Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

45. Mniejsze i Większe Problemy

Naria stała przy stoliku i szykowała zioła na sen. Potrzebowała ich. Myśli kotłowały się w niej niczym fala podczas burzy wśród skał. Rozbijały się o jej skronie, uderzały o sklepienie i pieniły się w oczodołach, aż szczypały solą i zmęczeniem. Zamrugała i wsypała ostatnie z liści do kubka, po czym zalała je wodą z dzbana. Złapała za przygotowane zioła i ruszyła ku drzwiom do salonu. Żółte światło kryształów umieszczonych w kandelabrze lśniło na szklanych terrariach i w gadzich oczach, kiedy je mijała. Zwierzęta syczały, przyglądały się jej, wiły i pływały wśród glonów, barwnych kamieni i gałązek. Już złapała za klamkę, kiedy to po pomieszczeniu rozeszło się pukanie.

– Proszę. – Późna godzina. Kogo Rhadash niesie? Pomyślała ze znużeniem.

Do środka zajrzała merhama w szarej sukni. Piękna, pulchna o bujnych kasztanowych włosach i żywych fioletowych warkoczach, odpowiednikach jej parzydełek poza kopułą.

– Królowo–matko Nario. – Przywitała się gestem szacunku.

– Tak?

– Panienka Kara prosi o widzenie – dostała odpowiedź. Była niemal pewna, czego to zbłąkana dusza potrzebowała o tej godzinie.

– Proszę, przyprowadź ją. – Wróciła do stolika, gdzie odstawiła kubek i zaczęła szperać wśród przygotowanych mieszków, papirusów i słoiczków ziół. Nim wprowadzono syrenę, Naria znalazła, to czego szukała. Położyła mieszankę na stoliku.

– Królowo-matko Nario. – Syrena miała wysokie niczym klif czoło, które z dwóch stron okalały czarne włosy. Spływały po jej bokach niczym ciemne strumienie, przez ramiona, aż do skrytych za kremową suknią piersi. Wpatrywała się w Narię błękitnymi, czerwonymi od płaczu oczyma.

– Czego potrzebujesz, Karo?

– Słyszałam od mojej przyjaciółki, że możesz... – Przygryzła wargę, zerknęła na zamknięte drzwi, za którymi zniknęła służka. Uczyniła krok w głąb pomieszczenia i dokończyła przyciszonym tonem: – Słyszałam, że możesz sprawić, że moje dziecko się nie urodzi, że nie umrę.

– To twoja druga ciąża? – zapytała.

– Tak. Swoją ludzką cząstkę oddałam synowi, ale wraz z moim wybrankiem umarli w obronie królestwa – wyjaśniła drżącym, niepewnym głosem. – Nie jestem gotowa, aby oddać moją boską cząstkę. To nie mój czas, aby umrzeć. – Łzy spływały bladymi policzkami, a wargi drżały. – Proszę, pomóż mi, królowo-matko.

– Oczywiście, że ci pomogę. Tylko powiedz, jak daleko już jesteś?

– To dopiero pierwszy miesiąc, może drugi, na pewno nie dalej. – Sama do siebie pokiwała głową, jakby szukała zapewnienia. Co chwila zerkała na drzwi prowadzące na korytarz, czy też drugie po jej lewej stronie. Naria pragnęła się za nimi znaleźć. Wypić kilka kielichów wina, zapić je ziołami i usnąć chociażby na szezlongu. Była niemiłosiernie zmęczona. Odwróciła się w kierunku stolika, złapała przygotowane zioła i podała je syrenie. Specyficzny korzenny, niezbyt przyjemny zapach uniósł się w powietrzu, na nowo marszcząc ładne lico matki króla.

– Bierz to dwa razy dziennie przez trzy dni.

– Dziękuję. – Odebrała mieszek. – Słyszałam, że trzy złote płetwy wystarczą. – Podała monety, znowu posłała Narii gest szacunku i opuściła jej komnaty.

Radna z głębokim westchnieniem przeszła do salonu, ówcześnie zabierając ze sobą mieszankę na sen. W pomieszczeniu dominowało ciemne drewno, które współgrało z zielonymi ścianami z ręcznie malowanymi barwnymi ptakami. Ta komnata niewiele się zmieniła od momentu, gdy zamek odebrano czarodziejom i zatopiono. Narii podobały się i meble i wystrój, a tym bardziej ściana witraży wychodząca na taras. Kiedy to wielu zmieniło aranżacje wnętrz swoich apartamentów Naria pokochała każdy zakątek tego miejsca i nawet setki lat nie zatarły tego uczucia.

Kiedy tylko usiadła na szezlongu z kielichem wina w dłoni, przesunęła spojrzeniem po stole. Przy nim jadała obiady z Lannem, czasami się na nim kochali i przechodzili z pieszczotami na fotel czy też taras, gdzie zazwyczaj delektowali się owocami, serem i przystawkami z ryb. Słońce malowało barwne pejzaże łun i cieni na kamieniach, krzewach i drewnianej konstrukcji altany. Podziwiali jak skrzyła się w strumieniach fontanny. To tam samotnie przyglądała się synowi, próbującemu złapać siwka czy też kankama, którego sam najpierw dorwał w ogrodach i wypuścił na taras. Były to czasy pełne śmiechu i radości, ale także z doskwierającą jej samotnością.

Wychowała Norwę samotnie na trytona, którym teraz był.

Surowy, milczący, potężny. Władał królestwem twardą pięścią.

Usłyszała ciężkie kroki na korytarzu, a po chwili drzwi zostały otwarte.

– Jak twoje rany? – zapytała od razu, gdy tylko Norwa skierował ku niej swe kroki.

– Przybyłem po zioła na sen dla Eilis.

– Nasza królowa nie może usnąć – mruknęła sama do siebie, po czym wskazała na przygotowany kubek na stoliku. – Możesz zabrać ten, ale przed tym opowiedz mi, co się dzisiaj wydarzyło.

– Nic, o czym już nie zostałaś poinformowana. – Złapał za kubek zabandażowaną dłonią. Pod spodem skóra była obolała, czerwona i nabrzmiała od dotknięcia przez parzydełko. Gojenie trwało zazwyczaj od jednego do czterech dni w zależności od mocy jadu, jak i odporności ofiary.

– Lud się buntuje. Należy coś z tym zrobić.

– To ja jestem królem i wiem, jak się włada królestwem, więc nie pouczaj mnie – mruknął groźnie i skierował się ku wyjściu.

– Jak zamierzacie obejść wygląd Eilis na wodach? Gdy tylko się przemieni, wszyscy ujrzą jej prawdziwe oblicze.

Stanął w miejscu i odwrócił się do niej przodem.

– Eilis nie będzie mi towarzyszyć na przyjęciu w Diamentowych Jaskiniach.

– Wielka szkoda. Są zjawiskowe, a z tego co mi wiadomo królowa Eilis uwielbia je malować.

Norwa wrócił do matki i usiadł w fotelu. Naria uśmiechnęła się z satysfakcją i rzekła:

– Miło, że jednak zdecydowałeś potowarzyszyć samotnej matce.

Przemilczał jej słowa.

– Znalazłam powierzchniową księgę Niebezpieczna Zmiennokształtność pióra niejakiego Kahaza. Opowiada nie tylko o osobnikach, które posiadają taką zdolność z natury, czy zostali przeklęci, ale także skupił się na możliwościach zmiany wyglądu poprzez zioła i magię. Nie jest to długotrwałe, ale twierdzi, że działa.

– Jesteś w stanie przygotować miksturę? – jak zwykle przeszedł do konkretów.

– Nie zdążę na przyjęcie, ale jeśli kiedyś zostanie zmuszona opuścić kopułę, będziemy na to przygotowani, synu. – Upiła łyk wina i podwinęła nogi pod siebie. Była drobna i wyglądała młodo, choć ostatnie przejścia odbiły na niej nieprzyjemne piętno. Fioletowe włosy spływały po bladej skórze i ciemnym materiale gorsetu z rękawami, wijąc się wraz z aksamitnymi wstążkami niczym lśniące cielska węży.

– Dziękuję, matko.

– Podziękujesz mi, kiedy przyjdzie na to dzień. Teraz miejmy nadzieję, że tę informację nam się nie przydadzą. Wina? – Wskazała na karafkę, ale Norwa odmówił. Miał na sobie świeże ubrania, zdążył się przebrać, kiedy to jego matka zajęła się zbieraniem informacji, a później skupiła na ziołach i wywarach, aby tylko stłumić niepokój.

– Wiesz coś na temat zdrajców?

– Zdrajców tworzą nie tylko surowi królowie, ale i łagodni. Miłość ludu to nie tarcza ani sakwa, ona nie zapełni skarbca ani nie ochroni nas przed wojną. Idealnie nadaje się do napuszania ego monarchy, ale to nie oznacza, że należy nimi gardzić. Musisz mieć ich po swojej stronie.

– Jeśli uważasz, że wybaczę tym zdrajcom, to lepiej sama upleć sobie sznur! – Poderwał się do pionu. Monumentalny, dumny, groźny.

– Nie o wybaczaniu mówię, a o dyplomacji. Nie potrzebujesz ich miłości, ale ich samych. Przemów do nich, dyplomacja wygrała niejedną tragiczną potyczkę.

– Wystarczyło, że nie zarżnąłem Struana podczas balu. – Podszedł do kominka, gdzie rósł rumianek, prawoślaz i inne zioła. A nad nim wisiało lustro w złotej ramie. Norwa spojrzał na swoje oblicze. Groźne i niedostępne. Odwrócił wzrok.

– Tym zaskoczyłeś mnie i pewnie więcej niż połowę sali. – Upiła kolejny łyk wina. Oblizała wargę. – Rzuciłeś w swój lud trofeami z ich bliskich. To prości szwacze, praczki czy cieśle. Jak mieli pojąć kryjące się za tym przesłanie?

– Rozumiem. Mają mnie za potwora. Nie widzę w tym problemu.

– Ujrzysz go, dopiero gdy już będzie za późno, kiedy będziesz potrzebował ich poparcia. A poparcie zawsze jest potrzebne. Słyszałeś o wojnach domowych, o przewrotach oraz o otwartej wojnie.

Milczał. Zastanawiał się. Ważył jej słowa. Wewnątrz siebie prowadził osobistą walkę z własnym zdaniem, a matki spojrzeniem na powoli rosnący na ich oczach problem.

– Przeżyłam wiele wojen i choć jestem już stara, to czuję, że czeka na mnie jeszcze jedna.

– Muszę się z tobą zgodzić, matko – odparł i zwrócił się przodem. Ciemne oczy złowrogo lśniły, a usta zniknęły za brodą niczym zalane ciemnymi, kosmatymi falami skały.

Kiedy on ostatnio się uśmiechnął? – pomyślała z tęsknotą i bólem, ale nie wytknęła tego synowi. Sama się uśmiechnęła i odparła:

– Skoro nie koniec, to miejmy nadzieję, że nie stracimy Sorina.

– To zdrajca! Spiskował przeciwko mnie! Pragnął mojej śmierci!

– Gdyby to Sorin pragnął twojej śmierci, już byś nie żył. Pamiętaj, że to wyśmienity strateg, a zabranie kilkoro kherru, merham i sheram brzmi, jak idiotyczny plan, a nie prawdziwy zamach godny naszego generała.

Nie odpowiedział na to, tylko podszedł do stolika, złapał za przygotowane zioła i chciał już wyjść, ale słowa matki go zatrzymały.

– Chciałam jeszcze z tobą omówić kwestię colfanów na Arenie.

Spojrzał na nią, w sposób ponaglający, aby kontynuowała.

– Jeśli wierzyć legendom colfany zrodziły się z dymu i tym samym dymem spływają ich grzywy w ogromnym szale, po czym wyrastają z nich kwiaty. Czerwone i gorące niczym lawa, a w momencie kwitnienia stanął w płomieniach. Uważam, że trzymanie ich w kopule to zbyt wielkie ryzyko. Powinniśmy się ich pozbyć.

Colfany biegały po łąkach i lasach królestwa od stworzenia pierwszych syren i trytonów. Nigdy nie płonęły, ani nawet nie dymiły. Czego więc się obawiasz matko? Bajki dla płotek?

Słowa Ritti wypowiedziane głosem bogini WSZYSTKO PŁONIE, nie dawały jej spokoju.

– Co jeśli kiedyś tak się stanie?

– Nie stanie. Nie pij więcej wina i nie czytaj tych bzdur – po tych słowach opuścił komnaty matki. Drzwi zatrzasnęły się za nim z głośnym hukiem, który zadźwięczał w głowie Narii niczym dzwon. Skrzywiła swoje piękne oblicze i spojrzała w kielich. W czerwień. Nie płomienną, a krwistą. Jak bardzo się starała, nie mogła zapomnieć o słowach Ritti ani zacząć w nie wątpić. Jej oczy zdawały się lać strumieniami, lśnić ostrzem, wąskie usta błyszczały innymi barwami, a jej głos nie był jej głosem.

Pokręciła głową, starając się wyrzucić obraz przepowiedni. Dopiła wino i na nowo skierowała się ku pracowni, aby przygotować sobie zioła na sen. Tym razem zdecydowała się wzmocnić dawkę. Tego jej było trzeba. Długi sen, gdzie uciekłaby od mnożących się niczym śledzie problemów. Gdzie by się nie popłynęło, wszędzie było ich pełno. Jaka szkoda, że nie mogę nabić swojego śledzia na nóż i go pożreć. Pomyślała. To zadanie wydawało jej się niebywale łatwe.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro