36.
- I co teraz? - uniosła głowę i popatrzyła na niego.
Emocje opadły. Tulili się do siebie przez dłuższą chwilę, ale w końcu Marek wstał, założył spodnie i podszedł do barierki.
To w zasadzie nie była barierka, tylko zabudowana szklana ścianka wysokości połowy dorosłego człowieka.
Popatrzył na nocną panoramę Warszawy:
- Z czym? - zaczął myśleć, że przed chwilą popełnili błąd.
Pragnienie, które ich opętało, spowodowało niedawną lawinę. Musiał uczciwie przyznać, że z Anką było cudownie. Dawno nie czuł się tak spełniony, jak przed chwilą. Ale teraz emocje ucichły a do głosu doszedł rozum.
Anka po pierwsze była jego podwładną, po drugie... i ważniejsze... żoną Stawickiego. Tego samego Stawickiego, rekina IT, który teraz rozwijał firmę na światowym rynku; którego firma miała robić program dla agencji i jej filii; który gdyby się dowiedział o sytuacji przed chwili, z pewnością zadziałałby mocno i dobitnie. I ze szkodą dla Marka.
Już raz Marek przestraszył się Stawickiego. Potem, odważny bufonadą młodego człowieka, wmówił sobie, że ewentualny romans z Anką nie zaszkodzi mu w niczym. No bo cóż ten Stawicki mu może... Ale teraz, już po wszystkim dotarło do niego, w jaką kabałę się wpakował. Sam, na własne życzenie.
- No... - zająknęła się, zdziwiona jego tonem. - Z nami....
Odwrócił się do niej i pomógł jej wstać. Teraz to ona zbierała pospiesznie ubrania, rozrzucone na terakotowej podłodze.
- Było miło. - przyznał. - Zdaje się, że oboje mieliśmy korzyść z dzisiejszej przygody, prawda?
Anka zamarła. Marek powiedział to życzliwie, ale bez większego ciepła w głosie; bez żaru, który tak niedawno przepełniał ich oboje.
- Z przygody? - powtórzyła jego ostatnie słowa.
- Tak. - potwierdził. - Jeśli chodzi o mnie, to chętnie będę ją kontynuował. Mamy przecież możliwości: po pracy u mnie, w hoteliku albo u ciebie... Przynajmniej, dopóki nie wróci twój mąż..
Przymknęła oczy. Poczuła obrzydzenie do samej siebie. Dotarło do niej, co właśnie zrobiła. Zdradziła męża i to z kimś, dla kogo nie było to niczym wielkim. Ot, przygoda.
Nigdy się nie zastanawiała nad zdradą, romansem, jak zwał tak zwał. Nigdy nie widziała się w roli zdradzającej żony.
Ale gdyby kiedykolwiek miała wyobrazić sobie taką sytuację, to z kimś, z kim połączyłaby ją wielką miłość. A nie ot, tani romans na boku. Zrobiło jej się niedobrze:
- Idź już.... - zabrzmiało żałośnie. Odkaszlnęła i powtórzyła głośniej:
- Idź już. Proszę....
Teraz zabrzmiało bardziej stanowczo. Mężczyzna popatrzył na nią ze zdziwieniem:
- Jesteś pewna? Bo wiesz, możemy jeszcze dać sobie trochę przyjemności....
Pokręciła głową. Modliła się w duchu, żeby Marek nie przedłużał. Nie wiedziała, na jak długo starczy jej opanowania:
- Jestem pewna. To, co... przed chwilą.... nie powinno było się stać. To był błąd.
Miała nadzieję, że jeśli powtórzy to wystarczającą ilość razy, to sama w to uwierzy.
Marek pozbierał swoje rzeczy i podszedł, chcąc ją pocałować. Uchyliła się. Zdziwił się, ale nie próbował ponownie. Uśmiechnął się tylko do niej na pożegnanie i wyszedł.
Upewniła się, że to zrobił i zamknęła za nim drzwi. A później pobiegła do najbliższej toalety.
Torsje targały nią przez dłuższą chwilę. Ale jak miały nie targać, jeśli za każdym razem, gdy pomyślała o sytuacji przed chwili, znów robiło jej się niedobrze?
Było jej zimno. Okryła się kołdrą z pierwszej dostępnej sypialni i zwinęła się na kanapie w salonie.
Nie czuła się na siłach nocować w małżeńskiej sypialni. Nie po "przygodzie", jak ją lekceważąco nazwał Marek.
"Nie, nie Marek... - poprawiła się. - Maciejewski". I tak odtąd postanowiła o nim myśleć.
Skulona, owinięta kołdrą, nadaremnie próbowała się rozgrzać. Kilkukrotnie jeszcze biegała do toalety, czując mdłości na wspomnienie niedawnej sceny i wracała za każdym razem bardziej wymęczona.
Za którymś razem wzięła również koc elektryczny, żeby wreszcie poczuć odrobinę ciepła.
Udało się. Wymęczenie organizmu, do spółki z ciepłem stopniowo ogarniającym wreszcie jej ciało osiągnęło sukces i Anka zasnęła.
Spała nierówno, męcząco, urywanie. Raz jej było zimno, raz gorąco. Śniły jej się jakieś głupoty na zmianę z koszmarami o podłożu erotycznym. Wydawało jej się, że jest z Markiem i przeżywa miłe chwile, a później Marek zmieniał się w Wiktora, który karał ją za niewierność.
Kiedy się obudziła, było już przedpołudnie a obok kanapy na podłodze leżała kołdra i koc elektryczny.
Czuła się połamana, niewyspana i skacowana moralnie. Najchętniej wpełzłaby w mysią dziurę i skupiła się w jej najciemniejszym i najgłębszym kącie.
Ale właśnie dlatego postanowiła wziąć była za rogi. Zjadła lekkie śniadanie, wzięła prysznic i pojechała, pierwszy raz od dawna, do fitness clubu. Zaliczyła dość energiczne zajęcia grupowe, później jeszcze poćwiczyła indywidualnie i popływała w basenie. Na koniec zażyczyła sobie masaż i kiedy wyszła po trzech godzinach, czuła się jak nowo narodzona.
Tego popołudnia jeszcze odwiedziła ulubiony salon piękności; poprawiła fryzurę a kosmetyczka zajęła się jej twarzą.
Z każdym kolejnym zabiegiem jej pewność siebie wzrastała. Od lat nauczyła się, że dobry wygląd nie tylko poprawia jej samoocenę, ale również stanowi swego rodzaju zbroję przeciwko światu. A w poniedziałek będzie potrzebowała silnej zbroi, żeby stawić czoła Maciejewskiego i Wiktorowi.
***
Natalia miała niedzielę wolną od studiów i telefonu. Wczoraj napisała dwa egzaminy i postanowiła to uczcić, jednocześnie spędzając ten dzień z Romkiem.
Zaplanowała niedzielne wyjście do kina z synem i później jakiś obiad na mieście, wraz z dużym deserem. Janka miało nie być. Dość mętnie się tłumaczył z konieczności wyjazdu na jakieś targi czy szkolenie.
- Nie ośmieszaj się - parsknęła. - Targi w niedzielę? Lepiej już nic nie mów, uszanuj moją inteligencję. I swoją też.
Mąż naburmuszył się:
- Możesz jechać ze mną, jak chcesz! Zobaczysz, że nie kłamię! - fuknął urażony. - O co ty mnie podejrzewasz?!
- O nic, czego dotąd byś nie zrobił. - skrzywiła się lekko:
- Ale wyjaśnijmy sobie coś raz na zawsze: mnie naprawdę już nie interesuje, co robisz i z kim. Bylebyś na razie zachowywał dyskrecję przed Romkiem, naszymi znajomymi i rodziną.
Wydawało jej się, że postawiła sprawę jasno. Dlatego zdziwiła się, że mąż postanowił jednak spędzić niedzielę z nimi. Nie była zadowolona:
- No, przecież miałeś jechać na... targi ... - prawie wypluła to słowo.
- Ale nie podobało ci się, że będę zajęty w niedzielę. A poza tym pomyślałem, że spędzę ten dzień z wami. Dawno nie robiliśmy nic wspólnie. - tłumaczył mężczyzna.
Przyjrzała mu się. Wyglądał mizernie i chyba schudł ostatnio. Jeszcze niedawno zaniepokoiłaby się jego wyglądem i stanem zdrowia. Wróć, mimo wszystko teraz też się zaniepokoiła:
- Co się dzieje? - zapytała. - Miałeś mieć zajętą niedzielę.
- Nie chcę was stracić. - odparł. - Pomyślałem, że jednak nie pojadę na targi i zostanę z wami. Zrobimy coś wspólnie.
Patrzyła na niego i żal nią targał:
- Teraz? Janek, nie chcę być tą zołzą, która ciągle mówi "nie". Ale po co? Teraz, kiedy już wszystko pomiędzy nami skończone?
Mówiła spokojnie, tłumacząc, jak dziecku. I myślała sobie, jakie to niesprawiedliwe. Jeszcze pół roku temu, gdyby zaproponował wspólną niedzielę, skakałaby do góry z radości. Janek był ciągle zajęty. Często nie było go w domu, nawet w weekendy. Tłumaczył się obowiązkami wobec klientów, koniecznością pracy w warsztacie, udziałem w targach czy imprezach branżowych.
"A ja, głupia, wierzyłam" - wyrzucała sobie.
- No właśnie nie chcę, żeby pomiędzy nami było skończone. - odparł. - Kocham cię i Romka i chcę, żebyśmy nadal byli rodziną.
Przekonywał ją i prawie mu uwierzyła. Ale za moment przypomniala sobie te wszystkie słodkie słowa, które pisał do kochanki:
- Tamtej też tak mówiłeś? Jak ona znajdywała czas, żeby być z tobą w weekend? Jej mąż nic nie podejrzewał? - zainteresowała się.
- On często wyjeżdżał. I my... Nata, nie mówmy o tym! To skończone! Tamta relacja już nie istnieje! Nie rozumiesz?!
Chwycił ją za ręce i przyciągnął do siebie. Przez chwilę pozwoliła mu na to, raz jeszcze chłonąc energię silnych ramion, w które tak bardzo lubiła kiedyś się wtulać. A później westchnęła i odsunęła się:
- Nie rób tak. - powiedziała łagodnie. - Janek, zrozum, między nami naprawdę skończone. Zbyt dużo złego się zadziało. Na zbyt dużo sobie pozwoliłeś. A może i ja ci pozwoliłam, ufając i nie sprawdzając... Tak czy inaczej, to już naprawdę koniec. Nic nie będzie z tego małżeństwa. Jeśli chcesz, to chodź z nami. Ale dla Romka, nie dla mnie.
Spędzili tę niedzielę razem. Byli w kinie na którejś odsłonie filmu o superbohaterach a później na obiedzie w ulubionej restauracji syna. Zachowywali się jak zgodna rodzina.
Romek był wniebowzięty, Janek udawał dobrego ojca a Natalia odliczała w duchu minuty do powrotu do domu.
Kiedy Romek zajął się czymś w swoim pokoju a rozanielony Janek usiadł na kanapie, zaczęła:
- Nie możemy tak robić. Nie możemy dawać mu złudnej nadziei.
Mąż popatrzył na nią z uśmiechem:
- Dlaczego nie możemy? Właśnie możemy. Ja już cię nie zdradzam, ty możesz zapomnieć i nadal będzie tak, jak dawniej.
Natalia zirytowała się:
- Posłuchaj mnie raz na zawsze. Nie będziemy razem. Już nigdy. Albo się uspokoisz i przyhamujesz te dyrdymały o wspólnym życiu i rodzinie, albo już teraz składam pozew o rozwód.
Ale później, nocą, gdy zamknęła się w sypialni, zaczęła się zastanawiać nad tym wszystkim.
Romek był dziś przeszczęśliwy, że w trójkę spędzali czas. Janek nie ukrywał, że chętnie wróciłby do dawnych układów. A ona? Czy ma prawo robić taką rewolucję dorastającemu synowi?
Szczególnie, że... Westchnęła. No właśnie. Szczególnie, że najprawdopodobniej, jeśli doprowadzi do rozwodu, w ostateczności będzie sama musiała się z tym mierzyć. Bo znajomość z Łukaszem pewnie prędzej czy później się zakończy.
A ona zostanie sama, prawdopodobnie z mającym pretensje synem, możliwe że buntowanym przez ojca.
"Może zostawić wszystko tak, jak jest? - dumała. - W końcu teraz w domu jest naprawdę w porządku. Janek się stara, dla mnie i dla Romka, obiecuje mi że już nigdy.... Czy mam prawo to psuć? Czy mam prawo dla swojego ulotnego, chwilowego... bo pewnie takie się okaże... szczęścia psuć to, co jest? Szczególnie, że naprawdę teraz jest spokojnie. Nie jestem szczęśliwa, ale..."
Z takimi myślami biła się przed zaśnięciem. Do tego Łukasz prawie przez cały dzień milczał, wysłał tylko dwa smsy rano i wieczorem, informujące, że będzie poza zasięgiem.
Kiedy już prawie przekonała samą siebie, że nie powinna jednak stawiać swojego szczęścia nad szczęściem dziecka, mężczyzna odezwał się. W serii smsów informował, że strasznie za nią tęsknił i dopytywał się, czy mogą się jutro spotkać. Potwierdziła.
***
Następnego dnia, gdy wychodziła z pracy, Łukasz czekał. Odkleił się od ściany na jej widok i uśmiechnął się szeroko:
- Witaj, cherie. - mruknął. - Dużo mnie kosztuje, żeby już tutaj nie wziąć cię w ramiona.
Pomknęli do "swojego" skwerka. Gdy tylko pierwsze budynki zasłoniły ich od strony ulicy, mężczyzna wziął ją za rękę i przystanął:
- Nie mogę czekać. - mruknął. Objął ją i pocałował. Oddała mu pocałunek z żarem, godnym nastolatki. W jego ramionach poczuła się chciana, kochana i bezpieczna, nawet jeśli nie zniknęły wszelkie wczorajsze wątpliwości.
- Wybacz, że wczoraj mało się odzywałem. Szukaliśmy kogoś i musiałem być w Kompu. Tam, gdzie nie wnosi się żadnych zabawek elektronicznych. - prosił, jednocześnie zatapiając twarz w jej włosach.
- Spoko. Jak cię znam, to sam pewnie ustaliłeś te zasady? Że bezpieczeństwo ponad wszystko?
Uśmiechnął się i przytaknął:
- Brakuje mi cię, cherie. Tak na codzień. Żebym mógł się przy tobie budzić po wspólnej nocy, zrobić ci poranną kawę, spotkać się po pracy, wspólnie spędzić czas a później wrócić do domu i kochać się z tobą przez długie, spokojne, nocne godziny.
Kiedy doszli do "swojej" ławki, pociągnął ją tak, że usiadła mu na kolanach. Już od dawna nie zastanawiała się, czy takie zachowanie wypada ludziom w ich wieku. Po prostu cieszyła się jego obecnością. Te pół godziny to wszystko, co mogła mieć, bez komplikowania życia prywatnego.
- Nie jestem szczęśliwy, że wracasz co wieczór do domu, gdzie mieszka twój mąż. - ciągnął Łukasz. - Kiedy pomyślę, że to on jest ostatnią osobą, która cię widuje przed snem i pierwszą, którą widzisz po obudzeniu... Cherie, tęsknię za tobą.
Mówił łagodnie ale w jego głosie słychać było determinację:
- Obiecałem, że się dostosuję i wezmę tylko tyle, ile mi dasz. I to robię. Ale chciałbym móc bywać z tobą na imprezach u moich znajomych, wyjechać na weekend, robić wspólnie zakupy i wracać do ciebie po trudnym dniu. Masować ci kark, gdy się zasiedzisz nad podręcznikiem czy podać ci kawę, gdy szykujesz się do zajęć.
Malował przed nią cudowny obraz: sielski, anielski, przepełniony spokojem i taką codzienną zwyczajnością. Taka, od jakiej odwykła przez ostatnie lata. Aż westchnęła, tak kusząca była ta wizja. A mężczyzną, trzymając ją za rękę i bawiąc się jej palcami, kontynuował:
- Wiem, że to niemożliwe, przynajmniej teraz. I naprawdę nie chcę wywierać na tobie presji...
- Pojedź ze mną pojutrze do Lublina! - przerwała mu:
- Na trzy dni. Mam kontrolę w tamtejszym oddziale agencji.
Widziała, jak zaświeciły mu się oczy:
- Mówisz serio? - upewniał się. Kiwnęła głową:
- Wyjeżdżam w przyszły poniedziałek rano. Wracam planowo w środę wieczorem. Chyba, że podczas kontroli wyjdzie coś, co trzeba będzie zbadać. Wtedy powinnam zostać do piątku.
Tłumaczyła i czuła, jak jego dłoń zaciska się na jej palcach. Oczy mężczyzny rozgorzały ciepłym spojrzeniem:
- Zrobię wszystko, żeby z tobą pojechać. Na tydzień może nie, ale na te pierwsze trzy dni jak najbardziej. - obiecał.
***
Wzięli dwa pokoje. Obok siebie. Ona miała większy pokój, on za to całkiem przyjemny balkon.
- Szkoda, że nie ma drzwi pomiędzy pokojami - mruknął, pomagając jej wnosić bagaże.
Żeby nie budzić plotek, Natalia kupiła sobie bilet na pociąg. Ale pojechała samochodem z Łukaszem.
Czuła się jak na wycieczce z ukochanym mężczyzną. Łukasz prowadził bezpiecznie a jego roześmiane oczy, które co i raz kierował w jej stronę, wyraźnie mówiły, jak bardzo cieszy się z nieoczekiwanego wspólnego czasu.
- Ale i tak jestem zachwycony. Mam cię dla siebie przez całe trzy dni.
Uwielbiała, gdy przygarniał ją swoim stanowczym ruchem ramienia. Gdy zatapiał twarz w jej włosach. Gdy całował delikatnie lub mocno, w zależności od sytuacji. I gdy pieścił ją zręcznymi ruchami dłoni i ust, gdy wchodził w nią dokładnie wtedy, gdy była gotowa i gdy szczytował, patrząc na nią półprzytomnie.
Natalia podjechała do lubelskiej siedziby agencji. Duży budynek, w którym się mieściła, stał niedaleko dworca. Było tam sporo firm i instytucji, a agencja, największa z nich, zajmowała cały długi parterowy korytarz. Jak to zwykle bywa w takich sytuacjach, wypiła kawę z prezesem, omówiła zakres kontroli i poprosiła o przygotowanie odpowiednich dokumentów.
Prezes zapoznał ją z pracownikiem odpowiedzialnym za dział kontroli:
- Pan Michał wszystko pani wytłumaczy i udostępni - obiecywał prezes.
Prezesa Natalia znała od czasu któregoś ze szkoleń w centrali agencji. Pana Michała, młodego człowieka koło trzydziestki, jeszcze nie. Był sympatyczny i otwarty na jej prośby i sugestie. Proponował ("pewnie na prośbę prezesa" - pomyślała Natalia) wyjście na obiad, oprowadzenie po mieście i kilka innych atrakcji, od których Natalia się grzecznie wymówiła.
Obiad zjadła w barze przy agencji a po zakończeniu pracy spieszyła się do hotelu.
Niestety, Łukasz był zajęty. Żeby wziąć te kilka dni niespodziewanego urlopu, musiał trochę pracy zabrać z sobą. W swoim pokoju rozstawił dwa laptopy: jeden normalny, cienki i lekki a drugi sporo większy i podpięty do jakichś czarnych plastikowo - metalowych urządzeń. Jedno nawet miało antenkę :)
Ten drugi laptop każdorazowo chował do walizki, która ej się kojarzyła z pancerną: metalowa, zamykana na kluczyk i dodatkowo na szyfr. Zainteresowało ją to.
- Ufam ci, cherie, ale nie ufam nikomu innemu. A zapanowanie kogoś obcego nad tym laptopem mogłoby przynieść wiele problemów - odparł spokojnie. - Nie mogę dopuścić do żadnego zaniedbania. Dlatego też zgłosiłem w recepcji, że nie potrzebuję sprzątania, a o ewentualnych potrzebach w tym zakresie będę informował na bieżąco.
Teraz usiadła na fotelu przy oknie i czekała, aż Łukasz skonczy. Uśmiechnęła się, widząc, jak marszczy brwi, czytając uważnie coś na ekranie laptopa.
Poszli na obiad a później na długi spacer, żeby poznać miasto. Pierwszy raz czuli się swobodnie.
"I tak... normalnie" - Natalia uśmiechnęła się do swoich myśli.
Chociaż nie, nie było "normalnie". Przywykłszy do kradzionych chwil, półgodzinnych pieszczot na parkowej ławce, spaceru alejkami wśród zieleni lub szybkiej kawy w niedalekiej knajpce, gdzie czasem spotkania rządzi zegarek, teraz wydawało się, że nie bardzo wiedzą, co zrobić z tak dużą ilością wolnego czasu.
Szczególnie ona. Właśnie popatrywała nieświadomie na zegarek, licząc upływ czasu, gdy Łukasz wziął ją za rękę i odpiął bransoletkę z czasomierzem:
- Dziś do wieczora, a w zasadzie do nocy, rozluźnij się. Ja będę pilnował twojego czasu.
I tak było. Przestała patrzeć na cyferblat, uspokoiła się, pozwalając sobie odpłynąć w świat "tu i teraz". Skupiła się na sobie i mężczyźnie obok, na tym, co zwiedzali i co ich zainteresowało. Chodzili po mieście do późnego wieczora. Zwiedzili wystawę w lubelskim zamku, najpierw zanurzając się w czasach złych i smutnych, gdy był więzieniem dla polskich bojowników w czasie II wojny światowej, a później patrząc z dumą na to, co się udało zrobić przy wykorzystaniu funduszy unijnych.
Zbiegali ze wzgórza zamkowego do najbliższego parku. Na Starym Mieście jedli lody i pili czekoladę.
Łukasz trzymał ją za rękę lub obejmował w każdym momencie, gdy było to możliwe. Puszczał ją tylko wtedy, gdy było to naprawdę konieczne. Często przygarniał ją i całował: w czoło, policzek, usta. Gdy stali przez dłuższą chwilę, oglądając uliczne występy jakiejś grupy młodzieżowej, objął ją od tyłu, dając poczucie bezpieczeństwa.
Znając go już trochę, nie dziwiła się, że doskonale wie, którędy powinni iść; jak zwykle sprawiał wrażenie, że ma gps-a w głowie. I że przez cały czas wzrokiem skanuje otoczenie pod względem bezpieczeństwa. Nie było to tak widoczne, jak na samym początku znajomości; niemniej dawało się zauważyć.
Do hotelu wrócili późno, zmęczeni, ale zachwyceni wspólnie spędzonym czasem.
"I co teraz?" - Natalia stanęła przed drzwiami swojego pokoju i niepewnie odwróciła się. Popatrzyła na mężczyznę stojącego dwa kroki od niej:
- Wejdziesz? - zapytała nieśmiało. Nie przywykła do zapraszania mężczyzn do swojej przestrzeni.
- A chcesz? - postąpił krok w jej kierunku. Jego gorące spojrzenie nie pozostawiało złudzeń co do pragnień Łukasza.
- Ch...chcę - powiedziała stanowczo i ujęła go za rękę. Żeby nie miał wątpliwości, gdy otworzyła drzwi, wciągnęła go za sobą.
Westchnął, przekraczając próg a za moment wziął ją w ramiona:
- Wreszcie będę mógł się tobą sycić na spokojnie, przez kilka dni. Delektować. Zbierać wspomnienia na czas, gdy wrócimy do Warszawy...
Westchnęła razem z nim.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro