42.
Przyszła wiosna, z nią miłość,
Czułe słowa wśród drzew....
Wiosna przyniosła nie tylko miłość. Także zakończoną z powodzeniem pierwszą sesję egzaminacyjną, dobrze rozpoczęty drugi semestr i świetnie układające się kontakty z ludźmi ze studiów.
Mieszkanie wynajęte przez Mateusza bardzo jej się przydawało. Pomieszkiwała w nim już podczas sesji, bo było wygodniejsze i tańsze dla jej kieszeni niż hostel studencki.
Mogła się spokojnie uczyć, pisać prace zaliczeniowe, oglądać filmy nakazane przez wykładowców, nie będąc rozpraszana dziecięcymi potrzebami synka.
Dużo wygodniej było w sobotni i niedzielny ranek wybierać się na zajęcia z tego mieszkania, niż dojeżdżać z Czarnego Boru. Wystarczało, że obudziła się o siódmej, zjadła śniadanie, wypiła kawę i spokojnie wybrała się na uczelnię.
A jeśli nie chciało jej się wstać, to kosztem kawy i śniadania wstawała pół godziny później. I też zdążała.
Stało się już zwyczajem, że przyjeżdżała do Białegostoku w piątki wieczorem. Najczęściej z Mateuszem i Michasiem.
Mężczyzna tak starał się układać plan dyżurów, żeby mieć wolne weekendy. Wtedy Ola rano szła na zajęcia, a Mateusz opiekował się chłopcem. Wieczorem zaś robili coś w trójkę albo dziewczyna wychodziła z przyjaciółkami ze studiów.
Rzadko to robiła, bo dziecko w domu sprawiało, że czuła się zobowiązana wracać prosto z uczelni. Ale Mateusz zawsze jej powtarzał:
- Skarbie, korzystaj z okazji. Michaś jest pod moją dobrą opieką. Idź z dziewczynami na piwo czy do kina i nie martw się o nas...
Czasem mężczyzna nie mógł wyjechać w piątek, bo obowiązki w szpitalu mu to uniemożliwiały. Wtedy Ola jechała sama a Mateusz z Michasiem dojeżdżali w sobotę. Te wolne piątkowe wieczory wykorzystywała z czystym sumieniem właśnie na spotkania z koleżankami, na pouczenie się do jutrzejszych zajęć, na poleżenie w spokoju na kanapie i obejrzenie jakiegoś filmu czy poczytanie książki.
Uwielbiała te wolne godziny. I już zaczynała kochać to mieszkanie. Trzy pokoje ustawne, jasne itak duże, że w razie potrzeby możnaby wygrodzić z nich kolejne.
W piątkowe noce, gdy bywała w nim sama, chodziła po pomieszczeniach i planowała: ten pokój będzie Michasia, w sypialni zmienimy łóżko a do salonu kupimy nowe meble....
Już czuła się jego panią. Widziała w myślach zmiany, które wprowadzi: zmieni tapetę w dziecięcym pokoju na jasne ściany, jedną z nich, pomalowaną specjalną farbą pozostawi do swobodnego rysowania przez synka, mebelki zamówi w lokalnym, czarnoborskim warsztacie...
Ponieważ bywali tu regularnie co dwa tygodnie, zaczęła już zostawiać niektóre rzeczy swoje i Michasia, żeby ich nie wozić w te i z powrotem.
Była szczęśliwa. Miała wszystko, co było jej potrzebne do życia, ważne, bez czego nie wyobrażała sobie funkcjonowania: synka, ukochanego człowieka, ulubioną pracę i ciekawe studia.
"I duże mieszkanie z oddzielną sypialnią" - pomyślała z satysfakcją. Właśnie teraz położyła się na moment na dużym łóżku i pogładziła chłodną powierzchnię kapy, która je nakrywała.
To łóżko już wielokrotnie im się przydało. Gdy Michaś spał w swoim pokoiku, a oni zamykali drzwi, zaczynał się festiwal wzajemnego zaspokajania intymnych potrzeb.
Już nie musieli się skrywać przed dzieckiem, spokojnie śpiącym pod nadzorem elektronicznej niani. Wygłodzeni koniecznością wstrzemięźliwego zachowania w ciągu dwóch tygodni, tak żeby Michaś niczego nie zauważył, w te "białostockie weekendy" oddawali się przyjemnościom z energią i satysfakcją.
***
- No, Michaś, za kwadrans spotkamy mamę. - odwrócił lekko głowę, żeby spojrzeć na siedzącego obok czterolatka.
Uwielbiał tego dzieciaka. Chłopczyk był tak wdzięczny, grzeczny i posłuszny, że aż chciało się nim zajmować.
To był jeden z tych weekendów, gdy dojeżdżali w sobotę. On skończył dyżur o szesnastej, przyjechał do domku Radwańskich a mama Oli dopilnowała, żeby Michaś był gotowy:
- Jedźcie ostrożnie! - pożegnała ich.
Godzinna droga minęła im w miarę szybko. Dziecko co prawda usnęło na moment, więc Mateusz mógł zatonąć w rozmyślaniach.
Uwielbiał tego chłopczyka i jego matkę. W końcu to on kiedyś stwierdził jej ciążę. I odtąd mały rósł na jego oczach. A ona, czując jego troskliwość, oparła się na nim i jego przyjaźni.
Ola była dobra, wesoła, troskliwa. Najbliższym oddawała całą siebie. Niestety, spora różnica wieku pomiędzy nimi sprawiła, że często ich oczekiwania wobec życia się rozjeżdżały.
On, trzydziestolatek, był gotów do założenia rodziny, powiększenia jej i wspólnego życia przez kolejne dziesiątki lat. Uwielbiał dziecko Oli i był gotów je wychowywać, ale nie zapominał, że Michaś nie jest jego synem. A jak chyba każdy facet, pragnął mieć progeniturę z własnej krwi. Wszystko jedno, chłopca czy dziewczynkę. Najlepiej dwójkę.
Ona zaś miała dopiero dwadzieścia dwa lata i była w fazie rozwoju: studiów, eksploracji życia, eksperymentów. Stabilizacja rodzinna nie była czymś, z czego zrobiłaby teraz cel istnienia. Zdawał sobie sprawę, że zeszłoroczne oświadczyny poniekąd wymusił na niej i to właśnie stało się zarzewiem konfliktu pomiędzy nimi.
"Bo Ola nie była gotowa..." - powtarzał wielokrotnie, nakazując sobie spokój i powolne działanie.
"Jasne, ale była wystarczająco gotowa, żeby mieć dziecko z Adamem. A z tobą nie chce..." - podpowiadał mu czasem złośliwy chochlik. Rzadko sie włączał, najczęściej w sytuacji, gdy Mateusz zmęczony lub zdenerwowany rzucał mimowolnie coś w stylu "kiedyś anasze dzieci" albo "jak już będziemy większą rodziną", a Ola nie przyjmowała takich słów ze zbytnim entuzjazmem.
Adam był jednym wielkim zgrzytem. Mateusz obiecał, że ten temat nie będzie stawał pomiędzy nimi. I wtedy, w Wigilię, przy choince, naprawdę w to wierzył. Zresztą, gdyby nie parę mądrych słów, które usłyszał od byłego..? rywala, teraz prawdopodobnie nie mieliby z Olą tego szczęścia, które ich otacza.
Naprawdę, doceniał zachowanie Adama w tej całej niezręcznej sytuacji. Ile w nim było mądrości młodego prawnika, a ile wyrachowanych działań jego narzeczonej, wolał nie wnikać.
Nie zmieniało to jednak jego odczuć. Ale sam sobie był winien. A raczej jego nienowoczesna przyzwoitość. Wszak sam kiedyś dał początek tej niezręcznej sytuacji, domagając się, by Ola nawiązała kontakt z ojcem Michasia. Reszta, która się wydarzyła, była jedynie pokłosiem jego silnego, wewnętrznego przekonania, że mężczyzna ma prawo wiedzieć, że ma syna.
Nie powinien więc reagować alergicznie na Adama. Wiedział to, powtarzał sobie, a i tak szlag go trafiał, gdy widział młodego prawnika w pobliżu Oli. Nie Michasia; z tym potrafił się pogodzić. Rozumiał konieczność tworzenia uczuciowych więzów pomiędzy ojcem i synem. Ale gdyby mógł, odsunąłby tego cwaniaka jak najdalej od dziewczyny.
Bo co innego wyznawać teoretyczne przekonania, a co innego mierzyć się z nimi w praktyce.
***
Kiedy stanęli w drzwiach, od razu wyczuł, że coś się stało. Ola czekała w kuchni, kończąc przygotowywanie kolacji. Uśmiechnęła się na jego widok, przytuliła Michasia, ale wszystko robiła jakoś tak mechanicznie. Miał wrażenie, że coś poważnego zaprząta jej myśli.
Dała mu się pocałować i uśmiechnęła się przy tym, ale wszystko to było takie... płaskie, na pokaz. Zjedli kolację i udawali, że jest wszystko w porządku. Ale przecież widział, że każdy kęs rośnie jej w ustach a przełknięcie go to heroiczny bój, z którego, jak dotąd, wychodziła zwycięsko.
Wykąpała Michasia. Długo to trwało; dłużej, niż zwykle. Mateusz zdążył się przebrać w wieczorne, swobodne ciuchy. Nalał sobie i Oli po lampce wina, czując, że czeka ich rozmowa. Tylko po lampce, na rozluźnienie; nie zapominał, że mają dziecko pod opieką. A przy takim małym brzdącu ktoś z opiekunów musi być trzeźwy.
W końcu przyszła. Przysiadła na brzeżku fotela, poprawiając nerwowym ruchem włosy na czole.
- Co się dzieje, Sandruś? - postanowił wziąć była za rogi.
- Nic... - mruknęła w pierwszej chwili, ale patrzył na nią tak badawczo, że zrezygnowała z chęci udawania. Westchnęła i upiła łyk wina. Później drugi, jakby próbowała alkoholem dodać sobie odwagi:
- Dzwonił Adam. Chce uregulowania kontaktów z Michasiem....
I rozpłakała się, tracąc cały dotąd wypracowany spokój. Usiadł przy niej, wyjął jej z ręki kieliszek i odstawił go na stolik. Nie chciał, żeby w ferworze rozmowy dziewczyna się skaleczyła. Przytulił ją, oczekując, że jak zwykle prawie wniknie w jego ramiona, ale poczuł opór:
- Zostaw! - zażądała. - Tu nie ma co pocieszać, tylko trzeba się z tym zmierzyć!
Wstała nerwowo, odsunęła się od niego i objęła ramionami. Zaczęła się delikatnie kołysać, w lewo i w prawo, jakby chciała wykołysać roznoszące ją emocje. Sama. Bez niego.
To go zasmuciło. I jednocześnie zirytowało. Bo powinna chcieć jego pomocy, pociechy, rady.
Milczał, próbując ogarnąć emocje. I patrzył na nią bez słowa. W końcu westchnął:
- Zaparzę ci herbaty. Skoro to jedyne, co mogę w tej chwili zrobić...
***
Uraziła go. Widziała. Zareagowała instynktownie, jak lwica, broniąca młodego. Od wieków kobiety dbały przede wszystkim o dobro potomstwa, bez albo nawet wbrew woli właścicieli, partnerów, zawieruch wojennych czy gospodarczych.
Miały to wpojone w genach. I Ola nie była wyjątkiem. Cztery lata samotnego borykania się z ciążą i wychowywaniem dziecka zaprogramowało ją tak, jak dziesiątki milionów jej poprzedniczek.
Ale teraz już nie była sama. I choć relacja z Mateuszem nadal była delikatna, wziąwszy pod uwagę ich niedawną skomplikowaną przeszłość, to wydawała się stała i pewna. Uśmiechnęła się więc i spojrzała na niego przepraszająco:
- Dzięki, Mati, za herbatę. Usiądźmy, wypijmy spokojnie, pogadamy o tej sytuacji.
- Na pewno chcesz? - w jego głosie słyszała urazę. - Bo wydawało mi się....
- Oj, Mati... - uśmiechnęła się i przysiadła mu na kolanach. Przytuliła się dokładnie tak, jak miał na to nadzieję wcześniej. - Przecież wiesz...
Milczał przez moment, a później objął ją:
- Co dokładnie Adam powiedział? Bo przed świętami jeszcze nie był zainteresowany...
- Był. - zaprzeczyła. - Raz na jakiś czas dzwoni, żeby zapytać o Michasia. Ale dotąd to były takie niezobowiązujące rozmowy. A teraz jasno określił swoje oczekiwania.
Poczuła, jak przez obejmujące ją ramiona przebiegł nagły skurcz. Nagły, mimowolny, w momencie, gdy przyznała się do kontaktów z mężczyzną, który jest ojcem jej dziecka. A ten, któremu siedziała na kolanach, westchnął:
- Dlaczego mi nie powiedziałaś? Nie uznałaś tego za ważne? - usłyszała urazę w jego głosie.
Teraz ona westchnęła i wzruszyła ramionami:
- Jakoś wypadło mi z głowy. - przyznała. - Fakt, nie uznałam tego za ważne. Ot, to były takie krótkie rozmowy. I nieczęste. A teraz .... teraz to co innego.
Przylgnęła do niego mocniej, aż poczuł bicie jej serca na swojej piersi:
- Mati, boję się.... - wyznała. - Adam powiedział, że dał nam wszystkim czas na poukładanie sytuacji. I że chyba wszystko jest już stabilnie, u niego i u nas. Więc czas najwyższy, żeby zaczął mieć normalne kontakty z własnym synem, który do obcego faceta mówi "tato", a do niego "wujku".
Przymknęła oczy, jakby chciała skoncentrować się na wiernym przywołaniu słów rozmówcy.
- Niczego nie wskóra. Przecież nie wpisałaś go jako ojca, jak rejestrowałaś Michasia w USC. A bez Twojej zgody tego nie zrobi. - przypomniał.
- Owszem. Ale sprawę do sądu może wnieść. Jest prawnikiem, ma po swojej stronie dwie kancelarie, w tym jedną o wielkiej renomie. A to wszystko się odbije na Michasiu! - znów podbródek jej zadrgał.
***
Nieświadom tak dużego zamieszania Adam szedł przez park i gwizdał jakiś przebój, który niedawno usłyszał w radiu. Był z siebie zadowolony. Nadszedł czas, żeby wszystko wyprostować. Jeśli nie prawnie, to z pewnością praktycznie. Przeszłości się nie cofnie, a nawet gdyby miał taką możliwość, to z pewnością by tego nie chciał.
Zrządzenie losu w postaci dziecka spadło mu w zeszłym roku jak z nieba. Zdjęło z niego niepokój i emocjonalne obciążenie oraz poczucie winy, że przez jego nieprzemyślane młodzieńcze działania pozbawił rodzinę kontynuacji. I że będzie ostatnią osobą, która może się podpisać pod szyldem "Kawiński i syn".
Następne badania miał przewidziane za miesiąc. Ale podchodził do nich już na spokojnie. Czy wykażą powrót jego zdolności prokreacyjnych, czy nie, nie miało już wielkiego znaczenia.
O dziwo, Mirianna, od kiedy dowiedziała się o Michałku, przestała namawiać go usilnie na badania i leczenie, których efektem miało być wspólne dziecko. Nawet miał wrażenie, że taka sytuacja jej pasuje. Nie musiała bać się o wyłączenie z życia zawodowego ani kłopotać pogorszeniem figury, ewentualnym zmęczeniem czy brakiem dyspozycyjności, który wiązał się z ciążą, urodzeniem dziecka i opieką nad nim.
Wręcz przeciwnie, coraz częściej wspominała, że Adam powinien być bardziej aktywnym ojcem i że najwyższy czas, żeby Michaś zaczął u nich bywać:
- To twój syn. - mówiła. - Damy mu dużo więcej możliwości, niż może mu zapewnić Ola w tej swojej pipidówie. Owszem, na razie jest szczęśliwy w tym, co ma dookoła siebie, ale przecież będzie dorastał. Jako ojciec będziesz miał prawo zaproponować.... i domagać się uwzględnienia twojego zdania.... przy wyborze porządnego przedszkola, szkoły, zajęć dodatkowych, rozwijających jego wiedzę i umiejętności....
- On ma dopiero cztery lata. - ripostował Adam, jednakowo zdziwiony i ukontentowany zainteresowaniem Mirianny.
- No i co z tego, że cztery lata? - odparła wtedy. - W edukację trzeba inwestować od początku. Im wcześniej, tym lepiej. Już mógłby uczęszczać na jakiś kurs językowy. Mają tam, w tym Czarnym Borze, coś takiego? Bo nie sądzę, żeby w jego przedszkolu nauczano angielskiego na wysokim poziomie. - wydęła wargi.
Jej przytyki do Czarnego Boru nawet go nie denerwowały. Wiedział, że wynikają nie z jej złej woli, tylko z ograniczonego postrzegania świata, jakie nabyła w wielkim mieście, jako córeczka wziętego prawnika - legendy. Obracała się właśnie w takim otoczeniu: prywatne przedszkole i szkoła podstawowa, wybrane po długim zastanowieniu przez ojca, w którym małą Mirianną nie tylko zaopiekowano się troskliwie, ale dostarczono jej odpowiednio dużej dawki wiedzy. Umożliwiono również przebywanie w wyselekcjonowanym środowisku, do którego zaliczały się dzieci intelektualnej elity stolicy, a tym samym kraju.
Od małego uczęszczająca na kursy: szybkiego czytania, językowe, taneczne, pływania, tenisa i wielu innych, wyrosła na mądrą i posiadającą dużą wiedzę nastolatkę. W gimnazjum i liceum uczęszczała do jednej z najlepszych szkół prowadzących klasy przygotowawcze do matury międzynarodowej. Nic dziwnego, że na wydział prawa na Uniwersytecie Warszawskim dostała się, jak to mówią, lekkim twistem.
Sama teraz chciała powielić ten scenariusz, przykrawając go do sytuacji.
Nie mógł i nawet nie zamierzał przeciwstawiać się takiemu sposobowi myslenia. Doceniał możliwości, jakie daje porządne wykształcenie i obracanie się w gronie odpowiednich rówieśników. On sam też przecież zaliczał się do intelektualnej i materialnej elity. Co prawda małego miasteczka na Podlasiu, a nie stolicy. Ale też korzystał z dobrodziejstwa kursów językowych, prywatnej opiekunki, pomagającej mu odrabiać lekcje, gdy mama nie miała czasu, zagranicznych wyjazdów i obracania się w gronie starannie wybranych osób.
- Dasz temu maleńkiemu człowiekowi wszystko, co najlepsze. - tłumaczyła Mirianna:
- Dałeś mu już ogromnie dużo: życie, zdrowie, opiekę w wakacje. To, że mieszkasz w stolicy, a w Czarnym Borze tylko bywasz, nie ma większego znaczenia. Są weekendy, ferie, wakacje, a przecież masz nienormowany czas pracy. I tak będziesz regularnie odwiedzał kancelarię rodzinną, więc przy okazji możesz spotykać się z synem.
Już zaplanowała zmiany w urządzeniu apartamentu: jeden z pokoi gościnnych przemianowała na przyszły pokój dziecięcy. Jeszcze co prawda nie urządzony. Duży, słoneczny, z oknami wychodzącymi na Park Saski. Panorama zieleni drzew i krzewów poniżej mieszkania i słoneczne (niestety, nie zawsze) niebo ponad nim zapewniały spokój i ciszę mieszkańcowi tego lokum.
- Musisz wejść w rolę ojca. Mały musi wiedzieć, kim dla niego jesteś. A kto wie, może w przyszłości zamieszka z nami? Bo okaże się, że najlepsza dla niego szkoła jest w Warszawie? - kusiła.
Pokiwał głową. To, co mówiła Mirianna, pokrywało się z tym, co myślał od momentu, gdy oswoił się z wiedzą o swoim ojcostwie. Zamierzał brać czynny udział w wychowaniu syna. Był realistą; zdawał sobie sprawę z faktu, że najwięcej ugra spokojem i fortelem, niż frontalnym atakiem. Fakt, że nigdzie nie figurował jako ojciec Michałka, znacząco utrudniał sprawę. Musiałby wywalczyć prawa do dziecka na drodze sądowej, co, jak wiedział, będzie trudne, żmudne i mocno obciążające nie tylko dorosłych, ale również dziecko.
Bo takiej sprawy nie ukryje się przed opinią publiczną. Ani tu ani w Czarnym Borze. A "życzliwi" w dowolnym wieku radośnie uświadomią tego radosnego czterolatka, że jego matka z ojcem żrą się jak dwa wygłodniałe psy.
Bo wiedział, że Aleksa nie odpuści. Była zaangażowaną, troskliwą matką i dla dobra dziecka zrobiłaby wszystko. Podejrzewał, że zmuszona do obrony utrudniałaby postępowanie, mataczyła, przeciągała sprawę, licząc, że jemu się znudzi. Dlatego musiał działać rozważnie i stopniowo. Więcej korzyści przyniesie mu dobrowolne uzgodnienie kontaktów z dzieckiem, niż wywalczenie ich w sądzie.
Pierwszy ruch już wykonał, dzwoniąc przed chwilą do Aleksy. Rozmowa była satysfakcjonująca, jak na początek zmagań. Dlatego teraz szedł zadowolony, pogwizdując i planując dalsze kroki.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro