Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 1

- A teraz przed państwem Cytrynki!! – Raul zawył przez mikrofon i zszedł ze sceny.

Z widowni posypało się może oklasków i krzyków zadowolenia. Na scenie pojawił się zespół, wbrew pozorom wcale nie przebrany za cytryny oraz nie śpiewał piosenek dla dzieci. Cytrynki to zespół buntowników, dlatego nawet nazwa miała buntować się przeciwko stereotypowi buntownika. Jednak nie ważne jak bardzo członkowie buntowali się przeciwko systemowi i praktycznie całemu światu, ponieważ zdobycie list przebojów, złotych krążków oraz licznych nagród, wliczając w to oczywiście nagrodę na koniec każdego roku dla najlepszego i najlepiej opłacanego zespołu w cale im nie przeszkadzało. Tak więc Cytrynki były kolejną komercyjną kapelą grającą jedynie dla pieniędzy, a nie jak zawsze zapewniał główny wokalista dla fanów. Więc kiedy zespół ciężko pracował na scenie obsługa obijała się w kuchni i posuwistymi krokami obsługiwała klientów przy barze, i na sali.

W kuchni jak zwykle panował rozgardiasz. Ciężkie powietrze i żar z pieca nie dodawał temu miejscu uroku. Główny kucharz wykrzykiwał komendy lub próbował po prostu przekrzyczeć hałas z sali. Kelnerzy miotali się w tą i z powrotem. Natomiast informacja o zabraknięciu aż czterech alkoholi w barze wywołała jedynie pogłębienie się stresu. Jednocześnie Raul nawet nie pomyślał o tym by choć trochę wesprzeć swoich pracowników. Po co skoro można krzyczeć na każdego kto choć trochę zwalnia kroku. Nie codziennie w takim obskurnym miejscu grają same gwiazdy tak więc wszystko ma być perfekcyjne, a samo miejsce nieco mniej obskurne, w końcu tyle na tym zarobi. Kwestia wyzysku jak zwykle jest pominięta.

Niektórych pracowników wpędzało to w stres, bezsenność i nerwicę. Byli też tacy, którym zależało, oczywiście było to jedynie chwilowe. Zwykle kończyło się po kilku dniach. Czasem jednak zdarzały się wyjątki, w takich zwykle maczał palce Raul, który robił standardowe pranie mózgu. Takim osobom nigdy nie przestawało zależeć aż trafi im się wycieczka do szpitala. Była też trzecia opcja, najczęściej spotykana u pracowników z najdłuższym stażem. Mieli knajpę, a przede wszystkim samego Raula głęboko w dupie. Do tej ostatniej grupy weteranów zaliczali się główny kucharz Lester, kelner Mat i barmanka Elis.

- Dwudziesta trzecia – powiedziała po nosem dziewczyna. Rzuciła bluzką w pierwszą lepszą osobę i zniknęła w szatni.

- Gdzie ty się wybierasz? – spytał całkiem nienormalnie spokojnym głosem Raul.

- Jak to gdzie? Do domu – Elis odparła spokojnie. Nic nie robiła sobie z obecności szefa w szatni. Kontynuowała przebieranie się.

- Jak możesz teraz iść! Czy ty widzisz ile jest ludzi! Nie możesz od tak sobie wyjść!

- No to patrz - Elis przeszła obok szefa i skierowała się do kuchni.

- Jeśli teraz wyjdziesz możesz już nie wracać! Ostrzegam cię! Nie masz po co wracać! – darł się za nią.

- Nara Mat – minęła kelnera. – Siema Lester.

- Cześć Mała.

- Do jutra.

Elis wyszła tylnymi drzwiami. Jak zwykle żegnały ją bluzgi szefa. Skierowała się w stronę głównej ulicy. Nie zamierzała się śpieszyć, jej szanse na powrót autobusem malały z każdym krokiem. Zmrużyła oczy, jednak dziś miała szczęście, latarnie dalej świeciły. Spojrzała w górę. Ciemne niebo zlewało się z równie ciemnym murem na skraju miasta. Elis nie potrafiła wyobrazić sobie świata bez tego muru. Westchnęła, schowała ręce w kieszeniach kurtki i ruszyła dalej.

Dziewczyna czuła się jakby wyczerpała zapas szczęścia na całe jej życie. Nie dość, że spokojnie dotarła na przystanek to jeszcze zdążyła na autobus, który miał być ostatnim na tej trasie. Odnalazła wolne miejsce z tyłu. Nikt jej nie zaczepiał, nie natchnęła się na ludzi, których zna lub oni znają ją. Pomyślała nawet, że jeszcze jedna taka rzecz i się uśmiechnie. Elis spojrzała na mur. Doskonale pamięta jak jeden jedyny raz wraz z dwudziestką swoich kolegów i koleżanek z klasy miała okazję wyjechać za mur. Doskonale pamięta niebo, które po kilku godzinach jazdy nie kończyło się na murze. Niebo było jedyną rzeczą jaką zapamiętała z całego wyjazdu. Nie wiedzieć czemu dorośli przed wyjazdem byli bardzo zdenerwowani, zupełnie inaczej miały się dzieci. Wizja wyjazdu nawet na chwilę była dla nich czymś nie do ogarnięcia. Nawet teraz po tylu latach Elis nie jest pewna czy naprawdę chciano ich wywieść, a jeśli chciano to w jakim celu.

Z rozmyślań wyrwał ją piekący tatuaż, ale również ostre hamowanie i dźwięk otwieranych drzwi pojazdu. Do autobusu weszła grupka hałasującej młodzieży. Po ubraniu łatwo było zgadnąć, że byli z gangu. Musiał się niedawno uformować, Elis ich nie kojarzyła. Zarzuciła kaptur i liczyła na to, że nie zobaczyli jej twarzy. Już dawno obiecała sobie, że przestanie pakować się w kłopoty, jak na złość kłopoty z jakiegoś powodu ją sobie upodobały. A od obietnicy nawet się podwoiły. Tak więc dzielnie znosiła hałas jaki robili chuligani. Jeszcze kilka lat temu po prostu kazała by im się zamknąć, a w najgorszym wypadku, choć w tedy nie takim złym, obiła by im ryje. Jednak to stare dzieje, na myśl o nich się uśmiechnęła. Spojrzała na zegarek, przed nią jeszcze czterdzieści minut jazdy.

Niestety o ile Elis chciała zachować jakikolwiek spokój oraz resztki godność chłopaczków, ci nie chcieli. Prawdopodobnie nawet o tym nie pomyśleli. A ich reakcja również świadczyła o tym, że raczej nigdy nie myśleli. Złość, która wzbierała się w Elis od dłuższego czasu po prostu eksplodowała. Zaczęło się całkiem niewinnie od stwierdzenia, że ten ponury gość przy oknie to dziewczyna. Potem zaczęły się oczywiście pytania i stwierdzenia typu: fajna dupa z ciebie czy to z którym chcesz się pieprzyć? A gdy zaczepki nie poskutkowały chłystki postanowiły się dosiąść, aż doszło do naruszenia osobistej przestrzeni Elis. Dziewczyna zareagowała od razu. W takich chwilach dziękowała za lata tłuczenia się z innymi. Kopniakiem posadziła jednego z nich na siedzeniach po drugiej stronie, a drugiego przerzuciła na siedzenia przed sobą. Elis poczuła jak by kierowca był po jej stronie, ten zatrzymał się i otworzył drzwi. Dzieci, bo inaczej ich nazwać nie można, uciekli wyrzucając z siebie serię wyzwisk i przekleństw.

Jeszcze dwadzieścia minut jazdy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro