Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

18.

Anka z satysfakcją oglądała mail, przesłany przez dział HR. Jej urlop został podpisany. Mogła spokojnie dokończyć w tym tygodniu zadania i od przyszłego poniedziałku była wolna. Swobodnie mogła lecieć z Wiktorem w sumie na dziesięć dni, co da jej dodatkowy czas na ugłaskanie męża na obczyźnie.

- Bardzo ci dziękuję - szczerze uśmiechnęła się do Marka, gdy ten, jak zwykle, zaszedł do niej po zakończeniu godzin pracy:
- Poprosiłam o tydzień, a ty wydałeś zgodę na 10 dni. Nie sądziłam, że po naszej ostatniej rozmowie...
Mężczyzna uśmiechnął się. Trochę sztucznie, trochę nieśmiało, jakby nie bardzo wiedział, co zrobić z tymi wyrazami wdzięczności:
- Szkoda by było, gdybyś odeszła. Musiałbym szukać nowego kierownika, znów kogoś przyuczać. -mruknął:

- Przez dziesięć dni jakoś sobie poradzę.... A ty będziesz miała czas popracować nad małżeństwem - przypomniał argument, którym się ostatnio posłużyła:
- Dokąd lecisz? - zainteresował się.
- Jeszcze nie wiem. To zależy od Wiktora. Wiem, że był w Nowym Jorku, w San Francisco, ma interesy w Dolinie Krzemowej. Ale też dogrywa jakiś kontrakt z firmą z Kanady. - opowiadała.

Skrzywił się lekko. Nie lubił, jak opowiadała o mężu. Wolała rozmawiać o niej:
- No, to baw się dobrze. A ten tydzień wykorzystaj na poukładanie spraw. - polecił.
"Bubek na horyzoncie" - pomyślała Anka, rozweselona zmianą tonu z Markowego na prezesowski.

***
Wracając do domu cieszyła, że powie mężowi o wspólnym wyjeździe. Skoczyła do dwóch ulubionych sklepów, kupiła sobie nową sukienkę, kostium kąpielowy i trochę fikuśnej bielizny, takiej jak Wiktor lubił: skąpej, koronkowej lub imitującej skórę, niewiele zasłaniającej i lub takiej, która daje pole do działania wyobraźni. Nie przepadała za gorsetami, ale ten, w kolorze skóry, z wieloma krzyżującymi się paskami, powinien się Wiktorowi spodobać.

Długo tym razem czekała. Mąż nie odbierał telefonów, nie odpowiadał na smsy. Wrócił dopiero po północy, kiedy zrezygnowana poszła do sypialni.
Słyszała, jak mężczyzna krząta się po dolnym poziomie mieszkania: w kuchni, łazience, pewnie też w salonie. Narzuciła peniuar i zeszła. Siedział w fotelu, z rękami opartymi na kolanach. Twarz miał zmęczoną i czuć było od niego alkohol. Skrzywiła się.
- Chodź do łóżka - ujęła go za rękę i poprowadziła.
- Nawet nie mam siły na prysznic - mruknął.
- To nic - szepnęła.

Poprowadziła go na górę, do sypialni, posadziła na brzegu łóżka i rozebrała. Obrzucił ją figlarnym spojrzeniem, ale nie skomentował. Nie wykonał też żadnego ruchu. Pozwolił ściągnąć sobie marynarkę, koszulę, spodnie i skarpetki.
Kiedy osunął się na łóżko, pociągnął ją za sobą:
- Moja mała, kochana żonka. Moje kociątko - teraz to ona była na dole, a on wznosił się nad nią, wpatrując pożądliwie w jej usta.
Mimowolnie oblizała wargi i rozchyliła je. Pod wpływem jego spojrzenia w podbrzuszu poczuła wibrujące oczekiwanie.

Długo nie czekała. Mężczyzna wpił się w jej usta jak najeźdźca; w tym pocałunku było więcej siły niż czułości; brał, nie pytając, czy może. A ona oddawała mu się całą sobą, poddając się jego gwałtownym pocałunkom, silnemu dotykowi dłoni, zdecydowanemu naporowi jego ciała.
Wibrowanie w podbrzuszu stało się niewiarygodnie silne:
- Proszę... - wyszeptała, ale wydawało się, że mężczyzna jej nie słyszy.
Sięgnął do szafki stojącej obok, wyciągnął pęk materiału i uniósł jej ręce nad głowę. Związał je w nadgarstkach, popatrzył na nią przez z moment i luźny koniec szarfy przyczepił do ramy łóżka.
- Jesteś moja, kociątko - mruknął, a następnie znów przemienił się w najeźdźcę, zdobywając kolejne terytoria jej ciała.
Gniótł, ściskał, podgryzał, chwilą i nawet dość mocno, a następnie wbijał się w nią gwałtownie, raz za razem, aż do spełnienia.
Później opadł na nią, bezsilnie i trwali tak przez dłuższą chwilę.

Chciała go przytulić, ale ręce nadal miała przywiązane do łóżka. "Znów będę miała siniaki" - pomyślała.
Nie przepadała za mocnym seksem, ale znosiła go, bo Wiktor czasami tak lubił: mocno, gorąco, boleśnie, bez finezji. Pokazując swoją siłę i władzę nad nią. Więc nauczyła się to akceptować. Szczególnie, że zawsze zadbał o jej przyjemność. Do teraz.
- Nie zapomniałeś o czymś? - poruszyła biodrami.

Uniósł się na przedramionach i popatrzył na nią, nadal z uśmiechem zdobywcy:
- Jesteś moja - oświadczył. - To ja decyduję, czy dam ci spełnienie.
Znów poruszyła biodrami. Ponaglająco. Mrowienie i pulsowanie w podbrzuszu było oraz mocniejsze.
A on patrzył na nią spokojnie i uważnie. Widział, jak kobieta odczuwa coraz silniejsze pragnienie:
- Poproś - mruknął gardłowo. Skrzywiła się.
- Poproś - powtórzył. - Albo zapomnij o rozkoszy.
Milczała przez chwilę. Czuła się upokorzona tym poleceniem. Co innego, jeśli pada ono w trakcie gry miłosnej, jest elementem przekomarzania się kochanków. Ale teraz było inaczej.

- Poproś! - Wiktor lekko podniósł głos a ona, posłusznie, powtórzyła za nim:
- Proszę. Zadbaj o mnie - i spuściła wzrok, nie czując się komfortowo w tej sytuacji.
Po chwili jej skrępowanie rozmyło się w deszczu pieszczot, którymi obdarzył ją mąż. Teraz dopiero poczuła się jak uwielbiana księżniczka. Wiktor bezbłędnie odnalazł wszystkie wrażliwe punkty na jej ciele, dotykając, masując, pocierając je tak, jak Anka lubiła: najpierw delikatnie i z czułością, później silniej, odpowiadając na coraz mocniejsze pragnienie.

Kiedy jej piersi, brzuch, szyja, usta, uszy i kark otrzymały odpowiednią ilość czułości, Wiktor wszedł w nią powoli i delikatnie, obserwując jej reakcje i dopasowując do nich siłę i częstotliwość swoich ruchów.
W końcu, doprowadzona do wyżyn, niezdolna nad niczym panować, przekroczyła granicę rozkoszy z jego imieniem na ustach.

Przytulił ją drżącą, rozwiązał dłonie i całował palce i zaczerwienione nadgarstki, dając jej kolejną porcję przyjemności.
Przylgnęła do niego całą sobą, pragnąc wziąć jak najwięcej tego ciepła i czułości, nakarmić się nimi i zachować je w komórkach ciała na później:
- Kocham cię, Wiktor - szepnęła, moszcząc się wygodnie, wtulona w jego ciało. Chwilę później już spała.

Mężczyzna popatrzył na nią w zamyśleniu. Ostatnio kociątko trochę mu się wymykała. Ta stanowczość, własne decyzje, samodzielne działania - nie podobały mu się. Przywykł do jej posłuszeństwa i nowe aspekty jej zachowania postrzegał jako kłopotliwe i niepotrzebne. I często niewygodne.
Ale może pozwolić jej na trochę więcej swobody? Niech jej się wydaje, że jest samodzielna? To mu bardzo nie utrudni życia, a kociątku da iluzję samostanowienia?
W tym swoim pragnieniu samodzielności przecież i tak na pierwszym miejscu stawiała jego dobro, wygodę, przyjemności. Więc nic nie tracił, pozwalając jej na większą swobodę. Dzięki temu kociątko będzie mu wdzięczna.
"A zadowolona żona to zadowolony mąż. - pomyślał. - Kompilacja kija i marchewki oraz długiej smyczy sprawią, że kociątko będzie bezproblemowe".

***
Natalia, wychodząc wczesnym rankiem z biura, przystanęła i rozejrzała się. Świt, dotąd barwiący niebo na czerwono, ustąpił jasności. Świeże powietrze łatwo wpadało do płuc. Na ulicy było pusto.
"Prawie pusto" - pomyślała, widząc stojącą po drugiej stronie ulicy postać. Łukasz na jej widok odkleił się od ściany budynku. Podeszła do niego:
- Cześć! Znów na mnie czekasz? - zdziwiła się, ale było to miłe.
Pokiwał głową i uśmiechnął się. Jak to on, ściągnięta twarz się wygładziła i to wszystko, ale Natalia już umiała interpretować jego oszczędne reakcje:
- Nie miałem nic innego do roboty, a zawsze miło jest przejść się rankiem.

Wskazał jej kierunek, ale ruszył dopiero, gdy ona postawiła pierwszy krok. Poszli wąską, pustą uliczką, z obu stron obsadzoną niewysokimi kamienicami.Ona była zmęczona i milczała, on też nie przerywał ciszy. Natalia szła powoli, a Łukasz dostosował swoje tempo do niej:
- Jeśli teraz skręcimy, dojdziemy do przystanku. A na wprost jest bardzo przyjemny park, dobry do spacerów. - odezwał się.

- Bezpieczny, żeby iść tam bladym świtem? - zażartowała.
- Bezpieczny. Poza tym, będziesz ze mną - oświadczył spokojnie, jakby stwierdzał najbardziej oczywistą rzecz pod słońcem.
- Chętnie się przejdę. Lubię spacery. - wyznała.
- Domyśliłem się - oprócz wygładzenia twarzy, tym razem w oczach mężczyzny zamigotały ciepłe iskry.

Pozwoliła się poprowadzić. Widziała ten park na mapie, ale jeszcze w nim nie była. Uliczka, którą szli, w pewnym momencie zmieniła charakter zabudowy: kamienice zastąpiły urokliwe wille, większe i mniejsze, każda otoczona artystycznie kutym ogrodzeniem. Na każdej bramie bądź furtce widziała tabliczka, że budynek przynależy do jakiejś instytucji rządowej lub ambasady któregoś z europejskich, azjatyckich bądź afrykańskich państw. Uliczka zakończyła się niewielkim placykiem, z którego szerokimi kamiennymi schodami było zejście do parku. "Rzeczywiście urokliwy" - pomyślała.

Placyk ten również był otoczony eleganckimi willami z podobnymi tabliczkami, jak poprzednie budynki.
- Witaj w tak zwanym "Zaułku ambasad" - uśmiechnął się Łukasz. Oczywiście, uśmiechnął się w swoim stylu. Nikt obcy nie wziąłby tego za uśmiech, ba! pewnie nawet nie dostrzegłby zmiany na twarzy mężczyzny. Natalia jednak nauczyła się już odczytywać jego nastrój.

- Bardzo ładnie tu jest - westchnęła, rozglądając się dookoła z podziwem. Była wrażliwa na piękno i harmonię i nie mogła nie zauważyć przymiotów okolicy.
Nowoczesnej zabudowy pewnie by nie doceniła. Ale wille sprzed stu lat odznaczały się harmonijnym wyglądem: proporcjonalnymi kształtami, długimi, giętymi liniami ozdób, dopracowanym wykończeniem okien czy balkonów.
Zeszli schodkami do parku. W pewnym momencie Łukasz podał jej rękę, bo jeden ze schodków wykrzywił się pod ich ciężarem.
Ujęta jego troską, Natalia przyjęła pomoc.
Mężczyzna prowadził ją wąskimi alejkami parkowymi, które okalały szeroki wewnętrzny pas trawników, cieków wodnych, placu zabaw i plenerowej siłowni.
Drzewa jeszcze były nagie, ale na trawnikach już zaczynała rosnąć trawa a rabatki cieszyły oko kolorowymi kwiatami i krzewinkami.

Doszli do niewielkiego stawu, jeszcze nie okolonego tegoroczną roślinnością. Łukasz wskazał Natalii ławkę i zaprosił gestem, by przysiadła na chwilę. Usiadł obok:
- Lubię tu bywać. Mam blisko, a kiedy po pracy głowa mi paruje od natłoku myśli i problemów, tutaj odpoczywam. Słucham szmeru wody, ćwierkania ptaków, rozmów spacerowiczów i śmiechu dzieci. - zaczął. - Pozwalam, żeby ciepłe promienie słońca pieściły moje ciało: twarz, ręce. A czasami nawet duszę...

W jego ustach zabrzmiało to intymnie, jak spowiedź lub wyznanie. Była to chyba najdłuższa wypowiedź, jaką do tej pory Natalia usłyszała od niego.
- Przychodziłem tu, kiedy męczyły mnie uporczywe myśli, wspomnienia, poczucie winy i żal. Spacery i posiadówki tutaj, zachwycanie się siłą przyrody i jej niewzruszonymi prawami robiło mi lepiej niż psychoterapia i różnorodne treningi intrapersonalne. Tu się zawsze czułem bezpiecznie.

Urwał na chwilę i myślała, że to koniec jego wypowiedzi. Ale nie, ciągnął dalej:
- Mogę powiedzieć, że to miejsce pomogło mi wyzdrowieć. Owszem, to wymagało czasu. Ale podziałało. A teraz chętnie podzielę się nim z tobą, ty podobno też masz w tej chwili trudny moment w życiu. Mam nadzieję, że to miejsce też ci pomoże...

Mówił cicho, sugestywnie. Ciepło. Zupełnie, jak nie on. Nie taki, jakiego dotąd poznała. Teraz się naprawdę uśmiechał? Kąciki jego ust podjechały do góry, w oczach znów widziała iskierki ciepła?
- Dziekuję. To... - zaschło jej w gardle z wrażenia - to było piękne, co powiedziałeś.
Objął ją ramieniem i delikatnie, z wahaniem, przytulił. Natalia ułożyła głowę na jego piersi tak naturalnie, jakby robiła to już nie pierwszy raz. Trwali tak przez chwilę, wzajemnie dając i biorąc od siebie siłę i wsparcie.
Później kobieta uniosła głowę, a mężczyzna pocałował ją delikatnie. Tak delikatnie, że miała wrażenie, że na jej ustach spoczął powiew wiatru.
A poranne słońce oświetliło ich pierwszymi ciepłymi promieniami.

***
Beata nuciła pod nosem, zamykając komputer. Spieszyła się, bo Artur za chwilę będzie na nią czekał. Dziś postanowili zabawić się w turystów i jak oni odwiedzić Starówkę i powędrować wąskimi, wybrukowanymi uliczkami.
Uwielbiała te spotkania, dające jej pretekst, żeby spędzić cieakwei i przyjemnie czas pomiędzy pracą a domem. I uwielbiała jego.
W tym doświadczonym mężczyźnie odnalazła to, co myślała, że już dawno poza nią: szczera radość z przebywania w towarzystwie człowieka, który patrzył na nią z czułością i humorem, ciepło w duszy i coś, co nie przydarzało jej się od wielu lat: motyle w brzuchu, tak jak kiedyś, w wieku nastoletnim czy kiedy była młodą dziewczyną u progu życia.

Teraz mogła się przyznać sama przed sobą, że przez ostatnie lata zgorzkniała i zazdrościła wszystkim koleżankom, które miały udane życie rodzinne. Szczególnie małżeńskie. W tym trzy z jej koleżanek z zespołu. Nawet jedną z tych młodych praktykantek, taka siuśmajtka, a już taki jeden po nią przyjeżdża z kwiatami.

Do niedawna też zazdrościła Natalii. Ten jej Janek może nie jest Adonisem, ale to taki facet w porządku. Jak to kiedyś mawiała jej matka "chłop z kościami". Chyba dobrze im się żyło, Natalia przez lata wyglądała na zadowoloną. Do niedawna oczywiście, kiedy to odkryła jego zdradę.
Beata zazdrościła wszystkim, którym układało się życie małżeńskie. Dlatego tak serdecznie znienawidziła Ankę. Od pierwszego wrażenia. Od kiedy dowiedziała się, że młoda kobieta ma tak udane życie, że nigdy nie musiała pracować, bo zarabiał na jej potrzeby dużo starszy, przystojny, ustosunkowany mąż. Który pewnie patrzył w nią jak w obrazek, bo każdy, kto miałby przy boku tę młodą, ładną, wesołą i zadbaną kobietę, tak by ją traktował. Była o tym przekonana.
"Zadbaną pieniędzmi męża" - pomyślała złośliwie. Tego nadal zazdrościła młodszej kobiecie. I przez to jej nie lubiła. No i przez to, że Anka wyglądała zupełnie jak tamta zołza, która kiedyś odbiła jej narzeczonego.

Ale dziś, przejęta własnym szczęściem, Beata nie poświęciła młodszej koleżance ani jednej myśli więcej. Ani żadnej z koleżanek, które miały udane życie rodzinne. Skupiła się na własnych planach na popołudnie.
Zanim wyszła, dokładnie przyjrzała się sobie w lustrze w łazience.
"Najmłodsza nie jestem - skwitowała uczciwie. - Najładniejsza ani szczupła, jak modelki, też nie. Ale może nie muszę? Może i na mnie czeka wreszcie trochę szczęścia?"
Poprawiła fryzurę, makijaż, pokropiła się perfumami. Była gotowa do wyjścia.

***
Natalia przez kolejne dni przypominała sobie ten magiczny moment w parku w towarzystwie Łukasza. Nagle i nieoczekiwanie zbliżyli się do siebie, jak nigdy wcześniej. Kiedy mężczyzna ją objął, poczuła, że przekroczył jej osobistą barierę. Mentalną, ale w tym momencie czuła ją całkiem fizycznie. Namacalnie. I o dziwo, nie odebrała tego jako dyskomfort, gdy w sumie nadal obcy facet przedarł się przez tę jej granicę, objął ją i przytulił.
Od dawna nie była tak blisko z żadnym mężczyzną. Owszem, czasami ściskała się z kolegami, pozwalała obejmować w tańcu na imprezach, przytulać przy okazji robienia zdjęć grupowych. Dlatego nie zdawała sobie sprawy, że dotknięcie Łukasza będzie dla niej tak fizycznym, namacalnym doznaniem. Że będzie czymś zupełnie innym, niż objęcie w tańcu przez przypadkowego partnera. Że przełamie jej granice prywatności, które "od zawsze" przekraczał jedynie jej mąż.

"Ale to było przyjemne" - skonstatowała. I nie tylko przyjemne.  Stało się coś dziwnego. Nie wiedziała, czy to z powodu zmęczenia po nieprzespanej nocy, czy pustego o tej porze dnia parku. Czy też zadziała się pomiędzy nimi jakaś magia. Faktem jest, że dotyk Łukasza sprawił, że wszystkie jej troski odpłynęły, poczuła się bezpieczna i spokojna. Miała wrażenie, że jej kłopoty przyjął na siebie ten zdecydowany, pewny siebie, opiekuńczy mężczyzna.

"Zupełnie jak eteryczne kobietki z romansów, gdzie silny facet chroni swoją wybrankę przed problemami całego świata - myślała. - A słodka lelija skłania swą wdzięczną główkę na jego ramieniu i poddaje usta do pocałunku" - uśmiechnęła się w duchu.

Próbowała obśmiać to, co właśnie poczuła. Bo "na poważnie" było to zbyt dziwne i nieoczekiwane. Pierwszy raz w życiu miała wrażenie, że może pozostawić z boku konieczność decydowania. Że może pozwolić sobie na oddanie kontroli komuś innemu i nie wyjdzie na tym jak Zabłocki na mydle. Że może zaufać.

"Głupota" - pomyślała, broniąc się przed tym złudnym ale jakże cudownym poczuciem. Kusiło ją, żeby zachować się jak heroina z kart XIX- wiecznego romansu, zakochać się bez pamięci i skupić jedynie na własnych zachciankach, zakładając, że obiekt jej uczuć zadba o całą resztę.

"Najpierw trzeba go mieć - skrzywiła się. - Przecież praktycznie go nie znam, kilka wyjść i spacerów o niczym jeszcze nie świadczy" - próbowała sama siebie przywołać do porządku.

"Facet to facet, zawsze myśli najpierw o sobie. Jeśli nie zadbam o sprawy swoje, syna i domu, nikt o nie nie zadba. A już z pewnością nie ktoś przygodny, kogo ledwo znam. Nata, tym razem twoja intuicja zawiodła. Zresztą nie pierwszy raz - dodała w goryczą".

Ta gonitwa myśli musiała znaleźć odbicie na jej twarzy, bo Łukasz, jakby odpowiadając na jej niewypowiedziane myśli, szepnął:

- Będzie dobrze....

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro