Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

46. Kłopotliwe Pocałunki

Tormod po przesłuchaniu Sorina i obmyśleniu planu z Mistrzem Derwą, opuścił trzeci poziom zamku, ale nie tak jak planował, wspiął się na wzgórze, gdzie przeszedłby wśród ogrodów, aż na zamek, a zszedł na dół na najniższy poziom.

Pragnął przebrać przepocone, zakrwawione i śmierdzące siarką ubrania na coś świeżego, oraz zrzucić zbroję, która nieprzyzwyczajonemu ciału zaczęła nieprzyjemnie ciążyć. Marzył o gryzie sera, ślimakach w maśle albo nawet kilku ostrygach skropionych cytryną, a do tego ogromnym kielichu wina.

Coroczne polowanie wieńczyła uczta w jadalni obok sali balowej. Sproszono ważne persony z królestwa, podano rzadkie, wyśmienite potrawy i najdroższe wina, do tego grała muzyka i śpiewano. Dla pospólstwa otwierano bramy do pierwszego poziomu na zamku, gdzie rozstawiono stoły na dziedzińcu z darmowymi potrawami. Zabawiali ich nie tylko grajkowie, popychając do tańca, ale kroczyli wśród nich i żonglerzy z gryzącymi żółwiami czy elektrycznymi węgorzami, tworzący przedstawienia z wody tkacze, solówka morfy czy stragan z eliksirami do zakupienia po zaniżonej cenie.

To wszystko na niego czekało, a jednak król zniweczył plany świetnej zabawy. Zanim odszedł do swoich komnat, obwieścił, że nie będzie biesiady, że lud powinien zawisnąć, a nie ucztować za jego złote płetwy.

Uczta odeszła w niepamięć a pomysł, aby zrzucić z siebie śmierdzące ubrania i zatopić się w stronicach jakiejś powierzchniowej księgi i winie, został zepchnięty myślą, że może jeszcze dziś na targu złapie żółwi kano. Zwani są kamiennymi ze względu na odporne, twarde nie tylko skorupy, ale i skóry, które nie imały się nie tylko ognia, ale i wysokich temperatur. Dzięki swojej niewrażliwości zajmowali się wytapianiem zbroi, broni, kandelabrów i innych metalowych przedmiotów przy wulkanie na Trzeciej wysepce Caren.

Strażnicy stojący na murach uważnie obserwowali okolicę. Pułkownik z zadowoleniem zauważył, że już wykonano jego rozkaz i znajdowało się ich więcej. Dzisiejszej nocy zakazał gry w karty czy kości, oraz inne zabawy, które rozproszyłyby ich podczas warty. Każde odejście od zasad miało zakończyć się karą dnia więzienia. Kolejna wrzawa nie była potrzebna, a pijący bądź przegrywający majątek wojownik stanowił świetną zasłonę dymną dla burzącej się na ulicach ludności. Jeden z nich krzyknął, że pośle za pułkownikiem dwóch gwardzistów dla bezpieczeństwa, ale Tormod odmówił. Czuł ciężar harpuna i zbroi, co męczyło go, ale i dodawało mu odwagi.

Stali przy bramie ogromne strażnice żółwie uzzo o nieproporcjonalnie wielkich głowach i ciemnej, czerwonej rysie przechodzącej przez nie. Magiczne znamię łączące ich z Dillonem, aby mogli zakomunikować nadchodzące niebezpieczeństwo. Magiczne znamię nosili niektórzy. Ci, co zdecydowali się na to, przeżywali okropne, męczeńskie zaklęcie, które odbierało im zdolność mowy, a związała z dowódcą.

Przeszedł pod wieżą bramną i od razu skręcił w prawo, gdzie minął proste budynki. Jedne krzywe, inne obwieszone mnóstwem kawałków masztów, aż ściany z drewna zamieniły się na parawany i stoły usłane najrozmaitszymi dobrami. Wiele z nich już zostało złożonych, ale część z kupców jeszcze miała nadzieję na złapanie ostatnich klientów przed zmrokiem.

Tormod dotarł do straganów żółwi kano na czas. Właśnie kończyli pakować swoje dzieła do kufrów bądź ogromnych, wytrzymałych worków.

Kiedy podszedł bliżej ich ciemna, od czerni po szarości skóra wydawał się mienić granatem w słabym blasku kończącego się dnia i świetle kryształków zawieszonych na lampach. Dwóch z handlarzy stało najbliżej. Obydwoje podobni do siebie. Niscy i korpulentni, jak przystało na ich rasę. Oprócz szat, gdyż jeden miał białą, długą togę, a drugi z nich zarzucił na siebie szare spodnie i granatową koszulę z falbaną, różnili się także oczami. Pierwszy z nich spojrzał na możliwego klienta bezdenną czernią, a drugi lazurem.

– Witam.

Przywitali się znanym wszystkim gestem szacunku, po czym odezwał się ten w białej szacie o imieniu Om, ojciec tego drugiego Po. Tormod znał ich i korzystał z ich usług od setek lat.

– Czym możemy służyć, pułkowniku? Nowy topór? Może lustro w pięknej, złotej ramie dla wybranki?

– Nic z takich rzeczy. Przybyłem, aby dowiedzieć się, czy nikt nie wyrabiał u was kluczy albo przynajmniej próbował.

– Przykro mi, ale nikt taki nie był u nas. Klucze to ciężkie rzemiosło dla naszych pazurów, dlatego nie podejmujemy się zamówień, pułkowniku.

– Rozumiem. Czy znacie kogoś, kto zajmuje się ślusarstwem?

– Słyszeliśmy, że czasami dzicy z Trzeciej Wysepki trudzą się swoimi zamówieniami, ale to prosty lud, więc wątpię, aby borykali się tym rzemiosłem – odparł w zamyśleniu.

– Popytaj. Gdybyś się czegoś dowiedział, poinformuj mnie o tym.

– Oczywiście, pułkowniku Tormodzie.

Pożegnali się gestem szacunku, a tryton odszedł. Nie od razu skierował się z powrotem ku wyższym poziomom. Zapach kandyzowanych owoców sprowadzanych z wysepek nęcił go od samego początku, gdy rozpoczął rozmowę z żółwiami. Nie miał nic w ustach od poczęstunku pod namiotami przed Polowaniem, a łakoć przypominał mu dzieciństwo, kiedy z bratem Roibinem wykradli ojcu kilka monet, aby kupić na straganach miskę słodzonych jagód czy kandyzowanych egzotycznych owoców. Przy okazji bawili się w chowanego wśród rozwieszonych grubych zasłon, dywanów i mebli. Czasami ktoś na nich nakrzyczał, inny pogroził laską, ale nikt nie był na tyle szybki, aby ich dorwać. Nawet strażnicy.

On z bratem wspinali się na budynki, skakali po dachach i nawet wkradali się do domów w ekscytacji od ukąszenia kolcem jadowym czy poparzenia parzydełkiem. Bardzo często towarzyszył im Sulivan. W większości to on wymyślał wyzwania i namawiał ich do kolejnych szalonych wypraw. Czy to, kto pierwszy rozwścieczy kapłankę Wanorę, złapie kankama albo spływali rzeką przez poziomy zamku, łapiąc ryby czy też rzucając w przechodzących kamieniami.

Czasami dołączał do nich Norwa, ale bardzo często uciekali od niego, ponieważ uwielbiał bawić się w króla. Kazał im się kłaniać i przynosić mu dary.

Z tymi myślami Tormod stanął na rozdrożu, skąd ujrzał już stragan z kandyzowanymi owocami. Złożony, ale ostatni klient powstrzymał handlarza przed zawinięciem się do domu. Nessa stała w błękitnej sukni z białymi falbankami niczym morskie fale obmywającymi jej stopy. Włosy miała rozpuszczone, puszyste. Tormod poruszył palcami, jakby chciał ich dotknąć i poczuć ich miękkość. Niemal czuł zapach jej skóry, ciepło jej gorącego ciała, słodycz jej ust po tym jak posmakuje polanego cukrem mango.

Zapłaciła i ruszyła aleją wśród niemal opustoszałych straganów. Suknia powiewała na wietrze niczym chorągwie, a jej czarna skóra lśniła od olejków.

Tormod zawrócił się i wybrał ścieżkę między parawanami po przeciwległej stronie, aby podążyć szlakiem swojej kochanki. Nie zdawała sobie sprawy, że ją śledził. Krok miała swobodny, ale wciąż widział w nim siłę i pewność dowódcy księżycowych orek. Co i rusz wrzucała sobie do buzi słodycz, rozkoszując się smakiem, a Tormod marzył, aby rozkoszować się nią. Tu i teraz, choćby na blacie straganu, ale wiedział, że nie może.

Skręciła w prawo i przystanęła w zaskoczeniu na jego widok.

– Pułkowniku Tormodzie. – Przywitała go gestem dłoni na piersi, tej z papierowym pergaminem kandyzowanego mango, i skinieniem głową w kierunku serca.

– Dowódco Nesso. Słodko pachniesz.

Rozejrzała się wokół nich, ale niemal nikogo nie było prócz zasłon straganów, ich drewnianych szkieletów oraz kilkoro spieszących się handlarzy czy też klientów.

– Dziękuję, to miłe.

– Mogę? – Zaproponował jej ramię. Zawahała się, ale ostatecznie nie odmówiła. Zadrżał od jej ciepła. Boginie pobłogosławiły swoje stworzenie odpornością na zimno, a jednocześnie podarowali im wrażliwość na wyższe temperatury. Ruszyli.

– Ostatnimi czasy nie mogę cię złapać na zamku, a mam pewną niecierpiącą zwłoki kwestię do omówienia – zaczął niewinnie, profesjonalnie, choć jego myśli krążyły wokół całowania jej szyi i złapania w dłoń jej bujnej piersi, aby tylko usłyszeć jej jęk.

– Tak?

– Tak. To delikatna kwestia. Czy mógłbym cię odprowadzić do garnizonu?

– Oczywiście, pułkowniku Tormodzie.

Idąc wśród straganów, alei drewnianych budynków, a potem główną ulicą prowadzili nic nieznaczącą, spokojną rozmowę. Gdy tylko weszli do garnizonu, od razu zamilkli, jakby osiągnęli limit swobody. Jeszcze wcześniej odsunęli się od siebie, ale kiedy tylko weszli do jej komnaty, a drzwi się za nimi zamknęły, Tormod dorwał ją w swoje ramiona. Zamknął ją w szczelnym uścisku i pocałował. Swoimi ustami odcisnął na jej ustach piętno tęsknoty, pasji i pożądania, po czym uczynił to samo na wrażliwej skórze szyi, odsunął biały rąbek sukni i pocałował raz jeszcze, przygryzając. Jęknęła, przywarła do niego mocniej, a on ją pchnął na biurko. Coś z hukiem upadło na podłogę, usłyszeli szelest kartek, rozlany tusz z kałamarza.

– Tormodzie... – Odsunęła się w obawie, co zostanie zniszczone, ale nie pozwolił jej na rozproszenie. Językiem pieścił jej ucho, zadrżała, a on wyszeptał, drażniąc wrażliwą małżowinę ciepłym oddechem:

I ty moja słodka, i ty moja falo uniesień, rozbij skały zahamowań, rozlej się po...

Przerwała mu namiętnym pocałunkiem, zarzuciła mu nogę na biodro, a dłonie wsunęła w jego włosy. Przeczesała je. Śmierdział krwią, potem i siarką, ale nie przejmowała się tym. Nie w tej chwili. Nie tu i nie teraz, kiedy miała go tylko dla siebie.

Zadrżała z rozkoszy od pocałunków, ale i jego dłoni agresywnie podrywającej do góry poły jej sukni. Rozerwał materiał bielizny i już niemal ją tam dotknął, już niemal go poczuła, kiedy to po pomieszczeniu rozeszło się pukanie. Nessa odepchnęła go, ale on jedynie się uśmiechnął i znowu do niej się przysunął, niczym fala. Nieustępliwa i groźna.

– Nic nie powstrzyma przypływów. Jesteś moją plażą, zaleję cię swoją...

– Tormodzie! – syknęła i stanowczo odepchnęła go od siebie. Zaczęła poprawiać suknię, panicznie rozglądając się po komnacie. – Ukryj się.

– Dlaczego?

– Dlaczego? – zapytała wściekle, ale przyciszonym głosem. Modląc się do bogów, aby komnata była na tyle ogromna, a drzwi na tyle solidne, że nikt niczego nie usłyszał.

– Wszyscy wiedzą, że tu jestem, ukrywanie mnie jest bezsensowne – zauważył dumny z siebie, jak i rozbawiony zaistniałą sytuacją.

– To się przynajmniej popraw. – Zaczęła przeczesywać jego włosy, ale złapał ją za nadgarstki i krzyknął:

– Proszę!

Niczym poparzona odsunęła się od niego i pospiesznie przeszła za biurko, gdzie zaczęła poprawiać dokumenty i tymi najmniej ważnymi zasłoniła plamę tuszu. Na podłodze leżała szkatuła. Wieko otworzyło się i wypadło ze środka kilka pierścieni i nóż do listów.

W drzwiach stanął strażnik w jasnoszarej bluzie wystające spod kolczugi. Przy pasie zwisał mu miecz. Uczynił kilka kroków ze słowami:

– Dowódco Nesso, Pułkowniku Tormodzie! – Przywitał się gestem szacunku. – Przyniosłem korespondencję. – Podszedł bliżej i położył listy na blacie. Udał, że nie widzi bałaganu.

– Możesz odejść.

– Tak jest!

Kiedy tylko opuścił komnaty, odezwała się Nessa.

– Nie możemy tak ryzykować.

– Czym jest pasja bez ryzyka? Bez dreszczyku, który podsyca żar, który spływa w dół kręgosłupa, zagnieżdża się w podbrzuszu i... – Z każdym słowem wykonał krok, okrążając biurko. Kiedy przed nią stanął, wyciągnął rękę, aby ją dotknąć raz jeszcze, ale się odsunęła.

– To nie ballada Tormodzie! – zabrzmiało gorzko. – Możesz sypiać w komnatach Mistrza Derwy i nikt nie uzna tego za niestosowne, nikt tobą nie wzgardzi, nikt nie będzie ryzykował głową, ale my. – Pokręciła głową. – My tak nie możemy.

– Nie możemy – powtórzył za nią.

Przez chwilę wpatrywał się w jej postać. W rozedrgane dłonie, usta, ramiona, przyjrzał się dokładniej jej ciemnym, lśniącym oczom, zastanowił się nad słowami i pojął prawdę. Ona się bała. Bała się na tyle, aby nie ryzykować, aby go odrzucić.

– Nie wierzę. Jestem Sulivanem. – Po tych słowach roześmiał się w głos.

– To nie jest żart.

– Wiem, że nie jest. – Z westchnieniem i rozbawieniem błąkającym się na jego ustach, pożegnał się słowami: – Miłego wieczoru, dowódco Nesso.

Nie ruszyła się, nie zatrzymała go, nie poprosiła o jeszcze jedną pieszczotę, o to, by raz jeszcze wziął ją w ramiona. W milczeniu odprowadziła go wzrokiem, nawet nie zdając sobie sprawy, że Tormod już nigdy więcej jej nie pocałuje.


TAK SIĘ ZASTANAWIAŁAM, CZY DOBRZE POPROWADZIŁAM ICH SPRAWĘ, CZY W OGÓLE ODBIJAŁO SIĘ NA WAS ODRZUCENIE TORMODA PRZEZ NESSĘ, CZY ONI SĄ WAM OBOJĘTNI?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro