51. Dyplomacja W Ustach Sherry
Salonik Sherry. Morfa siedziała w fotelu ze stopą opartą na taborecie na poduszce. Ból odniesionych obrażeń stanowił niewielką namiastkę tego, co przygniatało jej serce i płuca, tego co wprawiało jej struny głosowe w drżenie, aby po przestrzeni roznieść moc rozpaczy. Jednak się powstrzymywała. Królowa Eilis starała się prowadzić z nią lekką rozmowę. Jak zwykle kilka kieliszków wina i nie potrafiła zapanować nad swoim językiem.
– Tormod i Kerra. – Pokręciła głową w niemym niedowierzaniu, po czym zniszczyła płonne nadzieje Sherry, że po raz kolejny nie będzie ciągnęła tematu. Wszyscy znali pułkownika z dwuostrzowym toporem i wiedzieli, jakim był amantem. Jednak Eilis ze wszystkich sił pragnęła ujrzeć w nim kogoś innego. Dawała mu kolejne szanse, a on je niszczył. Ot tak. Jego decyzje i zachowanie wynikało z jego natury. Nie czynił tego z czystej złośliwości, a bezmyślnie. – Nie wierzę, że ją tak potraktował.
– Zachował się prostacko – zgodziła się z nią Sherry, choć jej myśl błądziły gdzie indziej. Wokół wysokich murów Areny, gdzie wśród rozgałęzionych wiekowych drzew, barw i cieni nadchodzącej nocy oraz porykiwań leowali straciła brata. Olejki i świeżo ścięte kwiaty w wazonie nie potrafiły odegnać zapachu potu, krwi i śmierci. Słodki głos Eilis, troskliwe dłonie Kerry, kiedy myła jej plecy oraz pogodna Saoirse nie były w stanie zmienić rytmu jej pogrążonego w żałobie serca ani powstrzymać drżenia strun głosowych.
– Rozumiem jeśli bawi się w zaloty z syrenami, które tego oczekują, ale Kerra to taka wrażliwa dama. Zasłużyła na więcej szacunku i uwagi. Myliłam się, uważając, że Tormod to pojmie i podaruje jej więcej niż gorycz ulotnych pocałunków i zawodu.
– Pojmie to w momencie, gdy spotka tę jedyną – odparła z romantyczną. Wierzyła, że miłość potrafi naprawić nawet tak spaczonego amanta, jakim był Tormod.
– Myślałam, że Kerra może nią być. – Głębokie westchnienie opuściło jej usta. – W końcu także kocha poezję, jest wrażliwa na wszelkie piękno, do tego sama śliczna jest jak diament, słodka niczym maliny i czuła tak jak powinna być wybranka. Czego więcej mógłby chcieć? Czego on na Rhadasha chce od życia?
– A czego ty pragniesz, królowo?
– Eilis, moja droga Sherry – poprawiła ją z przekorą błyszczących alkoholem oczu o barwie błękitu.
Nie poprawiła się, tylko w milczeniu czekała na odpowiedź swojej przyjaciółki. Kryształy na zaczepionym na ścianie kandelabrze zamigotały, nadając dziwnego blasku seledynowym kamieniom we włosach morfy.
– Pragnę, aby Norwa był szczęśliwy, aby spełnił swoje marzenia. – Przesunęła palcami po błękitnym, niemal białym materiale sukni, wpatrzona w widok za oknem. W ciemności i walczące z nimi białe i czerwone kryształy. – A ma on ich tak wiele. Pragnie syna, wielkości, władzy, pragnie udowodnić wszystkim swoją wartość – słowa wypowiadała ze słodyczą miłości, która rosła w niej od ich pierwszego spotkania. Od momentu, gdy ich oczy się spotkały. Jej blade, jego ciemne. Jej łagodne, jego drapieżne. Od pierwszego pocałunku, który pozostawił na jej skórze gęsią skórkę. Był wygłodniały, egoistyczny, arogancki, ale i szczodry, gorący oraz momentami czuły. Eilis potrafiła go rozśmieszyć, potrafiła zerwać ciemną narzutę z jego umysłu i palcami wyznaczyć zmarszczki jego szczęścia, ale i zgryzot. Martwił się. Nieustannie przejmował się wszystkim, choć nikt tego nie widział, ale ona tak. Ona dostrzegała wszystko. Nie tylko ciemność, ale i światło. – To dzięki niemu i dla niego żyję.
Sherry odpowiedziała na wyznanie Eilis uśmiechem. Szczerym w swojej goryczy. Eilis kochała Norwę, a on ją wybrał zamiast niej. Pocieszał ją jednak fakt, że mimo Rytuału Złączenia król wciąż do niej powracał, wciąż grzał jej łoże, całował jej usta i gryzł nagą skórę, spychając na granicę gorączki namiętności.
Kiedy wino i burbon zaczęły się kończyć, a zmęczenie przegnało z umysłów kolejne tematy do rozmów na zewnątrz unosząca się w powietrzu magia, rozpoczęła malować przestrzeń odcieniami szarości i różu. Wtedy drzwi zostały otwarte i do środka wszedł Norwa. Wysoki, muskularny, pochmurny, groźny.
– Norwa! Mój królu! – Eilis podniosła się z fotela i podeszła do swojego wybranka. Jej suknia ciągnęła się za nią falami bieli i błękitu, a kryształy lśniły na delikatnym, złotym hafcie. Ustała przed nim i ujęła jego twarz. – Zapewne martwiłeś się, że tak długo nie wracam. Zostałam dłużej, aby wesprzeć naszą drogą Sherry. – Z tymi słowy zwróciła się ku przyjaciółce skąpanej w czerni i bieli swojej żałoby i piękna. Jej płomienne włosy Kerra spięła w koka. Kilka kosmyków spływało przy jej skroniach niczym nieposkromione języki ognia, a seledynowe kamienie błyskały niczym rzucane w ognisko gwiazdy.
– Tak było – odparł i przesunął palcami po odsłoniętym ramieniu wybranki. Zadrżała i oblała się uroczym rumieńcem.
– Możemy już wrócić do naszych komnat. – Złapała go pod ramię. – Wypiłyśmy tyle wina, że bez problemu powinnyśmy usunąć, a w końcu sny to ucieczka od koszmarów.
– Jestem niezmiernie wdzięczna za twoje towarzystwo, królowo Eilis. – Sherry przyłożyła dłoń do serca. Kryształy w kandelabrach zamrugały, a te na stoliku splamione czerwienią wina i ostrością burbona delikatnie zadzwoniły, niczym dzwoneczki. Zapach alkoholu i łez na nowo uniósł się w powietrzu.
– Wiesz, że zawsze będę przy tobie – odparła i podeszła do przyjaciółki. W geście wsparcia uścisnęła jej dłoń.
– Straż!
Wartownik czatujący przy drzwiach natychmiast wpadł do środka. Ten sam, którego Tormod zganił za brak profesjonalizmu, a Norwa zapewne na przynajmniej jeden dzień wrzuciłby do więzienia.
– Odprowadź królową Eilis do jej komnat i dopilnuj, aby wypoczęła pachnąca i najedzona.
– Oczywiście, królu! – W miejsce serca uderzył się w pierś. – Królowo. – Skinął jej głową i szerzej otworzył drzwi.
– Królu, sądziłam, że razem pójdziemy do naszych komnat. – Stanęła przed wybrankiem i mimo wysokiego wzrostu, aby spojrzeć w jego twarz, musiała zadrzeć głowę.
– Mistrz Sherry jest zobowiązana zakończyć ze mną pisanie przemowy – odparł nieznoszącym sprzeciwu tonem.
– Zapomniałam. Wybacz mi. – Złapała dłoń króla w uścisku i złożyła na niej pocałunek. A on pochylił się i pocałował ją w usta. Przelotnie, sucho, bez pasji. – Będę tęsknić, mój królu. – Posłusznie opuściła pomieszczenie.
Sherry w milczeniu przyglądała się postaci kolejnego z gości. Tego dnia przywdział białą koszulę i ciemną kamizelkę, która w nieśmiałym blasku poranka i kryształów lśniła gadzimi łuskami o barwie zieleni. Do tego miał brązowe, skórzane spodnie i pas z ogromnym, dwuostrzowym mieczem, który właśnie został odpięty i opadł na biały marmur podłogi. Tryton wykonał kilka kroków, nieustannie wpatrując się w syrenę, niczym w swoją ofiarę. Czujnie i z rozwagą wybierając moment, aby rzucić się na nią, wbić swoje zęby i nie puścić, póki z jej ust nie wyrwałby się wrzask rozkoszy.
Dopadł do niej w chwili, gdy tylko jego wyostrzony słuch wyłapał szczęk zamykanych drzwi do komnat Dorrella, teraz jego córek dostojnej Sherry i pogodnej Saoirse, a cichy odgłos kroków umilkł. Złapał ją w pasie i poderwał do góry. Jęknęła w bólu, kiedy to uderzyła stopą o fotel, ale nie odepchnęła go, tylko pozwoliła, aby zrobił z nią, co chciał. Król Norwa. Jej. Chociażby przez chwilę.
Serry siedziała przy biurku w swojej sypialni. Na blacie leżała w połowie zapisana kartka, otwarty porcelanowy kałamarz w kształcie małży, obok perła z dziurką, gdzie można było odłożyć pióro oraz kilka osobistych przedmiotów, jak szkic dwóch syren w morskich odmętach włożony za szklaną ramkę, dwa tomiki poezji. Jeden z nich leżał otwarty na stronie miłosnego wiersza, gdzie nakreślono pochyłym pismem trzy słowa.
Ku mojemu płomieniu
Norwa stał nad syreną, patrzył jej przez ramię i przeczytał kilka zdań pisanej przez nich przemowy.
– Ludu mój! Stoję przed wami nie tylko jako wasz król, ale sędzia, kat i strażnik. Tak jak wy mi służycie, ja służę i wam... – Prychnął, odepchnął się od oparcia krzesła i wykonał kilka kroków w głąb sypialni, aż przystanął przy łożu. Dowodami ich zdrady na Eilis była pognieciona pościel, mokry ślad nasienia, zapach potu, czerwone ślady zębów trytona na bladej skórze syreny. Jasną podłogę stroiły trzy poduszki, niedbale zrzucone w szale namiętności, a narzuta leżała na kolanach Sherry. – Nie służę im! To oni służą mnie!
– Mój królu, mistrzowska dyplomacja polega na sprawnych kłamstwach widzianych przez lud jako prawda – wyjaśniła łagodnym tonem. W powietrzu już nie roznosił się zapach łez i alkoholu, a potu i świeżo ściętych kwiatów wystających z szerokiego wazonu ubarwionego plamami krwi, śniegu i trawy. Wprawiona dłoń artysty sprawiła, że plamy posiadały niewyraźny, acz urokliwy kształt ryb.
Norwa w milczeniu podszedł do przeszklonych drzwi wychodzących na taras. Poranek malował się barwami złota i różu, błyszczał na zroszonych rosą liściach krzewów, nadawał blasku pąkom kwiatów i ciemniał na pomnikach oraz kamiennych ławkach.
– Szanuję twoje myśli, królu. Każdą z nich, każde z marzeń i decyzji bez względu na ich źródło czy konsekwencje, ale lud nie czuje tego, co ja, nie rozumie cię i nie zrozumie. To prosta, płytka masa społeczna, która potrzebuje kłamstw, aby przebrnąć do czasu, aż podarujesz nam chwałę, aż ujrzą twój cel. Dlatego, królu, nie wymagaj od nich, aby pojęli, co właśnie ma miejsce, a nakarm słowem, które będą w stanie przyswoić.
– A więc co zrozumie ta hołota?
Kiedy Sherry wstała z krzesła narzuta opadła na podłogę. Syrena z niemałym trudem wyswobodziła z niej obandażowaną stopę i wtedy król stanął przy niej. Podał dłoń, a ona spojrzała mu prosto w oczy i rzekła:
– Lud nie zaakceptuje cię, jako kata, nawet jeśli będziesz sprawiedliwy, ale zdobędziesz ich aprobatę, gdy staniesz się ich rycerzem. Wtedy śmierć nabierze innego smaku na ich językach.
I tak też się stało.
Przy bramie na głównym dziedzińcu motłoch stał stłoczony niczym sardynki w ławicy i z nienawiścią wpatrywał się w Norwę. Przepychali się, aby więcej ujrzeć i zbliżyć się do schodów, gdzie stał król z królową, pułkownik Tormod, Wanora, Ulerinorin i inne ważne osobistości.
Wokół nich wznosiły się mury i zamkowe budowle z białego kamienia. Dwórki i wojownicy patrzyli na rozgrywającą się scenę z tarasów, czasami nawet przystanęła służka o grubych warkoczach i szarej sukni, a także ciemnoskóry posłaniec.
Na początku, kiedy tłuszcza się zebrała i ujrzała króla, poleciało kilka starych ryb i warzyw. Odgradzający ich od ważnych person strażnicy pogrozili im bronią, ktoś nawet oberwał, wtedy zaprzestano rzucać obelgami i jedzeniem.
Król przemówił swoim donośnym, groźnym tonem. Wtedy nienawiść została stłumiona przez ciekawość. Zebrani w napiętym bezruchu zaczęli słuchać.
– Ludu mój! Stoję przed wami nie tylko jako wasz król, ale sędzia, kat i strażnik. Tak jak wy mi służycie, ja służę i wam! Służę wam jako kat, dlatego zabiłem waszych bliźnich wypuszczonych na Areny za swoje zbrodnie. Tak! Zabiłem ich! – Jego głos niósł się ponad kamiennymi budowlami, ponad murem i niespokojnym motłochem. Poleciało kilka przezwisk, tłum ponownie naparł na strażników, ale ci dzielnie zatrzymali ich i odepchnęli do tyłu, a król niewzruszony ich nienawiścią mówił dalej. – Zabiłem ich z przyjemnością nie krwawą, a sprawiedliwą! Zasłużyli na to za przestępstwa wykonane przed więzieniem, ale i późniejsze! Zaatakowali mnie, jakby to ja był ich winą! A sami sobie byli winni! Okradali was! Jeden z nich był mordercą! Więc ja, wierny wam kat zabiłem ich i przyniosłem trofea, jako symbol mojego posłuszeństwa i oddania, a wy zaatakowaliście mnie! – Tłum zdał się opaść z sił. Oczy strzelały na boki pełne niezrozumienia i wątpliwości. Opanował ich strach, ale z kolejnymi słowami króla powoli zaczął znikać, a zastąpił go ogień. – Zaatakowaliście nieświadomi, ale teraz rozumiecie! Jestem waszym strażnikiem, który ich zabił, aby nigdy więcej nie wyrządzili wam krzywdy! Ja! Wasz król Norwa! Ja!
– Król Norwa! – z początku po dziedzińcu poniosły się niemrawe wiwaty, które przeistoczyły się we wrzaski przepełnione nadzieją i podnieceniem. – Król Norwa!
– Waszym strażnikiem i sędzią! – Swoim ogromnym, dwuostrzowym mieczem wskazał na ustawionych w rzędzie więźniów. Jeden przy drugim. Samice i samcy. Dziewięciu. Ustawieni w szeregu, ubrani w szare szaty. Jedni z różowawą, inni z cerą o barwie rozwodnionego brązu bądź niebieskawi czy szarawi. Kherru o ostrych kłach i niebezpiecznie silnych ramionach. Za nimi ciągnęły się kolumny podtrzymujące wznoszące się ponad nimi tarasy. Z nich spuszczono szarfy z wyszytymi złotymi słońcami i konturami miecza. To tam wzruszone przemową stały syreny i napełnieni nową wiarą w swojego władcę wojownicy. – Służę wam, dlatego zażądałem od Struana i jego klanów kherru wszystkich łowczych, którzy dostąpili zbrodni na naszych bliźnich! Jako sędzia gardzę ich niegodziwością i skazuję na śmierć. Krew za krew!
– Krew za krew! – krzyknął tłum domagający się sprawiedliwości i łaknący rzezi.
– Jestem waszym królem! Katem dla waszych przeciwników! Sędzią stojącym naprzeciw jawnym zbrodniom i strażnikiem, abyście czuli się bezpiecznie! W waszym imieniu zażądałem łowczych i w pocieszeniu waszej straty zakończę ich żywota!
– Król Norwa!
– Nasz zbawca!
– Nasz król!
– Nasz strażnik!
Tłum wiwatował napędzając rozochoconego nadchodzącym wydarzeniem Norwę. Drżąc od emocji, zszedł ze schodów i przemierzył dziedziniec. Tłuszcza próbowała przedrzeć się przez wartowników, aby dotknąć króla, aby rzucić się na zbrodniarzy.
W momencie gdy władca stanął przy pierwszym z łowczych, stojący za nim strażnik, kopnął go w tył kolana. Kherru upadł, miecz świsnął, głowa potoczyła się po kamieniach. Wydarzyło się to w momencie. Mrugnięcie oka. Westchnienie.
Tłum zawył z rozkoszy, podniecenia, niemal ekstazie. A z każdym kolejnym zgiętym kolanem, błaganiem i wrzaskiem skazanego, każdą głową i fontanną krwi tłuszcza zdawała się nabierać sił i energii, która wibrowała w powietrzu niczym same wdzięki morf.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro