Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

13

Negrito wepchnął Salem na jej miejsce - po czym zajął swoje w awionetce, wynajętą u człowieka, którego nazwisko już dawno wyleciało mu z głowy. Przecież szef mówił, by nie oszczędzać na wydatkach, jeśli chodzi o sprowadzenie niepokornej wnuczki z powrotem do Kolumbii.

"To i tak dobrze, iż młodemu Velazquezowi, chce się mieć przechodzony towar za żonę"- Negrito w myślach śmiał się z naiwności "rogacza".

Z rozbawieniem pomyślał o jego minie, podczas nocy poślubnej, gdy to facet zyska niepodważalny dowód, że nie był "tym pierwszym" w życiu swej narzeczonej. Francuz, to jest ten, no..., Jean, przynajmniej skorzystał przed śmiercią. Ale nie musiałby umierać, gdyby powstrzymałby się od sięgania po cudzą własność. Ot, święta prawda!

– Nie będzie próbowała fikać? – upewnił się Negrito, krępując drogocennej "przesyłce" dłonie, żeby nie wymyśliła czegoś, co by mu się nie spodobało, delikatnie mówiąc.

Gdy nie otrzymał odpowiedzi, wzruszył jedynie ramionami na znak, że i tak ona go nie obchodzi. Uruchomił silnik i po chwili, awionetka wzbiła się z buczeniem w powietrze.

Jean - Charles próbował otworzyć oczy, lecz uniesienie ważących chyba z tonę, powiek okazało się zadaniem nie do wykonania. Dziwne dźwięki, których pochodzenia nie umiał rozpoznać, otaczały młodego lekarza niemal z wszystkich stron. Tupot dziecięcych stópek, hałas... Przeciągły dźwięk, coś jakby wycie wilka, połączone z lamentem. Ale skąd ten wilk się tu wziął???

Ostatnim, co zarejestrowała jego gasnąca świadomość, była troska ojca o synka, i o Sa... nastała ciemność, nie czuł niczego, oprócz pragnienia poddania się jej całkowicie. W końcu ogarnęła go, zsyłając błogosławieństwo snu.

– Dzięki Bogu! – nieprzyjemny, chropowaty głos, należący do mężczyzny, przedarł się przez ciężką zasłonę, niczym gęsta mgła, która spowijała umysł Jeana. – Mój syn będzie żył! Panie doktorze, czemu ma pan taką dziwną minę? Nie cieszy pana dobro pacjenta? Jest może coś o czym nie wiem?

– Niestety – lekarz zawahał się, zanim udzielił odpowiedzi.

Niby nieświadomy, to i tak Jean-Charles poczuł rosnący w jego sercu lęk. Wolałby nie słyszeć teraz żadnych złych wieści. A co z Salem? Xavierem? Gdzie oni są?

– Pańskiego syna czeka długa rehabilitacja, ale i tak nie odzyska pełnej sprawności w prawej ręce. Proszę mi wybaczyć, ale nigdy nie próbuję dawać nikomu złudnej nadziei na odzyskanie zdrowia, jeśli to niemożliwe.

– Psychologiem mógłby pan zostać, umie pan pocieszać ludzi! – znowu chropowaty głos, który wzbudzał w rannym mężczyźnie większe obawy, niż nadchodzące widmo bycia niepotrzebnym i balastem dla wszystkich. – On będzie kaleką?

Towarzystwo, w którym obracał się i jeden i drugi z panów Delacroix, nie lubiło "ludzi z usterką", bo nie pasowali do idealnego świata, który wykreowała sobie socjeta. I to właśnie obwieścił "zdruzgotany ojciec" lekarzowi, prowadzącemu leczenie jego syna.

– Ja bym tego tak nie ujął! – zaoponował stanowczo doktor.– Przecież pański syn ma niesprawną rękę, a nie mózg, czy serce! Niewykluczone, że przysłuchuje się naszej rozmowie, choć my nie dostrzegamy tego oznak...

Henri Delacroix nie pozwolił doktorowi dokończyć zdania, wypadł jak burza z półprywatnej sali, w której leżał na łóżku chory syn. Robiło mu się niedobrze na samą myśl, że nie będzie mógł się już nim pochwalić. Osoba na odpowiedzialnym stanowisku, zawsze budzi w innych respekt oraz podziw. Teraz marzenia Henriego o pławieniu się w poważaniu "szaraczków", rozwiała się jak sen...

– Parszywa Salem!– burknął do siebie, gdy zdyszany zatrzymał się przed głównym wejściem do szpitala, musiał zaczerpnąć spory haust świeżego powietrza.

Musiał myśleć jasno, by zastanowić się, co zrobić i jak postąpić dalej. Może nie powinien ratować życia Jeanowi, gdy wiedziony niezrozumiałym impulsem, postanowił go odwiedzić wczorajszego dnia, i czym prędzej wyperswadować grzeszny związek z tą dziewuchą z Kolumbii? A może to ona go zraniła i uciekła, przestraszona własnym występkiem? Xavier wciąż powtarzał słowa "zły pan", więc pewnie znalazła sobie wspólnika!

– No i co ja teraz powiem moim przyjaciołom? – zastanawiał się Henri, bezwiednie pocierając kciukiem szpakowatą skroń.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro