17.
Kiedy Anka dawała wniosek o urlop Beacie, spodziewała się sprzeciwu, gorzkich słów, odrzucenia bez podania przyczyny. Zdziwiła się, bo szefowa jedynie pokiwała głową, zaznaczyła termin w kalendarzu stojącym na biurku, podpisała kartkę i odłożyła na stertę spraw, z którymi miała iść do prezesa.
Po południu, gdy zbierała się do domu, do jej gabinetu wszedł Maciejewski. W zasadzie wpadł. Wyglądał jak chmura gradowa. Jak zwykle w garniturze, pod krawatem, nienagannie uczesany. Ale ze wzburzeniem w niebieskich oczach, które skrzyły się niepokojącym gniewem.
Rzucił jej wniosek urlopowy na biurko:
- Odmawiam! Jesteś tu potrzebna! Pracujesz dopiero od trzech miesięcy i już chcesz urlop?
Zmrużyła oczy. Nie widziała go tak zdenerwowanego od czasów... "W zasadzie w ogóle nie widziałam go tak zdenerwowanego - pomyślała. - Cynicznego, denerwującego innych, owszem. Ale innych, nie mnie. Do mnie tak dotąd nie mówił. Zachowanie bubkowe level master. Big master - uśmiechnęła się. Chyba tym uśmiechem dolała oliwy do ognia, bo Maciejewski jeszcze bardziej się nadął:
- Jesteś mi potrzebna. Nie puszczę cię. Wybij sobie z głowy jakikolwiek urlop! Chcesz się ode mnie uczyć, poświęcam ci czas, wprowadzam w sprawy agencji, których nigdy nie poznałabyś na swoim stanowisku.... - wyliczał. Chyba zabrakło mu konceptu, bo zamilkł tak gwałtownie, jak przedtem wyrzucał z siebie słowa.
- Moja przełożona.... - zaczęła Anka.
- Twoja przełożona widocznie nie wzięła wszystkiego pod uwagę.
Cedził słowa, patrząc na nią spod zmrużonych oczu.
Ona też zmrużyła swoje, założyła ręce na piersi i popatrzyła na niego:
- Czegóż takiego nie wzięłyśmy pod uwagę? Beata i ja? Plany zostały zrobione, zaakceptowane. Sprawozdanie z poprzedniego kwartału masz na biurku. Wysłałam pismo z prośbą o uszczegółowienie prac w filiach agencji przy tym projekcie rządowym. Mają na to dwa tygodnie. Akurat zdążę wrócić i się tym zajmę. - wyliczała.
Bubek zmieszał się. Omiótł spłoszonym spojrzeniem chyba wszystkie kąty w jej gabinecie, a później popatrzył na Ankę z uśmiechem wyższości:
- Bo nie. Jako przełożony mam prawo odmówić ci urlopu - oświadczył.
Skinęła głową, kończąc:
- Jesli obowiązki tego wymagają. Tu nie wymagają. Poproszę o odmowę na piśmie, wtedy zwrócę się do prezesa naczelnego.
Powiedziała to łagodnie, jednocześnie opuszczając ręce, które ostatecznie zwisły luźno po obu stronach jej ciała. Nie miała ochoty się kłócić. Zbyt jej zależało i na urlopie, i na dobrych relacjach z Bubkiem.
"Wróć - poprawiła się w myślach. - Z Bubkiem mogę się pokłócić o urlop. Zależy mi na dobrych relacjach z Maciejewskim".
Od początku przyznawała, że sesje mentorskie z młodym prezesem dużo jej dają. Nie tylko omawiał z nią jej zadania, ale również pokazywał jej perspektywę biura - czyli to, co wpływało do niego od Beaty oraz perspektywę agencji. Kiedy wpadał do jej gabinetu, zawsze miał z sobą swój "święty" laptop, z którym się prawie nie rozstawał.
Rozstawiał go na biurku Anki i dokument po dokumencie pokazywał, w jaki sposób ewoluuje to, co wychodzi z jej zespołu. To było bardzo dobre ćwiczenie, uczyło ją poszerzania perspektywy.
Dziś nie miał z sobą laptopa, tylko teczkę z dokumentami. W tym ten nieszczęsny wniosek o urlop.
- Potrzebuję tego urlopu - zaczęła. - Firma nie zawali się przez te kilka dni, a ja muszę poprawić relacje z mężem. On chce, żebym w ogóle zostawiła agencję i wyjechała z nim. Nie na tydzień, tylko na tyle, ile on tam będzie. Tak, jak dotychczas....
Maciejewski, już spokojniejszy, obrzucił ją zamyślonym spojrzeniem:
- Czyli to szantaż? Jeśli nie dam ci urlopu, odejdziesz z firmy?
Zanim zdążyła cokolwiek odpowiedzieć, odwrócił się i wyszedł. Chciała za nim pobiec, żeby jeszcze próbować mu wytłumaczyć, ale powstrzymała się.
"Naprawdę drugi Wiktor - pomyślała z goryczą. - Łatwo ocenia, stawia na swoim. A ty, kobieto, podporządkuj się".
Kiedy wychodziła z firmy, taksówka już czekała. Nadal nie jeździła swoim ukochanym autkiem. Ręka już nie bolała, miała też szeroki zakres ruchu, ale Ance wydawało się, że jeszcze nie bardzo może na niej polegać. Dlatego jeździła taksówkami.
Nie zauważyła, że zaraz za nią wychodził Maciejewski. Młody mężczyzna cofnął się i patrzył, jak ona zamyka drzwi i auto rusza.
***
Wiktora jeszcze nie było w domu. Pani Ala, która już dawno awansowała ze sprzątaczki na gospodynię domu, zostawiła ugotowany obiad. Zupa - krem z buraków, drugie danie czyli dewolaj z pieczonymi ziemniaczkami i surówką z młodej kapusty oraz szarlotka na deser czekały spokojnie, aż Anka się nimi zajmie.
Ogarnęła kilka pozostawionych przez siebie rzeczy, których pani Ala nie ruszyła i uznała, że czas na kąpiel. Lubiła ten wolny czas po pracy, a z kąpieli zrobiła taki swój rytuał przejścia, pomiędzy pracą a czasem prywatnym. Nalała sobie kieliszek wina i napuściła wodę do wanny, a następnie weszła i skryła się w grubej warstwie piany.
Tym razem nie miała ochoty na prądy podwodne, wolała łagodną, spokojną, stojącą wodę. Wyciągnęła się wygodnie. Przymknęła oczy i pozwoliła myślom swobodnie odpłynąć. To był moment, kiedy, zostawiwszy w pracowym gabinecie swoją "kierowniczość", zmywała z siebie wszelkie sprawy zawodowe, przestawiając się na tryb rozumiejącej żony, uległej kochanki, partnerki wymagającego człowieka. Kiedy wyjdzie za kwadrans czy dwadzieścia minut z kąpieli, ubierze się w jedną z domowych sukienek, które Wiktor tak lubi, zrobi makijaż i uczesze włosy. A później zajmie się obiadem i poczeka na męża.
I będzie już tylko dla niego. Poda obiad, posłucha o jego sprawach, porozmawiają o tym, co akurat im się na myśl nawinie. A później Wiktor poprosi, żeby Anka przy nim usiadła, przytulii ją i obejrzą kolejny odcinek serialu. O jej pracy wspomną tylko wtedy, gdy Wiktorowi będzie to potrzebne. Od momentu, kiedy uświadomiła sobie, że mąż nigdy nie zobaczy w niej równorzędnej partnerki a choćby i uczącej się od niego stażystki, przestała go zamęczać opowieściami z firmy. Nic by to nie dało, tylko przyniosło jej kolejne poczucie zlekceważenia.
Wiktor nie chciał widzieć w niej kobiety pracującej. W domu miała być ciepła, troskliwa, skoncentrowana na jego potrzebach i samopoczuciu. Taka, jak te amerykańskie panie domu z lat 50 - tych XX wieku.
"Jestem żoną ze Stepford" - pomyślała. Ale bez goryczy. Ot, stwierdziła stan faktyczny. Zawsze tak było, Wiktor właśnie tego chciał: ładnej, wykształconej, posłusznej żony, która będzie miała czas dla niego i dla domu, która zadba o porządek i wszystkie sprawy gospodarskie. Przez lata jej to wystarczało. A teraz, mimo że znalazła sobie inną możliwość samorealizacji, uważała, że nikt jej nie zwolnił z zarządzania domem i bycia "dla męża".
Praca zawodowa dała jej możliwość wykazania sie. Ostatnie miesiące i nowe doświadczenia zawodowe pomogły jej zwiększyć samoocenę. Zobaczyła, że robi dobrą robotę, dużo się nauczyła, jest ceniona przez zwierzchników...
"Za wyjątkiem Beaty, tej nigdy nie dogodzę - uśmiechnęła się. A nawet roześmiała. - Ale dyrektor, Maciejewski i moje dziewczyny lubią mnie i cenią, błędów staram się nie robić, pracę zespołu nadzoruję bez większych konfliktów. To wszystko mnie podbudowało. Nie muszę jeszcze w domu desperacko poszukiwać uznania".
Opłukała się pod prysznicem i wyszła z wanny, a kropelki wody zalśniły na jej nagim ciele. Okryła się miękkim ręcznikiem kąpielowym, przystępując do poprawienia fryzury i ponownego zrobienia makijażu. Wiktor lubił, jeśli nawet w domu wyglądała elegancko.
"Choć miło by było móc opowiedzieć mężowi o tym, co się zdarzyło w pracy. - przyznała, układając włosy, - I gdyby wysłuchał i pochwalił, że dobrze zrobiłam. Albo doradził, co powinnam była zrobić".
Przelotnie zastanowiła się, jak by to było, gdyby ktoś na nią czekał w domu. Ktoś mały, słodki i kochający ją bezwarunkowo. Maleńka dziewczynka z jej uśmiechem albo chłopiec z przeszywającym spojrzeniem Wiktora i jego stanowczością.
"Chyba nigdy się nie dowiem" - pomyślała. Wiktor nie zgadzał się na dziecko i obsesyjnie pilnował, żeby nic się nie zdarzyło "przypadkiem". Nie, żeby jej na tym jakoś szczególnie zależało, ale dzieci koleżanek ze studiów zaczynały w tej chwili podstawówkę albo były w przedszkolu, rosły i rozwijały się, a ona nadal była bezdzietna. I tak miało pozostać, bo kilka lat będzie za późno dla jej organizmu na ciążę
Nigdy jakoś specjalnie nie pragnęła dziecka. Wygodnie jej było tak, jak teraz; miała czas na wszystko, na pracę, dom i bycie żoną Wiktora. Swobodnie mogli wychodzić na późne kolację i przyjęcia, jeździć na wycieczki. Mogła się skupić na swoich sprawach i Wiktora. Mogła spać do późna albo przeciwnie, wstawać wcześnie rano i zajmować się swoimi sprawami. Tylko czasem miała wrażenie, że czegoś jej brakuje, że coś w życiu ją omija, że coś ważnego przeoczyła...
Odepchnęła te niepokojące myśli i skupiła się na przywróceniu dobrego nastroju.
Starczyło jej czasu nie tylko na przygotowanie obiadu, ale również na poczytanie nowej książki, którą poleciły dziewczyny z jej zespołu. A kiedy Wiktor wrócił, podeszła od niego i uśmiechnęła się:
- Witaj, kochanie. Jak ci minął dzień?
Później do wieczora słuchała, potakiwała, zjadła z nim kolację i obejrzała film a w nocy dawała się pieścić i sama to robiła, aż do słodkiego znużenia.
***
W tym czasie Beata przeżywała jeden z najprzyjemniejszych momentów, jakie jej się ostatnio trafiały. Zaraz po pracy była umówiona z Arturem, który zadzwonił poprzedniego dnia i zapytał, czy miałaby ochotę zjeść z nim obiad.
- Jasne - uśmiechnęła się, pomimo, że on tego nie widział:
- Zaraz zapytam Natalię, czy będzie miała czas.
Przez moment w słuchawce zapadła cisza, a następnie Artur się uśmiechnął. Było to słychać w jego głosie, który momentalnie nabrał ciepłych tonów:
- Nie proponuję wyjścia wam - podkreślił ostatnie słowo. - Chciałbym się spotkać z tobą...
I teraz właśnie siedzieli w knajpce, kończyli obiad i patrzyli sobie w oczy:
- Zaprosiłem cię, bo... - zaczął mężczyzna przy deserze:
- Bo cię lubię, ostatnie nasze wyjścia dały mi sporo przyjemności i chciałem je kontynuować. Niekoniecznie w czwórkę.
Beata poczuła błogość, jakby ktoś polewał jej duszę ciepłym, roztopionym miodem. Wsłuchiwała się w słowa Artura, starając się ukryć przejęcie pod warstwą nonszalancji:
- O? Wydawało mi się, że lubisz wyjścia w czwórkę, z Łukaszem i Natalią. - rzuciła na pozór swobodnie. Mężczyzna popatrzył na nią i uśmiechnął się:
- Próbujesz mnie podpuścić? Za stary wróbel jestem, żeby wziąć mnie na takie plewy... Sama widzisz, że jakoś tak naturalnie dzielimy się na dwie pary. Ja lubię rozmawiać czy tańczyć z tobą, a Łukaszowi dobrze robi towarzystwo Natalii.
- Myślałam, że tobie też - to już zabrzmiało cicho i bezbronnie.
Artur popatrzył na nią uważnie: w tej chwili nie wyglądała tak, jak zwykle, kpiąco, zadziornie i z humorem. Spuściła wzrok i wpatrywała się w talerzyk z szarlotką, a dłoń, zaciśnięta na widelczyku, zadrżała. Przykrył ją swoją dużą, "misiowatą" ręką i westchnął:
- Początkowo Natalia spodobała mi się bardziej, nie będę ukrywał. Była bardziej otwarta i dobrze mi się z nią rozmawiało. - przyznał. - Ale już na naszym pierwszym wspólnym wyjściu zrozumiałem, że to z tobą lepiej spędza mi się czas. Trudno jest przebić się przez twój pancerz, ale chyba mi się udaje. A pod nim jest coś, co sprawia, że wolę ciebie. Natalia... - znów urwał na chwilę. - Natalia jest miła, wesoła, dużo wie; sprawy, o których rozmawiamy, związane ze studiami to jej pasja, mogłaby o tym rozprawiać godzinami. Ale to po prostu miła kobieta, nic więcej. No i ma zbyt skomplikowaną sytuację rodzinną. Nie chce mi się w to zagłębiać, tam gdzie w tle jest jakiś partner, zawsze są kłopoty. Jestem za stary i za wygodny na takie szopki. Więc sorry, ale nie. - zakończył zdecydowanie.
- A jeśli ona woli ciebie? - zmroziło ją. Próbowała cofnąć rękę, ale mężczyzna jej nie pozwolił. Trzymał niby delikatnie, ale zdecydowanie. Wzruszył ramionami:
- Nie sądzę. Poza tym, obserwowałem ją i Łukasza. Wydaje mi się, że nadają na tych samych falach. Tak, jak my - uniósł jej rękę do ust i musnął wargami. Beata miała wrażenie, że rozgrzany metal dotknął jej chłodnej dłoni.
- A nawet, gdyby nie łączyło ich coś wyjątkowego, nie zamierzam uzależniać mojej szansy na dobrą znajomość od uczuć Natalii - to powiedział bardziej zdecydowanie:
- Beti, jesteśmy dorośli. Po przejściach. Nie mamy już po dwadzieścia lat. Zamierzam spotykać się z tobą i zobaczyć, dokąd nas to zaprowadzi. Mam nadzieję - popatrzył jej w oczy i uśmiechnął się. - że będziesz mi w tym towarzyszyć....
Po obiedzie poszli na spacer, do kina i znów na spacer, trzymając się za ręce i całując w ciemnej sali z wielkim ekranem a później zrobiła się północ i Artur odwiózł Beatę do domu. Kiedy otwierała drzwi do mieszkania, trzęsły jej się ręce. Z oczekiwania albo obawy, sama nie wiedziała:
- Wejdziesz? - zapytała rwącym głosem. Ale mężczyzna uśmiechnął się, przytulił ją lekko i pocałował w czoło:
- Dobrej nocy, Beti. Zadzwonię jutro....
"Dobrej nocy, myślał by kto" - mruczała do siebie, przewracając się bezsennie przez kilka godzin. Serce jej biło mocno, kiedy wspominała niedawne wydarzenia, przywoływała spojrzenie Artura i brzmienie jego głosu. Zastanawiała się, czy to nie jest przewrotny żart jakiejś siły wyższej, czy to jej się przypadkiem nie śniło albo czy nie zinterpretowała opacznie sytuacji.
***
Następnego dnia zwierzyła się Natalii. Nie czuła się w porządku. Obie poznały Artura w tym samym momencie, wyglądało, że mężczyźnie bardziej podoba się Natalia. Beata nie chciała zadrażnień pomiędzy sobą a przyjaciółką.
- Ależ to.... fajnie! - czy jej się wydawało, czy w tonie Natalii było więcej udawanego entuzjazmu niż prawdziwej akceptacji? Zastanawiała się, czy wypada o to zapytać, ale koleżanka sama zaczęła:
- Wiesz, trochę ci zazdroszczę. - skrzywiła się lekko. - Nie Artura... choć może trochę? Ale tego uczucia, że zaczyna się coś fajnego, miłego. Zauroczenie, randki, pierwsze pocałunki..... Ja z moim przeczekiwaniem do rozwodu czuje się teraz jak staruszka nad grobem, wspominająca, że kiedyś też tak miałam.....
- No co Ty! - Beacie zrobiło się żal. - Jeśli chcesz, to zakończę tę znajomość.
- No co ty! - powtórzyła Natalia i roześmiała się. - Randkuj sobie na zdrowie, Artur to fajny facet. Trochę ci go zazdroszczę - przyznała uczciwie. - Ale tylko trochę - zaznaczyła. - Nie na tyle, żeby mi to jakoś przeszkadzało. I absolutnie nie na tyle, żeby to cokolwiek zmieniało pomiędzy nami.
***
Na pierwszy dyżur do telefonu zaufania szła z tremą. Była tu któregoś dnia, na rozmowie z Arturem i żeby zobaczyć, na czym tak naprawdę polega ta praca.
Ale teraz miała dyżurować razem z psychologiem, przysłuchiwać się rozmowom, czytać maile i czaty od młodzieży. I tak przez całą noc, bo Artur od razu skierował ją na najtrudniejszą zmianę, podczas której najwięcej się działo i kontaktowało się najwięcej młodych ludzi.
Raźniej by było we dwie, ale Beata nie była zainteresowana. A przynajmniej nie w tej chwili.
Był piątkowy wieczór, ciepły i słoneczny. Kobieta wysiadła z autobusu i rozejrzała się.
Pierwsze, co jej się rzuciło w oczy, to oparty o ścianę przystanku Łukasz. Był w swoim ulubionym stylu wojskowym: oliwkowy t-shirt, bojówki, skórzana kurtka i wysokie, sznurowane buty.
Stał swobodnie, obserwując wszystko dookoła, a szczególnie uważnie przyglądał się osobom wysiadającym z autobusu. Na jej widok poruszył się i wyprostował:
- Cześć! Dobrze, że już jesteś. - jego twarz znów się wygładziła, z czego Natalia wywnioskowała, że mężczyzna się uśmiechnął.
- Czekałeś na mnie? - zdziwiła się.
-Tak, Artur mówił, że dziś zaczynasz. Pomyślałem, że cię odprowadzę, w końcu robi się późno...
To było bardzo miłe z jego strony. Właśnie to w nim doceniała: był małomówny, ale troskliwy. A jego czyny przemawiały głośniej niż słowa. Wolała tę jego milczącą dbałość o dobro innych od potoku słów, które wylewał z siebie Artur.
Szli niespiesznie wąskimi uliczkami dolnego Mokotowa. Natalia dopiero teraz miała okazję przyjrzeć się okolicy. Poprzednio była stremowana i skupiona na tym, żeby znaleźć ten urząd i nie rozglądała się dookoła.
Podobało jej się to, co widziała dookoła: cicho, już trochę zielono, wąskie urokliwe uliczki, do głównej ulicy z autobusami i tramwajami rzut beretem...
- Głupio mi, że tak tracisz czas - odezwała się Natalia. - Mogłeś teraz robić coś innego...
- Nie tracę - odparł krótko, ale łagodnie, mężczyzna. I widziała, że znów jego twarz się wygładziła. Po chwili dodał:
- Gdybym nie chciał, nie wyszedłbym po ciebie.
Zostało to powiedziane spokojnie, ale z tak dużą dawką pewności siebie, że Natalia uwierzyła. I zrobiło jej się przyjemnie, że ktoś wiedział, pamiętał...
Łukasz doprowadził ją pod same drzwi urzędu, pożegnał ciepłym tonem i powściągliwymi słowami i poczekał, aż kobieta zamknie za sobą drzwi.
***
Była zachwycona pierwszym dyżurem. Nie działo się zbyt wiele, ale i to, co było, bardzo jej się spodobało. Było ich łącznie troje: Artur, młodsza od niej dziewczyna imieniem Wiktoria i ona. Mężczyzna poświęcił sporo czasu, żeby jej wszystko dokładnie tłumaczyć:
- Normalnie nie przyjmuję studentów pierwszego roku na praktyki - wyjaśniał. - Ale zrobiłem wyjątek dla was, którzy się uczycie w trybie przyspieszonym. Zresztą nie dla każdego, wybrałem tylko garstkę najlepszych. Takich , jak ty. I dla nich opracowuję program mentorski, to będzie dużo więcej niż praktyki studenckie, raczej przygotowanie do ewentualnej pracy tutaj.
Natalia lubiła słuchać jego ciepłego, życzliwego głosu. Artur był urodzonym gawędziarzem, słuchanie go to była czysta przyjemność.
"Aż za duża - pomyślała. - Chwilami nie słucham tego, co on mówi, tylko w jaki sposób to robi".
Chłonęła wszystko, co jej przekazywał, pokazywał i do czego dopuszczał. Wszystko było nowe i ciekawe. Jeszcze nie była gotowa do samodzielnej pracy, ale bardzo chciała nauczyć się wszystkiego, co niezbędne.
Dotąd nie myślała o jakiejś większej zmianie w życiu, lubiła mieć wszystko poukładane, pod kontrolą, bezpieczne.
Ale teraz, gdy okazało się, że to "poukładane" wcale nie jest takie, jak myślała, zaczęła się zastanawiać: skoro ma zamiar zmienić życie osobiste, zakończyć małżeństwo, które trwało piętnaście lat, zmienić strukturę rodziny, to dlaczego nie pójść za ciosem i nie otworzyć się na kolejne, dodatkowe możliwości?
"Zmiany nie muszą być czymś złym - dźwięczały jej w uszach słowa Artura z któregoś wykładu. - Nawet te nieoczekiwane. Po pierwszym, czasem bardzo emocjonującym etapie, zmiany mogą być impulsem do czegoś nowego i dobrego".
W tej chwili zgadzała się z nim w 100 %. Choć jeszcze przed kilkoma miesiącami, gdy miała poukładane życie, taki tok myślenia nie przypadłby jej do gustu.
Daleka jeszcze była od przyjęcia, że zdrada męża, która wyszła na jaw w Sylwestra, była czymś dobrym w jej życiu. Nie, tego nie mogła powiedzieć. Może wcale tego nie powie.
Ale nie mogła zaprzeczyć, że nielojalność Janka była katalizatorem dodatkowej aktywności, dzięki której jej życie zyskało nowy wymiar: zaczęła kolejne studia, zbliżyła się z Beatą, poznała ciekawych ludzi.
"Może tak miało być? Może właśnie taka zmiana była mi pisana? Może jeszcze coś ciekawego czeka na mnie za zakrętem?"
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro