XXXIV Jak pies z kotem
— Najpierw płatki czy mleko? — zapytał Benedicto.
— Płatki — odpowiedział Eichi bez wahania. — A ty?
— To jasne, że mleko!
— Jak to? Czemu najpierw mleko?
— No bo jak można najpierw płatki? One potem się tak niefajnie rozmoczą, a ja lubię, jak chrupią.
— To nonsens! Nie lepiej najpierw wsypać płatków do oporu, a potem zalać mlekiem? Wtedy wychodzą lepsze proporcje.
— Ale naprawdę lubisz takie rozmoczone?
— Tak, a bo co?
— Zanotuję sobie, żeby nigdy nie poprosić cię o zrobienie mi płatków.
Eichi pokręcił głową, jakby sądził, że z Benedicta już nic nie będzie, choć oczywiście była to tylko poza, którą ten natychmiast przeniknął.
— Czasami jesteś taki dramatyczny! — zawołał, śmiejąc się przy tym.
— Bo to zabawne — uznał Eichi.
Teraz mogli sobie pozwolić na więcej luzu, bo nareszcie nadeszły upragnione wakacje. Choć kosztowało ich to mnóstwo stresu i wyrzeczeń, obaj zaliczyli klasę, a we wrześniu czekał ich ostatni rok edukacji. Ten fakt akurat Eichiego nie bardzo cieszył. Było tak mało czasu, a on nadal nie miał bladego pojęcia, czym chciałby się zająć w przyszłości. I to już nawet nie o studia chodziło. Szczerze mówiąc, był w stanie wyobrazić sobie ich odpuszczenie, ale bez względu na decyzję dotyczącą studiów coś musiał w życiu robić. Nie widział się w żadnym konkretnym zawodzie, ale praca sprzątacza czy kasjera była stanowczo poniżej jego ambicji.
Niedawno przyjął nową strategię szukania inspiracji, która polegała na pytaniu każdego obozowicza o jego plany na przyszłość. Na razie dało mu to jednak tylko wiedzę o tym, że dosłownie każdy był bardziej od niego zdecydowany.
— Najbardziej chciałbym zostać profesjonalnym łucznikiem — powiedział Andrew. — A jeśli się nie uda, mam jeszcze kilka pomysłów. Mogę zostać aktorem, jak mama, mogłaby mnie wkręcić. Albo może coś z biologią, lubię zwierzątka.
Towarzysząca mu Lizzie rzuciła pewnie:
— Tworzyć! — A zrozumiawszy, że powinna doprecyzować, dodała: — Albo wynalazki, albo ubrania, jeszcze nie wiem.
Eichi wolał jej nie mówić, że z jej obecnym gustem nie wróżył jej kariery w dziedzinie mody.
Ian Perry natomiast widział się jako właściciela sklepu.
— Znajdziesz w nim wszystko, a że ludzie są leniwi, to będzie dla nich idealny.
W tym przypadku nasuwały się wątpliwości co do tego, czy towary aby na pewno zostaną uzyskane legalnie.
Eichi, nie wiedzieć czemu, zapytał również Marcusa.
— Czemu się tym interesujesz, Yokoyama? — zdziwił się Weasel. — Wątpię, żebyś chciał robić to, co ja. Ale skoro już chcesz wiedzieć, to chyba nauczycielem. Morte mnie na to naprowadził.
Krążył tak jeszcze dalej po obozie i odpowiedzi innych niezbyt go zaskoczyły, bo w większości były związane z domeną ich boskich rodziców. Wreszcie niechętnie zadał to pytanie w Szóstce tym, którzy chcieli go słuchać. Wszyscy natychmiast wymienili jakieś bardzo ambitne i uczone propozycje, z czego żadna nie wydała się odpowiednia dla niego.
— Ale naprawdę nie ma zupełnie nic? — zapytała Frankie, przyszła historyczka. — Czymś musisz się interesować!
— Problem w tym, że interesuję się chyba wszystkim — stwierdził Eichi. — Ale nie ma nic, w czym byłbym wybitny.
— Na pewno coś jest. — Frankie poklepała go po ramieniu w geście, który chyba miał być pocieszający.
— Ta, z pewnością...
Prawdę mówiąc, wątpił w to, ale nie chciał dłużej być przekonywany przez swoją dużo młodszą i dużo mądrzejszą siostrę. Po rozmowie z rodzeństwem już jakoś nie bardzo miał ochotę znajdować pomysły na przyszłość.
Benedicto zauważył, że Eichi znowu pogrążył się w rozmyślaniach.
— Nadal myślisz o przyszłym roku, co?
— Frankie ma rację, coś musi być! — zawołał. — Ale co? Niby co takiego mógłbym robić?
— Zastanów się na spokojnie, co umiesz?
— Wszystkiego po trochu — przyznał Eichi zgodnie z prawdą. — Ale już ci mówiłem, że nic nie wychodzi poza fazę hiperfiksacji.
— Zostań specjalistą od ADHD — rzucił Benedicto. — Ciągle o tym gadasz.
— I miałbym pisać uczone papiery? Albo co gorsza, przyjmować pacjentów? To chyba nie dla mnie...
— No to co umiałbyś zrobić obudzony w środku nocy?
— Gadać. Zwymyślałbym tego, kto mnie obudził, choć nie jestem pewien, czy by mnie zrozumiał.
Benedicto zrozumiał aluzję.
— To może jednak zostań tym tłumaczem? Wiesz, znasz angielski na tyle dobrze, że nawet nie musiałbyś się nadmiernie wysilić przed podjęciem pracy.
— Mówiłem ci już, że z moją dysleksją to niemożliwe.
Ale jednak to była jedyna namiastka planu, jaką miał. Postanowił, że jeśli nie dozna nagłego olśnienia w postaci nowej życiowej pasji, to zainteresuje się bardziej dziedziną tłumaczeń.
— A skoro jesteśmy już przy poważnych wyborach życiowych — Benedicto zmienił temat — psy czy koty?
— Oba lubię — przyznał Eichi. — Ale chyba psy. Są urocze, kochane i zawsze wierne. — Zorientował się, że tymi słowami mógł też opisać Benedicta. — Tak. Zdecydowanie psy. A ty?
— Psy są słodkie, to fakt, ale koty mają w sobie coś magicznego. Są wredne i wszystko zawsze musi kręcić się wokół nich, ale nie potrafię się im oprzeć.
Eichi domyślił się, że Benedicto nie mówił tylko o kotach.
— A poza tym prześlicznie wyglądałbyś w kocich uszkach.
— Co?! — wykrzyknął Eichi zaskoczony. — Nie, nie, żadne kocie uszka!
— No weź! Chcę to zobaczyć!
Benedicto pobiegł do obozowego sklepiku i po chwili wrócił, ku przerażeniu Eichiego, trzymając opaskę z kocimi uszkami. I oczywiście musiał wybrać tę najbardziej przesłodzoną, bo różową, na której umocowano czarne uszy z białym futerkiem.
— Nie włożę tego — oświadczył Eichi. — Nawet w twoich snach.
— Proszę!
— Nie!
— Co mam zrobić, żebyś się zgodził?
Oho, chciał negocjować. No dobrze... Być może znalazłoby się coś, co mógłby dla niego zrobić.
— A mają w sklepiku też psie uszka?
Jeśli miał cierpieć w tych uszkach, to niech Benedicto też będzie musiał jakieś nosić. W odpowiedzi syn Afrodyty zaprowadził go do sklepiku, a Eichi postarał się, żeby jego opaska też była różowa. Choć, co trzeba było przyznać, psie uszka nie były aż takie żenujące, a Benedictowi nawet pasowały. Eichi miał ochotę się wycofać, ale skoro już się zgodził... Niech Benedicto ma chwilę uciechy. Włożył opaskę na głowę.
— Wiedziałem! — Benedicto z zachwytu aż pisnął. — Wyglądasz absolutnie przeuroczo, wiesz?
— Jakoś w to wątpię...
— A teraz to już w ogóle, jak na dodatek się rumienisz i się tak boczysz.
— Robisz to specjalnie.
— Tak — przyznał Benedicto. — Ale nie kłamię. Jeśli mi nie wierzysz, to idź się przejrzeć w lustrze.
Tak naciskał, że Eichi aż udał się do łazienki i spojrzał w swoje odbicie. Wcale nie podobało mu się, że zrobił się cały czerwony, a kocie uszka bynajmniej nie poprawiały sytuacji. Obrócił kilka razy głowę, chcąc sprawdzić, czy istniał kąt, pod którym wyglądałby nieco korzystniej.
Dostrzegł w lustrze Benedicta.
— Jak pies z kotem — skomentował syn Afrodyty. — Podoba mi się.
— Mnie się na tym obrazku podobasz głównie ty — przyznał Eichi. — Nie pasują mi te uszka.
Zdjął je i nieco przygładził włosy, choć niezbyt wiele to dało. Nadal sterczały we wszystkie strony. Zapatrzył się w brązowe oczy swojego odbicia, tak niepodobne do szarych oczu Ateny. Ateny, która nigdy się nim nie zainteresowała przez ponad szesnaście lat jego życia. Oczywiście nie dziwiło go to, oczywistym było, że uwagę poświęcała bardziej obiecującym ze swoich dzieci.
„Weź się w garść, Eichi" — pomyślał. — „Nie możesz ciągle mieć takich czarnych myśli".
— Czasem się zastanawiam, dlaczego wyglądam, jak wyglądam — powiedział na głos. — To znaczy, wiesz... Mam na myśli oczy. Czemu nie są szare?
— Bo jesteś wyjątkowy — odpowiedział Benedicto.
— Chyba raczej wyjątkowo niedopasowany. Może to znak?
— Znak tego, że nie zostałeś stworzony do tego, żeby się dostosować. Zobaczysz, że kiedyś się przekonasz, po co to wszystko.
— Mam nadzieję, że prędzej niż później.
Doszedł do wniosku, że to dobra pora, by powrócić do wypytywania obozowiczów o ich plany na przyszłość. Co prawda już do większości z nich dotarł, pominął chyba tylko mieszkańców Dziesiątki. Ale być może to wśród nich znajdowała się odpowiedź? Może to oni podsuną mu pomysł?
Benedicta musiało to już nudzić, bo nie wyglądał na chętnego do dotrzymania mu towarzystwa, więc Eichi samotnie skierował się nad jezioro, gdzie wiele z dzieci Afrodyty lubiło odpoczywać. Rzeczywiście zastał tam kilkoro z nich, nie wiedział jednak, kogo właściwie chciał zapytać najpierw. Przeszedł się więc po okolicy, niby to przypadkiem zerkając na obozowiczów. Zauważył również Stellę, od której odwrócił wzrok. Nawet w akcie desperacji nie odezwałby się do niej z własnej woli! Bo wtedy ona odezwałaby się do niego, a wolał uniknąć tej przykrości.
Po incydencie z pamiętnikiem Stella rzeczywiście przestała go męczyć, co zdecydowanie mu odpowiadało. Nie był co prawda pewien, czy dała sobie z nim ostatecznie spokój, ważne było dla niego to, że nie wchodziła mu w drogę. Ruszył dalej, ale nie znalazł nikogo, kto wydałby mu się godnym rozmówcą. Uznawszy, że jednak da sobie spokój, już miał pójść gdzieś indziej, ale wtem ktoś go dostrzegł.
— Nie wyglądasz najlepiej — odezwała się dziewczyna siedząca nieopodal.
Eichi dopiero teraz dostrzegł Bellę. Z nią mógł nawet porozmawiać. Przysiadł się do niej.
— Po prostu myślę... — wyjaśnił. — O kilku rzeczach.
— O czym takim?
— O tym, co mogę robić w przyszłości — odpowiedział zgodnie z prawdą. — Nie mam zbytnio pomysłów. A ty?
Zdawało mu się, że Bella też nie była dziś szczególnie szczęśliwa.
— Mam dokładnie tak samo — przyznała. — Nie widzę jakoś siebie w przyszłości. Bo niby co mogłaby robić taka osoba jak ja?
Eichi nie odpowiedział. Bella odebrała to jako sygnał do mówienia dalej.
— Trochę mnie to przeraża... Zaraz ostatnia klasa, a ja w ogóle nie mam na siebie pomysłu. Prościej by było, gdybym nigdy nie dorosła. Mogłabym zostać na zawsze dzieckiem, nie przejmować się tym wszystkim tak bardzo...
— Brzmi kusząco — przyznał Eichi.
— Być może nawet jest możliwe... Przynajmniej dla mnie. Ale jeszcze się nie zdecydowałam. Zobaczę, co będzie dalej, bo być może zmienię zdanie.
— To znaczy?
— Nie wiem, może coś się zmieni. Może wreszcie pogodzę się ze Stellą... Tobie się to może wyda głupie, ale naprawdę mi jej brakuje. Po prostu... Przez całe życie była jedyną osobą, którą miałam.
— Nie masz nikogo? — zdziwił się.
— A skąd! Tatuś karierowicz, Afrodyty nie interesują jej dzieci same w sobie... Chodzi jej tylko o romanse, a na romans to chyba nie mam szans. Nikt nie traktuje mnie poważnie... I w rezultacie zwierzam się akurat tobie. Nie sądzisz, że to zabawne?
Eichi wcale tak nie uważał.
— Niby dlaczego?
— Ty chociaż wiesz, czego chcesz w kwestii związków.
Wcale nie czuł, żeby to była prawda, ale zaintrygowało go to.
— Wiesz chociaż, że lubisz chłopców. A ja to co?
— Co masz na myśli? Bo chyba nie rozumiem... Mówiłaś, że lubisz... no wiesz, kogo. — Nie chciał mówić głośno imienia Iana, w obawie, że ktoś ich podsłucha.
— Ach, chyba wiem, co masz na myśli. — Bella uśmiechnęła się, choć uśmiech ten pozbawiony był radości. — Wydawałoby się, że wiem, skoro mam tyle doświadczeń za sobą. Tyle że... właściwie nie jestem pewna, co czuję. To bardziej skomplikowane, niż się wydaje, a bycie córką Afrodyty wcale mi w tym nie pomaga. Czasem to się zastanawiam, czy coś nie jest ze mną nie tak.
To zabawne, że Eichi jeszcze przed chwilą myślał to samo o sobie. Nie żeby ten pogląd się zmienił, ale jakoś lżej zrobiło mu się na myśl, że nie jest w takich myślach osamotniony.
— Nie mogłam wylosować gorszej matki.
I teraz dotarło do niego, czemu to akurat z nim chciała rozmawiać. Bo był w stanie ją zrozumieć. Bo on też nie pasował do obrazka.
— Nie sądzę, żeby było coś z tobą nie tak — powiedział w końcu. — Właściwie... Mamy przed sobą całe życie. Jeszcze dowiesz się, czego tak naprawdę chcesz. — Uświadomił sobie, że to samo mógłby powiedzieć sobie. — To znaczy teraz trochę gadam jak hipokryta — mruknął. — Daję świetne rady, tylko sam nie umiem się do nich zastosować.
— I tak dzięki. — Bella uśmiechnęła się blado. — Trochę mi lepiej, gdy w końcu to powiedziałam. Trzymaj się.
To powiedziawszy, wstała i udała się w tylko sobie znanym kierunku, zostawiając Eichiego samego nad jeziorem. On natomiast zrozumiał, że już nie dojdzie do żadnych mądrych wniosków, więc postanowił choć spróbować się odprężyć. Położył się na trawie i przymknął oczy.
~~~~
hiperfiksacjo wróć :c anyway, w tym rozdziale mamy cameo chyba każdej ważniejszej postaci, Eichiego w kocich uszkach i dużo Belli uwu w ogóle kolejne rozdziały będą mocniej o Belli, jedynie z wyjątkiem następnego, bo tam Benek będzie jojczeć (i będzie Marcus! xD).
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro