Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

54. Mglisty Morderca

Wieczór zaskoczył pijanych od wina i miłości spacerowiczów. Odcienie czerwieni i pomarańczu rozlały się w przestrzeni, rozbłysły na liściach drzew, we wieczornej rosie na liściach, w kroplach potu na skroniach walczących i w mokrych pocałunkach splecionej w uniesieniu pary. Skryta wśród gęsto rosnących wiązów i cisów, a w cieniu czerwonej arbolli zwanej miłosną ze względu na magiczne kryształy o barwie czerwieni i w kształcie serc wyrastających wśród liści niczym białego puchu na ciemnych, niemal czarnych konarach.

Puch o barwie śniegu zaczął mizernieć, a miejscami nabierać koloru krwi. Oznaka, że owoce zaczęły dojrzewać i niedługo miały być gotowe do zbioru.

Wśród szumu drzew i pięknego śpiewu ptaków, wśród zapachu mchu i mokrej ziemi leżeli nadzy, czuli, całkowicie oddani sobie nawzajem kochankowie. Z nadzieją dzielili każdą pieszczotę, jęk, nie zapomnieli o żadnym drżeniu, skrawku nagiej skóry i wrażliwych punktach. Nie myśleli, tylko działali. Niespiesznie, ckliwie, ze łzami rozrzewnienia i miłości, aby po chwili poddać się pasji, zwierzęcym instynktom, walczyli o dominację i błagali o litość, i znowu wracali do subtelnych muśnięć, mruknięć, liźnięć.

Miłość. Namiętność.

Wielu myli te dwa pojęcia a ci, co odróżniają je, bardzo często nie zważają na różnice, tylko brną w chaos uczuć.

Syrena uśmiechnęła się do wstającego trytona. On pospiesznie wsunął spodnie i schylił się, aby złapać za koszulę, ale ona psotnie także po nią sięgnęła. Zacisnęła na niej subtelne, blade palce zakończone ostrymi pazurami.

– Muszę już iść. Wiesz, że nie mogą się spóźnić – odezwał się i mocniej pociągnął za materiał, ale syrenka nie puściła, tylko posłała mu uwodzicielski uśmiech, a wolną ręką przesunęła od uda, przez biodro, wąską talię, aż dotarła do swojej piersi. Jej ciemne sutki sterczały ponad mlecznymi wzgórzami. Okrążyła je swoim pazurem. Poranne promienie słońca tańczyły w opadającym mu na ramiona włosach. – Karo, nie kuś. Wiesz, że to nie zadziała.

– Kuszenie cię, mój drogi Innisie, jest jedną z najprzyjemniejszych czynności – odparła i z westchnieniem puściła jego koszulę.

– Jeśli tak bardzo tego pragniesz, pokuś mnie jutro – odparł z rozbawieniem. – Dziś mam sporo obowiązków, a wiesz, że nie lubię się spieszyć.

– To jeden z moich ulubionych atutów – mruknęła dwuznacznie i oblizała wargę.

Mistrz Derwa piastuje urząd pułkownika Błędnej Rafy Koralowej, a jeszcze nie przydzielono jej zastępstwa – nie dał się jej pokusić.

– Może ty zostaniesz Mistrzem? – Podkuliła pod siebie nogi, które oplotła ramionami i oparła brodę na kolanach. Czarne włosy spłynęły niczym smoła po jasnej skórze ramion i nóg.

Ukucnął przed nią, w jedną dłoń złapał piaskową, niemal białą chustę, a w drugą ujął jej policzek i rzekł:

– Mam taką nadzieję. Do jutra, kochana.

– Jutro – powtórzyła za nim i pokiwała głową. Pocałował ją w czoło i nie bacząc na łaknące pocałunków mruknięcie, wstał.

– Obiecuję dobre wino i wyśmienite towarzystwo – powiedział, odchodząc. W tym samym czasie zapinał guziki koszuli, a syrena wpatrywała się w jego plecy z bólem i nadzieją w niebieskich oczach.

Jeszcze zanim zniknął wśród drzew, a jego kroki zagłuszył śpiew ptaków i szelest drzew, syrena z powrotem opadła na mech. Niebieskimi oczami wpatrywała się w poruszane delikatną bryzą liście. Krople mżawki lśniły pomarańczem i czerwienią i opadały na nagie ciało syreny niczym pocałunki kochanka. Jej piersi, brzuch, uda, stopy. Otworzyła usta i pozwoliła kilku kroplom opaść na język, spłynąć w dół jej gardła. Były słone niczym łzy. Ta myśl się jej nie spodobała. Z westchnieniem podniosła się do siadu. Sięgnęła po fioletową sukienkę z białymi falbankami na krawędziach i jedną przechodzącą na skos przez całą jej długość. Była wilgotna w dotyku i przeszła zapachem ziemi, ale jej to nie przeszkadzało. Włożyła ją przez głowę i wygładziła ją na piersiach. Podniosła się do pionu i miała ruszyć w tym samym kierunku, gdzie zniknął jej kochanek, ale widok mlecznych macek sunących w jej stronę, zatrzymał ją.

Zmarła w miejscu. Gęsia skórka spłynęła po jej ciele niczym mżawka, a słona kropla w gardle zamieniła się w lodową pięść. Sapnęła w strachu i czym prędzej ruszyła. Postawiła kilka pospiesznych i chaotycznych kroków, rozglądając się na boki w poszukiwaniu kłów i pazurów demona z mgły. Wyobraźnia podsunęła jej obrazy ogromnego monstrum o wielkiej paszczy, która mogłaby ją połknąć, a zamiast dłoni i nóg to posiadała noże i haki. Stwór śmierdział siarką i śmiercią, a oczy ziały białą pustką.

Pisnęła gdy nagle usłyszała cichy głos. Niby śpiew, nucenie, nie była pewna. Stanęła w miejscu i się nie poruszyła. Czuła, jak jej ciało się rozluźnia, jakby głos gładził jej napięte mięśnie i przegonił strach. Zamrugała, westchnęła, opadła na kolana. Liście zaszeleściły w zetknięciu z jej kolanami. Głos nie zaprzestawał sunąć w przestrzeni, wibrując swoją siłą we mgle. Białe obłoki nabrały kształtów. Z początku rozmyte kontury kwiatów i liści, potem zalały je kolory. Ciemne i okropne, a potem jasne i piękne. Syrena sapnęła, zamrugała, zachwiała się na boki, wczepiła palce we włosy i pochyliła do przodu. Zdezorientowana nowymi wrażeniami i zawrotami głowy nie usłyszała kroków, ani szelestu sukni, ani zgrzytu wyjmowanego sztyletu. Dopiero nagłe szarpnięcie za włosy wybudziło ją z otumanienia, ale było już za późno. Ostrze świsnęło, po czym krew polała się na liście i fiolet sukni. Białe falbany nabrały barwy grozy, przywdziewając nie te krystaliczne krople mżawki, a inne, mroczne. Syrena zabulgotała, krew spłynęła z jej ust, nie była w stanie jęknąć, ani krzyknąć, kiedy to morderca stanowczym ruchem wbił nóż w brzuch bogini. Raz za razem. Krew bryzgała na boki, barwiąc makabrą zieleń trawy, złoto piasku i barwne liście.

– Wanoro, co ty wyprawiasz?

Morderca wypuścił z uścisku syrenę. Nieruchome ciało z mokrym mlaśnięciem opadło na ściółkę.

– Wanoro?

Naria ruszyła w kierunku swojej przyjaciółki w bordowej sukni. Krew zdawała się niknąć w barwach jej materiału, ale to dłonie kapłanki były zakrwawione, a w jednej z nich dzierżyła ostrze. Nóż z prostą rączką z macicy perłowej.

– Wanoro, zatrzymaj się! Co ty robisz? – zawołała Naria, kiedy to Wanora ukucnęła obok zamordowanej syreny i zaczęła zdejmować z niej suknię. Złapała za rąbek i podwinęła go, ale Naria puścił kosz i poruszyła swoimi dłońmi, zbierając wiązki wody z ziemi i liści, po czym zamaszystym ruchem zawiązała mokre linie wokół ciała przyjaciółki. Ta próbowała się wyrwać, ale nie czyniła tego z całą swoją siłą. Jej oczy nie były jej oczami, a uśmiech nie był jej uśmiechem. Było w nim coś nie tylko nienaturalnego, ale i złowieszczego.

– Pozdrów moją wierną kapłankę i wytłumacz jej, co tu zaszło. Z pewnością zrozumie – odezwał się głos, poruszając ustami wiekowej morfy. Jej ciało nagle zwiotczało i ciemność jej tęczówek odzyskała swoją barwę. Wanora zamrugała.

– Coś ty zrobiła?

– Nario, co ty... – Poruszyła szerokimi ramionami spętanymi przez strużki wody i wtedy ujrzała ciało syreny i ogromną plamę krwi. – Co tu się dzieje? – jej głos zabarwiła złość.

– Zabiłaś ją. To ty jesteś mordercą z mgły.

– O czym ty bredzisz? – Mocniej się szarpnęła, ale Naria zacisnęła palce w pięść. Posłuszne wiązanki ciaśniej oplotły się wokół kapłanki. Jęknęła w bólu i już wzięła głęboki oddech i miała zaśpiewać, kiedy to poczuła wodę zalewającą jej usta i lodowe ostrze przyciśnięte do jej szyi. Wystarczyły delikatne gesty dłoni matki króla, aby to uczynić.

Naria obróciła ciałem swojej przyjaciółki, aby ta zobaczyła swoje dzieło. Fioletowa suknia z białymi falbanami przesiąknęła krwią. Spływała ona po kamieniach, trawie i opadłych liściach tworząc obraz makabry. Widzieli jedynie profil syreny. Blade lico poprzecinane pasmami czarnych włosów

Naria podeszła bliżej i widząc szok i niedowierzanie na twarzy Wanory, pozbyła się wody z jej ust. Rozkasłała się, łapiąc głębokie hausty powietrza.

– Ja... – Dalej kaszlała. – Kłamiesz. Ja jej nie zabiłam. Szanuję życie!

Naria nie słuchała jej, na nowo ją obezwładniła, nim kapłanka zdążyłaby pomyśleć o stawianiu się. Matka króla zdawała sobie sprawę, jaką moc posiadał głos jej przyjaciółki dysput. Wystarczyłoby delikatne drżenie powietrza, niemal niesłyszalne, a groźne w skutkach. W dawnych czasach jeszcze za Meraki nieraz stawały do walki przeciwko sobie i bardzo często kapłanka była górą.


Dla tych, którzy czekali na odkrycie mordercy!! <3 mam nadzieję, że zaskoczyłam :3

Ze względu na zmianę koncepcji (tego jest za dużo, aby znalazło się w jednej książce xD) kolejny rozdział będzie epilogiem i zabiorę się za korektę, oraz kreślenie kolejnego tomu xxx

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro