Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Miłość, miłość w Zakopanem

Była śliczna, siedziała na schodach baru i płakała. W takiej kolejności zapamiętała to Marzena. Jeszcze brązowy kożuszek i krótka spódniczka całkowicie przemoczone śnieżnym błotem. Ot, kolejna noc na Krupówkach, nic, co powinno zatrzymać Marzenę przed spieszeniem na ostatni autobus. Jednak się zatrzymała.

- Wszystko w porządku?

- Nic nie jest w porządku! - krzyknęła dziewczyna, nie przestając szlochać.

Marzena patrzyła chwilę na tę biedną kupkę nieszczęścia. Bez słowa wyjęła z kieszeni reklamówkę z przypalonym oscypkiem i podała go dziewczynie. Ta podniosła na nią szeroko otwarte oczy, ale przyjęła ser i ścisnęła go w dłoniach, jakby był ze złota

- Jak się nazywasz?

- Marysia - odparła żałośnie, pociągając nosem.

- Czemu ryczysz?

- Rzucił mnie. Nie wiem czemu. Skończony gnój!

- Miłość, miłość w Zakopanem - mruknęła Marzena. - Szampan też był jak sądzę?

Marysia nie odpowiedziała. Była zajęta trzęsieniem się w spazmach łkań. Marzena przewróciła oczami. Jeśli zaraz nie odejdzie, to z autobusu nici.

- Marysiu, w jakim pensjonacie mieszkasz? Odprowadzę cię.

- Nie! Ja tam nie wrócę! Dzielimy pokój, niech się udusi.

- To gdzie będziesz spać?

- Nie wiem. Tutaj. Wszystko jedno.

Marzena westchnęła. Powinna iść. Autobus odjedzie. Ale nie mogła tak zostawić Marysi. Roztrzęsionej, pijanej i zbyt ładnej na włóczenie się samotnie w środku nocy po nietrzeźwym mieście. Właściwie to nie była jej sprawa, powinna odwrócić się i odejść. Jednak, na swoje nieszczęście, Marzena miała słabość do płaczących ślicznych dziewcząt.

Potrząsnęła nerwowo kluczami w kieszeni płaszcza, decydując.

- Chodź - pociągnęła Marysię za rękaw.

- Dokąd?

- Wiem, gdzie możesz spać.

Chwilę później Marzena otwierała drzwi knajpy, które ledwie kwadrans wcześniej zamykała. Zapaliła światła, wskazała nieznajomej miejsce na jednej z kanap i poszła do kuchni znaleźć jakieś resztki. Gdy wróciła, Marysia siedziała zwinięta w kłębek i nieporadnie dziubała swój oscypek, przypatrując się ścianie.

- Co to?

Marzena obróciła się, by trafić wzrokiem na znienawidzony obraz w zniszczonej ramie. Dziewczyna stojąca na lodowym pustkowiu na tle szczytów i burzowych chmur, gapiąca się w parasol od góry obrośnięty ośnieżonym lasem, od dołu udający nocne niebo. Nie znała się na sztuce, ale umiała rozpoznać pretensjonalny bazgroł, gdy taki widziała. Już sam pomysł był idiotyczny, jeszcze ta szarobura kolorystyka i nieistniejące cienie. Oraz bezczelna mina. Tak znajoma.

- Właściciel ma dziwny gust. Lubi paskudne rzeczy.

- Mi się podoba.

- Czemu?

- Jest taki... marzycielski. Jak wizja ze snu. Albo baśni. Może to wróżka niosąca gwiazdkę z nieba. Dobra wiedźma, którą prosi o pomoc bohater.

Marzena wzruszyła ramionami.

- Albo autor był narkomanem i malował na haju.

Marysia skrzywiła się.

- Nie. To obrzydliwe. Raczej ten parasol to cały świat i nosi go jak Atlas. Kochanka boga, który oddał jej swój ciężar i uciekł. To by było pięknie tragiczne, nie sądzisz?

-Nie.

Dziewczyna prychnęła. Skończywszy oscypka, sięgnęła po czerstwą bułkę.

- Tylko czemu ona jest tam sama?

- Bo Atlas ją zostawił.

- Ale czemu?

- Bo była wredną, przewrażliwioną, obrażalską zdzirą, która zniszczyła mu życie i zasługuje na zostawienie na lodowym pustkowiu, by zamarzła.

Marysia spłonęła rumieńcem, a jej wargi niebezpiecznie zadrżały.

- Ale ja go kocham. - szepnęła. - Ja nie chciałam. Naprawdę. Zgodziłabym się na tego psa, gdybym wiedziała, że to takie ważne.

- Litości, przecież nie mówię o tobie!

- Ale ona wygląda jak ja.

Marzena zamilkła, ponownie patrząc to na obraz, to na nieznajomą. Rzeczywiście, ciemne włosy, jasna skóra nawet kożuszek jakiś podobny. Jednak ta słodka, naiwna, płaczliwa istota siedząca przed nią nie mogła być odbiciem okrutnej Pani Pustkowia. Czy mogła? Może Pani, nigdy nie była okrutna. Pani tylko chciała odrobinę ciepła stojąc na mrozie? Ciepła, którego Marzena nie mogła dać?

- Może byłam wredna. Robiłam mu wyrzuty o drobnostki, o rzeczy, które nie były ważne. Gdybym tylko...

- Marysiu, co jeszcze widzisz w tym obrazie? - przerwała jej.

Marysia podniosła głowę i zamrugała odganiając łzy.

- Marzenia - stwierdziła. - Ona wpatruje się w swoje marzenia. W niebo pełne gwiazd. I je spełni. Wymarzyła spadającą gwiazdkę, która jej wszystko spełni.

- Gdy patrzysz na spadającą gwiazdę, ona umarła miliony lat temu.

- Co z tego? Czemu marzenie też ma umrzeć?

- Bo idzie burza. Widzisz te chmury? Zaraz będzie śnieżyca.

- Przecież ma parasol. On ją ochroni. Jeśli wystarczająco wierzysz, to cię ochroni.

Prychnęła poirytowana.

- Nieprawda. Marzenia nikogo nie uratowały. Tylko pogrążyły.

- Czemu? Co się stało z twoimi marzeniami?

Marzena ścisnęła usta. Spojrzała jeszcze raz w oczy Lodowej Pani. Marznącej Pani.

- Była taka jedna dziewczyna. Z durnym marzeniem. Dwie dziewczyny. Jedna drugą wyciągnęła z zabitej dechami dziury, w której mieszkały. Wyciągnęła, choć druga mówiła jej, że to zły pomysł, że powinny to przemyśleć. Że ona nie będzie miała dokąd wracać. Ale nie miała wracać. Miały żyć długo i szczęśliwie. Więc wyjechały. I żyły. Ani długo ani szczęśliwie. Bo dla pierwszej marzenia były ważniejsze. A druga nie była wystarczająco dobra. Zbyt przyziemna, zbyt banalna, nie nadawała się na boską kochankę z romansu. I się marzenia skończyły, a marzycielka wyrzuciła drugą za drzwi. I nie było powrotu. Teraz siedzi w zapyziałej knajpie, udając góralski akcent i żyjąc z napiwków pijaków próbujących wcisnąć się jej do łóżka.

Z każdym zdaniem z coraz większą wściekłością, patrząła się w obraz. Drgnęła, czując dłoń na swoim ramieniu.

- Tak mi przykro...

- Zostaw mnie, własnymi problemami się zajmij. Swoim chłopaczkiem się przejmuj! - warknęła odpychając z całej siły Marysię, prawie zrzucając ją na podłogę. Dziewczyna jęknęła, skuliła się, po czym wybuchnęła płaczem. Marzena otworzyła usta i zamarła.

"Jesteś zimna jak lód! Jak zamarznięta góra! Ani okrucha uczuć!"

- Marysiu, nie chciałam... ja... proszę, przestań...

Miała rację. Ona zawsze miała rację. Tylko czemu nie mogła zauważyć tego wcześniej? Zanim spaliły wszystkie mosty? Zanim ojciec wykrzyczał jej w twarz by nigdy nie wracała do domu?

- Marysiu...

Z wahaniem przysunęła się do dziewczyny.

Ona zapatrzyła się w swój parasol. Widziała Marzenę tym, co wyszeptała swojej gwiazdce, nie tym kim zawsze była. Obie się zapatrzyły. Nie dostrzegły nadchodzącej zamieci, która je zniszczyła.

Niezgrabnie podniosła jej głowę i położyła na swoich kolanach. Myślała, że zaraz ją odtrąci, ale Marysia wtuliła się w nią.

Nie pasowały do siebie. Nie miały szans przetrwać. Jednak jak pięknie było marzyć.

Marysia powoli się wyciszała. Jej ciało nie drżało, leżała spokojnie. Pociągnęła nosem, podniosła głowę i spojrzała na nią tymi wielkimi oczami.

- Gdybym miała gwiazdkę, to bym chciała, byś była szczęśliwa - wyszeptała.

Marzena zacisnęła wargi i załkała niemym płaczem.

~~~~~~
Praca bierze udział w konkursie "Obrazy słowem malowane" od pisarskiWatt09 i jest inspirowana obrazem Rafała Olbińskiego "Zimowy parasol"

Polecam zajrzeć do prac innych uczestników zarówno z tej jak i z poprzednich edycji, ponieważ są wspaniałe i czytanie ich, zachęciło mnie do wzięcia samej udziału 💕

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro