Rozdział VI
ALEX
Obecnie
– Nie mam siły wstać – westchnęłam i przetarłam twarz dłońmi.
– Doskonale cię rozumiem – jęknęła Kama, leżąca na łóżku, po drugiej stronie pokoju.
– Czuję się przeorana przez te dwa dni, a przecież dzisiaj ćwierćfinały. Adam musi podratować moje kolano. – Skrzywiłam się.
– To musisz zapisać się w kolejkę, bo też zamierzam go dzisiaj wykorzystać. – Zaśmiała się.
– Byłam pierwsza! – Posłałam przyjaciółce rozbawione spojrzenie. – Idę pod prysznic, może się obudzę – ziewnęłam przeciągle i podniosłam się z łóżka.
Dochodziła godzina szósta rano, a o siódmej miałyśmy zejść na śniadanie. Naprawdę potrzebowałam regeneracji, a moje lewe kolano, które przebyło już kilka kontuzji i operacji, dawało niebezpiecznie o sobie znać. Prysznic za wiele nie pomógł, ale nie oczekiwałam cudów. Kiedy Kama była gotowa, zeszłyśmy na dół, aby napełnić nasze żołądki, które błagały o, chociażby okruszek, jedzenia.
– Alex! – krzyknęła Hanka. – Czy tobie też ktoś będzie kibicować na żywo?
– Nie sądzę – odpowiedziałam najbardziej naturalnie, jak się dało, chociaż w głębi serca chciałam, żeby pojawiło się kilka osób, bliskich mojemu sercu.
– Wyobrażasz sobie, że mój narzeczony wykupił w tajemnicy przede mną bilety na wszystkie trzy mecze, bo on jest pewien, że wygramy te mistrzostwa – mówiła, tryskając energią.
– To świetnie! Teraz nie ma innej opcji, jak tylko udowodnić mu, że ma rację – powiedziałam pewnie, na co Hania szeroko się uśmiechnęła.
Cieszyłam się, że dziewczyny będą miały wsparcie bliskich na trybunach, bo nic tak nie motywuje, jak doping najwierniejszych kibiców. Wiedząc, że gdzieś tam w kilkutysięcznym tłumie, wpatruje się w ciebie ktoś, kogo nie chcesz zawieść, czułyśmy w sobie jakąś magiczną siłę, która pojawiała się, jak za sprawą czarodziejskiej różdżki.
– A do was kto przyjeżdża? – zapytałam resztę dziewczyn, siedzących w różnych miejscach hotelowej restauracji.
Tym sposobem rozgorzała dyskusja. U jednych byli to rodzice, u innych mężowie, narzeczeni, chłopacy, a także dzieci. Wiedziałam, że tata Kamy też kupił bilety na wszystkie trzy mecze, jakby czuł, że finał będzie należał do nas.
Mieli wspaniałą relację. Odkąd jej mama odeszła od nich, bo stwierdziła, że nie nadaje się do wychowywania dziecka, gdy Kama miała zaledwie cztery latka, jej tata przejął nad nią całkowitą opiekę. Od zawsze był bardzo zaangażowany w jej życie, a potem karierę sportową. Bywał na wielu meczach, zawsze ją wspierał i starał się wychować na wspaniałą kobietę, co udało mu się idealnie.
Moi rodzice nie zaszczycili mnie swoją obecnością na żadnych rozgrywkach, największym wsparciem był zawsze dziadek. Motywował mnie, trenował ze mną, wskazywał wszystkie błędy i pomagał doskonalić technikę. Gdyby nie on, nie byłabym teraz w tym miejscu, mało tego, poddałabym się kilkadziesiąt razy, bo właśnie ten człowiek wierzył i wierzy we mnie bezgranicznie.
– Myślisz, że Mati zrobi nam niespodziankę i przyjedzie? – zapytała zamyślona Kama, mieszając łyżeczką w kawie.
– Akurat to jest ta osoba, po której można się wszystkiego spodziewać. – Zaśmiałam się. – Szczerze mówiąc, to ten jego tekst, że niby zapomniał o tym, że jedziemy na Mistrzostwa, mi nie pasuje, więc kto wie, może jeszcze wylądujesz dzisiaj w jego ramionach, gdy będzie ci gratulował wygranej. – Poruszałam wymownie brwiami. – Twój tata już jest na miejscu?
– Tak, dotarł szczęśliwie – oznajmiła. – Cieszę się jak dziecko, że mnie tak wspiera, a przecież mam już dwadzieścia siedem lat!
– Bardzo dobrze, to przecież żaden wstyd, a wręcz duma! Najważniejsze to mieć oparcie w bliskich. Już widzę, jak pan Piotr skacze z radości i skanduje twoje imię. – Zaśmiałam się szczerze.
– Alex... – zaczęła.
– Nic nie mów. Dobrze wiesz, jakie mam do tego podejście – przerwałam jej, bo wiedziałam, co chce powiedzieć.
Było jej żal, że dla mnie nikt nie przyjechał, a ja po prostu starałam się o tym nie myśleć. Chociaż delikatnie łudziłam się, że brat jednak coś wykombinuje i się pojawi. Nie liczyłam na dziadka, bo miał już swoje lata, ale wiedziałam, że na pewno będzie oglądał mnie na ekranie telewizora, a to dla mnie było najistotniejsze.
– Hej, jak tam nastawienie? – zapytał Adam, dosiadając się do naszego stolika.
– Świetnie! – odezwała się Kama.
– To nasz dzień – stwierdziłam pewnie. – Mam do ciebie romans – zwróciłam się do niego. – Potrzebuję dzisiaj swojego zdrowego kolana na meczu, pomożesz mi? – Mój błagalny ton i oczy jak kot ze Shreka, na pewno pomogły mu w podjęciu decyzji.
– Sprytnie to wykombinowałaś – powiedziała Kama, śmiejąc się. – W takim razie zamawiam cię po Alex i lepiej, żeby nikt mi się nie wpierdzielił – pogroziła mu palcem.
– Oczywiście, moje ukochane dziewczęta przyjmę was z otwartymi ramionami. Och jak dobrze, że jesteście, bo nie miałbym co zrobić ze swoim życiem – powiedział, łapiąc się teatralnie za serce. Po czym całą trójką wybuchnęliśmy śmiechem.
Po śniadaniu czekała nas odprawa z trenerem. Dostałyśmy wytyczne, jak będzie wyglądać nasz dzień. Fizjoterapia, trening na siłowni, potem na hali, chwila przerwy na ostatnią pogadankę i mecz. To tak w wielkim skrócie.
Weszłam do pomieszczenia, w którym Adam przygotowywał nasze mięśnie i stawy do użytkowania. Było tu przenośne łóżko rehabilitacyjne, jakieś gumy do ćwiczeń, suplementy oraz taśmy do kinesiotapingu, to takie plastry, zapewniające wsparcie dla mięśni oraz stabilizujące, na przykład, staw kolanowy, czy barkowy. Dzięki temu można zminimalizować dolegliwości bólowe, gdyż poprzez delikatne uniesienie skóry, dochodzi do zmniejszenia podrażnień zakończeń nerwowych.
– Jak obstawiasz, z kim zagracie w finale? – zapytał, a jego ręce przesuwały się od uda do łydki. Przyciskał mocniej w obrębie kolana, przez co czułam dyskomfort i syknęłam z bólu. – Mocno cię boli w tym miejscu? – Zaniepokoił się.
– Trochę tak, ale do wytrzymania – odpowiedziałam.
– Nie udawaj teraz silnej, tylko mi powiedz czy mocno cię boli? – Jego stanowczy ton rozległ się w pomieszczeniu.
– Po lewej stronie czuję niestabilność, jak mi pójdzie łąkotka, to będzie kiepsko, więc pomóż mi, błagam – wręcz wyjęczałam.
– Alex, do cholery, kiedy to się stało? – zapytał wkurzony.
– Wczoraj po treningu zaczęło mnie boleć, ale zrobiłam rozciąganie i puściło, rano było gorzej.
– Dobra, rozciągniemy je, założę ci tejpy i koniecznie masz mieć ochraniacze na meczu – pouczył mnie. – Po wszystkim, od razu przychodzisz do mnie i to nie są żarty, bo jak mi padniesz przed kolejnymi rozgrywkami, to cię chyba dobiję. – Skrzywił się.
– Przyjdę, obiecuję – westchnęłam. – Tylko mi pomóż – powiedziałam błagalnie.
– Zamrożę ci je, to powinno pomóc. Do cholery, ile ty masz lat, że nie przyszłaś z tym wczoraj?
– Przecież ci mówię, że rozciągnęłam się wczoraj i mi przeszło. Gdyby mnie bolało bardziej, to bym przyszła – uniosłam się, bo krzyczał na mnie, jak na małą dziewczynkę.
– Dobra, już dobra – westchnął. – Wiem, że dbasz o wszystko, ale czasem przestań udawać twardzielkę i oddaj się w moje ręce albo lekarza, uparty człowieku – mówiąc to, manewrował moją lewą nogą w różne strony.
– Dobrze, nerwowy człowieku – odpowiedziałam z przekąsem. – Nie wiesz, czy mój ukochany brat planuje przylecieć? – podpytałam.
– Nie odpowiedziałaś jeszcze na moje pytanie. Jak myślisz, z kim zagracie w finale? – zapytał ponownie i posłał mi swój śnieżnobiały uśmiech.
– Ty coś wiesz. Wiedziałam, że Mati ma jakiś niecny plan. – Zmrużyłam oczy i wpatrywałam się w niego chwilę, a on tylko się śmiał i pokręcił głową. – Obstawiam Norweżki.
– Też tak myślę – kontynuował. – My bronimy tytuł, srebro dla Norweżek, a brąz dla Dunek. Tak widzę podium.
– Zgadzam się, chociaż Szwedki też mogą namieszać.
– Niby tak, ale jakoś nie sądzę, żeby znalazły się w pierwszej trójce. Zegnij nogę w kolanie i powoli wyprostuj, dociskając piętą do podłoża. Powtórz tak kilka razy – poinstruował, więc wykonałam polecenie. – Super, teraz połóż nogę na łóżku i napnij mięśnie, stopa do siebie, przytrzymaj kilka sekund i puść, powtórz dwadzieścia razy. – Podczas gdy ja wykonywałam zalecane ćwiczenie, Adam przygotowywał tejpy. – Dzisiaj na treningu mniej obciążenia nóg i więcej rozciągania – pouczył.
– Tak jest, szefie – odpowiedziałam.
– Jesteś moją najbardziej upartą pacjentką, wiesz? – Zaśmiał się i spojrzał na mnie z politowaniem.
– Nie możesz mieć za łatwo. Zobacz, jak ci urozmaicam życie. – Poruszałam wymownie brwiami. – Beze mnie byś się zanudził. – Machnęłam ręką. – Poza tym nie ukrywajmy, uwielbiasz mnie. – Wyszczerzyłam się do niego jak dziecko.
– Powiedzmy, że coś w tym jest. – Przyglądał mi się i pokręcił głową. – Ile powtórzeń ci zostało?
– Jeszcze dwa i kolano jak nowe – odpowiedziałam.
– Świetnie. Czas na spray chłodzący, założę ci plastry i możesz iść na trening. Najpierw trzydzieści minut rower stacjonarny, potem trzy serie z hantlami. Odbijanie piłką lekarską i przyciąganie taśmy obciążeniowej, żeby wzmocnić barki. Odpuść dzisiaj wykroki i przysiady. Na koniec trzydzieści minut bieżnia, a rozciąganie poprowadzę dla wszystkich – poinstruował. – Potem i tak czeka was jeszcze trening na boisku, więc tyle starczy.
– Dzięki – odpowiedziałam z ulgą i podniosłam się do pozycji siedzącej. – Dzisiaj napięty grafik, co?
– Na pewno bardziej niż Arka, bo podobno laski na mnie lecą. – Spojrzał na mnie z uniesioną brwią.
– Dlatego, dziwię się, że jeszcze żadnej nie znalazłeś – skwitowałam. Adam nie skomentował, spryskał mi kolano zamrażaczem i zaczął ucinać odpowiednie kawałki plastrów z rolki, żeby wzmocnić i ustabilizować moje kolano. – Trafiłam w twój czuły punkt – powiedziałam, gdy cisza się przedłużała. – No to mów, która z dziewczyn podbiła twoje serce i co poszło nie tak?
– Wyprostuj delikatnie kolano, żebym mógł ci precyzyjnie to założyć – kontynuował, kompletnie ignorując moje pytania.
– Adam, co jest? – drążyłam, bo to było do niego niepodobne, żeby przemilczeć taki temat.
On jednak uparcie się nie odzywał i przyklejał plastry, kucając przede mną. Podniosłam jego podbródek, żeby spojrzał mi w oczy, bo wiedziałam, że coś jest nie tak i ktoś zranił mojego przyjaciela.
– Nie drąż, Alex. To nie jest dobry czas na takie tematy – powiedział stanowczo i przygładził przyklejone tejpy, na moim kolanie.
– Ktoś cię zranił i ty mi mówisz, że to nie jest dobry czas? Adam, zawsze byliśmy ze sobą szczerzy, więc do jasnej cholery, powiedz, co jest grane?
Położył swoje ręce na moich udach, pozostając wciąż w tej samej pozycji i przyglądał mi się. Jego niebieskie oczy uważnie śledziły każdy milimetr mojej twarzy.
– Czasem są takie osoby w naszym życiu, które są dla nas nieosiągalne, a poza tym, jestem strasznie wybredny – oznajmił spokojnie i uśmiechnął się smutno. Już chciałam pytać, o kogo mu chodzi, ale jak huragan wpadła Kama.
– Siemaneczko, wiem, że się za mną stęskniłeś, więc jestem – powiedziała radośnie, by po chwili przyjrzeć się naszej pozycji i zamilknąć. – Czyżbym przeszkodziła? Już się ulatniam...
– Nie przeszkodziłaś – odpowiedział od razu. Wyprostował się i przybrał na twarz swój szeroki uśmiech. – Alex jest zwarta i gotowa do treningu. – Dał mi tym sposobem do zrozumienia, że mam sobie iść.
– Dzięki, ale nie myśl, że ci odpuściłam. I tak wszystko z ciebie wyciągnę – powiedziałam w jego stronę. – Do zobaczenia – posłałam im buziaka w powietrzu i wyszłam na korytarz.
Chodzi mu o Kamę? A może o jakąś inną dziewczynę z drużyny, która ma faceta i pewnie dlatego jest nieosiągalna. Chyba że nie chodzi o dziewczynę... Na pewno nie mówił o mnie. Na samą myśl zaśmiałam się pod nosem, że dopowiadam sobie jakieś idiotyczne rzeczy. Wróciłam do pokoju, wzięłam słuchawki, telefon i szłam na siłownię. W międzyczasie przeglądałam wiadomości.
Dave: Trzymam kciuki, jesteś najlepsza, pamiętaj o tym! Skop im tyłki! Będę Was oglądał! Wiem, że jestem idiotą i dopuszczam myśl, że zignorujesz tego SMS. Chcę jednak, żebyś wiedziała, że jesteś dla mnie najważniejsza...
No chyba sobie ze mnie kpi. Najważniejsza? Dobre sobie. Ciekawe, czy myślał w ten sposób, kiedy bzykał Igę. Nieważne, nie mogę się teraz stresować. Wdech. Wydech. Włączyłam muzykę i odpłynęłam. Zrobiłam trening zgodnie z zaleceniami Adama, a w trakcie dołączyła Kama. Inne dziewczyny również robiły swoje ćwiczenia, a na koniec nasz fizjoterapeuta poprowadził rozciąganie. Dochodziła godzina dwunasta i był to ostatni moment, żeby zjeść pełnowartościowy posiłek, ponieważ o godzinie szesnastej czekał nas szybki trening na boisku, a o osiemnastej mecz.
Dave: Proszę, nie bądź na mnie zła. Zależy mi na Tobie. Nie mogę przestać o Tobie myśleć. Tęsknię, za tym, co było między nami przed tym feralnym dniem, w którym zobaczyłem Cię z Marcinem. Nie wiem, dlaczego pomyślałem, że mogłabyś do niego wrócić. Byłem wkurwiony i sfrustrowany, że znalazłaś kogoś przed urodzinami, że nie będziesz moja, dlatego tak wyszło z Igą. Chciałem się odegrać, chciałem, żebyś poznała to uczucie zazdrości, które czułem ja. Wiem, jestem beznadziejny, ale nie chciałem Cię skrzywdzić, nigdy nie chciałem, żebyś patrzyła na mnie pełnym bólu wzrokiem. Ciągle mam przed oczami Twoje zranione spojrzenie. Kurwa. Kocham Cię i nic tego nie zmieni. Spierdoliłem po całości, ale chcę to naprawić. Błagam, daj mi szansę...
– No to chyba jest już naprawdę jakiś nędzny żart – powiedziałam na głos przy jedzeniu i skrzywiłam się do telefonu.
– Co jest? – podchwyciła Kama.
– Dave – westchnęłam. – Spójrz na to. – Pokazałam jej, jego poranną i obecną wiadomość.
– Kpiny – prychnęła. – Olej to, teraz nie możesz się dekoncentrować – pouczyła mnie moja przyjaciółka.
– Wiem. Jak on może mi pisać, że mnie kocha, skoro jeszcze dwa dni temu był z inną laską? Kto wie, czy dzisiaj też nie...
– Co się tak wściekasz? – zapytał Adam, dosiadając się do nas.
– Twój brat wybrał sobie idealny moment na zdekoncentrowanie mnie – powiedziałam cicho i grzebałam widelcem w jedzeniu.
– Nie mów, że się odezwał. Co napisał? – Zaśmiał się pod nosem i zaczął jeść, a ja położyłam przed nim mój telefon, żeby sobie przeczytał. – Jedz i skup się na meczu, niech sobie poczeka na odpowiedź – powiedział stanowczo Adam.
– Co ci dzisiaj jest? – zapytałam go przy Kamie, bo może mi się tylko wydawało, że coś jest nie tak.
– Nic, wszystko dobrze. – Uśmiechnął się szeroko. – Po prostu nie daj się zdekoncentrować. – Uniósł brew i spojrzał na mnie.
– Ma rację – przytaknęła mu Kama. – Daj mi ten telefon. – Wzięła go ze stołu i położyła obok siebie. – A teraz ładnie zjedz obiad i wygrajmy ten mecz, bo wszyscy na nas liczą.
Wzięłam głęboki wdech. Popatrzyłam na nich i stwierdziłam, że mają stuprocentową rację. Dave musiał wyparować z mojej głowy, a mi pozostało skupić na rozgrywkach. Po prostu przytaknęłam głową.
Reszta obiadu minęła na niezobowiązujących rozmowach. Adam zachowywał się dziwnie, ale miałam wrażenie, że tylko ja to dostrzegam. Nie powinnam była teraz tego rozgrzebywać, więc miałam zamiar pogadać z nim przy innej okazji. Aktualnie zmierzaliśmy na motywujący wykład.
Na sali czekali na nas trenerzy oraz sztab medyczny. Najpierw zabrał głos psycholog, a potem nasz trener, jak zawsze dając, mobilizującą nas, pogadankę. Trwało to zazwyczaj kilkadziesiąt minut. Przypominał ostatni raz, w jakich kombinacjach przyjdzie nam grać. Poznałyśmy też oficjalnie pierwsze składy obu drużyn.
– Musicie się skupić. Francuzki nie są łatwymi przeciwniczkami, ale niejednokrotnie dawałyście sobie z nimi radę. Na boisku pełna koncentracja i wiara w siebie. Przebijacie się przez obronę i strzelacie, jak tylko nadarzy się okazja. Czyste podania. Wchodzicie z podniesionymi głowami, pewne wygranej, dobrze wiecie, jaki to daje rezultat. Naprawdę się skupcie, jak to wygramy, a nie przyjmuję innej opcji, pozostaną nam dwa mecze i obronimy tytuł. Zrobiłyście to raz, więc ponowne złoto jest w zasięgu waszej ręki. Do boju! Kto wygra?! – krzyknął główny trener Jacek.
– Polska!! – odkrzyknęłyśmy chórem.
– No to teraz idźcie się przygotować i za godzinę ruszamy na halę – zakończył.
Rozeszłyśmy się do pokoi. Spakowałyśmy wszystkie potrzebne rzeczy i ruszyłyśmy autobusem do Herning. Tam odbył się szybki trening i w szatni przygotowywałyśmy się do ćwierćfinałowej rywalizacji. Zwarte i gotowe, ubrane w czerwone stroje z białymi numerami oraz nazwiskami, z ochraniaczami na nogach i w pełni skupione, stałyśmy w korytarzu, który prowadził na boisko.
Na trybunach zasiadał kilkunastotysięczny tłum kibiców. Ich wrzawa dodawała energii. Światła zgasły, a jeden reflektor został skierowany na wyjście z korytarza. Po chwili zaczęły się iluminacje świetlne i komentator zaczął wyczytywać nasze nazwiska, więc po kolei wybiegałyśmy na płytę. Po lewej stronie stały cztery osoby, trzymające biało-czerwoną flagę, a po prawej niebiesko-biało-czerwoną. Nasze przeciwniczki, ubrane w niebieskie stroje z białymi wstawkami, zajmowały drugą część boiska.
Gdy już wszystkie zajęłyśmy swoje miejsca, wybrzmiały hymny narodowe. W takich chwilach, z ręką na piersi, śpiewałam Mazurka Dąbrowskiego, czując całą sobą dumę, że reprezentuję Polskę. Następnie, wraz z kapitanem przeciwników, podeszłyśmy do sędziego, który rzucał monetą, aby ustalić która drużyna zaczyna mecz. Reszka, piłka należała do nas. Podałyśmy sobie dłonie, kiwnęłyśmy głowami na znak szacunku i każda pobiegła do swojej drużyny.
Zajęłyśmy pozycje na boisku. Ja byłam środkową rozgrywającą, a to oznaczało, że nadawałam rytm grze i kierowałam całą akcją. Obrotowa, którą była Hanka, musiała przecisnąć się przez obronę przeciwniczek i tam czekać na podanie piłki, aby tylko obrócić się i wykonać rzut, stąd nazwa jej pozycji. To ona kumulowała przy sobie najczęściej dwie osoby z obrony, dzięki czemu miałyśmy lepsze pole do popisu.
Z Kamą, która była prawą rozgrywającą i Alą, grającą po lewej stronie, podawałyśmy sobie piłkę, aby rozkręcić akcję. Naszym zadaniem było sprowokowanie przeciwniczek, do odebrania nam jej. Miałyśmy możliwość rozegrania piłki między sobą, podania do obrotowej albo skrzydłowych, które, gdy nadarzyła się okazja, kończyły rzutem na bramkę.
Nasze skrzydłowe Baśka i Marta, poruszały się w obrębie swojego pola gry, co jakiś czas przejmując od nas piłki. Ich zadaniem było jak najszersze rozciągnięcie obrony przeciwnika, żeby łatwiej było wykonać rzut z wyskoku, a także szybki atak, przechwycenie piłki i oddanie rzutu.
Kama podała do mnie. Byłam w granicach dziewiątego metra, czyli tej przerywanej linii, wyskoczyłam na dwóch nogach w górę i spróbowałam strzelić. Gol! Zaczął się nasz spektakl. Szybkim tempem wróciłyśmy na naszą stronę boiska, aby chronić bramkę, w której stała Kaśka.
Podczas meczu wymieniałyśmy się z dziewczynami siedzącymi na ławce, aby bronić bramkę albo atakować. Mecz był bardzo zacięty, a Francuzki nie chciały dać za wygraną. Po trzydziestu minutach rozległ się gwizdek kończący pierwszą połowę. Był remis 15:15. Nie wróżyło to zbyt dobrze. Zmęczone, zbiegłyśmy na dziesięciominutową przerwę do szatni. Usiadłyśmy na ławkach, uzupełniając płyny. Do pomieszczenia weszli trenerzy i sztab medyczny.
– Co to za miny?! Od kiedy wy się załamujecie po pierwszej połowie? – krzyknął trener Jacek. – Alex, cholera jasna, z dziewiątego metra miałaś szansę wyskoczyć i strzelić w ostatnich sekundach, korzystaj! – Posłusznie kiwnęłam głową. – Gdzie zgubiliśmy lewe skrzydło? Magda! Ja się pytam, gdzie ty się podziałaś? Rozciągaj obronę i szybkie ataki. – Madzia przytaknęła. – Dziewczyny, więcej krycia jeden na jeden przy obronie. Przepychajcie się w ataku, ile się da, oczywiście w granicach normy, żeby nie dostać kary. I przede wszystkim, dokonujemy szybsze zmiany. Baśka, jak najszybciej do bramki, gdy już nie gramy siódemką w polu. Wiecie, że spokojnie to wygramy i właśnie z takim podejściem wychodzimy na drugą połowę. Ja w was wierzę i też macie to zrobić! Jesteście mistrzyniami Europy, a w tym roku obronimy ten tytuł! Kto wygra?! – krzyknął zaangażowany.
– Polska!!! – odkrzyknęłyśmy z dziewczynami.
– Dobra, wychodzimy – oznajmił trener Irek. – Do boju dziewczyny! – krzyknął i zaczął klaskać, a my jeszcze bardziej zmotywowane, wbiegłyśmy z powrotem na boisko.
Szkoleniowcy poszczególnych pozycji dali nam ostatnie wskazówki. Nastąpiła zmiana połowy boiska. Jeszcze ostatni okrzyk i druga część meczu się rozpoczęła. Początek zdecydowanie należał do nas, nadgoniłyśmy aż pięć bramek, w kilka minut! Co tylko utwierdziło nas w tym, że to starcie należy do nas.
Zrobiło się bardziej brutalnie, gdyż co rusz, któraś z Francuzek dostawała karę dwóch minut, za faule, popychanie i niesportowe zachowanie. Dla nas był to plus, gdyż przez to, grały w osłabieniu. Korzystałyśmy, jak się dało, zdobywając kolejne gole.
Przeciwniczki grały w osłabieniu. Sześć zawodniczek w polu, pusta bramka. Chciały zwiększyć swoje szanse w ataku i odrobić dzielące ich punkty. Udało mi się jednak przechwycić piłkę, szybki obrót, kozłowanie, wyskok i gol. Ta adrenalina, którą czułam na boisku, była nie do opisania. Trener poprosił o czas, na trzy minuty przed końcem meczu, aby rozproszyć nasze rywalki.
– Ich obrotowa już bez dwóch minut kary, wracają do pełnego składu. Mądrze dziewczyny, mądrze! Zostały trzy minuty. Spokojnie prowadzimy akcję, pilnujemy jeden na jeden – zdążył to wypowiedzieć w kilka sekund i rozległ się gwizdek wznawiający mecz.
Francuzki próbowały przebić się przez naszą obronę, ale wciąż bezskutecznie. Sędzia odgwizdał grę pasywną, a to oznaczało, że muszą strzelać na bramkę albo piłka będzie należała do nas. Niestety, gol. Wznowienie od linii środkowej. Podałam do Ali, ona mi oddała, a ja rzuciłam do Kamy. Prowadziłyśmy spokojną akcję, gdyż nasza przewaga punktowa była naprawdę spora.
Po chwili przyspieszyłyśmy tempo. Hanka była zasłonięta przez obronę, reszta dziewczyn była kryta przez przeciwniczki, a ja odnalazłam idealną lukę przed linią bramkową. Zrobiłam kozła, udałam, że chcę podać do Kamy, ale wyskoczyłam i podczas oddawania rzutu, zostałam pchnięta przez jedną z francuskich dziewczyn, przez co upadłam na kolano. Kur...! Myślałam, że zwariuje z bólu, a w myślach błagałam, żeby udało się je odbudować przez dwa dni, bo wtedy miały odbyć się półfinały.
– Żyjesz? – zapytała zaniepokojona Kama, a ja leżałam na plecach, trzymając się za nogę. Otworzyłam oczy, ale łzy rozmazywały mi cały obraz.
– Ja pierdolę, zabiję ją – wysyczałam.
Słyszałam, że sędzia wstrzymuje grę. Dostała czerwoną kartkę, bo było to już jej trzecie przewinienie, dla niej gra w tych mistrzostwach się zakończyła.
– Hej, spójrz na mnie – usłyszałam stanowczy głos Adama. – Wyjdziesz z tego, zaraz będzie po bólu – uspokajał mnie.
– Nie pozwól, żebym tak to skończyła, błagam – powiedziałam zdesperowana.
– Już dobrze, głęboko oddychaj, zamrożę ci je i pomogę wstać – mówił spokojnym i opanowanym tonem, a ja brałam głębokie wdechy i schowałam twarz w dłoniach, jakby to miało mi w jakikolwiek sposób pomóc. – Ej, w końcu jesteś najbardziej upartym człowiekiem na świecie, udowodnij mi to teraz. – Posłał mi swój szeroki uśmiech, odczekał chwilę i pomógł się podnieść.
Ten lód naprawdę działał cuda. Wstałam, poruszałam nogą w górę i w dół, do przodu i do tyłu. Bolało, ale do wytrzymania. Do końca meczu zostało raptem dwadzieścia sekund, w dodatku wywalczyłam rzut karny.
– Strzelasz? – zapytał wprost trener, z wypisaną dumą na twarzy.
– Tak – powiedziałam zdecydowanie.
Wypuściłam głośno powietrze. Na trybunach rozległy się okrzyki wymieszane z buczeniem. Dostałam piłkę. Ruszyłam na linię siódmego metra, skąd wykonywało się rzuty karne. Ustawiłam lewą nogę na linii, a bramkarka wyszła cztery metry w moim kierunku, aby jak najskuteczniej uniemożliwić mi oddanie celnego strzału. Uniosłam prawą nogę i prawą rękę w górę, jakbym miała właśnie strzelać, ale piłka nie wyleciała z moich rąk. Zmyliłam bramkarkę i drugi raz wykonałam ten sam manewr, tym razem trafiając idealnie w siatkę! Macie za swoje!
Dobiegłam, lekko kulejąc, na obronę. Mecz był przesądzony, ale rywalki ostatni raz, próbowały przedrzeć się przez nas, jednak bezskutecznie. Gwizdek kończący mecz. Wygrałyśmy, 28:20! Rzuciłyśmy się sobie w ramiona z dziewczynami, krzycząc najgłośniej, jak potrafimy, że jesteśmy niepokonane!
Dobiegli do nas trenerzy, reszta kadry oraz sztab medyczny. Płakałam i śmiałam się jednocześnie. Udało się dostać do półfinałów! Adam porwał mnie w ramiona i obrócił wokół własnej osi.
– Wiedziałem, że to zrobisz! – krzyczał uradowany. – Po wszystkim od razu wchodzisz w beczkę z lodem i muszę zobaczyć to kolano z lekarzem – pouczył mnie, na co przytaknęłam głową.
Przybiłyśmy sobie piątki z załamanymi Francuzkami i każda z nas gratulowała sobie nawzajem. Rytuałem była rundka wokół boiska, podczas której trzymając ręce w górze i klaszcząc, dziękowałyśmy kibicom. Po chwili zostałam poproszona o udzielenie krótkiego wywiadu dla polskiej i zagranicznej telewizji, jako kapitan drużyny. Powiedziałam, co było dobrze, co źle i nad czym musimy popracować. Kręciłyśmy się jeszcze po hali, bo do dziewczyn zaczęły podchodzić ich rodziny, a także kibice po autografy.
– Jak kolano? – zapytała Kama, popijając izotonik i wręczając mi drugi.
– Żyję, mam nadzieję, że ogarnę jeszcze te dwa mecze – powiedziałam, krzywiąc się.
– Kto jak nie ty! – Szturchnęła mnie.
– Kama! Alex! – Usłyszałam głos jej taty, który kiwał nam z jednej z trybun i co sił w nogach, gnał w naszą stronę. – Gratulacje! Jestem taki dumny! – krzyczał uradowany, mając łzy w oczach i mocno przytulił swoją córkę. – To było piękne przedstawienie. – Pokiwał z uznaniem głową i po chwili również wylądowałam w jego ramionach.
– Dzięki, tato – oznajmiła moja uradowana przyjaciółka, szeroko się uśmiechając. Pogrążyli się w rozmowie, więc odeszłam kawałek dalej.
– Brawo, brawo, brawo! – Niski i rozbawiony głos mojego brata, rozległ się za plecami. Klaskał w dłonie, czekając, aż się odwrócę, a gdy to zrobiłam, nie wierzyłam własnym oczom.
– Mój Boże, co wy tu robicie? – zapytałam, a wzruszenie opanowało całe moje ciało, aż dostałam gęsiej skórki.
– Myślałaś, że przegapię okazję obejrzenia mojej najukochańszej wnuczki? – Uradowany dziadek Stasiek, otwarł swoje ramiona, a ja wpadłam w nie całym impetem. – Jestem ogromnie dumny, kochanie. Pokazałaś wielką klasę – mówił, a ja płakałam. – Pamiętaj, że zawsze w tym kilkutysięcznym tłumie, wpatruje się w ciebie ktoś, kogo nigdy nie zawiodłaś – kontynuował i głaskał mnie po głowie. – Już dobrze, moja dziecinko, jak noga? To był naprawdę paskudny faul, myślałem, że odpuścisz – zaniepokoił się i odsunął mnie na odległość swoich ramion.
– Ona odpuści? Przecież to uparte stworzenie nigdy nie odpuszcza, prawda? – Zaśmiał się mój brat, którego właśnie mocno przytulałam.
– Prawda – potwierdziłam. – Nie martwcie się, jeszcze dwa mecze i odpocznę – powiedziałam pewnie. – Nie mogę uwierzyć, że jesteście tu obaj. No ciebie to jeszcze podejrzewałam. – Spojrzałam z uniesioną brwią w stronę Matiego. – Zostajecie do końca? Czy bilety mieliście tylko na dzisiaj?
– Oczywiście, że do końca, bo zamierzam być osobistym świadkiem tego, jak bronicie tytuł – oznajmił dumnie dziadek.
– Mati! – Usłyszałam za plecami krzyk Kamy i po chwili wylądowała w jego ramionach. – Jak dobrze, że jesteś – powiedziała do niego, a moje serce się roztopiło.
– Gdzieś tu powinien być jeszcze gość specjalny, ale chyba poszedł najpierw do swojego brata – powiedział radośnie senior rodu, a ja zamarłam.
Moje serce autentycznie spowolniło, żeby po chwili się zatrzymać. Musiałam wziąć głęboki wdech, bo zaczęłam mieć plamy przed oczami. Przyjechał? Sam? Naprawdę?
– Hej, Kruszynko, gratulacje – usłyszałam szept tuż przy uchu, na co moje ciało zareagowało gęsią skórką.
Zapach cytrusowych perfum wypełnił moje nozdrza i wiedziałam, że mimo potwornej złości na tego pacana, w końcu przepadnę. Odwróciłam się w jego stronę. Czekoladowe oczy i szeroki uśmiech, przysłoniły mi cały świat. Wpatrywał się we mnie jak zahipnotyzowany, a ja nie wiedziałam, jak mam się zachować. Moje serce nagle przyspieszyło swój rytm...
***
Moi Drodzy, kolejny obrazek stworzony w AI, to Mati (brat Alex) oraz dziadek Stasiu! :D
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro