Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

( 15 ).

Minął rok odkąd Sabrina mieszka na wsi,wreszcie zrealizowała swoje marzenie o posiadaniu  własnej kancelarii i jako pani prawnik udziela porad.
Jej nazwisko znane i cenione jest w okolicy a klientów zgłaszających się do niej jest coraz więcej.
Do pomocy zatrudniła Klaudie która pomaga jej przy papierologii.

Po skończonej pracy Sabrina wsiadła do samochodu,wstąpiła jeszcze do sklepu po zakupy.
Gdy wychodziła z niego zaczepił ją  obcy mężczyzna.

-Niech pani uważa na siebie,Leon uciekł z więzienia.

-Skąd pan to wie.Czy to jakiś żart?

-Ostrzegałem,do widzenia.
Skłonił się zdejmując kapelusz po czym wsiadł na konia i odjechał zostawiając smugi kurzu za sobą.

Zdenerwowana szybko ruszyła do auta by jak najszybciej znaleźć się w domu.

Marek zobaczył z daleka wóz żony i wyszedł przywitać się z nią.Gdy wysiadła padła w jego ramiona trzęsąc się .

-Co stało się kochanie-spójrz na mnie?

-Leon on,on....

-Mów bo zaczynam się martwić.

-Uciekł i chce mnie zabić,napewno mnie zabije. Muszę się ukryć i wyjechać daleko.

-Niemożliwe ale kiedy,skąd to wiesz?

-Dowiedziałam się dziś, boję się wyjedźmy do miasta tam nas nie znajdzie.

-Nie,tu jest nasz dom i praca.Myślę że już go szukają i wkrótce złapią.Choć idziemy do domu ,musisz się uspokoić.

Sabrina po wypiciu melisy zasnęła,Marek skontaktował się z kapitanem policji który potwierdził słowa jego żony.

-Chce ochrony,wie pan co zrobił mnie i co może zrobić mojej żonie.

-Nie mam ludzi na tą chwilę,są urlopy więc chyba pan rozumie.

-Nie nie rozumie,do widzenia.

Wkurzony odłożył telefon który po chwili zaczął dzwonić,odebrał mimo że to anonim.

-Halo kto mówi?

-Twój największy wróg,patrz za siebie a może uda wam się nie zginąć-zaśmiał się głos po drugiej stronie.

-Ty bydlaku i tak zgnijesz w więzieniu.

-To się okaże.
Przez chwilę było słychać śmiech a potem sygnał kończący połączenie.

Marek zaczął chodzić po pokoju w tą i z powrotem niewiedząc co zrobić.Wiedział że na policję niema co liczyć.
Zadzwonił do swojego wuja informując go o wszystkim.

Gdy nastał wieczór Marek poszedł zamknąć wrota od stodoły,usłyszał szelest za sobą.Gdy chciał się odwrócić poczuł uderzenie w głowę i padł na ziemię.

W tym samym czasie.

Sabrina martwiła się o męża który powinien  już dawno wrócić.

-Mam złe przeczucia-powiedziała patrząc na dziadka.-Panie Antku czy może iść pan i sprawdzić co z  Markiem,powinien już tu być.

-Już idę a wy zamknijcie dobrze drzwi-powiedział do reszty domowników.

Pan Antek  szedł z latarką w ręku i z karabinem,nigdzie nie zauważył Marka.Gdy podszedł do wrót zauważył na piasku ślady krwi .
Ruszył biegiem  krzycząc  i waląc w drzwi.

-Niema go,kurwa niema.

Sabrina słysząc te słowa złapała się za głowę i upadła by gdyby nie dziadek stojący obok niej.
Zdążyła usłyszeć tylko zanim straciła przytomność.

-Dzwoń po pogotowie.

Po jakimś czasie zabrano Sabrine do szpitala.Nadal była nieprzytomna gdy zabrano ją na salę i podłączono do kroplówki.
Dziadek czuwał przy wnuczce trzymając za rękę.
Otworzyła oczy widząc znajomą twarz.

-Co mi się stało,gdzie jestem?-zapytała.

-W szpitalu moje dziecko,zemdlałaś -odpowiedział dziadek.

-A Marek gdzie on jest,znaleźliście go?-zaczęła głośno płakać przypominając sobie co się wydarzyło.

-Policja szuka.Teraz masz dbać nie tylko o siebie ale i o dziecko które nosisz w sobie.

-Co?

-Tak,będziesz mamą dlatego proszę nie denerwuj się.Wszystko będzie dobrze,niedługo twój mąż do nas wróci.

-Mam taką nadzieję,niedam rady bez niego żyć zwłaszcza gdy wiem że będzie ojcem-położyła dłoń na jeszcze płaskim brzuchu.

-Musimy w to wierzyć,musimy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro