Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 38

Hej, kochani ;)
Przychodzę z krótkim info, że od marca będę wrzucała Smoka dwa razy w tygodniu: w sobotę i niedzielę (bo mniejsza szansa, że zapomnę wrzucić XD), ponieważ kończę pisać mojego kowboja, to przyspieszymy publikację tej historii ;) 


#Smok #miłośćsmokiklątwa


Nie miała pojęcia, ile dokładnie krążyła po pokoju, ale była zaskoczona, że nie wydeptała ścieżki od drzwi na taras i z powrotem.

Kipiała w niej taka mieszanka uczuć i emocji, że ledwie dała radę powstrzymać nową falę łez. Na kolejną nie miała już siły. Xian, choć był dobrym towarzyszem, to sam również nie wyglądał lepiej. Trząsł się i drżał za każdy razem, gdy wymawiała cicho imię służącej.

Tylko przypadek sprawił, że dowiedziała się, co zaszło.

Wysłała Duri po śniadanie, a kiedy wróciła, zaczęła ją zagadywać o tego żołnierza, z którym służąca rozmawiała tamtego dnia za stajniami. Wyglądała na ucieszoną, a dzięki jej radości, Ga Ram nie myślała o smoku i swoim mężu, który tak bezceremonialnie ją ignorował.

— Wysłał mi wiadomość, że chciałby się ze mną spotkać — szepnęła jej wtedy niemal na ucho.

Więc zachęciła ją do tego spotkania, widząc, że była to dlań wspaniała okazja do tego, by poznała kogoś ciekawego. Sam strażnik tego dnia, kiedy im towarzyszył podczas spaceru, wyglądał na zainteresowanego młodą służącą.

Później, gdy nie mogła jej znaleźć, postanowiła ją odszukać, aż znalazła pobladłego ogrodnika, który w panice biegł korytarzem i mówił coś o zwłokach. A potem wszystko w niej zamarło, gdy dopytała, kogo widział i gdzie znajduje się ciało.

To była Duri.

Wiedziała tylko, że cały świat zakołysał się jej w oczach, gdy dowiedziała się, że to prawda. Nie mogła w to uwierzyć i do tej pory, nie wierzyła, że to właśnie Duri została... zamordowana. Xian jednak jedynie potwierdził niemo, że to ona.

Było późno, a mimo to pałac wciąż funkcjonował. Po korytarzach toczyły się przerażone głosy służek, strażnicy kroczyli w tę i z powrotem, a Ga Ram zastanawiała się, kiedy Dae Seang do niej przyjdzie. Musiała wiedzieć, co się stało, a przecież on był najbliższy temu, jednak jego służący zagrodził jej drogę do wyjścia, tłumacząc, że powinna tu zostać i poczekać aż ktoś do niej przyjdzie.

Jakiś czas temu wyszedł na chwilę na korytarz i poprosił jakąś służącą, która akurat wtedy przechodziła, o przyniesienie ziół uspokajających.

— Xian, proszę, ja muszę się dowiedzieć, co się stało — poprosiła kolejny raz, gdy wypiła cały kielich naparu.

Była całkiem dobry, choć wyrazisty smak podpowiedział jej, że ktoś specjalnie postarał się, by był mocny i szybko na nią zadziałał.

— Przykro mi, Wielka Księżno. Powinna pani tutaj zostać dla własnego bezpieczeństwa. Wielki Książę nie podarowałoby mi, gdybym panią wypuścił.

Przestała więc prosić, chociaż wolała być gdzieś indziej.

W końcu zrobiła się senna i sama nie wiedziała, czy to kwestia naparu czy może wyczerpania tym, co się działo wokół niej, ale położyła się na łóżku, z nadzieją, że kiedy się obudzi, ten koszmar zniknie.

Sen miała niespokojny, budziła się co jakiś czas bardziej zmęczona i smutna, a kiedy znów przysnęła, czuła się jakby ktoś ją uwięził w pułapce, z której nie było wyjścia. Zimne dłonie dotykały jej ciała, aż czuła je poprzez warstwy ubrań. Wzdrygnęła się, gdy próbowała wyłowić coś z cienia, lecz nic nie widziała, tylko pustą przestrzeń, która falowała.

Pragnęła się obudzić, ale nie mogła, chociaż wiedziała, że spała.

— Muszę się obudzić — szepnęła do siebie, a potem ujrzała jak mrok zaczyna jakby falować i po chwili coś potężnego wysunęło się z ciemności.

Zorientowała się, że to smok, chociaż była pewna, że to ten sam, który ją odwiedzał, to jednak było w nim coś innego, dużo groźniejszego. Z głębi jego gardła wydostał się niski warkot, który ją trochę przestraszył.

— To ja — powiedziała, bo miała wrażenie, że stworzenie jej nie poznaje. Pewnie dlatego podeszła bliżej, lecz zatrzymała się gwałtownie, gdy pokazał jej kły ubroczone krwią. — Co...?

Smok nagle podniósł wyżej łeb i zaatakował zanim zdążyła skończyć zdanie.

Obudziła się z wrzaskiem, który pewnie wybudziłby zmarłego. Nagle otoczyły ją ciepłe, silne ramiona i ktoś złapał ją za tył głowy dociskając ją do barku.

Serce galopowało jej na granicy bólu, aż w końcu zorientowała się, że to Dae Seang trzyma ją w silnym uścisku. Odetchnęła z ulgą, chociaż nadal czuła się zdezorientowana i niespokojna.

— Już dobrze, jestem przy tobie. — Gładził ją po ramionach, zataczał kojące kręgi na plecach i muskał ciepłymi palcami policzki. — Miałaś koszmar — stwierdził w końcu, gdy odsunęła się od niego i spojrzała w poważne oczy.

Kiwnęła w milczeniu głową, a potem usiadła wyprostowana i odwróciła od niego twarz, żeby w końcu dojść do siebie.

— Czy Duri...? — zapytała, a kiedy Dae Seang złapał ją za dłoń i delikatnie ścisnął, poczuła, jak szloch wzbiera jej w gardle.

To była jej wina. Za każdym razem, gdy komuś doradzała, kończył w tragiczny sposób. Wcale nie będzie zdziwiona, jeśli Kang oskarży ją o spowodowanie śmierci niewinnej dziewczyny. Duri była taka młoda, pomocna i radosna, a ona ośmieliła ją, by zainteresowała się tym strażnikiem.

Próbowała wysunąć się z uścisku męża, ale nie pozwolił jej na to.

— Nie odsuwaj się ode mnie, Ga Ram, proszę. Porozmawiaj ze mną.

Nie odpowiedziała, bo gardło wciąż miała zaciśnięte, więc popatrzyła na mężczyznę. Wyglądał na zmęczonego, ale też zdenerwowanego, chociaż nie miała pojęcia czym. To znaczy domyślała się, ale bała się zapytać, co zobaczył, bo odpowiedź mogłaby się jej nie spodobać. Mimo to pragnęła wiedzieć, czy Duri cierpiała przed śmiercią i jak została pozbawiona życia.

— To moja wina — wyszeptała cicho i zwiesiła głowę, uporczywie wpatrując się w złotą nić na miękkiej pościeli.

— Nie, nie myśl i nie mów, że...

— Powiedziała — weszła mu w słowo szybko — że strażnik, który towarzyszył nam ostatnio na spacerze chciał się z nią zobaczyć, więc namówiłam ją, żeby się z nim spotkała, ale zbliżała się pora obiadu i Duri nie wracała za długo. Zawsze do mnie wtedy przychodziła. Więc poszłam ją poszukać.

Opowiedziała mu też, że spotkała wtedy tego ogrodnika i że nie wiedziała, jak to się stało, że znalazła się w swoim pokoju z Xianem.

— Przybiegłaś do mnie i to ja cię tutaj odprowadziłem — wyjaśnił Kang.

Teraz już uzupełniła lukę w pamięci, ale... Ale nadal nie wiedziała, co się stało biednej Duri. Chciała go zapytać, ale wtedy do sypialni wszedł Xian, a za nim służąca. Oboje nieśli tace z jedzeniem, chociaż godzina była późna.

— Pomyślałem, że jak się obudzisz, to będziesz chciała coś przekąsić.

Ga Ram jednak nie miała ochoty na nic, pragnęła tylko uciec z tego koszmaru.

Kiedy zostali sami, dziewczyna w końcu wstała z łóżka i stanęła tuż przed wyjściem na taras. Chłonęła chłodne powietrze, które zwiastowało deszcz. Zaciągnęła się nim, próbując uspokoić nerwy, ale nie było to łatwe. Nie po tym, co się stało.

Usłyszała za sobą szelest i po chwili na ramieniu poczuła lekki dotyk, ale nie odwróciła się. Po prostu patrzyła na późny wieczór, który zaścielił ogród ciemnym całunem, wciąż niedostatecznie czarnym, by nie mogła rozpoznać kształtów.

— Być może przesadzam — szepnęła ostrożnie, próbując wyłowić na niebie gwiazdy.

Błyszczały pojedynczo, nieśmiało pokazując się oczom obserwujących ich z dołu ludzi. Ga Ram próbowała odnaleźć w tym widoku pewien spokój, ale jakoś nie mogła — wszystko w niej wrzało i protestowało.

— Masz prawo do takiej reakcji. — Kang odpowiedział również ledwie słyszalnie, jakby w obawie, że głośniejsze słowa zniszczą kruchą ciszę, jaka panowała wokół.

— To moja wina. Nie powinnam...— zaczęła, ale urwała, gdy Wielki Książę odwrócił ją w swoją stronę.

— Nic nie jest twoją winą. Ga Ram. To nie ty ją skrzywdziłaś. Proszę — powiedział, teraz już znacznie pewniej i głośniej. — Nie obarczaj się tym.

— Więc kto jej to zrobił? Kto ją...?

— Tego właśnie nie wiemy. Żołnierze z miasta sądzą, że to jakiś drapieżnik, ale nie sądzę, by to było to...

— Więc jeśli nie zwierzę, to kto? — zapytała Ga Ram, zastanawiając się przez chwilę, jak Duri wyglądała, gdy ją znaleziono. — Zjawa? To coś, co mnie zaatakowało? Smok?

Kang wpatrywał się w nią w milczeniu, a potem odetchnął i przesunął dłonią po twarzy, jakby chciał odpędzić tym gestem zmęczenie.

— Duri zginęła w ciągu dnia, blisko pałacu, więc nie sądzę, żeby to był smok... Poza tym mówiłem ci, że on nie robi ludziom krzywdy.

— Skoro tak twierdzisz — odpowiedziała bez przekonania, czując skurcz wyrzutów sumienia. Z powodu ostatnich wydarzeń, zapomniała, że smok był ranny i że być może nie przeżył spotkania z bronią, która go zraniła.

Jednak w jednym miał rację, Duri straciła życie za dnia, więc gdyby tak wielka bestia pojawiła się w mieście, to wiele osób by ją zauważyło. W takim razie może zrobiła to zjawa?

Trudno było powiedzieć, zwłaszcza że duch zniknął i się nie pojawił, to było zaraz po tym, jak zadawała mu pytania, więc może się przestraszył i wolał zbierać siły na więcej „rozmów" z nią?

— Myślę, że to ten stwór ją zaatakował — powiedziała w końcu, zastanawiając się, jak można było to udowodnić.

Na samą myśl o tamtym ataku przeszyły ją dreszcze strachu, bo z wyrazistością w głowie pojawił się obraz tamtego potwora. Wyglądał strasznie, jak powykręcany przez magię stary człowiek, chociaż musiała przyznać, że prócz postury, niewiele w nim było z człowieka.

— Nie myśl o tym, proszę — poprosił mąż. — Jeśli coś się dowiem, to natychmiast o wszystkim ci powiem.

Prychnęła zirytowana tą gorącą obietnicą. Odsunęła się w końcu od niego i usiadła przy stoliku, na którym czekała na nią późna kolacja. Jedzenie już wystygło, ale nie miało to znaczeni i tak nie miała smaku.

— Prychnęłaś — zauważył zdziwiony, więc Ga Ram zerknęła w jego stronę.

Stał w miejscu, w którym go zostawiła, ale założył ramiona na torsie i stanął w lekkim rozkroku, jakby szykował się do tyrady, ale dziewczyna pokręciła głową, zupełnie zniechęcona rozmową o jego nieobecnościach, których bywało coraz więcej.

— Owszem. Jesz? — Zmiana tematu była o wiele lepszym rozwiązaniem, bo coś czuła, że Dae Seang nie powiedziałby jej prawdy, a ona nie zamierzała zmuszać go do kłamania.

Nawet nie wiedziała, na czym właściwie stała i dokąd zmierzało to małżeństwo. Pocałowali się raz, ale czuła, że to nie wszystko, że pod płaszczem rozmów kryło się przyciąganie. Jeśli ona to czuła, to Kang również. Ale to chyba było za mało, żeby podzielił się z nią swoimi tajemnicami.

Kang usiadł bokiem do niej, miseczkę z ryżem i warzywami trzymał w dłoni i zamyślony wpatrywał się w noc, która w końcu pojawiła się w pełnej krasie. Gwiazdy i księżyc świeciły wyjątkowo jasno.

Przyjrzała się uważnie jego profilowi. Ostre rysy i prosty nos jasno sugerowały, że pochodził ze znamienitego rodu, który kształtował się przez wieki, chociaż wydarzyło się coś, co pozbawiło ich dawnej znakomitości.

— Czy to prawda, że na wasz ród została rzucona klątwa? — wypaliła. Próba odciągnięcia swojej uwagi od Duri i tego, co działo się wokół, sprawiła, że to była pierwsza myśl, jaka przyszła jej do głowy.

Dae Seang odwrócił się do niej gwałtownie z pobladłą twarzą.

— Skąd to wiesz?

— A więc to prawda?

Mąż przyjrzał się jej uważnie, ale nic nie powiedział. Nie miała pojęcia dlaczego, jeśli to nie była prawda, to mógłby z łatwością to podważyć, ale przeciągające się milczenie jasno wskazywało, że... Dam Bi miała rację.

Jego ród nosił klątwę i może słusznie założyła, że właśnie chodziło o tego jednego syna. Bo co innego mogłoby to być?

— Dobra, zapomnij, że pytałam. — Machnęła w końcu ręką i odsunęła od siebie naczynia.

Jeśli wcześniej kolacja nie miała dla niej smaku, tak teraz nawet jedno ziarenko ryżu urosło do wielkości jej pięści. Dlatego wstała i wyszła na taras, żeby nabrać nieco dystansu.

I co miała myśleć w tej sytuacji? Powinna być zła?

— Nie złość się, proszę — powiedział za jej plecami Kang. Zacisnęła dłonie na drewnianej balustradzie, zastanawiając się, co powinna mu teraz odpowiedzieć. — Chciałbym... Chciałbym ci powiedzieć, ale nie mogę. Dla twojego bezpieczeństwa.

Nie spodziewała się takiej odpowiedzi, dlatego odwróciła się do niego i zrozumiała, że mężczyzna stał tak blisko, że gdyby zrobiła krok, to wpadłaby wprost w jego ramiona.

Odchyliła się lekko i oparła plecami o poręcz.

— Kang, nie możesz mi mówić takich rzeczy, a potem prosić, żebym się nie złościła. To nie jest uczciwe wobec mnie.

— Wiem, ale naprawdę wolałabym cię nie obarczać taką wiedzą, żebyś nie miała przez to problemów. — Głos miał poważny, a chociaż na twarzy cienie igrały z ogniem, który przyjemnie falował w lampionach, dostrzegła na niej oznakę pewnego rodzaju smutku i żalu.

— Niby jakich, Dae Seang?

Kang przymknął nagle powieki i na chwilę, jakby zupełnie zapomniał, że prowadził z nią rozmowę.

— Nie chcę, żeby stała ci się krzywda, bo nie zasłużyłaś na to, a wiem, że znajdzie się kilka osób, które zechciałaby to wykorzystać przeciwko mnie.

Powinna się zezłościć i pewnie miałaby rację, ale w chwili, kiedy jej służąca straciła życie, nie powinna urządzać scen, bo przecież i tak ten dzień czy ostatnie dni były dla niej wyjątkowo trudne.

Chciała już odpowiedzieć, gdy Kang pochylił się w jej stronę, pocałował ją lekko w czoło i uśmiechnął się łagodnie, gdy w końcu popatrzył jej w oczy.

— Dobranoc, gaduło — szepnął.

Ulotnił się nim mu odpowiedziała. Przez chwilę chciała pobiec za nim i poprosić go o to, by został na noc, ale w końcu się powstrzymała. Zupełnie wyczerpana wszystkim dookoła, położyła się spać.

Znów śnił jej się smok, tym razem jednak to był przyjemny sen.

Wciąż była w sypialni, a noc była głęboka, lecz ciepła i przyjemna. Księżyc rzucał srebrną łunę na jej pokój. Miała wrażenie, że wszystko zamiera wokół, nie ma żadnych dźwięków wokół. Aż uniosła się na posłaniu i powiodła po pokoju i tarasie zaspanym wzrokiem, wtedy ujrzała cień, który poruszył się na zewnątrz i wielka głowa smoka wsunęła się do środka.

Zadrżała przestraszona, ale nie ruszyła się z miejsca, zbyt sparaliżowana tą obecnością.

— Ty żyjesz? — zapytała zduszonym głosem.

Nie wiedziała już, czy to prawda czy sen, ale przekonała się, że to drugie, bo stworzenie nagle zwróciło na nią uwagę i przemówiło ludzkim głosem.

— Zabicie smoka nie jest takie proste jak się niektórym wydaje.

Zdezorientowana rozejrzała się po sypialni, zastanawiając się, skąd dobiegł ten niepokojąco znajomy głos.

— Dae Seang? — szepnęła i wstała, by zbliżyć się do niespodziewanego gościa, ale odsunął się nagle od niej i potrząsnął głową. Przystanęła więc i wpatrywała się w pysk smoka, jakby tam miała znaleźć jakiekolwiek podobieństwa.

Baśniowe zwierzę wpatrywało się w nią uważnie i jedynie łuski błyszczały w półmroku, a kiedy nie wykonało żadnego ruchu, wzruszyła ramionami i wróciła do łóżka. Wciąż licząc, że usłyszy głos męża. Nie, to był zdecydowanie sen, a chociaż tym razem nikt jej nie atakował, to czuła się dość niepewnie.

— Dobranoc, smoczysko — mruknęła jeszcze.

— Dobranoc, gaduło.

Ga Ram zerwała się nagle, słysząc to przezwisko, ale przekonała się, że po smoku nie było śladu, co więcej, to wszystko okazało się snem. Wstał dzień, który, jak szybko się przekonała, okazał się mglisty i wilgotny. Otuliła się szalem i wyszła na taras. Biała koszula nie była najlepszym strojem na tak chłodny poranek, ale nie dbała o to. Potrzebowała czegoś, co ją wybudzi. Obserwowała pokryte wilgocią rośliny, z drzew spadały ciężkie krople wody i z plaskiem opadały na twardy grunt. Nie słyszała jednak żadnych innych odgłosów, jakby wszystko ucichło okryte mleczną powłoką.

Za plecami usłyszała hałas. Odwróciła się gwałtownie i na środku pokoju ujrzała Kanga. Wyglądał mizernie, jakby nie spał całą noc.

— Co się stało? — zapytała zaniepokojona i podeszła do niego pośpiesznie.

Młody mężczyzna oddychał ciężko, jak miech kowalski, twarz miał bladą i wyglądał jakby przez jedną noc postarzał się o kilkanaście wiosen.

— Musimy jak najszybciej jechać do stolicy. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro