to w piwnicy ich pracy. W słabym świetle żarówki widziała skulonego i trzęsącego się jak galareta Raula oraz nieopodal palącego Lestera.
- Nie, że coś... Ale, wiesz...
- Wygodny jesteś – Elis wydostała się z objęć kelnera. – Co teraz?
- Spadamy.
Na te słowa Raul spojrzał wystraszonym wzrokiem na Lestera. Gdy zdał sobie sprawę z tego, że to nie żart poderwał się i uczepił rękawa mężczyzny. Zaczął piszczeć i jęczeć, że tak nie można, że ich zabiją, a w końcu prawie krzyczał, że on tu dowodzi, że nie mogą go tak tu zostawić, że mają się słuchać, bo to on jest szefem, a w ogóle to oni się nigdzie stąd nie ruszą, bo ich zwolni i już nie będą mieli gdzie wrócić. Oczywiście Lester nic sobie z tego nie zrobił, zdjął z siebie rozhisterowanego Raula i odpalił kolejnego papierosa. Zaciągnął się kilka razy i spojrzał na swojego szefa.
- A kto powiedział, że z nami idziesz?
Raul wybałuszył oczy. Chciał coś powiedzieć jednak żaden dźwięk nie wydostawał się z jego ust. Przyjaciele wyszli nawet na niego nie patrząc. Mat wyjrzał zza węgła. Ulica była czysta.
- Co teraz?
- Jak się tu dostałaś?
- Na nogach – odpowiedziała Elis. – Najpierw trochę poskakałam po dachach, potem miałam wycieczkę tunelem, aż w końcu zmuszona byłam biec przez pół miasta.
- Gdzie byłaś podczas ataku? – spytał zdziwiony Lester.
- Na bazarze.
- Mieliśmy być blisko w razie...
- Tak, wiem. Ale wyobraź sobie, że zaczęli przed wyciem syren. Prawie mnie odkryli, tak z... Pięć razy, może. W każdym razie raczej mało osób przeżyło w centrum.
- Wchodźcie – Lester wskazał zardzewiałą drabinę na dach najbliższego budynku.
- Wytrzyma? – zaniepokoił się Mat.
- Jej wygląd jest tylko tak dla zmyłki.
- Coś ci nie wierzę – Mat zaczął się wspinać.
Budynek nie był wysoki, ale z jego dachu widać było kilka przecznic. Na samym środku stała nieduża przybudówka. Właściwie to był to zwykły karton zabezpieczony cegłami, deskami i płachtą. Wyglądało to jednak jak przybudówka. Lester podszedł do kartonu i zaczął w nim grzebać.
- Co to? – spytała w końcu Elis. – Mieszkasz tu, czy jak?
- Powiedzmy, że czasem tu coś schowam i mam mieszkanie. Pewnie lepsze od waszych – rzucił w stronę dziewczyny kamizelkę. – Załóż, ty też.
- Po co nam to?
- Po to żebyśmy mieli jakieś szanse. Naprawdę, ostatnio same debilne pytania zadajecie.
Elis założyła kamizelkę kuloodporną, to samo zrobił Mat. Kucharz wręczył im broń, karabin i nóż. Lester poinstruował ich by nie marnowali naboi.
- Musimy przedostać się jak najbliżej. Pytania? – odpowiedziała mu cisza.
Mat nerwowo się rozglądał. Nie czuł się bezpiecznie, a mina Lestera i nieprzyjemne spojrzenia ludzi jeszcze bardziej go w tym utwierdzały. Od kont zostali złapani nie widział nigdzie Elis. Wiedział, że albo ją złapano, albo udało jej się uciec. Choć właściwie nie doszedł do żadnych konkretnych wniosków. Nie był zbyt dobry w myśleniu pod presją. Czuł jak wszyscy się w niego wpatrują i czegoś oczekują.
Nerwowo wytarł dłonie i spojrzał na Lestera. Jak zwykle miał on minę lekceważącego dupka.
Jako, że kucharz nie był zbyt wspierający przeniósł swój wzrok w stronę oprawców. Już na pierwszy rzut oka wiedział, że złapał ich jakiś gang. Gang był różnorodny, kobiety, mężczyźni, wydawało mu się, że widzi piętnastoletniego chłopca. Mat wodził wzrokiem po ich tatuażach. Niby każdy był inny, ale miały w sobie coś charakterystycznego. Oprawcy ubrani byli raczej w szare ubrania, czasem było coś białego lub czarnego, a niektórzy, najstarsi mieli granatowe lub ciemnozielone.
- Na co się gapisz? Masz jakiś problem? – warkną jeden. Mat odruchowo spuścił wzrok. – Mówię do ciebie!
- Ja.... Nie.... Tego... - wybąkał.
Gangster już miał go złapać gdy Lester wypluł w jego stronę wypalonego papierosa. Mężczyzna już miał się na niego rzucić gdy spojrzał mu w oczy. Mierzyli się przez chwilę spojrzeniami aż gangster odwrócił wzrok i odszedł.
W tym samym momencie powstało małe poruszenie na początku.
- Wstawaj – klepną kelnera. – Elis wróciła.
Elis szła w stronę przyjaciół. Włosy miała wysoko upięte, kamizelkę kuloodporną miała założoną na podkoszulek, przez co widać było cały jej tatuaż. Kurtkę zawiązała w pasie. Razem z nią szła kobieta w granatowej bluzce, miała szerokie biodrówki i wojskowe buty. Jedna połowa jej głowy została zgolona, po drugiej stronie włosy miała do połowy policzka. Miała ostro podkreślone oczy, którymi przeszywała Mata i Lestera. Ten pierwszy nie odrywał od niej oczu. Mat uśmiechnął się do siebie. Po prawej Elis szedł niewysoki chłopak, ubrany był w kurtkę pilotkę zapiętą pod samą szyję. Tak jak kobieta miał szerokie spodnie i wojskowe buty. Jego tatuaż aż wchodził mu na lewy policzek.
- Oddajcie im broń – powiedziała kobieta.
- Nie wiedziałem, że twój tatuaż jest tak duży – powiedział Lester.
- Ukrywam go – Elis wzruszyła ramionami.
- Całkiem skutecznie. Więc co zajęło ci tyle czasu i co im obiecałaś?
- Tylko tyle, że pójdą z nami. Nie rób takiej miny, nie chcę się teraz kłócić, nie mamy na to czasu. A z nimi mamy większe szanse.
- Skoro tak mówisz.
- Wszystko gotowe! – ktoś krzykną.
- Ruszamy – Kobieta zwróciła się do Elis.
- I co? Tak po prostu im zaufamy i ich ze sobą weźmiemy – Lester złapał dziewczynę za ramie. – Nawet jeśli negocjowałaś tam nasze życia, nie powinnaś się zgadzać. Twoje uczucia wszystko zniszczą.
- Miałam dwa wyjścia, albo ich zabierzemy, albo nigdzie byśmy się teraz nie wybierali – wyrwała mu się. – Mógłbyś udawać chociaż, że jesteś wdzięczny.
- Ewa! – krzyknęła kobieta. Elis ruszyła w jej stronę.
- Ewa? – powiedział do siebie Lester i uśmiechną się. – Ślinisz się młody!
Lester bacznie obserwował kobietę, jak ją zaczął nazywać w głowie „ta cycata", oraz chłopaczka. Domyślał się, że jego wygląd może mylić i tak naprawdę jest dużo starszy. Nie podobało mu się to jak został potraktowany zarówno przez gang jak i Elis. Jeśli dojdzie do walki nie zamierzał im pomagać.
Szli w sporej grupie, powietrze było pełne napięcia. Nie było wiatru, a jedynym dźwiękiem były ich oddechy oraz stukot butów. Kucharzowi nie podobała się ta sytuacji, był przekonany, że za chwilę, za kolejnym zakrętem zostaną zaatakowani. Wystrzelani. Jak kaczki.
Bardziej martwiło go jednak zachowanie Mata. Chłopak nie spuszczał z oczu tej cycatej. Przy czym jego mina nie świadczyła o chęci wypicia z nią herbatki i innymi pluszowymi misiami. Jego jeden wybryk mógł zmarnować ich szansę. W takich chwilach Lester zastanawiał się czemu musi zadawać się właśnie z nimi. A potem przypominał sobie dlaczego. Bo cała trójka była taka sama.
Kula świsnęła mu obok ucha i trafiła w policzek osobę za nim. Stali dokładnie naprzeciwko oddziału.
Dokładnie sekundę trwała reakcja oddziału, który zaczął natychmiastowy ostrzał. Oczywiście gang nie pozostał dłużny. W odpowiedzi rzucił się prosto na lecące kule. I chodź pierwsi padli to ci za nimi mieli szansę na atak. Lester osłupiał na widok takiej głupoty. Mało brakowało, a sam straciłby życie, jednak Mat go pociągnął.
Biegli za Elis i jej przydupasami. Z łatwością się przebili. W raz z nimi uciekło jeszcze kilka osób. Biegli, zostawiając walkę za sobą. Lester wiedział, że nikt z nich nie przeżyje, nie czuł poczucia winy, ale nie rozumiał czemu to się stało. Biegli bez wytchnienia przez dłuższy czas. Zaczynało mu brakować tchu. Mat również nie grzeszył kondycją. W końcu się zatrzymali. Wszyscy łapali oddech. Wszyscy poza...
- Kurwa! Co to miało być! – krzyknęła Elis i złapała swoją znajomą za mankiety. – Nie o tym mówiliśmy! Kurwa! Co ty sobie myślisz! Ty sobie wyobrażasz co zrobiliście! – przyparła ją do ściany budynku. – Co to ma znaczyć! Gadaj! – potrząsnęła nią.
- Ej! Uspokój się! – chłopak wyciągną rękę by powstrzymać Elis jednak został odepchnięty. – Inaczej byśmy nie mogli...
- Zamknij ryj – powiedziała i rzuciła w niego dziewczyną.
- Czemu nic nie robicie? – spytał cicho chłopak, który uciekł razem z nimi. – Nie jesteście przyjaciółmi?
- Właśnie dlatego – zdawkowo odpowiedział mu kucharz.
- Rozumiem twoją złość, to nie była łatwa decyzja. Zrozum, nie mieliśmy wyboru, a oni sami zrobili to z własnej woli – powiedziała spokojnie kobieta. – Nie denerwuj się. Musimy iść dalej.
- Jedyne co oni musieli to... - zaczęła. – Ty sobie ze mnie jaja robisz! Oni nic nie musieli! Nikt nie umiera z własnej woli!
- Nie mamy teraz czasu się o to kłócić.
- Ja mam czas. Nie śpieszy mi się nigdzie.
- Czego od nas oczekujesz, że tam wrócimy. Nawet jeśli to zrobimy to w połowie drogi natchniemy się na oddział. Jeśli wrócimy zginiemy! Ewa, naprawdę, spróbuj nas zrozumieć! Nie mieliśmy wyboru!
- Dla ciebie Elis, kurwo! – krzyknęła i uderzyła ją prawym sierpowym. Biły się przez chwilę aż w końcu Elis ją powaliła. – Wypierdalaj.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro