Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

52

— Co się... — zaczął, ale szybko się zmitygował. — Cieszę się, że jesteś —  powtórzył. 

Naprawdę się cieszył. Jej nocna nieobecność w przeddzień Wigilii zaniepokoiła go. Tyle razy wybierał jej numer, aby zadzwonić lub choćby wysłać SMS-a, ale za każdym razem cofał palec znad klawisza „połącz" czy „wyślij". 

Nie chciał, żeby poczuła się sprawdzana, czy kontrolowana. Stosunki pomiędzy nimi utrzymywały się w delikatnej równowadze. Tak delikatnej, że każde działanie mogło je zakłócić. A tego nie chciał. Nie teraz. 

— Nie wróciłaś na noc. Coś się stało w świetlicy? — zagadywał, jednocześnie chcąc do niej znów podjechać. 

Ponownie powstrzymała go zdecydowanym ruchem dłoni, a w jej oczach zamigotała niechęć:

— Wigilia, żeby miała sens, musi być szczera. Kiedyś istniał zwyczaj, że ludzie nie siadali do wieczerzy, zanim sobie wszystkiego nie wyjaśnili, nie doszli do porozumienia albo nie przeprosili się wzajemnie, wybaczając urazy — zaczęła spokojnie, lecz zdecydowanie. — Myślę, że my już też nie musimy sobie kłamać. A jeśli mamy zasiąść obok siebie w tej szczególnej okazji, powinniśmy przedtem wszystko wyjaśnić. 

— Oczywiście. Jak sobie życzysz — zgodził się. — Przejdźmy do gabinetu... 

 Przy ostatnich słowach z jej gardła wyrwał się trudno identyfikowalny dźwięk, coś pomiędzy chichotem a prychnięciem. 

Omijała wzrokiem eleganckie i świąteczne dekoracje. 

„Żeby jej nie rozpraszały?" — zastanowił się.
Przyszło mu to do głowy, bo Julia wyglądała jak generał, szykujący się do bitwy. Może było w niej mniej energii, za to zdecydowania jej nie brakowało. 

Nawet dobrze się stało, bo właśnie w gabinecie miał część prezentów dla niej. Kiedy je przyjmie... a przynajmniej niektóre... od razu mogliby zrobić telekonferencję z prawnikiem. 

Julia weszła pierwsza i usiadła w fotelu ustawionym przed jego biurkiem. Przejechał na drugą stronę i ścisnął dłońmi poręcze wózka. Milczał. Ona też. Zmierzył wzrokiem jej postać i napotkał głęboki namysł w oczach kobiety. Jakby nadal zastanawiała się, co zrobić czy powiedzieć. 
Gdyby zależało mu na potwierdzeniu swojej wyższości, potrzymałby ją w ciszy i niepewności. Umiał to robić; odporności psychicznej mu nie brakowało, uporu też i wielekroć wygrywał właśnie takim przetrzymaniem rozmówcy. 

Tym razem jednak dążył do czegoś innego, dlatego to on pierwszy przerwał milczenie. 

— Chciałaś szczerości — zaczął. Odchrząknął, bo głos mu przez moment ugrzązł w krtani, jakby to słowo z trudnością przeciskało się przez jego aparat mowy. 

Pokiwała głową. I nadal nic nie powiedziała. 

„Czyżby nauczyła się tej sztuczki ode mnie?" — pomyślał, lekko rozbawiony. 

— W sumie dobrze, że rozpoczęłaś ten temat —  zaczął. — Też zamierzałem z tobą porozmawiać.  Myślę, że czas najwyższy. A skoro chcesz zasiąść do stołu dopiero po tym, jak sobie pewne rzeczy wyjaśnimy, to mogę jedynie przyklasnąć temu przekonaniu. 

Coś zamigotało w jej oczach? Miał nadzieję, że to uznanie dla jego szczerości. 

— Mam dla ciebie kilka propozycji — ciągnął. — I jednocześnie prezentów. 

Przybliżył się do biurka i zaczął przeglądać leżącą na nim teczkę z dokumentami, a później przesunął ją w stronę kobiety:

— Otwieram drugą klinikę. Podobną jak „Ad astra", tylko z innym inwestorem. Chciałbym, żebyś ty była jej współwłaścicielką, razem z Michałem Konarskim. Z tym że on nie będzie się wcinał w sprawy kliniki; interesuje go jedynie poziom zainwestowanych środków i zyski. Umowa jest w zasadzie gotowa, czeka na wpisanie nazwiska i na twój podpis. Ja będę jedynie  pełnomocnikiem. To mój główny świąteczny prezent dla ciebie... 

Popatrzył dumnie na siedzącą po drugiej stornie biurka, jakby oczekiwał entuzjastycznej reakcji. Ponieważ Julia milczała, ciągnął:

— Rozumiem, że nie jesteś przygotowana do rozmowy na ten temat. To miała być niespodzianka i cieszę się, że się udała. Nowa klinika to nowe otwarcie, wszystko w niej będzie zależało od ciebie. Oczywiście, pomogę ci we wszystkim, ale...

Czemu ona milczy? Nie wzięła dokumentu do ręki. Tylko wzrok jej ciemnieje... a przynajmniej takie wrażenie sprawia. 

„O, zaczęła przeglądać umowę" — ucieszył się. 

Wierzył, że taki prezent poprawi ich relacje. W końcu ofiarował jej nie byle co, możliwość tworzenia i zarządzanie czymś, co ma szansę wyrosnąć z czasem na drugi klejnot w koronie. Jako jej własność. 

„Od tej pory Julia, jako właścicielka kliniki, będzie poważana w środowisku — myślał, dumny z siebie i z niej. — To będzie ukoronowanie tych kilkunastu lat, gdy miałem nad nią pieczę i pomagałem jej dorosnąć, stać się osobą sukcesu. Jest mnie godna i warto to wszystkim pokazać". 

— Do tego napisałem nową książkę. Zadedykowałem ją tobie. Tu mam próbny egzemplarz, przyszedł dziś rano. Zobacz — również jej podsunął. I ciągnął dalej, choć wobec braku entuzjastycznej reakcji Julii, jego głos odrobinę zadrżał. — Pomyślałem, że ostatnie doświadczenia mocno namieszały w naszym życiu. Pokonujemy je i pokonamy, a ich rezultat w postaci poradnika może pomóc wielu osobom, będących na takim uczuciowym rozdrożu...

W międzyczasie kobieta przeglądała strona po stronie umowę. Wzięła do ręki długopis i dotknęła nim miejsca na ostatniej stronie, ale zawahała się. Popatrzyła na niego. 

— Odchodzę, Ariel — przerwała cicho, lecz zdecydowanie. 

— ...jak my. Nam pomogło... —  ciągnął z rozpędu. 

Dopiero po chwili sens słów Julii dotarł do niego. Zamilkł z  lekko otwartymi ustami, z rodzącym się mętlikiem w głowie. Tego się nie spodziewał. 

— Znaczy... co to znaczy „odchodzę"? — powtórzył. — Chyba źle zrozumiałem to, co powiedziałaś?

— Dobrze usłyszałeś — westchnęła. Postukała długopisem w papier. — Kusiło mnie, żeby podpisać tę umowę, skoro zacząłeś rozmowę od niej. Ale nie. Nie potrafię zrobić takiego świństwa, żeby najpierw cię okraść, a później odejść. Dlatego — westchnęła i odłożyła długopis — nie przyjmę tego prezentu.

Nagle nowa klinika przestała się liczyć. W świetle tych dwóch słów „Odchodzę, Ariel" wszystko stało się nieważne. Patrzył na nią, jakby wypowiedziała je w języku, którego nie znał.
Niewiara w to, co przed momentem usłyszał, kłóciła się w jego wnętrzu ze wzrastającym z chwili na chwilę poczuciem straty. Milczał.

Nagle Julia roześmiała się. Sucho, rozpaczliwie:
— Nic nie powiesz? Tak mało cię obchodzę, żeby ze mną porozmawiać?!

Wziął głęboki oddech, żeby uspokoić wzmagający się w jego wnętrzu natłok myśli. Zacisnął dłonie na oparciach. Wstał. Patrzyła na niego. Ale nie z zainteresowaniem, nadzieją, zachwytem jego sprawnością. Pustka wyzierała z jej oczu.

Brak reakcji go zadziwił. A później zrozumiał:
— Wiedziałaś...

Skinęła głową. I dodała:
— Ale nie od ciebie. Chodzisz od dwóch miesięcy, a dopiero teraz mi to pokazałeś. To jest według ciebie „jest dobrze pomiędzy nami"?

— Te słowa zamieściłem w... — skrzywił się.

— ...książce, którą napisałeś. I w której prowadzisz naszą terapię par, zapomniawszy mnie o tym uprzedzić. Kolejny „Projekt Kleo"?! — wykrzyczała.

Stanęła przed nim i zacisnęła dłonie w pięści. Oczy jej rozbłysły, a policzki zarumieniły się ze złości.

— Wiesz, jak się poczułam, gdy dowiedziałam się, że prowadzisz kolejny projekt!? Że odzyskałeś władzę w nogach? Że zamierzasz przepisać na mnie klinikę? I że... — zawahała się — planowałeś  rozstać się z tym światem? Nie informując mnie niczym? Myślałeś i robiłeś to przez długie miesiące, a ja nie wiedziałam?! Głupia, głupia, serio rozważałam powrót do ciebie. Nawet będąc już w związku z Irkiem... Dopiero on otworzył mi oczy. Opowiadając o propozycji, którą od ciebie dostał. To było haniebne, Ariel! Nie stać cię na uczciwą walkę? Postanowiłeś potraktować Irka jak chłoptasia, którego można przekupić torebką cukierków? A mnie jak nieświadomą niczego laleczkę, przekazywaną sobie wzajemnie przez dużych chłopców, jak już im się znudzi?!

Miał wrażenie, że w żołądku rośnie mu ciężki kamień. Z chwili na chwilę większy. Dopiero teraz uwierzył, że Julia, jego żona, nie tylko zaangażowała się w przelotną miłostkę, ale związała z tamtym na poważnie. I że to większy problem, niż do tej pory myślał. 
A tak dobrze wszystko wyglądało! Starosielskiemu oczy zabłysły, gdy oferował mu stanowisko administratora kliniki. Taka oferta dla młodego stażem psychologa to marzenie ściętej głowy. Prestiż i duże pieniądze w jednym, a do tego w bonusie wsparcie jego, profesora Ariela Rozwadowskiego. 

„Nie sądziłem, że młody wszystko jej wygada — przyznał w myślach. — Byłem przekonany, że chłoptaś da się skusić..."

— Odchodzisz do... niego? — chciał... musiał to wiedzieć. 

Dotąd zakładał, że wszystko się uda. Julia była pod jego wpływem; to, co ich łączyło w przeszłości, rzutowało na to, co teraz. W ostatnim roku naprawdę były wspaniałe chwile, gdy rozumieli się jako kochankowie, współpracownicy, partnerzy. To się Julii podobało. Widział przecież. Nie podejrzewał więc, że będzie chciała pozostawić to wszystko. Liczył, że dziś odkryje przed nią wszystkie karty („Prawie wszystkie" — pomyślał, biorąc pod uwagę wykrzyczaną przez kobietę z pogardą i bólem umowę z tamtym fircykiem), i odtąd będą stanowić parę: małżonków, kochanków, przyjaciół, partnerów w biznesie...

Nawet był gotów pomyśleć o dziecku, gdyby Julia chciała. Nie był jeszcze zbyt stary, żeby tego problemu nie udźwignąć. A ona miała akurat optymalny wiek do tego, by zostać matką.

Nerwowo przesypywał myśli w głowie, starając się je poukładać według logicznego porządku. Skąd ona wie? Czytała jego nowy poradnik? Kiedy? Jak???

— Nie. Odchodzę od ciebie. Nie do niego. Irkowi też nie mogę wierzyć, bo o twojej propozycji powiedział mi długo po tym, jak ją otrzymał. Sam fakt, że rozważał, czy warto dać ci się przekupić, spowodował, że nie jestem w stanie budować z nim przyszłości. A na pewno nie teraz. 

— Posłuchaj — podszedł i zatrzymał się krok przed nią. — Wszystko to prawda, ale patrzysz ze złego punktu widzenia. Jeśli czytałaś...

— Czytałam! — przerwała.
Nie chciała, żeby zaczął się tłumaczyć. Bała się, że nadal mając go w genach, krwi i kościach, ulegnie jego charyzmie i argumentom. Właśnie tego próbowała uniknąć.

— Skoro czytałaś, choć nie wiem, jakim cudem, bo próbny egzemplarz przyszedł dopiero dziś rano, to wiesz...

Właśnie to robił. Tłumaczył. Jak dorosły niepokornemu dziecku. Potrząsnęła głową, chcąc uciąć jego nieporadne tłumaczenia. Trochę podkoloryzowała, mówiąc „Czytałam". Gdy dwa dni temu otworzyła na jego komputerze plik z nowo powstającą książką, zaczęła od części zatytułowanej „Przedmowa".
Od razu rzuciły jej się w oczy poszczególne słowa-klucze: zaskakujące, niepokojące, bolesne i budzące gniew. Pokazujące, jak dużo się zadziało w ostatnich miesiącach bez jej wiedzy. Oczy zaszły jej łzami, więc wtedy zamknęła plik. 

„Ale przecież nie muszę mu się tłumaczyć" — pomyślała. 

Żeby pokryć zmieszanie, parsknęła gorzkim śmiechem i wycedziła:
— Prawdą jest, Ariel, że okłamałeś potencjalnych czytelników poradnika. Bo między nami wcale nie tak dobrze, jak napisałeś w książce. Tak samo i mnie oszukiwałeś przez cały czas. Może i chciałeś, żebyśmy się odnaleźli. Ale nie tak... — westchnęła. — Postrzegasz świat jako jeden wielki ciąg transakcji. Ty coś komuś, on tobie. Nie dajesz niczego za darmo. I nie mówię tu o rzeczach materialnych! — uniosła rękę, bo wyglądał, jakby zamierzał jej przerwać. — Nie chodzi o klinikę, pieniądze i to, co można za nie kupić. Chodzi o uczucia, Ariel... o zaufanie... o to, żeby ludzie byli pewni siebie i przekonani, że mogą liczyć na siebie nawzajem... o wzajemną pomoc w potrzebie... o szczerość...

Jego dzisiejsza reakcja, działania, których się nie wyparł, utwierdziły ją w przekonaniu, że w tym związku nie może na to liczyć. Nagle poczuła się bardzo zmęczona:
— Na oszustwie nie warto niczego budować. Bo nic z tego nie wyjdzie. Kusiło mnie, żeby zawalczyć twoją bronią: wykorzystać dostęp do twoich... naszych zasobów finansowych, kupić sobie mieszkanie, w którym nie będą straszyć duchy nieudanej przeszłości, podpisać tę umowę, którą wiedziałam, że przygotowałeś i przejąć klinikę... A potem odejść, śmiejąc ci się w twarz — przyznała. — Ale nie potrafiłam zmusić się do tego, by cię oszukać.... Nie chcę nic od ciebie. Tylko spokoju... 

Zamknęła książkę, na którą nawet nie zerknęła, podobnie jak teczkę z egzemplarzami umowy dotyczącej nowej kliniki. Podeszła i pogładziła go po twarzy. Łagodnie i delikatnie:

— Żegnaj, Ariel... — i wyszła. Nie obejrzała się za siebie. 

Stał przez moment, nadal nie wierząc w to, czego przed chwilą był świadkiem. Uniósł dłoń do miejsca, którego jeszcze przed chwilą dotykały palce kobiety. A potem ruszył za nią.

"Przecież to się nie może tak zakończyć! Łączy nas coś szczególnego! Od zawsze i na zawsze!" — myślał.

Niestety, źle wyważył środek ciężkości, a nadal osłabione nogi, zahaczając o krawędź dywanu, nie zdołały utrzymać go w pionie. Zachwiał się, zrobił dwa kroki i upadł.
Ręką, którą próbował zahaczyć o krawędź biurka, strącił nieszczęsną książkę. 

Bark przyjął główny impet uderzenia, ale nie wystarczyło to, by zamortyzować całość. Głowa uderzyła o twardą podłogę, a w ciszy gabinetu rozległ się głuchy stuk. Próbował się podnieść, ale coś w środku go zatrzymało — nie ból głowy, lecz nagłe, przerażające uczucie, jakby ciało przestało go słuchać.

Nagle przeszywający ból wypełnił jego klatkę piersiową. Rozchodził się promieniście, oplatając lewe ramię, żuchwę i szyję. Pojawił się zimny pot, krople błyszczały na skroniach, a oddech zamienił się w walkę o każdy kolejny wdech. Mimo prób, które mężczyzna podejmował, wciągane powietrze zdawało się nie wystarczać – jakby klatka piersiowa była przygniatana niewidzialnym ciężarem.

Zacisnął dłonie na podłodze, szukając oparcia, ale nagłe drętwienie lewej ręki odebrało mu siłę. Palce rozprostowały się same, bez jego woli, jakby ciało kapitulowało. W uszach słyszał własny puls – chaotyczny, nierówny rytm, który stawał się coraz cichszy.

Obraz przed oczami zaczął falować. Niewyraźne kontury gabinetu rozmywały się, a światło z lampki biurkowej migotało w jego świadomości, raz przygasając, raz rozświetlając zamierające myśli. Wydawało mu się, że jeszcze ją widzi — kobietę, która przed chwilą wyszła. Próbował coś powiedzieć, zawołać jej imię, ale jedyne, co wydobyło się z jego ust, to chrapliwy, urwany dźwięk.

Potem zapadła cisza. Skóra stała się obojętna na chłód podłogi, a ból w klatce piersiowej zaczął ustępować, zmieniając się w dziwne pulsowanie.
Przez moment miał jeszcze wrażenie, że owionął go chłodny podmuch powietrza i że słyszy czyjeś ciche, delikatne kroki. Jednak poczucie to rozmyło się, gdy oczy przymknęły się mimowolnie pod naporem zmęczenia i mężczyzna zaczął zapadać się w ciemność – ciepłą, kojącą, a jednocześnie niepokojącą.

Książka, którą strącił, upadając, otworzyła się na stronie zatytułowanej „Zamiast przedmowy". Był to jedyny w swoim rodzaju, szczególny egzemplarz. Zawierał przesłanie, którego czytelnicy nie znajdą w żadnym innym tomie z nakładu właśnie powstającego w drukarni.

Były to słowa, które wypłynęły z jego serca, a  podczas ostatecznej korekty, już na gorącej linii z wydawnictwem, uzyskały kształt wyznania skierowanego do tej, która przed momentem odeszła z jego życia.


Droga Julio,

Poradnik, który trzymasz w rękach, jest zapisem naszej prywatnej autoterapii par.

Pamiętasz tamten smutny czas, kiedy wszystko wydawało się walić? Moja choroba, kolejne wyniki badań, utrata władzy w nogach i bolesna świadomość, że nic ode mnie nie zależy... – wszystko wydawało mi się końcem. W mojej głowie zrodził się plan, którego nigdy Ci nie zdradziłem. Chciałem zakończyć moją egzystencję – po cichu, bez Twojej wiedzy, by oszczędzić sobie upokorzenia a Tobie ciężaru patrzenia na to. Szwajcaria, wspomagane odejście – to miała być moja ostatnia podróż. Myślałem, że w ten sposób uwolnię siebie od konieczności godzenia się z nieuchronnością losu, Ciebie od obowiązku opieki a nas oboje od bólu i powolnego rozpadu wszystkiego, co nas łączyło.

Los jednak napisał dla mnie inny scenariusz. Choroba się cofnęła. Odzyskałem władzę w nogach, a z nią szansę na nowe życie. Ale nie miałem odwagi, by powiedzieć Ci prawdę. Bałem się, że mój powrót do zdrowia – to, co powinno być powodem do radości – stanie się dla nas końcem. Że odejdziesz. Dlatego milczałem.

Zamiast tego postanowiłem działać, by Cię odzyskać. By naprawić to, co zniszczyły moje lęki, obsesje i egoizm. By stworzyć dla nas przestrzeń, w której oboje możemy być szczęśliwi.

Jako psychoterapeuta wiedziałem, że terapia par może zdziałać cuda – ale zdawałem sobie sprawę z faktu, że Ty nigdy byś się na nią nie zgodziła. Więc zastosowałem ją po cichu. Małymi krokami, subtelnymi zmianami, próbowałem wprowadzać we wspólne życie zasady, które miały nas zbliżyć. Nie zawsze było łatwo. Czasem czułem się jak oszust, ale byłem przekonany, że to jedyna droga.

A potem zrodził się pomysł  drugiej kliniki. Twojej. Ja już to wiem, a Ty dowiesz się w Wigilię, czytając umowę, że masz równe mojemu zawodowe miejsce – Twoją przestrzeń, którą ukształtujesz tak, jak będziesz chciała. Pragnę, żebyś czuła się równa mnie, żebyśmy razem mogli  wspierać się i budować coś większego. Zawodowo i prywatnie. To mój sposób na pokazanie, jak bardzo mi na Tobie zależy. Że zawsze tak było – choć nie potrafiłem tego okazać.

Dziś, kiedy patrzę na nas, wiem, że to wszystko miało sens. Że jest dobrze pomiędzy nami. Nasze życie jest inne, lepsze. Oboje odnaleźliśmy to, co kiedyś zgubiliśmy – siebie nawzajem. Ten poradnik jest zapisem tamtej drogi. Moją opowieścią o tym, jak można przywołać ponownie szczęście; nawet gdy wydaje się, że wszystko jest już stracone.

Przed nami, Julio, jeszcze wiele lat wspólnego życia. Wiem to. Bo to, co nas łączy, choć czasem bywa trudne i kruche, jest silne.

Zawsze Twój,
Ariel

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro