Ten, w którym to ona dyktuje warunki
Elizabeth
Święta, które spędziłam z rodzeństwem i rodzicami w ich domu w Berlinie, minęły mi bardzo szybko. Jak zawsze było mnóstwo śmiechu przy pomaganiu mamie w kuchni, a moi bracia, dwudziestopięcioletnie bliźniaki, nie mogli się powstrzymać przed konkursem na najlepsze i największe igloo dla naszej dwunastoletniej siostry. Sama zainteresowana oczywiście również nie próżnowała, bo pomagała ukochanym starszym braciom w formowaniu zbitych "śnieżnych klocków". Patrząc na ich zabawy zawsze przypominał mi się czas, kiedy to ja byłam oczkiem w głowie moich starszych o dwa lata braci, którzy kochali się ze mną bawić i troszczyli się jak nikt inny. Potem pojawił się w rodzinie nowy bobas, któremu zaczęli poświęcać więcej uwagi, a ja zeszłam na drugi plan, choć sama też często dołączałam do ich zabaw. Większość czasu spędzałam jednak na nauce, ponieważ to we mnie tato pokładał największe nadzieje w kwestii dziedziczenia firmy. Jeszcze kiedy wysyłał mnie na studia kazał mi zdobyć jeden z pięciu najlepszych wyników w kraju, albo nie mam po co wracać. Nie miałam mu tego za złe, choć zrozumiałam, że chciał mnie tylko dodatkowo zmotywować dopiero na drugim roku, kiedy nakrzyczał na mnie, że przesadziłam z nauką i wylądowałam w szpitalu z przemęczenia. Z całego serca uwielbiałam nasze rodzinne spotkania, więc zawsze opuszczałam je z żalem i z wymuszonym uśmiechem wracałam do rzeczywistości.
Tym razem jednak było odrobinę inaczej, ponieważ mój uśmiech nie był ani odrobinę wymuszony. Szczerze cieszyłam się na myśl, że razem z moimi ukochanymi podopiecznymi będę mogła na żywo kibicować przyjacielowi, za którym w ostatnim czasie tak tęskniłam. Mimo że nocy z dwudziestego dziewiątego na trzydziestego grudnia prawie wcale nie przespałam z podekscytowania, w niedzielę wcale nie czułam się zmęczona. Z samego rana, jeszcze przed dziewiątą, wsiadłam do samochodu Andreasa. Ciemne Audi pachniało perfumami właściciela, więc mimowolnie się uśmiechnęłam. Odpalając silnik czułam się jak na egzaminie, kiedy zestresowana siadałam za kółkiem, więc dla pewności wzięłam głęboki wdech zanim wyjechałam na ulicę. O wpół do dziesiątej zapakowałam do auta Martina, Ritę i Niklasa, a następnie wyruszyłam w około półtorej godzinną trasę do Oberstdorfu.
Ponieważ wciąż nie czułam się zbyt pewnie na drodze, dotarliśmy na miejsce dopiero przed trzynastą kiedy nastała pora obiadu. Nie chcąc nic wymyślać zaprowadziłam swoją gromadkę do McDonalda, skąd później ruszyliśmy pod wskazany przez Andreasa adres, gdzie miał na nas czekać. Jak się okazało wylądowaliśmy na tyłach hotelu, gdzie oparty o jedną ze ścian stał mężczyzna.
—Długo kazaliście na siebie czekać—zaśmiał się, kiedy wysiadłam z auta
—Ostatni raz za kierownicą siedziałam kiedy pomagałam tacie przewozić węgiel w zeszłym roku, więc i tak dobrze, że dotarliśmy tu w jednym kawałku—powiedziałam pokazując mu język, na co on zareagował jeszcze głośniejszym śmiechem
—Na skocznię będziemy się zbierać dopiero za dwie godziny. Niestety w tym czasie mam trening, więc nie mogę się wami zająć. Dacie radę wrócić tu o piętnastej?—zapytał patrząc mi przepraszająco w oczy
—No pewnie. Pójdziemy poszukać jakiegoś placu zabaw. W razie czego zadzwonię—puściłam mu oczko, a po kilku sekundach jego już nie było
Zawody były wyjątkowo udane. Atmosfera była cudowna, a same wyniki były jak wyjęte z moich sennych marzeń. Andreas, mimo że nie wygrał był drugi, co dawało mu dobrą pozycję do ataku na pierwszego Schlierenzauera, który dał radę podnieść się po jednym z wielu kryzysów formy. Kiedy konkurs dobiegł końca była za dwadzieścia dziewiętnasta. Dzieciakom oczy zamykały się już niemal same, a ich małe główki raz po raz opadały w dół po dniu pełnym wrażeń. Z tego powodu, mając na uwadze głównie dobro dzieci nie mogłam czekać do końca konferencji prasowej, żeby pogratulować Andreasowi jakoś bardziej niż zwykłe "gratulacje". Poprosiłam więc Stephana, który akurat stał niedaleko, żeby jeszcze raz w naszym imieniu pogratulował Wellingerowi, a sama skierowałam się z powrotem w kierunku hotelu, gdzie zaparkowany był samochód Niemca. Leyhe, widząc jak męczę się ze zmęczonymi dziećmi, postanowił pójść ze mną i w trakcie drogi wziął na ręce prawie śpiącą Ritę.
—Nie wiem, jakbym sobie bez ciebie poradziła—Spojrzałam na niego z wdzięcznością wypisaną na twarzy, kiedy usadziliśmy już dzieci w fotelikach.
—Nie ma sprawy, polecam się na przyszłość—Puści mi oczko.
—Cześć—Pomachałam mu na pożegnanie wsiadając do samochodu.
Zapowiadała się długa droga.
Andreas
—Przyjedzie sama, z trójką małych brzdący? Zwariowałeś? Przecież one jej tam padną ze zmęczenia—stwierdził Stephan patrząc na mnie z wyrzutem
—Te dzieci są tak pełne energii, że nawet nie ma takiej opcji—zaśmiałem się—O, zaraz będą. To na razie—Szybko ubrałem kurtkę i czapkę, po czym udałem się na tył budynku.
Po ustaleniu planu działania zostawiłem Liz z maluchami i poszedłem szybko na trening, po którym mieliśmy jechać na skocznię. Podczas zawodów wszystko poszło po mojej myśli i ostatecznie zakończyłem rywalizację na drugim miejscu, ustępując tylko Gregorowi, który cieszył się z pięćdziesiątej piątej wygranej jak dziecko. Wśród ton gratulacji, jaki na mnie spadł, najbardziej wyjątkowe były te najmniej wyszukane, prosto z serca, które usłyszałem od Elizabeth, kiedy tylko udało jej się do mnie na chwilę dopchać. Urocze w swej prostocie były wprost rozczulające. Po konferencji, kiedy miałem już spokój, poszukiwanej przeze mnie ciemnowłosej osóbki już nie było. Jak dowiedziałem się od Stephana, który wytykał mi, że nie miałem racji i to on pomagał Elizabeth przy dzieciakach, kobieta odjechała do Monachium o dziewiętnastej, żeby jak najszybciej położyć swoich podopiecznych spać w wygodnych łóżkach. Odczekałem więc do dziesiątej, żeby mieć pewność, że kobieta zdąży dotrzeć do domu i dopiero wtedy zadzwoniłem.
—Halo?—usłyszałem zmęczony głos Elizabeth
—Hej Liz, jak ci się dzisiaj podobało?—spytałem uśmiechając się pod nosem
—Było super!—powiedziała rozemocjonowana—Szkoda, że musiałam się zebrać tak szybko i nie zdążyłam ci pogratulować. Chciałam zostać, ale dzieciaki były padnięte i chciałam jak najszybciej położyć je do łóżek—wyjaśniła
—Rozumiem, miały dzisiaj intensywny dzień—zaśmiałem się—Skoro nie mogłaś dzisiaj w stu procentach cieszyć się zawodami, to co powiesz na jeszcze jedne, w Garmisch-Partenkirchen? Będzie jeszcze lepiej, niż dzisiaj—zaproponowałem licząc, że i tym razem się zgodzi
—Miałam się już od jutra na poważnie uczyć. Za miesiąc mam sesję... No dobra, jeszcze jeden raz mi nie zaszkodzi—zaśmiała się—Ale mam warunek. Jadę pociągiem—oboje zaśmialiśmy się
—W takim razie pamiętaj, żeby wziąć jakąś sukienkę, bo zapraszam cię na noworoczne, bezalkoholowe przyjęcie z fajerwerkami. Lepiej rezerwuj już bilet, bo jutro, przed czternastą musisz być na miejscu—poinformowałem ją i nie dając czasu na zmianę decyzji, rozłączyłem się
_______________
Dzisiaj mam zaszczyt zaprosić Was jeszcze tutaj:
Mam nadzieję, że Wam się spodoba
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro