Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Ten, w którym wszyscy jedzą czereśnie

Elizabeth

Nazajutrz pogoda była równie piękna, jednak słońce nie piekło już tak mocno, więc tym razem zdecydowałam, że zamiast tramwajem, pojadę rowerem. Był środowy poranek, więc większy ruch był na ulicach Monachium niż na chodnikach bądź ścieżkach rowerowych, dlatego też jechało się dość przyjemnie. Po drodze minęłam stragan owocowo-warzywny, a widząc smakowicie wyglądające czereśnie kupiłam dwa kilo dla siebie i dzieciaków, które na pewno się ucieszą. No i przyda im się dodatkowa porcja witamin, zwłaszcza Martinowi. Najlepiej czułam się po opuszczeniu metropolii, kiedy teren nie miał już tylu budynków, które zastąpiły drzewa i domy leżące na uboczu. Podróż do mojego miejsca pracy zajęła mi nieco ponad pół godziny, czyli niewiele więcej od jazdy tramwajem, która o tej porze wahała się od dwudziestu do dwudziestu pięciu minut. Na widok mnie na rowerze, w związanych włosach i krótkich spodenkach moi podopieczni aż stanęli w miejscu. Ale nie ma się czemu dziwić, bo zazwyczaj w lecie noszę sukienki lub spódnice, włosy wiążę w ogóle bardzo rzadko, o jeździe na rowerze nie wspominając. Wprowadziłam dwukołowca do holu, gdzie oparłam go o ścianę, a po chwili wybiegłam do znajdujących się na dworze dzieci z siatką czereśni w ręce.

—Czołem gromadko—zaśmiałam się czochrając ich po głowie i zdziwiłam się na widok Martina—A ty nie powinieneś leżeć jeszcze w łóżku? Wczoraj byłeś niemal umierający—spojrzałam na niego przenikliwie

—Pani Jäger powiedziała, że skoro nie mam już gorączki i czuję się dobrze, to mogę iść się bawić—wyszczerzył się radośnie, a ja wywróciłam oczami i mocno go przytuliłam

—Kupiłam po drodze czereśnie, kto się pisze?—spytałam wskazując na pełną siatkę, na co dzieci krzyknęły tak entuzjastycznie, jak niemal nigdy—W takim razie usiądźcie pod drzewem, a ja pójdę je umyć—powiedziałam im i ruszyłam do kuchni

Znalazłam tam sporą, plastikową miseczkę w kolorze różowym i wsypałam do niej owoce, a następnie napełniłam wodą, do której dolałam płyn do mycia naczyń. Porządne umycie czereśni zajęło mi ponad dziesięć minut, ale byłam zadowolona, że przynajmniej zrobiłam to porządnie. Wzięłam też drugą miskę, do której można by wrzucać pestki i wróciłam do grupki siedzącej pod drzewem. Kiedy mnie zobaczyli przestali okazywać zainteresowanie obserwowanemu chwilę wcześniej owadowi i podbiegli do mnie. Próbowali prześcigać się w wyciąganiu owoców z miski, więc uniosłam ją tak, że żadne z nich nie mogło dosięgnąć i umożliwiłam im jedzenie ich dopiero stawiając ją na trawie. Usiedli w kole dookoła naczynia i raz po raz wyciągali krótkie rączki po czerwono - żółte owoce. Stałam oparta o drzewo i przyglądałam się im z uśmiechem, więc nie zauważyłam, kiedy od tyłu zaszedł mnie Andreas i przestraszył, kładąc swoje ręce na moich ramionach. Gwałtownie się odwróciłam i widząc, że to tylko on odetchnęłam z ulgą.

—Jeszcze chwila i dostałbyś w twarz—ostrzegłam go na przyszłość, na co on zaśmiał się serdecznie i jak dziecko dołączył do zajadającej się owocami gromadki

Śmiejąc się razem z nimi pomagał Martinowi pozbywać się pestek, co jakiś czas samemu podbierając jedną bądź dwie. Ponieważ były to teoretycznie moje czereśnie, nie mogłam nie spróbować ani jednej, więc w końcu i ja dołączyłam do podjadaczy. Nie minęła nawet godzina, kiedy nie została już ani jedna czereśnia, a my leżeliśmy w cieniu dużego drzewa i wymyślaliśmy kształty chmurom, leniwie sunącym po niebie. W pewnej chwili Andreas przerwał naszą zabawę.

—Słuchajcie, nie będzie mnie teraz kilka dni i wrócę dopiero we wtorek—poinformował maluchy, które bardzo się zdziwiły i spojrzały na niego nierozumiejącymi oczkami, Wellinger

—A czemu? Też masz ważny test i musisz się uczyć, jak Liz?—zapytała Rita przypominając sobie o mojej nieobecności pod koniec czerwca

—Nie—zaśmiał się mężczyzna—Wiecie, jestem sportowcem i akurat będę miał zawody—wyjaśnił wymijająco

—A jaki sport uprawiasz?—spytał podekscytowany Niklas, który pewnie wyobrażał sobie Wellingera jako kierowcę formuły 1

—Jestem skoczkiem narciarskim—powiedział z dumą wypinając klatkę piersiową

Wyglądał najkomiczniej z nich wszystkich, mimo że czwórka moich podopiecznych miała miny mówiące "Że kim?", więc nie mogłam się powstrzymać i wybuchłam niepohamowanym śmiechem, za co od razu zostałam zgromiona wzrokiem.

Andreas

Wstałem dość późno, żeby uniknąć konfrontacji z Carlą, która pewnie znowu by się na mnie wyżyła i zacząłem pakować walizkę na zawody w Polsce. Robiłem to od niemal siedmiu lat, więc nie miałem większej trudności z wybraniem rzeczy, ani tym bardziej z upchaniem ich w walizce. Największy problem stanowiło przygotowanie sprzętu, bo to on zajmował najwięcej miejsca ze wszystkich, jednak i w tej kwestii miałem nie małe doświadczenie. W końcu zapakowałem wszystko, czego potrzebowałem i zostawiając walizkę w sypialni pojechałem odwiedzić Martina i powiedzieć im, że przez najbliższe dni mnie nie będzie. Znalazłem ich siedzących w kole, w cieniu pod sporym drzewem. Obok nich, oparta o pień, stała Elizabeth, którą postanowiłem zajść od tyłu i przestraszyć. Udało mi się to, jednak przy okazji sam prawie dostałem. Ciosu uniknąłem tylko dlatego, że kobieta zdążyła w ostatniej chwili zatrzymać rękę.

—Jeszcze chwila i dostałbyś w twarz—ostrzegła mnie, na co wybuchnąłem śmiechem i dosiadłem się do dzieciaków na trawie

Żartując z nimi pomagałem im, a głównie Martinowi, pozbywać się pestek, a co jakiś czas ja też łapałem kilka czereśni. Kiedy wszystkie owoce zostały zjedzone zaczęliśmy bawić się w nazywanie poszczególnych chmur nazwami przedmiotów, bądź zwierząt, które nam przypominały.

—Słuchajcie, nie będzie mnie teraz kilka dni i wrócę dopiero we wtorek—powiedziałem do dzieciaków, przerywając naszą grę, na co one spojrzały na mnie zdziwionymi oczami

—A czemu? Też masz ważny test i musisz się uczyć, jak Liz?—zapytała Rita, na co zaśmiałem się

—Nie. Wiecie, jestem sportowcem i akurat będę miał zawody—wyjaśniłem nie do końca zrozumiale, więc w ich oczach dalej pozostawała odrobina zaciekawienia i pytania

—A jaki sport uprawiasz?—zapytał w końcu Niklas, który nie mógł już doczekać się odpowiedzi

—Jestem skoczkiem narciarskim—powiedziałem z dumą wypinając klatkę piersiową

Zamiast oklasków usłyszałem jednak jedynie śmiech Liz, więc spojrzałem na nią karcąco.

—Nie wiecie co to za sport? Taki z nartami i skocznią?—dzieci zgodnie pokręciły głową, a ja jęknąłem i opadłem z zawiedzeniem wypisanym na twarzy, na trawę

—Andreas został w tym roku mistrzem olimpijskim i liczył, że będziecie z niego dumni—wyjaśniła im Elizabeth

—Na takiej prawdziwej olimpiadzie? Z Usainem Boltem i resztą?—spytała Iris robiąc najzabawniejszą minę zdziwienia, jaką kiedykolwiek widziałem

—Nie do końca, Iris. Olimpiady są tak jakby w dwóch kategoriach: jedna jest w lecie, a druga w zimie. Bolt startował w tej letniej, a Andreas w zimowej—wyjaśniła kobieta

—I tak wow—odezwał się w końcu Niklas—Zostanie jakimkolwiek mistrzem olimpijskim chyba nie jest łatwe—Liz spojrzała na mnie znacząco, więc przejąłem pałeczkę

—To prawda. A wiecie, że mam więcej niż jeden medal i igrzysk? Razem z drużyną wygraliśmy konkurs kiedy miałem dopiero osiemnaście lat. W tym roku byliśmy jednak na drugim miejscu, a ja zająłem jeszcze jeden raz drugie miejsce—powiedziałem im

—Brawo!—krzyknął Martin, choć pewnie niewiele z tego rozumiał i zaczął klaskać, a cała reszta poszła w jego ślady

—Czyli jedziesz teraz znowu na olimpiadę?

—Nie, to będzie zwyczajny konkurs. Mimo to chciałbym was prosić, żebyście mi kibicowali, co wy na to?—ochoczo pokiwali głową

—Ale nie mamy tu telewizora—Rita zrobiła smutną minkę

—Nie martwcie się, Liz na pewno coś wymyśli, prawda?—spojrzałem na nią pytająco i puściłem oczko, na co ona zaśmiała się pod nosem, ale przytaknęła—Jesteś wielka

_________

Dawno tu nic nie było, wybaczcie.

Wszystkiego najlepszego w Nowym Roku!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro