Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

45.

— Dlaczego mi nie powiedziałaś? — zapytał, gdy wreszcie przyszła do domu.

— O czym? — głos Julii zadrżał mimowolnie.

Ariel siedział przy biurku, przeglądając raz jeszcze raport z agencji. Gdy weszła do pokoju, utkwił spojrzenie w oczach żony, starając się wybadać jej nastrój.

Był ciekaw, jak kobieta zareaguje, gdy on podzieli się z nią swoimi wątpliwościami.

Miał przed sobą dossier tego Starosielskiego. Większość zawartych w raporcie informacji nie budziła jego zastrzeżeń: młody psycholog z kilkuletnim stażem, dobrą przeszłością zawodową, bez problemów z etyką czy prawem. Zatrudniony na kontrakcie w jednej z powszechnie znanych korporacji.
Dawny kolega Julii ze studiów, aktualnie współpracujący z nią i Darią na rzecz fundacji prowadzącej świetlicę dla dziewcząt.

Z pewnością praca w „Ad astra" dałaby mu kolejny mocny punkt w CV i doświadczenie, jakie trudno byłoby zyskać gdzieś indziej.

Klasyczna droga zawodowa młodego psychologa. Poszukującego znaczenia, doświadczenia, pieniędzy i sensu w życiu. Nic dziwnego ani podejrzanego. Gdyby nie jedna, jedyna informacja...

I właśnie to Ariel chciał wyjaśnić i uściślić.

Czy mu się wydawało, że Julia wygląda na winną? Drżący głos, nerwowo trzepoczące, przez sekundę czy dwie, powieki, chwilowe usztywnienie ciała zwróciły jego uwagę.

Wyćwiczony przez wiele lat w wyłapywaniu takich drobiazgów i odczytywaniu mowy ciała, powiedziałby, że to elementy świadczące o zaskoczeniu albo o poczuciu winy. A w tym konkretnym przypadku? Zaraz to ustali.

— Usiądź, proszę — wskazał jej fotel i odwrócił wózek tak, aby nie dzieliło ich biurko. — Popytałem trochę. Okazuje się, że z tym... Ireneuszem Starosielskim... znasz się, zresztą dość dobrze, z uczelni. Tak, jak mówiłaś — przyznał. - Ale nie mówiłaś — tu jego głos, napędzany irytacją, słyszalnie stwardniał — że łączył was związek. Pod sam koniec studiów.

— No i...? — wytrzymała jego oskarżycielskie spojrzenie. — Sam wiesz, że ten psychologiczny światek jest mały. Ludzie spotykają się i rozstają, wpadają na siebie na konferencjach, uczestniczą w tych samych projektach czy stażach...

— Ale to twój były! — Ariel lekko podniósł głos. — Rozstaliście się! Co prawda to było kilka lat temu, ale emocje... a przede wszystkim pamięć... często odzywają się nawet po długim czasie. Nie będzie ci to przeszkadzać? Jaką mogę mieć gwarancję, że wasza współpraca... i przede wszystkim dobro kliniki... nie ucierpi z powodu zdarzeń z przeszłości?! Poza tym nadal wyglądacie na zaprzyjaźnionych! Właśnie jego, a nie nikogo innego, wciągnęłaś do współpracy w tej fundacji „Róża"! I teraz chcesz go zatrudnić w klinice! Jaką mogę mieć gwarancję, że tamta studencka bliskość się nie powtórzy?

***

Dotąd z trudnością odpierała jego atak. Obawiała się tego, co mężczyzna tak naprawdę wie. Czy orientuje się w jej aktualnych poczynaniach? Czy nie zaczął jedynie od zarzutu dawno przebrzmiałego studenckiego romansu? A gdy Julia podejmie ten temat, on wyliczy argumenty świadczące o tym, że wie, jak wygląda jej teraźniejszy kontakt z Irkiem?

Ostatnie słowa Ariela i przypuszczający ton, jakim zostały wypowiedziane, uspokoiły ją. Roześmiała się. Trochę z ulgą, a trochę z maskującą ją irytacją.

„Jednak nie ma pojęcia... Bo gdyby wiedział, to ta rozmowa wyglądałaby zupełnie inaczej... A przypuszczać sobie może" - pomyślała. I, już spokojna, odwróciła kierunek dyskusji, bezpardonowo teraz atakując Ariela:

— A jest jakiś zakaz pracy z dawnym partnerem? I angażowania go do nowych rzeczy? Przyganiał kocioł garnkowi... Jak myślisz? Czy gdyby mi to przeszkadzało, gdybym nie potrafiła przejść do porządku dziennego nad nieudaną przeszłością, pracowałabym z tobą?

— Touche — mężczyzna skłonił głowę, jakby uznając jej wygraną.

A Julia ciągnęła:

— Spotykałam się z Irkiem kiedyś i teraz trochę współpracujemy, ale nie jest powiedziane, że wybiorę go na administratora kliniki. I powody osobiste nie mają tu nic do rzeczy! — zaperzyła się. — A jeśli zamierzasz oskarżyć mnie o niekompetencję czy nepotyzm, czy jeszcze coś gorszego, to lepiej się zastanów nad podstawami tych podejrzeń!

„Uff, udało się — myślała z ulgą. - Pójście w tę stronę spowodowało, że teraz to Ariel musi się tłumaczyć".

Chyba nigdy tak się nie cieszyła z własnej dorosłości i dojrzałości, jak właśnie w ostatnim półroczu. Gdy w trakcie rozmów z dawnym mentorem swobodnie mogła na niego podnieść głos, nawet krzyknąć, a on, poza wyrażeniem dezaprobaty czy niechęci, niczego nie mógł zrobić. Niczego nakazać, zakazać czy ukarać jej, jak niegdyś.

„Kiedyś za takie zachowanie wyciągnąłby surowe konsekwencje — pomyślała, przypominając sobie czasy sprzed dekady. - I nie byłyby one przyjemne".

Zadygotała mimowolnie, przypominając sobie niegdysiejsze zdarzenia. I pospiesznie postarała się wrócić myślami do dnia dzisiejszego.

„Teraz mogę to robić bezkarnie. Nawet jeśli Ariel uzna, że brak mi opanowania".

Mężczyzna uniósł pojednawczo dłonie:

— Ależ skąd, nie miałem tego na myśli — tłumaczył. — Po prostu, zainteresowało mnie... i zaniepokoiło... że...

— ... że zatrudnię kogoś z dawnej przeszłości tylko dlatego, że kiedyś coś mnie z nim łączyło? Nie patrząc na jego umiejętności ani na renomę kliniki?!

W sumie, gdy przekonała się, co Ariel ma jej do zarzucenia i uspokoiła, że nie ma to zbyt wiele wspólnego z rzeczywistością, nawet nieźle się bawiła całą sytuacją. Powstrzymała poczucie winy i wyrzuty sumienia, z obrony przeszła do ataku, obróciła zastrzeżenia Ariela przeciwko niemu samemu.

„Może lawirowanie pomiędzy przyjemnością a przyzwoitością nie jest takie trudne? — myślała. — Może to jedynie kwestia odporności psychicznej, konsekwencji w narracji i wprawy w ukrywaniu tego, co nie powinno wyjść na światło dzienne?"

***

Ariel z przyjemnością patrzył na zarumienioną z emocji twarz kobiety. Był z niej dumny. Julia stała się dojrzałą, doświadczoną dyskutantką.

„Może brakuje jej opanowania — odezwał się w nim mentor — ale potrafi się bronić i atakować".

Zauważył odwrócenie ról, ale nie widział w tym nic złego. Podjechał do kobiety, bez problemu sterując wózkiem, i wyciągnął ku niej otwartą dłoń:

— Pax, Julia — uśmiechnął się. — Przepraszam. Sama wiesz, jak to jest czasami, gdy człowieka poniosą emocje...

— Albo podejrzenia — oddała uśmiech i położyła dłoń na jego ręce. I dodała, nie potrafiąc odmówić sobie drobnej satysfakcji. — Szczególnie nieprawdziwe i niesłuszne.

— Wybacz, poniosło mnie... — lekko uścisnął jej palce.

Słysząc z jego strony słowa przeprosin, rzadkie, bo Ariel nie lubił się kajać, w dalszym ciągu czuła zdziwienie. Mniejsze co prawda niż pół roku temu, ale jednak. Postanowiła iść za ciosem:

— Jeśli masz zamiar posądzać mnie o niekompetencję czy złe zamiary, o krótkowzroczne patrzenie na szybki efekt bez wglądu w szerszą perspektywę — zaczęła spokojnie — to może dajmy sobie spokój z moją działalnością w klinice. Nigdy nie chciałam wielkiego biznesu ani poważnego stanowiska. Wracasz do zdrowia. Możesz równie dobrze wrócić do zarządzania swoimi sprawami, a ja się odsunę i zajmę czymś innym. Współpracą z fundacją Darii czy pracą w szkole...

Zakończyła równie spokojnie, jak zaczęła. Uświadomiła sobie, że to prawda. Nigdy jej celem życiowym nie była praca w biznesie ani zarządzanie czymkolwiek więcej niż własną karierą. Przyjęła na siebie obowiązki asystentki i zastępczyni Ariela, bo...

„Ariel kazał" — pojawiło się w jej myślach hasło sprzed lat.

To, które skutecznie blokowało inicjatywę każdej z nich trzech: jej, Darii i Marty, wtedy jego podopiecznych. I które przez lata stanowiło bezapelacyjne uzasadnienie wszelkich poleceń wydawanych przez psychologa.
Wtedy tak. Ale już nie. Bo wyrosła i wyrwała się spod jego władzy.

„Nigdy więcej »Ariel kazał« nie będzie stanowiło ani dyrektywy, ani uzasadnienia" - pomyślała, tłumiąc satysfakcję.

***

Podobała mu się jej stanowczość. W ogóle wszystko mu się w niej podobało. Że jest ciepła, szczodra, życzliwa i troskliwa. Że potrafiła mu zaasystować do tego stopnia, że łapała jego myśli w lot, a czasem wypowiadała je, zanim on je wyartykułował. Że wielkodusznie spuściła zasłonę milczenia na przeszłość i została z nim, żeby pomóc. I robiła to świetnie.

Ale cóż to? Dlaczego nagle Julia popatrzyła na niego zupełnie inaczej niż przed chwilą? Uśmiech zniknął z jej twarzy, a zastąpił go wyraz podejrzliwości?

Kobieta utkwiła badawcze spojrzenie w jego oczach.

— A skąd właściwie wiesz, że Irek to mój były z dawnych, studenckich czasów? I że teraz z nim współpracuję? Na pewno nie dowiedziałeś się tego od swoich znajomych. Bo obracaliśmy się w zupełnie innych sferach towarzyskich. Tamten związek był krótki, dawno temu i w zupełnie innym mieście. Praktycznie bez znaczenia. Nie było powodu, żeby ktokolwiek z twoich znajomych o nim wiedział, a jeśli nawet, to żeby ci o tym mówił... — zaczęła ostrożnie.

Ale w miarę, jak formułowała słowa, jej ton się zmieniał. Najpierw brzmiała w nim czysta ciekawość, potem zakiełkowało podejrzenie, a na koniec stawał się coraz bardziej oskarżycielski:

— Skąd to wiesz, Ariel? Czy ty... mnie... kazałeś śledzić?!

***

Myśl, którą wyartykułowała przed momentem, była absurdalna. I nigdy sama z siebie nie przyszłaby jej do głowy. Ale znała tego mężczyznę od wielu lat. Pamiętała różne jego zagrywki z dawnych czasów. W jaki sposób myślał i reagował. Co potrafił zrobić i do czego się posunąć, żeby zrealizować zamierzenia, które wygenerował jego chyba nigdy nieodpoczywający umysł.
I jak mało, a w zasadzie prawie nic, nie znaczyły dla niego podstawowe zasady społeczne, czy moralne.

Teraz gdy znała bazę dawnych i aktualnych klientów kliniki, nagle połączyła informacje. Chwilową ulgę, że mężczyzna nie dowiedział się o jej romansie, przesłoniła ogromna uraza i poczucie krzywdy:

— Ariel?! — domagała się odpowiedzi. — Powiedz, że się mylę...

Ostatnie słowa wypowiedziała prawie błagalnie. Nie chciała uwierzyć w podejrzenie, które właśnie zakiełkowało w jej myślach.
Patrzyła na mężczyznę, który przez moment dotrzymywał jej pola spojrzeniem, ale za chwilę spuścił wzrok. To jej wystarczyło.

Potworny ból opanował jej ciało. Miała wrażenie, że jakiś ciężki kamień przygniótł płuca, bo poczuła silny opór przy oddychaniu. Serce najpierw tłukło się jak oszalałe, a później jakby przestało i zamarło.
Zrobiło jej się zimno. Patrzyła na niego oskarżycielsko, ale już w zasadzie nie domagała się odpowiedzi. Wiedziała.

— Daj... mi... ten... raport... — zażądała, z trudem formułując to jedno, krótkie zdanie.

Cisza, która zapadła po jej słowach, wydawała się tak gęsta, że można by ją kroić nożem. Otoczyła ich oboje duszącym woalem. Julia poczuła, że dłużej nie wytrzyma.

Musiała wyjść! Już! Natychmiast! Mimowolnie przycisnęła dłoń do piersi, jakby ten ruch mógł jej pomóc w oddychaniu. Poderwała się:

— Nie mogę! Duszę się... — wyartykułowała z trudnością, obrzuciła go jeszcze jednym oskarżycielskim spojrzeniem i wybiegła z gabinetu.

Starała się nie słyszeć spolegliwego:
— Julia! Zaczekaj!

Nie widziała też, co się wydarzyło, gdy minęła próg pomieszczenia i zniknęła w korytarzu.

***

Poczuł, że ją traci. Bezapelacyjnie. Skupiony na gwałtownej reakcji kobiety i na jej nagłym wyjściu, dopiero po chwili zrozumiał, co się stało w międzyczasie. Przypomniał mu o tym ból nóg, nagle zmuszonych do nagłego wysiłku.

W tym momencie nieporozumienie z Julią spadło na któryś z dalszych planów.

Stał! Sam! Bez podparcia! Na drżących, co prawda, ale własnych nogach. I o własnych siłach. Nie zarejestrował, kiedy się to stało i w jaki sposób. W ferworze sytuacji musiał podeprzeć się rękoma i przenieść ciężar ciała na nogi. A te ni z tego, ni z owego, widocznie sterowane jakimś imperatywem jego podświadomości, same z siebie stanęły na wysokości zadania.

Widocznie chciał za nią pobiec. Tak bardzo, że natura zrobiła swoje.

Poczuł jednocześnie euforię i przestrach. Dumę i ulgę, że specjaliści mieli rację, i lęk, że to tylko jakieś złudzenie i że za moment wszystko zniknie.
Stał więc w bezruchu, próbując skoncentrować się na tu i teraz, na doświadczaniu tej konkretnej chwili. Później jego łydki zaczęły drżeć coraz silniej i opadł na siedzenie wózka.

Potrzebował odpocząć. Psychicznie i fizycznie. Po tym, co się stało przed momentem, po gwałtownej scenie z Julią, po... wszystkim.

Odczekał kwadrans, aż stopy, łydki i uda odpoczną po nagłym i niespodziewanym wysiłku i spróbował jeszcze raz. Tym razem powoli i ostrożnie, modląc się do wszelkich znanych sobie bóstw, aby sytuacja sprzed chwili potrafiła się powtórzyć.

Skoncentrował się. Zsunął stopy z podnóżka i postawił na podłodze. Delikatnie. Już samo to sprawiło, że zachciało mu się płakać. Pochylił tułów do przodu. Oparł dłonie na poręczach wózka i, wspierając się na nich, przeniósł na ręce cały ciężar ciała. Wysunął biodra i miednicę do tyłu a górną część tułowia mocno do przodu, starając się balansować całym ciałem w celu utrzymania równowagi.

Pomyślał błyskawicznie „Boże, spraw...", wsparł stopy o podłoże, napiął łydki i uda i....

Stał! Znowu! Na własnych nogach! Niepewnych i drżących, ale utrzymujących go w pionie!

Trwało to zaledwie kilkadziesiąt sekund, a później znów opadł, wyczerpany, na siedzenie wózka. Ale dla niego był to wyczyn godny zdobycia Mount Everestu.
Odetchnął głęboko i, jednocześnie zachwycony i przerażony, dał upust przepełniającym go silnym emocjom i rozpłakał się jak dziecko.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro