Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział I ❝Do zakochania jeden krok, jeden jedyny krok, nic więcej...❞

Rozemocjonowana blondynka biegła korytarzem. Stukot jej obcasów rozbrzmiewał echem w niemal pustej przestrzeni. Przyciskając mocno torebkę do boku, skręciła w stronę pracowni fizycznej. Tak jak się spodziewała, przy szafkach dostrzegła inną dziewczynę. Stanęła przy niej i postukała w ramię.

– Tośka! – zawołała jej prosto do ucha.

Dziewczyna podskoczyła w miejscu i wypuściła z ręki podręcznik do historii i społeczeństwa, który chowała do szafki. Mrucząc pod nosem jakieś przekleństwo, schyliła się i, nie podnosząc wzroku, spytała:

– Nie masz teraz biologii?

Blondynka uniosła ręce w górę.

– Teraz są ważniejsze sprawy niż biologia!

Druga z dziewczyn wyprostowała się i uniosła wysoko brew, odkładając podręcznik.

– Czyżby? Ostatnio narzekałaś, że nie rozumiesz czegoś z tymi... no... – Pstryknęła palcami. -Włóknami sklerotycznymi.

– Włóknami sklerenchymatycznymi, jeśli już.

– Zwał jak zwał. A teraz się odsuń, bo mam właśnie matematykę. W drugiej części szkoły – dodała dobitnie, przekręcając kluczyk w zamku.

– Funkcje nie uciekną, a twoje życie towarzyskie niedługo umrze śmiercią naturalną!

Tosia zarzuciła plecak i ruszyła w stronę odpowiedniej sali.

– Doprawdy? – zapytała, gdy koleżanka ją dogoniła. – Nie powiem, kto narzeka, że nie ma chłopaka od dwóch miesięcy. – Obejrzała się na dziewczynę i dodała: – Też cię kocham, Poluś.

Blondynka nie zwróciła uwagi na zaczepkę.

– Ogłosili termin połowinek!

Antonina na chwilę zwolniła krok.

– A jakie ma to znaczenie dla mojego życia towarzyskiego?

– Ręce mi przy tobie opadają – powiedziała Pola, obrazując swoje słowa. – Znajdziemy ci chłopaka! – zawołała.

– Nie – skwitowała jej entuzjazm szatynka, przyspieszając kroku.

Biol-chemka zatrzymała się.

– Nadal nie możesz dać sobie spokoju z tamtym crushem? – Tosia odwróciła się w jej stronę. – Wiem, był idealny, ale, dziewczyno, nie możesz sobie przez niego zmarnować życia!

– A wyobraź sobie, że mogę – syknęła w odpowiedzi Antonina i weszła do sali.

Blondynka skrzyżowała ręce na piersi.

– I tak ci kogoś załatwię.

Odwróciła się ostentacyjnie i, prawie biegnąc, próbowała przypomnieć sobie cokolwiek o włóknach sklerenchymatycznych.

Tosia usilnie wpatrywała się w białą otchłań pustej tablicy, próbując przypomnieć sobie wzór pozwalający na obliczenie współrzędnych wektora. Przeszukiwała wszelkie szufladki swojego mózgu. Właśnie doszła do „Słodkie filmy z pandami", gdy ją oświeciło. Zawzięcie pisząc, obliczyła współrzędne i podkreśliła rozwiązanie dwoma kreskami. Triumfalnie odłożyła marker na półkę pod tablicą i ruszyła w stronę swojej ławki. Przeciskając się za krzesłami, dotarła na swoje miejsce. Chwyciła długopis i szybko przepisała zadanie do zeszytu.

Poprawiła okulary i zaczęła liczyć kolejne ćwiczenia. Jak przystało na mat-fiza, lekcje matematyki były dla niej najprzyjemniejszymi siedmioma godzinami w tygodniu. Lecz w piątek każdego kusiłyby nadchodzące wolność i swoboda. Antonina spojrzała ukradkiem na wyświetlacz telefonu. Zignorowała zegar, informujący ją o ostatnich pięciu minutach zajęć, ponieważ zarejestrowała nową wiadomość. Zerknęła na przechadzającego się po klasie nauczyciela i szybko położyła telefon pod zeszytem. Konspiracyjnie, udając, że rozwiązuje następne zadanie z geometrii analitycznej, przeczytała wiadomość.

Do zakochania jeden krok, jeden jedyny krok, nic więcej... – pisała Pola.

Tosia zamachnęła się nogą w nieokreślonym kierunku, aby rozładować złość.

– Ała! – mruknął swoim basem siedzący przed nią Pafnucy.

– Wybacz – powiedziała dziewczyna.

Przez następne minuty nie mogła skupić się na zadaniach. Gdy tylko zadzwonił dzwonek, wrzuciła podręcznik i zeszyt do plecaka i, przeciskając się między pozostałymi uczniami, wybiegła z klasy. Galopując po schodach, wciągnęła bluzę i skierowała się do pracowni biologicznej.

– Pola! – zawołała, gdy zobaczyła przyjaciółkę.

Ta uśmiechnęła się.

– Jak to miło, że specjalnie dla mnie idziesz przez całą szkołę – powiedziała i posłała jej całusa.

Tosia przewróciła oczami i spojrzała z wyrzutem na dziewczynę.

– Chodzi cię o tę wiadomość? – zapytała z rozbawieniem amatorka biologii. – Przecież to tylko jedno zdanie z piosenki. Bardziej bym cię wkurzyła trenem Kochanowskiego, nie? No weź się tak nie obrażaj! – zawołała, gdy Antonina zaczęła kierować się w stronę wyjścia ze szkoły. – To będzie cholernie trudne zadanie – mruknęła pod nosem.

Dobiegła do szatynki i złapała ją za ramię.

– Daj spokój, to był żart. I opuść tę brew, bo mnie przerażasz. – Przyjrzała się krytycznie Antoninie. – Kawa?

– Z miodem.

W miasteczku było wiele kawiarni. Może żadna z nich nie należała do takiej sieci, jak Starbucks czy Costa, ale, przynajmniej dwie z nich, zapraszały do siebie licealistów wymyślnymi smakami oraz nazwami kofeinowych napojów. Oba lokale oblegane były zarówno podczas długiej przerwy obiadowej, podczas której prawie nikt z uczniów nie jadł obiadu, a także po zakończeniu lekcji. Zwyczajem władz liceum stało się ograniczanie lekcji w piątki do sześciu godzin, aby wynagrodzić nastolatkom nużące godziny przedmiotów uzupełniających. W te dni kawiarnie przeżywały prawdziwe oblężenie buzujących hormonów.

Jeden z lokali, „Kawy Milijon", szybko stał się miejscem spotkań uczniów klas humanistyczno-europejskich. Przystawali do nich także, nie mierzący zbyt wysoko, adepci profilu biznesowo-menadżerskiego. Mimo iż, teoretycznie, dzieliło ich coś tak wielkiego, jak podstawowa lub rozszerzona matematyka, odnaleźli wspólny język przy dzieleniu się notatkami, a także napisanymi już sprawdzianami z geografii i wiedzy o społeczeństwie.

Licealiści z klas politechnicznych oraz medyczno-przyrodniczych upodobali sobie kawiarnię „Potęga kawy". Oba profile charakteryzowały się rozszerzeniem wyłącznie przedmiotów ścisłych, dzięki czemu szybko odizolowały się od reszty uczniów. W ten sposób w szkole wykształciła się prawdziwa drabina społeczna, wzorowana na mieszkańcach starożytnego Egiptu.

Humaniści, skupiający się jedynie na przedmiotach, których większości nie trzeba rozumieć, a wkuć na pamięć, stanowili niewolników. Często wykorzystywani byli do organizacji obchodów Dnia Edukacji Narodowej, Dnia Patrona, czy zakończenia roku szkolnego klas maturalnych.

Biznesy, jak potocznie nazywano uczniów z klas „B", w drugim roku nauki, w ramach praktycznych zajęć związanych z prowadzeniem własnej działalności gospodarczej, zajmowali się prowadzeniem szkolnego sklepiku. Sami jednak woleli mówić o spółdzielni uczniowskiej „Pożywka". Niczym skrybowie liczyli swoje dochody. O ile wszystkie poprzednie roczniki oferowały artykuły spożywcze w sprawiedliwych, niezbyt wygórowanych cenach, o tyle obecna druga klasa biznesu podniosła ceny dwa razy, czym skutecznie zniechęciła pozostałych uczniów do zakupów. Powszechnie uważano ich za ludzi, którzy nie wiedzieli, który profil wybrać, a po zakończeniu szkoły średniej mają pójść na studia w kierunku stosunków międzynarodowych lub na Uniwersytet Ekonomiczny.

Mimo iż biol-chemy dobrze dogadywały się z innymi ścisłowcami, praktycznie nic nie łączyło ich z pozostałymi uczniami. Nikt w równym stopniu nie opanował tajników, z zakresu szkoły średniej, chemii i biologii. Podczas rzadkich zajęć praktycznych, mieli możliwość przyjrzeć się sekcji zwłok żaby. Co wrażliwsze osoby, planujące udać się na chemię, a nie chirurgię, znajdowały sprytne sposoby na uniknięcie niewygodnych zajęć. Zaoszczędzony czas przeznaczały na naukę. Jak zwykli mawiać kapłani, sprawujący ofiarę złożoną z wypchanych zwierząt z pracowni biologicznej - „Dzień bez chemii to dzień stracony".

Mat-fizy, jak zwyczajowo nazywano uczniów klasy politechnicznej, były zdolne do wszystkiego. Z lubością uczyli się najbardziej wymagających przedmiotów, wyczekiwali każdej godziny z królową nauk i nie mdleli po przeczytaniu prawa de Morgana. Zwykle spędzali przerwy w pobliżu pracowni fizycznej, porównując wyniki swoich zadań i kłócąc się o dokładność wyniku. Porozumiewali się niezrozumiałym dla innych uczniów językiem. Niejeden humanista chwytał się za głowę tylko słysząc o rozdzielności alternatywy względem koniunkcji. Jedyną trudność sprawiała im interpretacja poezji. Szczególnie mocno dokuczali Kochanowskiemu oraz Mickiewiczowi. Słynnym powiedzeniem, poza „Nie wiesz co robić - licz deltę!", stało się „Ten środek stylistyczny zapewne wpływa na plastyczność obrazu". Nikt jednak nie śmiał zaprzeczyć, że to właśnie te klasy miały prawo nazywać się bogami. Tylko że, w przeciwieństwie do tych z mitologii egipskiej, oni istnieli naprawdę.

Antonina rzuciła plecak na podłogę obok małej kanapy w kawiarni i, z westchnieniem ulgi, usiadła. Popatrzyła chwilę na Polę w kolejce po kawę i uśmiechnęła się. Tym razem to nie ona musiała czekać w tym tłumie. Wyjęła z torby zeszyt i podręcznik, po czym zabrała się za matematykę. Kończyła właśnie rysowanie ostatniego wykresu do zadania, gdy przed jej oczami pojawił się boski nektar, adekwatnie nazwany „Miodową ambrozją". Natychmiast porzuciła lekcje, ołówek sturlał się na podłogę, a dziewczyna chwyciła w ręce papierowy kubek. Uchyliła jego wieczko i zaciągnęła się aromatem kawy.

– Better? – spytała Pola, siadając obok przyjaciółki.

– Jeszcze nie. Będzie lepiej, jeżeli dasz mi skończyć matematykę. Porozmawiamy za dwie minuty.

Blondynka przytaknęła i skupiła się na swojej „Atomowej rozkoszy". Przy okazji rozejrzała się po przybywających licealistach. Wszystkich znała z widzenia, a z większością próbowała zamienić choć jedno słowo. Czasem wymiana zdań dotyczyła jedynie rozmienienia pieniędzy przed zakupami w sklepiku szkolnym, kiedy indziej butów, które ktoś zostawił w szatni. Pola ceniła sobie każdą z nich, nawet najkrótszą. Wiedziała, że takie kontakty przydadzą się jej na przyszłość, gdy będzie musiała rozreklamować swoją prywatną przychodnię lekarską. Od najmłodszych lat było to jej marzenie. Choć chwilami niektóre zagadnienia z biologii sprawiały jej problem, nie poddawała się i wybiegała planami w daleką przyszłość, gdy uratuje komuś życie. W tym momencie stało przed nią właśnie takie zadanie – sprawa kontaktów towarzyskich Tosi stała się jej priorytetem. Wiedziała, że w najbliższym czasie oficjalnie zostanie ogłoszony termin połowinek, a listy uczestnictwa będą tworzone niedługo później. Zostało jej mało czasu na przekonanie przyjaciółki do udziału w imprezie.

Upiła łyk napoju i spojrzała uważniej na stoliki niedaleko. Kilku chłopaków, maturzystów z klasy politechnicznej, oddało się zawodzącemu śpiewowi nieśmiertelnego „Sto lat". Z kuchni kawiarni kobieta w średnim wieku wyniosła tort ozdobiony osiemnastoma świeczkami. Solenizant, Bartek, objął swoich kolegów i zaśmiał się, jakby właśnie wyszła mu ujemna delta w zadaniu z matury rozszerzonej. Zbyt piękne, aby było prawdziwe.

Pola uśmiechnęła się pod nosem. Zanuciła cicho słowa piosenki i dołączyła się do oklasków, gdy chłopak zdmuchnął świeczki.

– Coś mnie ominęło? – zapytała Antonina, chowając zeszyt do plecaka.

– Serio nie słyszałaś tego zawodzenia w wykonaniu twoich pobratymców?

Szatynka spojrzała w stronę rzeczonych osób.

– Wykresy są od nich ciekawsze.

– Ty tak serio? – Pola z rezygnacją w głosie odstawiła kubek na stół. – Dlaczego nie chcesz ze mną współpracować? Mat-fizy nie czują między sobą... fizyki? – dodała z wahaniem.

– Jesteś słaba w naszych żartach.

– No weź... Nie moja wina, że ograniczacie je do dobrych zwrotów i przeciwnych kierunków.

– Odwrotnie.

– Jestem rad, że mi to uświadomiłaś. – Blondynka spojrzała na przyjaciółkę. – No nie mów, że tego nie ogarniasz.

– Nie, po prostu załamuje mnie twoja fleksja. Tak, nawet ja wiem, co to jest. A teraz wybacz, ale te babeczki z nutellą wyglądają cudownie.

Tosia wstała z miejsca i próbowała dostać się do lady. „Próbowała" to dobre słowo. W tłumie, który zwiększał się z każdą chwilą, sprawiało to niemałe trudności. Gdy od upragnionych słodyczy dzieliły ją zaledwie dwa kroki, zachwiała się. Powinna, niczym w amerykańskim filmie, zostać złapana przez jakiegoś przystojnego mężczyznę, który okazałby się ideałem. Zamiast tego przewróciła się, uderzając łokciem i kolanem o kant stołu. Krzyknęła, na co stojący najbliżej ludzie odwrócili głowy i po chwili wrócili do swoich spraw.

– Dzięki za troskę – powiedziała w przestrzeń.

Dokuśtykała do lady i po chwili wróciła na swoje miejsce, odgryzając pierwszy kęs babeczki.

– Żałuj, że takiej nie masz – mruknęła do Poli z pełnymi ustami.

– To sam cukier. Już dość sobie dzisiaj rujnuję organizm kofeiną.

– Tobie też coś odwaliło z tym zdrowym żarciem? – Antonina spojrzała na przyjaciółkę ze zgrozą. – Ta rozszerzona biologia źle na ciebie wpływa.

– Mamy teraz ważniejsze sprawy. – Blondynka odstawiła kubek na stół. – Mamy niecałe dwa miesiące.

– Do...?

– Jednak jesteś ciężko kapująca mózgownica. A to wy, podobno, wszystko rozumiecie. Do połowinek, przecież!

– Myślałam, że chodzi o coś ciekawszego.

– Skutecznie zniechęcasz mnie do pomocy.

– Bardzo dobrze. A teraz wybacz, ale kinematyka zaprosiła mnie na wspólny wieczór – powiedziała Antonina, zarzucając plecak na ramię.

– Dziewczyno, jest piątek! – zawołała Pola, chwytając szatynkę za łokieć.

– Gratuluję, ogarniasz kalendarz.

– Daj mi pięć minut na przekonanie cię do pójścia.

– I ani sekundy dłużej.

Blondynka wyjęła z torby zeszyt i długopis.

– Może najpierw stwórzmy twój ideał faceta. A potem...

– Zrobimy prostą najlepszego dopasowania? – przerwała jej Tosia.

– Coś w tym guście – przytaknęła Pola, mimo niezrozumienia matematycznej, fizycznej, bądź, ewentualnie, informatycznej terminologii. – Zacznijmy od wzrostu i postury.

Szatynka otwierała usta, aby odpowiedzieć, gdy przyjaciółka powiedziała:

– Czekaj, wypiszę tu po prostu wygląd tego... Jak mu było? Marek? – Zaczęła notować, gdy zobaczyła rumieńce na policzkach dziewczyny. – Kiepsko to widzę – powiedziała po chwili. – Gość był zbiorem dominujących genotypów, a nigdy nie widziałam innego z dokładnie takim zestawieniem. – Zmarszczyła brwi. – Czy okulary są konieczne?

– No bo... – zająknęła się Antonina – wtedy jest bardziej swojski.

– W twojej klasie połowa chłopaków nosi okulary. Masz w czym przebierać. – Spojrzała na następny punkt. – Z tym średnim wzrostem może być ciężko, bo w naszej szkole są prawie same giganty. Ale wątłe mięśnie ma większość. Ciemnowłosych jest dosyć sporo, więc nie powinno być problemu. Tylko te loki... Kurde, kobieto, ilu takich gości widziałaś w swoim życiu?

– Tylko tego jednego – odpowiedziała Tosia rozmarzonym głosem. – Dlatego był ideałem, no!

– Chyba znalazłam odpowiedniego kandydata. Nawet jest na mat-fizie...

– Czemu nic o nim nie wiem?! Jak mogłam go przeoczyć? – W oczach dziewczyny zatańczyły wesołe iskierki.

– To Jarek.

Szatynka podążyła za wzrokiem Poli.

– Nie – powiedziały równocześnie.

– To będzie trudniejsze niż myślałam. – Blondynka opadła z westchnieniem na kanapę. Po chwili się podniosła. – Wiesz co?

Antonina zamruczała w odpowiedzi coś, co przyjaciółka uznała za przeczącą odpowiedź.

– Ograniczyłyśmy zasób samców do przeanalizowania.

– Jeżeli chcesz powiedzieć to, co myślę, to lepiej siedź cicho.

Pola pozostała niezrażona.

– Trzeba przyjrzeć się biznesom.

Tosia westchnęła z ulgą.

– Już myślałam, że powiesz o humanach.

– Im też możemy chwilę poświęcić.

Twarz szatynki wykrzywiła się w wyrazie przerażenia.

– Co zrobiłaś z Polą, śmiejącą się z Kochanowskiego? – Złapała przyjaciółkę za ramiona i potrząsnęła nią.

– Co oni ci takiego zrobili?

– Ktoś z nich wprowadził interpretację Mickiewicza na podstawie. A przecież w drugiej klasie miało nie być polskiego! – Spojrzała na dziwny wyraz twarzy blondynki. – Nie opowiadałam ci?

Dziewczyna pokręciła przecząco głową.

– Teodor tak kiedyś powiedział. Bo od tego roku miały być rozszerzone i zakończone te z podstawy.

– Dobra – odpowiedziała przeciągle Pola. – Tu chodzi o faceta na jedną noc.

– Przystopuj, czuję się jak jakaś Bed Mary Sue. – Tosia poruszyła sugestywnie brwiami.

– Podejdziemy tylko do kawiarni, w której siedzą i...

– Nie – przerwała jej Antonina. Spojrzała na zegarek. – Minęło pięć minut. Żegnaj!

Zostawiła naburmuszoną blondynkę na miejscu i wyszła z kafejki.

Biol-chemka zanuciła tylko:

– Do zakochania jeden krok, jeden jedyny krok, nic więcej...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro