44. Król Ponad Prawem
– Zakuć wszystkich, którzy podnieśli broń i wznieśli okrzyki! – wściekły wrzask Norwy przeszył plac, choć nie z taką mocą, jak głos Wanory. Wzbijał się, to opadał, wirował wśród zebranych, wciskał się w ich uszy, zmuszał do posłuszeństwa. A oni bezradni wobec jej wdzięków stali nieruchomo, choć ich twarze wyrażały rozpacz, furię i desperacje, kiedy to nie dotknięci czarem kapłanki strażnicy oraz łowczy rozpoczęli skuwać merhamy i sheramy. Wśród hołoty przeklinającej króla znalazł się tryton oraz dwie syrenki. – Wszystkich skazuje na rok więzienia! – Wyrok zawisł w powietrzu niczym katowski miecz. Rok więzienia był niemal równoznaczny ze śmiercią. Kiedy przybyło więcej strażników z garnizonu księżycowych orek i pojmano już wszystkich, a Wanora umilkła, łzy polały się po policzkach, z wypuszczonych z okowów czaru ust wydostały się jęki rozpaczy, wrzaski, błagania i lament zakotłowały się wśród tłumu.
Niektórzy jeszcze walczyli, ale wojownicy wiedzieli, jak wyegzekwować posłuszeństwo. Silny prawy sierpowy bądź boleśnie wygięte ramię. Chrzęst łamanej kości, ząb toczący się na kamieniach, przygnieciony drzewcem ogon z kolcem jadowym, groźba utraty jego. Stłumiono bunt, zabrano ich i poprowadzono ulicami, gdzie minęli zaskoczonych przechodniów. Przywołani na plac wrzaskami nie rozumieli, co się wydarzyło. Niektórzy rozpoznali bliźnich, zaczęli wykrzykiwać pytania, starali się zatrzymać strażników, ale wystarczyło zagrozić im mieczem i rozkazami króla. Wszystkich burzących się należało zamknąć w celi. To w większości wystarczyło.
– Zabierzcie rannych do szpitala, aby się nimi zajęto, nim znajdą się w więzieniu – rozkazał Tormod, rozglądając się po kamiennych bruku placu. Krew, ucięta parzydełka w kolorze zieleni, trup oraz rzucone przez króla trofea.
Już wtedy gdy Norwa pakował je do swojego worka, pułkownik wiedział, że przyniesie to nieprzyjemne konsekwencje, ale nic nie mógł na to poradzić. Król był głuchy na wszelkie racjonalne wyjaśnienia, a z czasem ten defekt stawał się coraz bardziej niebezpieczny. Milczał podczas narad, niby w inteligentnym zamyśleniu nad przestrogami i wskazówkami swoich radnych, kiedy tak naprawdę podejmował decyzje w oparciu o własne wartości i przekonania. Choć nie było one tak groźne, jak te podjęte przez gorejącą w trzewiach wściekłość.
– Sorinie. Czas na ciebie. – Starał się nie spuszczać z niego wzroku, kiedy to zapanowała wrzawa. W wolnej chwili zostawił go w opiece Derwy i Quinna w zaufaniu o ich doświadczenie i siłę. Nie odstąpili go na rok, choć jak później zarządca żartował, generał pragnął pomóc w okiełznaniu hołoty. Nie zgodzili się na to, aby nie umknął im w harmidrze wydarzeń.
– Oczywiście, pułkowniku Tormodzie.
– Mistrzu Derwo i zarządco Quinnie czy moglibyście zaprowadzić więźnia do jego celi, zaraz za wami podążę. – Kakazał czterem wojownikom dołączyć do ich załogi. Zgodnie ruszyli wraz z pokornym generałem. Wanora podążyła za nimi spojrzeniem, ale nie odważyła się uczynić nic więcej. Wyznaczył dziesięciu strażników, którzy eksportowali króla z resztą świty na zamek. Norwa gniewnie coś mruknął, ale pułkownik nie zwrócił na to najmniejszej uwagi, zostawiając jego złość zmartwieniu Narii. Kiedy tylko odeszli, rozkazał kilku kolejnym z trytonów i syrenie opancerzonymi w platynowe zbroje z czarnymi zdobieniami, aby sprzątnęli bałagan oraz wyszorowali kamienie. Krew na placu jako znamię wydarzeń lepiej, jakby czym prędzej znikła, zamiast o sobie przypominać. Na sam koniec rozkazał podwoić ilość wartowników na patrolach. Spodziewał się, że nadchodzącej nocy po dodaniu sobie odwagi piwem czy winem niektórzy mogą wszcząć awantury.
Kiedy tylko się upewnił, że wszystko jest załatwione, skierował się ku więzieniu.
Przeszedł wzdłuż rzeki, gdzie po drugiej stronie rosły wysokie jodły o niebieskich szyszkach. Zapach morskiej wody mieszał się z żywicą. Po chwili znalazł się na głównej ulicy, po krótkiej wspinaczce na wznoszącą się drogę ku kolejnej wieży bramnej, skręcił mostem w prawo, skąd po minięciu garnizonu i placu treningowego, gdzie samodzielnie trenowało kilka płotek, znalazł się u wrót więzienia.
Derwa wraz z Quinnem, gdy tylko znaleźli się w kwaterach strażników więzienia, zostali przywitani gestem szacunku. Na zewnątrz minęli szarpiących się bądź poddanych nadchodzącej karze przyszłych więźniów. Uzbrojeni wojownicy starali się utrzymać porządek i po kolei wprowadzali ich, aby wyznaczyć im miejsce w lochu i wszystko udokumentować w księdze. Mistrz kazał im poczekać, aż Sorin znajdzie się we własnej celi. Ze względu na swoje stanowisko i oskarżenia traktowali jego sprawę priorytetowo i ostrożnie.
– Od dzisiaj generał Sorin jest naszym więźniem na podstawie oskarżeń o spiskowanie w ataku na króla Norwę – odezwała się rzeczowym tonem syrena. Wojownicy popatrzyli po sobie w niemałym zdziwieniu, ale rozpoczęli procedury. Sprawdzono, czy nie ma przy sobie żadnej innej broni, odebrano mu zbroję, wpisano jego osobę oraz wykroczenie, po czym ruszyli ku schodom. – Zarządco Quinnie, możesz wrócić do swoich obowiązków, od tego momentu Sorin znajduje się pod moją pieczą.
W milczeniu skinął jej głową, ale nim odeszli, rzekł do syna Wanory:
– Zawsze był z ciebie dobry generał. Ojciec byłby z ciebie dumny.
Tryton zszokowany jego słowami nic nie odpowiedział, a strażnicy pospieszyli go, popchnięciem do przodu. Po kilku krokach zniknęli w zielonych ciemnościach.
– On tego nie uczynił – zwrócił się do Derwy.
– Sorin to waleczny, prawy wojownik – odparła dyplomatycznie.
– Wierzę także w jego lojalność, a jak nie, to niech mi i drugie oko Okrutnik zabierze! – Uderzył się w pierś.
– Słyszałam, że gałki oczne, to jego ulubiona część ciała – odparła żartobliwym tonem. Quinn zachichotał, ale po chwili spoważniał.
– Zajmijcie się nim dobrze i załatwcie sprawę szybko. To zielone – Splunął na podłogę. – okropieństwo potrafi wszystkich zmienić, a drugiego takiego generała to ciężko będzie wam znaleźć wśród tych miękkim ciulem robionych glist!
– Znasz mnie, Quinnie. Zawsze walczę o prawdę.
– Tak. – Pokiwał głową i oparł dłoń na rękojeści zakrzywionego noża, wepchniętego w pochwę. – Znam także pułkownika Tormoda. Ukształtowała was inna fala.
– Całkiem możliwe.
– Nie daj się zwieść jego słodkim słówkom, bo słodycz przemija, a posmak goryczy zostaje.
– Odkąd mówisz tak głęboko, zarządco?
– Wydawało mi się na miejscu określić pułkownika zapożyczonym od niego cytatem. – Wzruszył ramionami, a głębokie westchnienie opuściło jego usta. – To już ruszam. – Skierował się ku wyjściu. – Uważaj na siebie, płotko!
– Ty też jednooki!
Zanim zniknął jej z oczu za zakrętem, odwróciła się, złapała za kubeł, napełniła go wodą ze źródełka i z cynowym kubkiem w ręku, zeszła schodami w dół, gdzie smród siarki i fekalii nieprzyjemnie drażnił nos, a suchość powietrza przesuwała szorstką dłonią po skórze.
Zakwaterowano Sorina na trzecim poziomie podziemi. Cela była identyczna, jak setki innych. Ciasna, ciemna i śmierdząca. Ogromny zielony kryształ dawał niewiele światła, a im głębiej, tym było gorzej. Na samym dnie, ostatnie piętra spowijała całkowita ciemność, a smród siarki stawał się nie do zniesienia. Mówiono też, że słyszano tam syki ognistych węży i chrapliwy śpiew Firemo, magmowej postaci. Jedni uważali, że działo się to z powodu halucynacji zatruciem oparami, inni twierdzili, że to nie były zwidy, a prawda. Nikt nie zdołał potwierdzić którąkolwiek z teorii.
Derwa podziwiała wszystkich radnych. Od potężnej morfy Wanory, przez tkającą wodę Narię, aż po wiekowego, inteligentnego Ulerinorina, kończąc na bohaterskich wojownikach. Sorin był jednym z nich. Czytała o nim w księgach oraz sama była świadkiem niektórych z historycznych wydarzeń. Generał posiadał niezwykle analityczny umysł oraz tworzył zaskakujące strategie, przechylając szalę zwycięstwa.
Z początku kiedy usłyszała o jego zdradzie, ciężko jej było uwierzyć, ale z czasem zaczęła rozumieć, czemu mogło do tego dojść. Sorin kierował się nie emocjami, jak król, a prawem. Był jednym z najbardziej pryncypialnych trytonów, a więc zachowanie króla Norwy mogło w końcu wymusić na nim reakcję.
Sorin bez skargi poddał się wszystkim procedurom. Oddał swoją broń, zbroję, klucz do Areny, wszystko, co znaleźli w jego kieszeniach. Kiedy schodził na dół, był jedynie w swoich ciemnych spodniach i koszuli. Gdy poprowadzono go schodami w zielone cienie, odór siarki i odchodów, dalej miał nieprzenikniony wyraz twarzy. Minęli puste cele i te zapełnione. Nie patrzył na nich, a przed siebie, choć oni zwrócili na niego uwagę. Odezwali się nawet. Jednym z nich był Arranz. Bełkotał coś o kłach i burzy, wyciągając przez kraty swoje chude ramiona. Strażnicy zbili go po nich, a on z jękami bólu skrył się w ciemnym rogu, szlochając wciąż o tym samym.
– Generał z kijem w tylnej płetwie – odezwał się tryton z jednej z cel. Miał płaski niczym małż nos i długą, niechlujnie zaczesaną na lewo blond grzywkę. Ubrania miał poplamione i ciemne, okropnie śmierdział.
Sorin zerknął na niego, zwolnił, ale strażnicy popchnęli go do przodu. Więzień o imieniu Owney krzyknął za nimi:
– Nie obawiaj się, generale, wszyscy i tak kończymy tak samo! Tak samo!
Kiedy znaleźli się na końcu korytarza, otworzono kraty. Zaskrzypiały od ruchu. Strażnik nie musiał popychać Sorina, ani się odezwać, sam przekroczył próg i zapewne i by zamknął za sobą wrota, gdyby nie uprzedził go wartownik. Nie krzyczał, nie rzucał obelgami, nie przeklinał na tych, którzy go tu przyprowadzili, nie zarzekał się o swojej niewinności ani nie obiecywał poprawy. Milczał. Czekał na przebieg wydarzeń. Wierzył w sprawiedliwość.
Derwa stanęła przed kratami, gdzie czekało na nią dwóch strażników. Sorin znajdował się na środku pomieszczenia. Smukły, ale i umięśniony, niezwykle wysoki, ale niknący ciemnym strojem wśród ciemności. Jedynie jego blada skóra odznaczała się od kamiennych ścian. W świetle kryształu była chorobliwie zielonkawa.
Zanurzyła cynowy kubek w wodzie, po czym podała go więźniowi przez kraty.
– Dziękuję, Mistrzu Derwo. – Wypił wodę i oddał naczynie. Wrzuciła go do kubła, który zaraz z metalowym dźwiękiem, postawiła na podłodze.
– Zostałeś oskarżony o spisek ataku na króla Norwę – zaczęła w ten sam sposób, jak setki razy wcześniej. Zarzuty, a następnie ich podstawy. – Faktem jest, że jesteś jedyną osobą, która posiada klucz do Areny?
– Tak, Mistrzu Derwo.
– Czy przyznajesz się do winy?
– Nie, Mistrzu Derwo.
Skinęła głową gotowa na kolejne etapy. Teraz przeszedł czas na wstępne przesłuchanie.
– Czy w ostatnim czasie ktokolwiek prosił o użyczenie klucza do Areny?
– Nie, a nawet jeśli zaistniałaby taka sytuacja, jestem zmuszony odmówić.
– Rozumiem. Czyli nikt inny nigdy wcześniej nie miał do niego dostępu? Albo nie zdarzyło ci się go zgubić?
– Oczywiście, że nie, Mistrzu Derwo. Z tak ważnym obowiązkiem nie można pozwolić sobie na takie zaniedbania. – Wyglądał na urażonego jej pytania bardziej niż samym oskarżeniem. Jednak się tym nie przejęła. Musiała się skupić. – Nikt inny nie miał do niego dostępu, odkąd mianowano mnie generałem i powierzono pieczę nad kluczem.
– W takim razie nigdy nie straciłeś klucza z oczu, nie przyznajesz się do winy, a jednak ktoś dostał się na teren areny i ukrył broń dla więźniów.
– Zgadza się.
Kroki po schodach rozproszyły ją przed zadaniem kolejnego pytania. Na korytarzu pojawił się Tormod. Zielone cienie rzucały na niego niepokojący blask. Stanowczym krokiem przemierzył go, aż stanął obok Mistrza.
– Przepraszam za spóźnienie, ale musiałem zająć się pobojowiskiem na placu.
– Nic się nie stało, pułkowniku Tormodzie. Wszystko mam pod kontrolą, możesz wrócić do swoich funkcji.
– Ta sprawa jest zbyt delikatna i dotknęła króla Norwę, więc poczuwam się do obowiązku, aby mieć wszystko na oku – odparł, po czym nie dając syrenie czasu na odmowę, zapytał: – Na czym stanęłaś, Mistrzu Derwo?
– Sorin zaprzeczył oskarżeniom i ustaliliśmy, że nikt nie miał dostępu do klucza, oprócz niego.
– Naprawdę? – Pokonał ostatni krok ku metalowym kratom celi. Spojrzał na wysokiego, dumnego trytona. Bez broni i zbroi, a jedynie w ciemnych ubraniach nie wyróżniał się zbyt wiele od innych. Ciemne włosy i typowo blada cera. Teraz zielonkawa. – A kiedy spałeś?
– Klucz zawsze mam przy sobie.
– A co jeśli byłeś pijany?
– Nigdy w moim życiu nie byłem pijany, pułkowniku Tormodzie.
– W to akurat wierzę – odparł rozbawiony. – Po zajęciach w Merace wielu z nas pijało wina w ogrodach bądź odwiedzało karczmę na najniższym poziomie, ale nie ty.
– Zgadza się.
– A co z syrenkami? Co z tymi, którym pozwalasz zasnąć w swoich ramionach? – zadając to pytanie, przybrał na usta bezczelny uśmiech. – W chwilach uniesień zapominamy, kim jesteśmy i jakie nosimy na sobie brzemię. Co jeśli któraś z twoich kochanek wykradła go podczas snu, kiedy to opuściłeś gardę?
Sorin nie dał się zbić z pantałyku, tylko odpowiedział ze stanowczością i pewnością:
– To niemożliwe.
– Nigdy nie miałeś kochanki? A co z naszą słodką Laveną?
– Lavena nie spędziła nocy w moich komnatach.
– A może ty w jej?
– Pułkownik Tormodzie. Ufam, że zrozumiałeś, co mam na myśli. – Twarz przybrała mu delikatne rumieńce, które nawet w słabym, zielonym świetle były widoczne, dzięki jego bladej cerze.
– Pytam dla pewności, abyśmy nie mieli żadnych niedomówień.
Zacisnął usta w wąską linię, spuścił wzrok i odpowiedział nieco ciszej:
– Nie spałem z Laveną.
Już Tormod miał poprosić go, aby powtórzył głośniej, ale w ostatniej chwili zrezygnował. Powietrze śmierdziało siarką, skóra się łuszczyła, a w gardle powoli zaczęło drapać.
– Rozumiem. Kontynuuj, Mistrzu Derwo. Jednak nikt nie miał dostępu do klucza.
Derwa zapytała o wrogów Sorina, o osoby, które mogły skorzystać z jego sytuacji oraz z jego spojrzenia na króla. Sorin odpowiedział na wszystkie z dokładnością wszystkich czynników wydarzeń. Miejsc, osób, zależności, dat. Kto mu groził, trzeźwy bądź pijany, dlaczego i co potem się wydarzyło, kto był świadkiem, kto był rodziną, kto nim gardził. Wszystko. Wypowiadał słowa spokojnym głosem w metodyczny sposób niczym kapanie wody z dziurawego dachu. Tormod zdusił w sobie ziewnięcie.
– Nie rozumiem pytania.
– Co myślisz o królu Norwie?
– To, co myślę, nie ma najmniejszego znaczenia – odparł, a jego głos po raz pierwszy zadrżał. – Moje serce całkowicie jest oddane królowi. Służę mu wiernie, złożyłem mu przysięgę.
– Ma, odpowiedz na pytanie.
Sorin odchrząknął. Tormod pochylił się, napełnił cynowy kubek wody i mu go podał. Podziękował, wypił go, oddał, ale nie zaczął mówić, wtedy odezwał się Tormod:
– Ludność nienawidzi naszego króla. I to nie tylko pospólstwo, zwykłe praczki czy szwaczki, a nawet kucharka. Strażnicy się go boją, podobno niektórzy zażywają ziół uspokajających przed wartą przy jego komnatach. Więc nie musisz udawać, że miłujesz naszego króla, ponieważ jako Pułkownik Królewskiej Straży wiem wiele. Król krzywdzi, odcina członki na potyczkach, rzuca nożami w służki, ukarał wielu bez sądu, a nasze prawo głosi, że każdy ma dostać szansę na proces.
Po tej prowokacji Sorin spojrzał na nich swoimi ciemnymi oczyma i ujrzeli w nich gorejącą determinację.
– Król nie łamie prawa, ponieważ cokolwiek czyni, czyni w imię prawa, gdyż to on jest prawem.
Kiedy tylko wyszli na świeże pachnące żywicą powietrze, odezwał się Tormod swoim nieco zachrypniętym głosem:
– Nie jestem przekonany czy on kłamie, czy naprawdę wierzy, w co mówi.
Derwa spojrzała po swoich strażnikach i zaczęła iść wzdłuż rzeki. Towarzysze wieczoru powoli kłady swoje cienie na złotym piasku. Pole treningowe całkowicie opustoszało. Pozostały jedynie linie, tropy, które świadczyły o przebiegu walk. Niby mozaika odcisków stóp, gdzieniegdzie dłoni, wierzchołki i doliny, krople krwi.
– Naprawdę wierzy, w co mówi? Także uważasz, że król jest ponad prawem?
Rozejrzał się wokół. Pusto. Śpiewający wiatr wśród jodeł, przesuwający palcami po piasku. Stali niemal pośrodku placu, pomiędzy garnizonem a więzieniem. Tuż przy wijącej się u stóp zagajnika rzeki.
– To niebezpieczne pytanie.
– Przepraszam. Nie powinnam.
– Nie musisz. Ważne jest zrozumienie motywów przestępcy, a jeśli nie wierzymy w jego słowa, musimy sami odnaleźć prawdę.
– Co przez to masz na myśli?
Tormod westchnął. Dzień był niezwykle długi sam w sobie przez polowanie, ale niespodziewane wydarzenia tylko go jeszcze bardziej wydłużyły. Atak na króla, bunt na placu, kiedy to podarował im obelżywe dary, doprowadzenie do porządku bałaganu wśród ludności i na placu, a teraz zajmowanie się Sorinem. Spiskowcy, zdrajcy.
Pułkownik nie pamiętał, kiedy ostatnio miał tyle zajęć. Zazwyczaj czytał księgi, pił wino i zabawiał syrenki, od czasu do czasu wydając rozkazy czy zajmując się nagłymi sprawami, ale rzadko spędzał niemal każdą chwilę na swoje obowiązki, a ostatnie dni stały się lawiną niepokojów i tłoczących się problemów, przekrzykiwały siebie nawzajem, prosząc o audiencję u bajarza. Nie mógł im odmówić. Już nie.
– Wierzysz mu?
– Nie jestem pewna.
– Powiedzmy, że ja mu wierzę, ale to i tak nic nam nie daje. Nasza wiara nie ma znaczenia. Pozostaje nam więc wykluczenie osób trzecich.
– Rozumiem. Typowa procedura, kiedy wina nie jest jednoznaczna.
– Jutro przejdę się na targ i popytam o wyrabiane ostatnio klucze. Może ktoś coś wie? Sorin twierdzi, że nikt nie miał w posiadaniu jego drogocennego klucza, ale nie możemy mu wierzyć na słowo. Każdy czasami opuszcza gardę.
– Wiem o tym. Żadnemu z więźniów nie można ufać, trzeba mieć otwarty umysł na każde możliwości.
– Tak. Nawet jeśli kiedyś był generałem, a może tym bardziej. Stanowi on większe niebezpieczeństwo.
Derwa pokiwała głową w zamyśleniu nad kolejnymi krokami. Zmierzch pogrążyłby niemal wszystko w ciemności, gdyby nie rozstawione co i rusz latarnie z ogromnymi kryształami. Ich smukłe, wysokie ciała wznosiły się ku górze niczym wyciągnięte z ziemi ramiona.
– Czy potrzebujesz mojej pomocy?
– Szukanie sprawców należy do moich obowiązków.
– A do moich przesłuchiwanie ich.
– Zgoda. Należy pilnować, aby Sorina nikt sam nie odwiedził, wszystkie jego rozmowy mają być podsłuchiwane. Do tego należy sprawdzić, kto ostatnio opuszczał mury zamkowe, kto miał sposobność kręcenia się przy arenie, a może niósł wielki wór z bronią.
– Wydaje się to szukaniem planktonu w wirach. Nawet jeśli ktoś wyniósł broń poza mury, to mógł to uczynić pojedynczo. Miecz za mieczem, tydzień za tygodniem. Polowanie to tradycja, a nasz spiskowiec mógł zaplanować to wieki temu.
– Słuszna uwaga, ale nie zaszkodzi sprawdzić. Prowadzenie dochodzeń nauczyło mnie, że przestępcy popełniają błędy, należy go tylko odszukać.
– Rozumiem. Zajmę się tym z samego rana.
– Dziękuję, Mistrzu Derwo, a niedługo Pułkowniku. – Skinął jej głową i odszedł z poważną nutą wiszącą w powietrzu.
Czas na hulanie wśród zapachów wina i perfum minął. Czas pułkownika Straży Królewskiej powrócił. Należało samodzielnie naostrzyć dwuostrzowy topór i zacząć dolewać wody do wina. Na samą myśl o tym Tormod się skrzywił.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro