6. Ofiary
Z Bajeczne Rafy Koralowej roztaczał się widok na południowe wybrzeże wyspy Wontalor. Wysokie fale rozbijały się o klify oraz otaczające plaże wysokie skały. Wyglądały niczym wbite w morze tytaniczne miecze z nieustannie wiszącymi nad nimi chmurami, które sączyły bądź zalewały wszystko boskim gniewem, nie dając słońcu dotknąć mieszkańców Talorri życiodajnymi promieniami.
Czar wiecznych chmur mozolnie, ale i wytrwale niszczył państwo czarodziei. Podtapiane deszczami uprawy, podniosły ceny, co powodowało bardzo głębokie ubóstwo w kraju. Nie dość, że żywność była na miarę złota, to król co i rusz podnosił podatki, aby sfinansować badania nad anomalią, całkowicie i bezwzględnie tłumiąc wszelkie pogańskie tłumaczenia oparte o wiarę w zapomnianych bogów i ich wściekłość.
Osłabiona ludność umierała nie tylko z głodu, ale także wystawiona także na brak słońca, zaczęła chorować na niedosyt słońca, bądź tak zwany samobójczy pęd czy też depresją. Choroba z początku objawiała się męczliwością, bezsilnością i anhedonią, po czym następowała próba samobójcza.
Słońce odbijało się od gładkiej powierzchni morza tuż przy wystających znad wody kamiennych wieżyczkach. Pozostałości po dawnych ludnościach stanowiły granicę między królestwem syren oraz terenem czarodziei. Cienie rzucane przez smukłe budowle malowały się na pływających wzdłuż granicy towarzyszach, a bryza przyjemnie muskała twarz Roarke. Syrena nierozproszona pięknem groźnego morza atakującego klify, czujnie obserwowała otoczenie w poszukiwaniu trójkątnych, rekinich płetw. Jeszcze za czasów ojca króla Norwy podpisano sojusz, co nie oznaczało, że klany nie stanowiły zagrożenia. Klan Dwóch Serc najwyższy w hierarchii kherru nieraz w historii ukazali swoją brutalność i podstępność oraz pragnienie władania morzami.
Ian wraz z innym strażnikiem zajmowali się wybrzeżem, wypatrując ludzkich łodzi. W razie przekroczenia granicy z Królestwem Syren mieli rozkaz rozprawienia się z marynarzami.
Kilku strażników niestrudzenie pływało wśród płytkich wód rafy, utrzymując porządek wśród poławiaczy oraz wyszukując kłusowników. Wielu, czy to sheramy, księżycowe orki, bardzo rzadko łagodna rasa półludzi półmeduz znana pod nazwą merhany, w pogoni za bogactwem polowała na zakazane gatunki. Surowa kara wielu dni w więzieniu nie powstrzymywała ich przed powzięciem ryzyka.
Słońce powoli chyliło się ku zachodowi, druga straż przybyła, aby wymienić zmęczonych wojowników.
Wracając na zamek, strażnicy płynęli nad rowem oceanicznym zwanym Otchłanią Krakena. Legendy głoszą, że znajdujące się w magicznej kopule królestwo syren zwane Sheroner kiedyś należało do czarodziei, ale jednego z dni z głębin wydobyły się przeraźliwe pomruki. Wzburzyły one morze, przez co fale zaczęły zalewać plaże. Wyspą nagle wstrząsnęło, a w powietrzu uniósł się nie pomruk, a warkot niczym dzikiego zwierza. Wszyscy w strachu przed kolejnym trzęsieniem ziemi, ale i nadchodzącym sztormem spojrzeli w niebo, ale to na morze powinni skierować swe oczy, skąd wyłonił się wielki niczym zamek potwór, zwany krakenem. Wieloramienny o potężnym uzbrojonym nie tylko w zęby, ale i harpuny i inne ostrza pysku. Jego obślizgłe, zielono szare cielsko śmierdziało śmiercią, a ryk zdawał się odbierać oddech całemu życiu wokół siebie. Potwór skierował swoją paszczę ku wyspie i zaryczał raz jeszcze. Fale wraz z wiatrem wezbrały na sile, zalewając doki i burząc budynki. Mówi się, że bogowie przyszli ukarać niewiernych. Wyspa została zalana, dając schronienie nowemu stworzeniu. Syrenom i trytonom.
Nad rowem oceanicznym temperatura zawsze była o wiele niższa, a sceneria wyglądała ubogo w porównaniu do kolorowej Bajecznej Rafy Koralowej. Tuż przy otchłani usypywał się mieniący się srebrem piasek, dlatego też nazywano ją Srebrną Równiną. Zbite z wraków statków domy należały do półludzkich morskich gatunków. Po architekturze łatwo można było odgadnąć ich przynależność do rasy.
Księżycowe orki stawiały potężne fortyfikacje przypominające miniaturowe zamki. Działo się tak nie tylko ze względu na ich masywne ciała, ale i plemienne życie, kiedy to merhamy, półludzie półmeduzy mieszkały rodzinnie, a więc budowały małe, acz krzywe budynki. Nie obwieszały ich plemiennymi flagami czy proporcami jak orki, a kawałkami masztów. Morskie wiry szarpały nimi, tworząc iluzję nieustannego ruchu. Natomiast sheramy półludzie półpłaszczki lubowały się w namiotach. Jeden z nich wzniesiono tuż przy Błędnej Rafie Koralowej, gdzie stacjonowało plemię Srebrnika. Jedyne niemal autonomiczne plemię sheram mieszkające na terenach Królestwa Syren.
Po minięciu Srebrnej Równiny syreny i trytony wybrali lewą odnogę rowu oceanicznego. Wzdłuż niego ustawiono równomiernie wieże, gdzie stacjonowali strażnicy oraz bardzo często można było ujrzeć ściągające się tam płotki bądź młode osobniki innych gatunków półludzi półmorskich stworzeń. Na szczycie każdej z budowli mieniły się bladym blaskiem kryształy, delikatnie rozwiewając morskie półciemności. Były one niczym drobny promyk w porównaniu do magicznej bariery, za którą skrywał się zamek Sheroner. Bariera mieniła się przepływającą w niej magią oddanych w ofierze czarodziei.
Większa część mieszkańców zamku uważała kopułę za więzienie. Nie wyobrażali sobie życia bez choćby jednego dnia poza nią, aby tylko poczuć na skórze rześkość morza, mrowienie, kiedy to ciało nabiera boskości, krążącej w żyłach adrenaliny podczas pościgów i wyścigów czy łapania niebezpiecznych barakud. Natomiast inni, nieliczni, obawiali się morskiej toni i przekraczali bramę rzadko i jedynie za dnia.
Mówi się, że jednym było bliżej do ludzi, a innym do zwierząt. Jedni poszukiwali wolności swoich zmysłów, a inni cieszyli się zniewoleniem swoich darów.
Magiczną kopułę przecinała szarość ogromnych, kamiennych wrót. Na nich wiły się morskie węże, tańczyły piękne damy o łabędzich szyjach i w rozkloszowanych sukniach, grajki ze służkami skrywali się na uboczu, a u góry u zwieńczenia bramy gnali wojownicy na koniach z proporcami z okrągłą tarczą z wielkimi skrzydłami. Wszystkie elementy otaczały gałęzie drzew, pąki kwiatów i pnący się bluszcz.
Podobno wrota jako jedyne nie zostały przekute, zostawiając obrazy, jako ostatnie pozostałości po niegdyś zamieszkującym zamek wielkim rodzie czarodziei.
Grupka strażników parła przed siebie, miotając silnymi, mieniącymi się w świetle kryształów ogonami.
Krążące niedaleko płotki przyglądały się im z podziwem i nieskrywaną zazdrością, marząc, by jednego dnia także dostąpić zaszczytu treningu jednym z Mistrzów czy pułkowników, oraz zostać przyjętym na stanowisko strażnika. Zasłyszane historie o nieustraszonych, wygrywających bitwy wojownikach, malowały piękne obraz w młodych, chłonnych umysłach.
Strażnicy zatrzymali się przed niewielkimi wrotami u dołu ogromnej bramy. Broniła ich dwójka żółwich obrońców z gatunku uzzo. Stworzenia były o wiele masywniejsze od trytonów, ich kamienną skorupę pokrywały algi, a głowy przecinały pojedyncze czerwone rysy, ciągnące się od karku po czoło. Magiczny znak, utrzymujący więź z innymi obrońcami, aby w razie ataku móc kontaktować się ze sobą nawzajem.
Uzzo przepuścili powracających z warty. Oni jeden po drugim przekroczyli mieniącą się granicę, tracąc wszelkie boskie dary. Od ogonów, aż po skorupy, małże i inne pokrywające ich ciała morskie elementy. Złoty pył posypał się na dziedziniec, jako wspomnienie poczucia wolności. Wszystko znikało niczym morska piana.
Roarke przeciągając powrót do zamku, przekroczyła granicę jako ostatnia. Uczyniła to z niechęcią. Łuski zniknęły, boskość także. Syrenie usta opuściło przeciągłe westchnienie, tęskny wzrok zwróciła ku wrotom i w myślach pożegnała się z morzem. W strażnicy odnalazła swoją krótką suknię, po czym ją nałożyła i opuściła budynek. Przed nim czekał na nią Ian ze swoim uroczym uśmiechem i złotymi kędziorkami wokół piegowatej twarzy.
– Wybierasz się do świątyni?
– Oczywiście, że nie przegapiłabym dnia składania ofiary.
– No tak. – Oblał się rumieńcem, spuszczając wzrok na swoje bose stopy. – Może pójdziemy razem?
– Innym razem. Przed rytuałem muszę jeszcze gdzieś zajrzeć – odparła tajemniczo.
– Gdzie? – wyrwało mu się z piersi, co zabrzmiało nad wyraz niegrzecznie. Na nowo się zawstydził, co rozbawiło syrenę. – Zawsze znikasz po warcie, byłem ciekaw, gdzie się podziewasz.
– Nieważne. Spotkamy się w świątyni.
Pokrzepiająco poklepała trytona po ramieniu i nim ten zdołał cokolwiek wykrztusić, ruszyła przed siebie. Ian wkroczył na szeroki główny most, skąd skierował się ku świątyni, natomiast Roarke zeszła bocznymi schodami w dół, gdzie sączące się dzięki magicznej barierze światło oświetlało ogrody. Minęła roześmiane, wtulone w siebie pary, ścigające się ze sobą młody syrenki czy walczących na drewniane mieczy trytonów. Przeszła obok studzienki i rozrzuconych klombów z kwiatami o drobnych fioletowych kwiatach. Gdzieniegdzie stały zapraszające do odpoczynku ławki i zachwycające figury bogów oraz królów. Zatrzymała się dopiero obok jednego z pól treningowych i wtedy spojrzała na główny most. Na jego majestatyczną linię biegnącą od bramy głównej po dziedziniec przed zamkiem. Co i rusz można było ujrzeć przycupnięte altanki dla zakochanych oraz ogromne tarasy z kolorowolistnymi drzewami, a wśród nich niewielkie polanki.
Na jednej z nich niemal codziennie przesiadywała syrena. To właśnią ją Roarke poszukiwała wzrokiem.
Usłyszała zbliżające się kroki.
– Nie kierujesz się do świątyni?
Obok niej stanęła Ritti. Przy pasie białej, prostej sukni z długimi rękami zwisał miecz. Wracała właśnie z treningu, o czym świadczyły ślady po walce. Kilka zadrapań, rosnący na policzku siniak i rozcięty dół sukni.
– Oczywiście. Nie przegapię tak doniosłej chwili – odparła, nie odrywając wzroku od mostu. Szermierka dołączyła do niej. Nie poszukiwała konkretnej osoby, tylko zaczęła obserwować toczące się na balkonach życie towarzyskie. Niemal na samym szczycie, na wspieranym kilkoma kolumnami tarasie znajdowała się karczma. To stamtąd docierała do nich największa wrzawa. Muzyka, krzyki i śmiech.
– To my zapewniłyśmy bezpieczeństwo naszemu ludowi – odezwała się Ritti, nawiązując do misji z dnia poprzedniego.
Na te słowa świeże rany Roarke zapiekły o wiele mocniej, jakby zadano je po raz kolejny.
– Nikt nam tego nie odbierze – odparła wesoło, po czym zapytała z troską: – Nie obawiasz się Wanory?
– Ta flądra nie jest w stanie mi zagrozić. A nawet jeśli będzie próbowała, to wiedz, że będę walczyć – odparła z dumnie uniesioną brodą, opierając subtelną dłoń na klindze szpady.
– Kapłanka Wanora to dobra, ale wymagająca nauczycielka. – Roześmiała się, widząc rozgniewaną minę szermierki. – Zapomniałam dodać, że okropna z niej flądra.
– Okropna to mało powiedziane. Ta jędza twierdzi, że skrzeczę, zamiast śpiewać i cokolwiek, bym nie uczyniła, jestem dla niej niewystarczająca. Ja znam swoją wartość. – Palce kurczowo zaciskała na klindze, wypowiadając kolejne słowa z czystą nienawiścią. – Jednego dnia stanę się Mistrzynią. Nieważne czy ona w to wierzy, czy nie.
– Ja wierzę... Nie! Ja wiem, że zostaniesz Mistrzynią.
– Tak samo, jak i ty – odparła Ritti zadziwiająco ciepło, po czym dodała: – Czeka nas wielka przyszłość i krwawe bitwy.
Roarke w nagłym odruchu złapała syrenę za dłoń. Ta nie odsunęła się, w milczeniu pozwoliła jej kontynuować.
– Ktoś cię nieźle poturbował.
– Olaf – odparła z uśmiechem na samo wspomnienie nieudolnej próby trytona, aby wygraną walką nakłonić ją do towarzyszenia mu podczas zbliżającego się balu. – Jego duma także została zmasakrowana.
Roarke nagle posmutniała.
– Tęsknię za naszą przyjaźnią – powiedziała to niemal tak cicho, że gdyba Ritti stała nieco dalej, nie byłaby w stanie usłyszeć wyznania. – Tęsknię za nami. – Oparła swoje czoło o jej i przymknęła oczy. – Tęsknię za Szkółką. Za czasami, gdy byłyśmy blisko, gdy nas nie rozdzielono – mówiła dalej cicho, jakby z obawy, że świat usłyszy jej słowa i wykorzysta jej słabość przeciwko niej.
– Nikt nas nie rozdzielił. – Odsunęła się od wojowniczki i wyswobodziła dłoń z jej uścisku. – Ty to uczyniłaś, ale nie wracajmy do tego. Czas na nas. Niedługo rozpoczną rytuał ofiarny.
W niezręcznej ciszy wróciły na główny most, z którego skręciły w jedną z lewych odnóg. Ona poprowadziła ich do zbudowanego na wysokiej skale budynku z kamienia i marmuru. Po obydwu stronach złotej bramy ustawiono kolumny porośnięte czerwonolistnym bluszczem. Nad wejściem wykuto twarze władców, generałów i wielkich wojowników, a na samym szczycie pyszniły się smukłe sylwetki bogów. Od Edyry i Selores, bogiń mądrości i miłości, po boga rozpusty Ekora.
Szerokimi schodami syreny wkroczyły na marmurowy, obsypany świeżymi kwiatami taras, a z niego przeszły do środka świątyni. Niemal kompletną ciszę mącił jedynie szum wody. Wielu z wiernych w skupieniu i ze skrzyżowanymi ramionami oraz dłońmi ułożonymi na barkach modlili się, dziękując bogom za podarowane dobra. Witraże po obu stronach stworzono z setek mniejszych bądź większych szklanych skrzydeł. Czerwień, biel i błękit kładły się kolorowymi smugami na twarzach wiernych, nadając im efemerycznego wyglądu. Przed ołtarzem na niskim taborecie siedziała Sherry, Mistrzyni Śpiewu, w momencie, gdy Roarke wraz z Ritti przysiadły na ławie zaczęła nucić starą pieśń, a po niej Wanora wstała ze swojego ciosanego z dębu, ciężkiego krzesła i rzekła:
– Dzień rytuału ofiarnego nadszedł! Dzień, aby zapłacić bogom za ich łaskawość i dobroć! – Uniosła ręce do góry, iluzyjnie nadając sobie jeszcze większych gabarytów, jakby potężne piersi, ramiona i wzrost niczym trytona nie wystarczyły. – Oto i nasza ofiara! – Wskazała na stojących z boku adeptów w zwiewnych, kremowo szarych szatach. – Przyprowadźcie go!
Jeden z trytonów otworzył znajdującą się przy nich skrzynię. Natomiast drugi pochylił się i przystawił do twarzy mężczyzny sole trzeźwiące. Porwany drgnął, zamrugał powiekami, ale się nie ruszył. Adepci złapali go pod boki i szarpnęli do góry, po czym jeszcze nie do końca przytomnego przyprowadzili przed oblicze kapłanki. Jeden z nich złapał za przyczepiony do szyi mężczyzny łańcuch i oddał go Wanorze. Kiedy tylko wypuścili go z uścisku, opadł na kolana, ledwo utrzymując resztę ciała w pionie.
– Oto i nasza przyszłość, nasz dar, nasze błogosławieństwo i nasza ofiara!
Craig trzeźwiej otworzył oczy i pokręcił głową na boki, starając się zorientować w sytuacji, w której się znalazł.
– Eilis, przyszła królowo, przyjmiesz ten zaszczyt i złożysz maga w ofierze? – Wanora spojrzała na znajdującą się w pierwszym rzędzie wybrankę króla Norwy.
Błękitne oczy podniosły się na kapłankę, a na ustach pojawił się subtelny uśmiech.
– Maga? – mruknął Craig, ale nikt nie zwrócił na jego bełkot uwagi.
– Jestem wdzięczna za twój łaskawy dar, kapłanko – z tymi słowy wstała z ławy i weszła po schodkach na piedestał. Jej długa, błękitna suknia ze złotymi nićmi szeleściła przy każdym z kroków, a wierni podążyli za nią wzrokiem z nieukrywanym uwielbieniem. Dostojna i piękna wybranka króla posiadała niezwykle jasną, zlewającą się z jej białymi włosami cerę, a jej łagodność i dobro były znane niemal wszystkim w królestwie.
Eilis stanęła obok Wanory i odebrała ofiarę, zaciskając drobne dłonie na łańcuchu.
– Nie jestem magiem – mruknął Craig, ale kiedy Wanora zaczęła wypowiadać słowa modlitwy, kompletnie ignorując go, jak reszta zebranych, z całych sił wstał na nogi i rzekł nieco głośniej: – Nie jestem magiem.
Wanora nie zaprzestała swoich modłów, jakby w ogóle nic nie powiedział, natomiast Eilis zwróciła swoje spojrzenie ku niemu. Uśmiech miała łagodny, ale nie na tyle, aby zapomniał o łańcuchu na szyi.
– Jesteś. Nasz Kapłanka wyczuwa w tobie uśpioną moc.
– Nie mam żadnej mocy! – wrzasnął, po czym szarpnął się do tyłu. Łańcuch wokół jego szyi przydusił go, kiedy to silny uścisk pięknej postaci nawet się nie poluźnił. – Kim wy jesteście?! Czego ode mnie chcecie?! Mam pieniądze! Oddam wam wszystko! – Spojrzał po wiernych, po ich idealnie pięknych, ale niewzruszonych twarzach.
– Nie pragniemy twoich materialnych bogactw. To drzemiąca w tobie siła stanowi filar naszego społeczeństwa.
– Nie jestem silny! Nie jestem magiem! Kiedyś moja rodzina posiadała moc, ale ją utraciliśmy! Ja jestem tylko kupcem, marynarzem czy kimkolwiek trzeba, aby zarobić – desperacko wyrzucał z siebie słowo za słowem, rozglądając się po wszystkich w poszukiwaniu przyjaznej twarzy bądź cienia szansy, aby wydostać się z potrzasku. – Dam was wszystko, tylko mnie puśćcie!
– Nie możemy. Ty jesteś naszą nadzieją, naszym życiem.
Słowa Eilis zbiły go z tropu.
– Podejdź do mnie, człowieku.
Oczywiście, że tego nie uczynił, wtedy Wanora gestem dłoni rozkazała adeptom go przyprowadzić. Szarpał się, ale nie miał szans naprzeciwko o wiele silniejszym ramionom nieznajomych.
– Puśćcie mnie! Ratunku! Ratunku!
Kiedy tylko znalazł się przy piękności, poczuł unoszący się wokół niej słodki zapach.
– Jesteś naszą nadzieją, naszym życiem – powtórzyła łagodnie i wyjęła zza pasa nóż. Gdyby nie sytuacja, w której się znalazł, z pewnością zachwyciłby się kunsztownie wykonaną rękojeścią, obsypaną drobnymi, szlifowanymi kamieniami. – Nie obawiaj się śmierci. Jedna z bogiń z wdzięczności za twoją ofiarę scałuje łzy z twoich policzków.
– Niech żadna bogini mnie nie całuje! – Nieprzerwanie szarpał się i przeklinał.
– Dziękuję za twoją ofiarę, człowieku.
Eilis jednym, sprawnym ruchem rozcięła gardło Craiga, tym samym przerywają szamotaniną i krzyki.
Adepci zostawiając za sobą krwawy szlak, podeszli do otworu w ścianie, gdzie znajdował się rwący nurt rzeki, i wrzucili tam nieruchome ciało marynarza. W rozwartej niczym paszcza dziurze nagle zakotłowało, woda nabrała odcienia czerwieni, po czym czerni, a powietrze przesiąkł metaliczny zapach krwi.
– Niech bogowie przyjmą tę ofiarę w podzięce za ich wszelkie dary, które na nas spłynęły! – odezwała się Wanora swoim donośnym głosem, po czym zwróciła się ku wiernym. – Niech moc tej ofiary ochroni nasz lód przed zgubą i przyniesie radość nowych żyć! Dobrotliwa Selores i potężna Edyra niech mają nas w swojej opiece!
Woda w otworze zabulgotała. Wszystkim zdawało się, że ze środka dobiegają ich odległe głosy, przypominające ni to wrzaski, ni to śpiew. Witraże zadrżały, wydając z siebie ciche dźwięki.
Wierni w skupieniu i całkowitej ciszy nieustannie się modlili, póki wszystko nie ustało. Powietrze znowu zapachniało rozrzuconymi kwiatami, a woda w ołtarzu nabrała błękitnego koloru.
Nie od razu zebrani rozeszli się do swoich spraw i komnat. Trwali w ciszy i kontemplacji do momentu, kiedy Wanora powstała ze swojego krzesła. Wtedy jeden po drugim opuścili świątynię.
– Ritti, pozwól do mnie na chwilę!
Syrena posłała kapłance niechętne spojrzenie, ale usłuchała jej. Stanęła przy kolumnie z wykutymi twarzami bogów i pozłacaną wicią bluszczu.
– Już zakończył się czas odpuszczania ci win. Twoje występki zasługują na karę. – Skinęła na znajdujących się w drzwiach strażników. Ritti zdezorientowana posłała im zaniepokojone spojrzenie.
– Co wy robicie?! – Uderzyła jednego z nich twarz, ale drugi nie dał się jej dosięgnąć, i sprytnie złapał ją za ramię, w tym czasie zaatakowany tryton uczynił to samo z drugiej strony. Trzymali ją w ten sam sposób, w jaki kilka chwil wcześniej adepci złapali ofiarę.
– Król cię oczekuje, aby wydać werdykt – Duma i powaga biły od Wanory niczym promienie słońca od wypolerowanej zbroi.
– Na jakiej podstawie?!
– Zagroziłaś powodzeniu misji przechwycenia ofiary oraz niemal dopuściłaś do śmierci jednej z wojowniczek.
Ritti zamarła w miejscu na wspomnienie czynienia honorów głównej morfy oraz ran na twarzy Roarke.
– Król jeszcze dziś podejmie decyzję, co z tobą uczynić. Zabrać ją!
– Gdyby nie ja, nie byłoby żadnej ofiary! – warknęła w złości, ale już nie walczyła, kiedy strażnicy posłusznie wyprowadzili ją ze świątyni.
Na zewnątrz przy jednej z kolumn czekała na nią Roarke. Widok prowadzonej przez trytonów szermierki zamurował ją.
– Co się dzieje? – zapytała i ruszyła za nimi schodami prowadzącymi na główny most.
– Ritti winna stawić się przed oblicze króla, oczekując jego werdyktu za popełnione zbrodnie – odezwał się sucho jeden ze strażników. Nawet na chwile nie zwolnili szybkiego kroku, mijając zszokowanych zaistniałą sytuacją przechodniów.
Ritti była znana w królestwie nie tylko, jako morfa, świetna szermierka, ale także pochodziła ze znanej i szanowanej rodziny Mistrza Farrella, wysławianego w wielu pieśniach i bitewnych historiach.
– Przecież Ritti nic nie zrobiła – Roarke szła obok nich, starając się złapać spojrzenie morfy, ale ta trzymała głowę wysoko i nie szarpała się, jakby w pełni zaakceptowała swój los. – Powiedz im!
Stanęła przed trójką, zatrzymując ich szybki chód.
– Ritti jest niczemu winna!
– Proszę się odsunąć! – odezwał się stanowczym tonem jeden ze strażników, kładąc wolną dłoń na klindze miecza.
Roarke ani drgnęła.
– Ritti...
– Natychmiast! Albo będziemy zmuszeni zatrzymać cię za utrudnianie wykonywania rozkazów!
Od razu ustąpiła im z drogi. Myśl o więzieniu wstrząsnęła nią. Każda z płotek, zanim otrzymała swoje stanowisko, musiała nabyć doświadczenia w wielu ważnych strefach w zamku Pamiętała wartę w tych męczeńsko suchym i śmierdzącym siarką miejscu. Wszyscy więźniowie wychodzili stamtąd zmienieni. Jedni już na wolności dostawali ataków apatii, kiedy to inni stawali się bardziej nerwowi. Choćby kilka dni za kratami stanowiło ogromne zagrożenie dla wodnych stworzeń, nawet dla potężnych bogów mórz.
Roarke szła kilka kroków za strażnikami, starając się nie zwracać uwagi na ciekawskie spojrzenia gapiów i w myślach modląc się do ich stwórczyni.
Kiedy mijali gwarną karczmę jeden z podchmielonych trytonów wskazał na prowadzoną syrenę i krzyknął:
– A niech spłonie w podziemiach za zdradę! Za... – Zamiast słów z jego ust poleciały wymioty, rozbryzgując się po jasnych kamieniach mostu.
– Zamknij się, pijaczku – warknęła, stojąca obok niego morska bogini w zwiewnej, zielonej sukni.
Ritti oblała się rumieńcem wstydu, ale nie spuściła wzroku. Nie zamierzała dać im tej satysfakcji. Prowadzona przed oblicze króla ukazała siłę, nawet kiedy przekroczyli progi sali tronowej, a ogromne wrota zatrzasnęły się za nią, skazując ją na łaskę srogiego króla Norwy.
Roarke stanęła kilka kroków dalej od wejścia do sali i przystępując z nogi na nogę, co i rusz zerkała na drzwi oraz stojących po obu jej stronach strażników. Nosili srebrne zbroje z czarnymi zdobieniami, pod nimi zwykłe szare spodnie i koszule, w silnych dłoniach dzierżyli długie piki z zaczepionymi na nich proporcami.
Nie miała pojęcia, jak długo przyszło jej czekać i ile modlitw w tym czasie zmówiła, gdy wrota nareszcie zostały otwarte, a ze środka wyprowadzono oskarżoną.
Zaniemówiła na widok sączącej się krwi z rozciętej wargi, nabierających kolorów siniaków; jeden na policzku, odcisk dłoni na ramieniu i porwanej sukni. Prowadzona przez strażników syrena utykała na jedną nogę, a wcześniej dumnie uniesiona głowa, teraz poddańczo zwisała do dołu.
– Ritti...
Zerknęła na nią swoimi załzawionymi oczami i szepnęła:
– Nie pozwól mi uschnąć.
To nie widok zadanych obrażeń wstrząsnął tak Roarke, jak złamana siła woli szermierki. Na samą myśl o tak słabym stanie syreny usychającej w zielonych cieniach więzienia, Roarke zrobiło się niedobrze.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro