Rozdział 20
#Smok #miłośćsmokiklątwa
Ga Ram miała wrażenie, że otwarła ranę na plecach i spływa z niej strużka ciepłej krwi. Istniało też prawdopodobieństwo, był to pot lub balsam, który nałożyła Duri. Wzdrygnęła się na samą myśl, ale nie mogła tego w żaden sposób zatrzymać, tak więc musiała leżeć i akceptować nie tylko palący ból, ale niewygodę związaną z opatrunkami i smarowaniem.
Była też świadoma tego, że pozostaną jej blizny po spotkaniu z tych stworem, ale przecież nie zamierzała paradować nago i chwalić się odniesionymi ramionami. Odezwała się w niej typowa próżność, że została na zawsze oszpecona, a widok będzie należał raczej do tych mało przyjemnych.
Póki co miała poważniejszy problem, dlatego zepchnęła to w odległy kąt umysłu.
Musiała zastanowić się, co zrobić z Wielkim Księciem, który nie dość, że chciał się jej pozbyć, to jeszcze ją okłamał. Jeśli to nie świadczyło o jego niezbyt czystych zamiarach, to co innego mogłoby?
Była tu ledwie dwa dni, a on już zdążył pokazać jej tę złą stronę. Nie, żeby wcześniej było inaczej, ale przynajmniej wtedy myślała o nim, jak o gburze, a nie o kimś, kto z premedytacją planował.
Wirujące myśli przerwało nagle czyjeś wejście. Usłyszała kroki obok łóżka, ale kiedy się odwróciła, nikogo nie dojrzała. Zmarszczyła brwi i próbowała się odwrócić, ale plecy ją bolały i musiała niestety leżeć na brzuchu.
— Ktoś ty? — zapytała, jednak nie dostała odpowiedzi. — Dae Seang, jeśli to ty, to mi odpuść...
Nikt się jednak nie odzywał, choć wrażenie, że w pomieszczeniu znajdował się ktoś obcy nie opuszczało ją. Krzyknęła nagle, gdy poczuła chłodny dotyk palców na nagiej skórze ramienia, a po chwili zniknęły.
Co tu się właściwie działo?, myślała rozgorączkowana.
Pokój nagle wydał jej się taki cichy i pusty, odczucie, że nie była sama zupełnie zniknęło, mimo że wyraźnie czuła czyjś dotyk. Niestety, mogło też istnieć spore prawdopodobieństwo, że zwyczajnie majaczyła; rana była głęboka i jej organizm był wyczerpany wydarzeniami z nocy.
Dotknęła dłonią czoło i stwierdziła, że ma gorączkę, co przecież było oczywistym w jej obecnym stanie, dlatego odetchnęła z ulgą.
— Nie bądź głupia — mruknęła do siebie tuż przed tym, aż zmorzył ją sen.
Kiedy się obudziła, ujrzała Duri, która siedziała na skraju jej łóżka i zwijała bandaże, które zdjęła z niej poprzednim razem.
— Duri, moje droga, podaj mi wodę. Chcę mi się pić.
Służąca kiwnęła głową, po czym wstała i podeszła do stolika, na którym znajdował się dzbanek i kielich z wodą. Kiedy Ga Ram zaspokoiła pierwsze pragnienie, żołądek odezwał się głośnym burczeniem.
— O, i jestem głodna.
— Niedawno była kolacja, więc zaraz wszystko przyniosę.
Znów została sama, więc powoli, by nie nadwyrężać pleców, podniosła się na łokciach, a potem uniosła lekko tyłek, żeby plecy były cały czas wyprostowane.
— Co ty wyprawiasz? — zapytał nagle ktoś z boku. Ga Ram odwróciła się i ujrzała Wielkiego Księcia, który stał oparty o rozsunięte drzwi i wpatrywał się z nią z uniesionymi brwiami.
Doprawdy, musiała prezentować się wręcz wyśmienicie z podniesionymi do góry pośladkami. Chciała jednak zjeść jak człowiek, więc była zdeterminowana i powoli, aby nie urazić ran, podniosła się do klęczek, a potem wyprostowała.
— Nie powinnaś siadać, bo masz rany na plecach — skwitował Kang, ale zignorowała go.
Uznała, że im mniej będzie rozmawiała z mężem, tym lepiej będzie dla niej. Oczywiście, jeśli tu zostanie, pewnie nie uniknie jakiegoś okrutnego losu.
— Więc jak niby mam zjeść? — wystękała. W końcu usiadła, a chociaż ból był nie do zniesienia, że ledwie mogła oddychać, nie chciała się poddawać.
— Duri mogłaby cię nakarmić. Takim zachowaniem jedynie otworzysz na nowo rany.
— Pozwól, że ja będę decydowała o swoim zdrowiu i życiu... — odpowiedziała, a ciszej dodała: — póki jeszcze mogę.
— A co to ma znaczyć? — Wielki Książę był prawie zaskoczony jej słowami.
Próbowała wyczytać z jego zachowania, czy udawał, ale w tym czasie do sypialni weszła służąca, która lekko zatrzymała się w pół kroku, gdy zobaczyła, że ma gościa.
— Dziękuję, Duri, za kolację. — Przerwała ciszę, bo miała dość oceniającego spojrzenia księcia, który od kilku chwil intensywnie się w nią wpatrywał.
— Możesz odejść. Ja zajmę się Wielką Księżną. — Głos Kanga przypominał ostry sztylet, który pewnie już planował wbić jej w serce.
— Nie, zostań — odpowiedziała natychmiast. Służąca patrzyła na nich niepewna i przestraszona, bo nie miała pojęcia, kogo miała posłuchać. — Duri to moja służąca i nie masz prawa jej rozkazywać.
— Ale chcę z tobą porozmawiać na osobności.
— Nie chcę z tobą rozmawiać — wycedziła przez zęby.
Duri w tym czasie położyła tacę na stoliku i czmychnęła, wbrew temu, o co ją prosiła. Nie miała jednak do niej pretensji o ucieczkę, bo książę na pewno ją przestraszył, chociaż jednocześnie poczuła pewien żal, że nie byłą wobec niej wystarczająco lojalna.
Była tu dwa dni i czego właściwie miałaby oczekiwać od służących? Że zakochają się w niej i porzucą lojalność wobec własnego pana na rzecz jego świeżo poślubionej żony? Dobre sobie.
— Myślę, że jednak powinniśmy sobie wyjaśnić kilka kwestii. To, że uciekłaś bardzo mnie niepokoi i że obecnie jesteś wrogo nastawiona do mnie, chociaż wydawało mi się, że byłaś tylko niezadowolona z naszego małżeństwa. Szczyciłaś się, że mówisz prawdę. Co się stało?
— Nie byłam wobec ciebie też specjalnie miła i ty także — odpowiedziała w końcu.
Poruszyła się lekko, aż się skrzywiła, ale wstała, bo głód był znacznie silniejszy niż mogłaby przypuszczać, i skierowała się w stronę stolika.
— No trudno się dziwić, wiesz? Żadne z nas nie chciało tego ślubu.
— Zmuszanie sobie obcych ludzi do spędzania razem całego życia powinno być zakazane — westchnęła, chociaż wiedziała, że to tylko płonne mrzonki.
— Akurat z tym się zgadzam. Sądziłem, że cesarz mi odpuści pod tym względem, ale się myliłem.
— Cesarz chciał cię ożenić z obcą kobietą? A co z twoimi rodzicami? — zaciekawiła się. Książę skrzywił się jednak i pokręcił głową, więc Ga Ram skupiła się na jedzeniu i siedzeniu w taki sposób, by rany jej nie ciągnęły. Nie bardzo to jednak pomogło.
— I tak, i nie. To skomplikowana sprawa. — Uciął temat nadal się krzywiąc.
Ga Ram chciała drążyć temat, na końcu języka miała też pytanie o klątwę, z którą rzekomo zmagała się jego rodzina. Nie wiedziała, ile w tym było prawda, ale jednocześnie bardzo ją to ciekawiło.
— Czy w końcu dowiem się, co się wydarzyło, że postanowiłaś uciec? Bo rozumiem, że to była spontaniczna decyzja?
Ga Ram westchnęła, jednocześnie zastanawiając się, co mogłaby mu powiedzieć. To oczywiste, że nie mogła się przyznać do powodu własnej ucieczki. Pewnie i tak by ją wyśmiał albo wszystkiemu zaprzeczył. Istniała szansa też, że zwyczajnie ją zamorduje, chociaż to ostatnie jakoś nie mieściło jej się w głowie.
Próbowała coś wyczytać z twarzy księcia, ale niestety, nie wyglądał na takiego, co planował morderstwo własnej żony. Ale dobrze słyszała, co powiedział. Aż się wzdrygnęła.
— Myślałeś, że pogodziłam się z tą decyzją? — zakpiła, spychając strach głęboko w czeluści serca.
— Oczywiście, że nie, ale nie spodziewałem się, że podejmiesz tak głupią decyzję. Przecież puszcza wokół miasta i pałacu jest, lekko mówiąc, przerażająca, w dodatku w nocy. Ledwo uszłaś z życiem.
— Racja, ale nie sądziłam, że macie tutaj dziwaczne stwory na dwóch nogach i zakichanego smoka.
— Na twoim miejscu obawiałabym się tego pierwszego. To było niebezpieczne stworzenie.
— A skąd możesz to wiedzieć, skoro ciebie tam nie było?
— A skąd wiesz, że mnie tam nie było? — odbił pytanie, na co Ga Ra zamilkła.
Zemdlała i widziała tylko... smoka? Albo... Sama nie wiedziała, co właściwie widziała, chociaż usilnie chciała sobie przypomnieć ostatnie chwile tuż przed nim straciła przytomność.
— No właśnie — odpowiedział po chwili Kang Dae Seang, który najwidoczniej domyślił się, że jej pamięć szwankowała.
— Wiesz czym było to stworzenie? — zapytała w końcu, żeby odciążyć trochę umysł od myśli, które nie dawały jej spokoju. Wolała skupić się po prostu na tym, czego była pewna.
— Nie pocieszę cię, ale nie wiem. Nigdy czegoś takiego nie widziałem, a chociaż w tych lasach żyją różne stworzenia, to ten stwór zdecydowanie należy do tych z gatunku bardzo niebezpiecznych.
Rzeczywiście nie poprawił jej tym humoru, bo miała nadzieję, że będzie wiedział, z czym musiała się mierzyć.
— Myślisz, że to jakiś demon?
— Bardzo w to wątpię. Demony rzadko wyglądają w taki sposób, a jeśli już, to bardziej przypominają jakieś zwierzę albo są zwyczajnie człowiekiem, a to... To było dziwne. — Wielki Książę pochylił się do przodu i oparł łokieć o kolano, a potem dłonią zaczął masować sobie czoło.
W sumie miał rację. Chociaż sama nigdy żadnego demona nie widziała osobiście, to te, o których czytała, raczej przypominały coś, co nawiązywało do świata rzeczywistego, natomiast ta kreatura wyglądała niepokojąco.
— Myślisz, że to jest efekt magii? — zapytała ostrożnie, bo sama nie wiedziała, co o tym myśleć.
— To znaczy? — Książe poderwał głowę i spojrzał na nią z dziwnie napiętą miną.
— No ktoś chciał sobie przywołać duszę i coś poszło nie tak? Wiesz, mam raczej sceptyczne podejście do takich rzeczy, ale... Skoro są zjawy i duchy, a poza tym istnieją smoki, to czemu nie magia, co? — Poprawiła się na swoim miejscu, bo czuła jak plecy doskwierają jej coraz mocniej. Kiedy się usadowiła wystarczająco wygodnie, podjęła przerwany wątek. —Pamiętam, jak jedna z dziewcząt w szkole, do której uczęszczałam, opowiadała, że jej kuzynka odbyła jakiś rytuał i potem mówiła, że słyszy głosy. W końcu nie wytrzymała i skoczyła w przepaść. Znaleźli jej ciało, ale... To było dziwne, bo nie dość, że kości miała całe, to wyglądała, jakby postarzała się o jakieś dwadzieścia lat.
— Skąd pewność, że to była ona? Może to była jakaś inna kobieta?
— Myślisz, że członkowie jej rodziny nie rozpoznaliby jej? Zresztą miała na sobie strój, w który była ubrana w chwili skoku, no i trzymała przy sobie jakieś listy, podpisane własnym nazwiskiem, więc nikt nie miał wątpliwości, że to ona. Oczywiście, ja myślę, że ta historia jest ubarwiona, ale nie ulega wątpliwości, że dziewczyna bawiła się czymś, na co nie była przygotowana.
— Możesz mieć rację z tym przywoływaniem, chociaż myślę, że ktoś wiedział, kogo wywołać. A być może jest to wynik jakiegoś nieudanego zaklęcia?
Ga Ram pokiwała głową zadowolona, że udało jej się przekonać Wielkiego Księcia, mimo że poniekąd obawiała się tego, co chciał z nią zrobić. Musiała jednak opracować plan, który mógłby pomóc jej uchronić się przed atakiem.
Popatrzyła na jedzenie, które spożywała i zaczęła zastanawiać się, czy nie zostało zatrute. Zerknęła na księcia, który, ku jej zaskoczeniu, przyglądał jej się z wyraźnie napiętym wyrazem twarzy. Bursztynowe oczy błyszczały niczym dwa ogniste kaganki, a usta zaciskały się w wąską kreskę.
— Wydaję mi się, że jedzenie straciło smak — mruknęła niewinnie.
— Niemożliwe — odparł.
— To sam sprawdź. — Wyciągnęła w jego stronę miseczkę z kimchi, a potem podała mu pałeczki.
Przyjął je bez wahania, więc kiedy zaczął jeść, podała mu jeszcze ryż i tego też spróbował. Nie wyglądał na kogoś, kto obawiał się zatrutego jedzenia, wręcz przeciwnie, wszystko wskazywało na to, że miała paranoję.
Nie przesłyszałam się, pomyślała niemrawo, ale skoro jedzenie nie było teraz zatrute, to nie oznaczało, że w przyszłości tego nie zrobi.
Winą powinna obarczyć rodziców za to, że musiała teraz zmagać się z podobnymi problemami, ale przecież nikt nie wiedział, że Wielki Książe to domniemany żonobójca.
— Wyglądasz na przejętą — zauważył Kang, czym sprawił, że wyrwał ją z głębokiego zamyślenia. Spojrzała na niego poważnie.
— Oczywiście. Ty byś nie przejął, gdyby jakiś stwór rozorał ci plecy? — zadrwiła i odwróciła wzrok od jego ust, do których wsunął pałeczki.
— Pewnie, ale ja też nie uciekałbym w środku nocy do lasu, którego nie znam.
Nie musiał nic więcej dodawać, bo insynuacja była oczywista, ale nie chciała zdradzać się z powodem, dlaczego to zrobiła, a Kang, najwidoczniej, ciekawy, próbował wpłynąć na nią i wymusić wyjawienie prawdy. Nie zamierzała jednak nic mówić, bo przecież tu chodziło o jej życie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro