4. Rekini Kieł
JAK TO BYWA ZE MNĄ, COŚ OMINĘŁAM... CAŁY ROZDZIAŁ xD
Pod wyspą Nasha ciągnęła się sieć podwodnych tuneli prowadzących do rzek bądź jezior. Niesamowicie skuteczne podczas wypraw wojowników z Królestwa Syren, aby złapać ofiary, których nie przechwycono z łodzi.
Błyszczące w ciemnościach kryształy nie dawały wiele światła, ale wyśmienita orientacja w terenie oraz nadludzki wzrok sprawiały, że syreny poruszały się bez jakichkolwiek problemów. Omijały wystające ze ścian ostre kły jaskiń, a swoimi silnymi ogonami rozganiały drobne ryby.
Obecność bogiń przestraszyła predatorów. Z nieufnością wyłaniali brzydkie pyski ze swoich kryjówek, czekając, aż syreny przepłynął, aby móc wrócić do łowów.
Kolorowe ławice ryb przecinały jasne smugi światła, tańcząc pomiędzy nimi a cieniami. Obecność promieni słonecznych pozwoliła syrenom stwierdzić, że zbliżały się do jednego z jezior. Ciasny tunel z kamiennymi zębiskami rozszerzył się, pozwalając na odważniejsze ruchy i rozwiewając poczucie potrzasku.
Syreny wypłynęły na ogromną podwodną grotę. Szeroki otwór w sklepieniu rozjaśnił przestrzeń nieśmiało błyszcząc na ogonach bogiń mórz niczym zagubione w wodzie kryształy. Jeden ogon mienił się bielą, a drugi brązem. Jeden smukły i giętki, drugi mięsisty i silny.
– Jesteśmy na miejscu – odezwała się Roarke wypuszczając z ust bąbelki powietrza. Obróciła się wokół własnej osi, rozglądając się po obsypanych długimi bądź niewielkimi szczelinami ścianach. – Jaką wybrałaś broń na zbliżający się rytuał pierwszego czwartego? – Przesunęła pazurami po obsypanym piegami ramieniu i uważniej przyjrzała się profilowi towarzyszki.
Morfa nonszalanckim gestem przegoniła kilka rybek pływających tuż przy jej głowie. Promienie słońca z zaciętością przebijały się przez taflę wody i tańczyły w jej seledynowych włosach i złotym diademie z muszli i drobnych łańcuszków.
– Szpadę.
– Słyszałam, że bronią twojej rodziny jest kościana laska. Czyżbyś zdecydowała się być buntowniczką? – zapytała z wyzwaniem w głosie, posyłając jej szeroki uśmiech.
– Mój brat, Meryn, odziedziczył kościaną laskę po moim ojcu, kiedy to ja zostałam z niczym, więc pozostało mi odejść od tradycji – odparła oschle i zaplotła ramiona pod drobnymi piersiami zakrytymi koronką i złotymi perłami.
– Nasz kowal z pewnością wykułby dla ciebie kolejną. Tradycja...
– Skoro mój niespełna rozumu brat z niechęcią do walki dostał laskę, a ja, pełna werwy i pragnienia poświęcenia dla ojczyzny, zostałam z niczym, co to za tradycja? – Odwróciła się do syreny tyłem, podnosząc wzrok na lukę w suficie, gdzie znajdowała się jaskinia.
– Meryn jest wyśmienitym wojownikiem.
– Meryn walczy wyśmienicie i jest silny, ale jest w nim tyle woli walki, co w meduzach. Gdyby to od niego zależało, spędziłby swoje życie zaszyty w bibliotece, a nie na polu treningowym. – Z tymi słowy wyjęła z pochwy szpadę, po czym przyjrzała się jej pod kątem. Głowica zachwycała swoim kształtem kwiatu lilii, a rękojeść misternie zaplecionymi liśćmi i wiciami. – To we mnie płynie krew wojownika, nie w nim – z tymi słowy sprytnie zamachnęła bronią, burząc wodę wokół swojej smukłej sylwetki. Bąbelki otoczyły jej piersi i spłynęły w górę po jej seledynowych włosach. Machnęła po raz kolejny, wykonując piruet, a po nim kolejne cięcie.
– Uważasz, że to czyni go nic niewartym wojownikiem – dopowiedziała sobie markotnie, po czym dodała nieco pozytywniej: – Jeśli będzie walczył za to, co kocha, to nie ma znaczenia, czy walka to jego powołanie.
– W takim razie czeka nas zguba – mruknęła i odpłynęła w głąb podwodnej jaskini, gdzie zerkały na nie ciemne odnogi, skierowane w dalsze części wyspy.
Ściany groty pokrywały gdzieniegdzie żółte porosty, a wystające wśród nich kryształy lśniły białym blaskiem. Tych samych używano na zamku Sheroner, stolicy syren i trytonów, choć także wykorzystywano inne kolory, takie jak czerwień czy róż dla romantycznej atmosfery, ale nie brakowało zieleni i błękitu.
Przy niewielkiej szczelinie trwała gonda. Wyglądała niepozornie niczym ciemnofioletowe glony w zielone cętki. Wśród tańczących na wirze macek skryty był dziób. To właśnie tam zakończyła swój żywot mała rybka. Podpłynęła na tyle blisko, aby fioletowe ramiona złapały ją w swój śmiercionośny uścisk.
– Gdzie podziewa się pułkownik? – mruknęła rozdrażniona bezczynnością Ritti. Pragnęła czynić honory głównej morfy, a nie przyglądać się, jak wojowniczka dla zabicia czasu rozgarnia wodę i ławice drobnych rybek.
– Z pewnością niedługo do nas dołączy.
– Powinniśmy sprawdzić, co dzieje się na zewnątrz – stwierdziła i wbiła wzrok w jasną plamę nad nimi.
– Niesforna morfa. – Roarke z szerokim uśmiechem oparła dłonie na szerokich, pokrytych brązowymi łuskami biodrach.
Ritti posłała jej wyzywające spojrzenie i ruszyła ku powierzchni, burząc wodę swoim smukłym ogonem. Roarke z początku tkwiła w miejscu, niepewna jak powinna zareagować. Zerknęła w kierunku odnogi rzeki, z której przybyły. Nie było ani śladu pułkownika Tormoda.
Ritti pochodziła z rodu słynnego z heroicznych, opiewanych pieśniami wojowników oraz potężnych morf. Nie musiała walczyć o swoje miejsce w śmietance towarzyskiej, ani o stanowisko płotki jednego z pułkowników. Roarke ciężko pracowała na wszystko, co osiągnęła. Była posłuszna i lojalna, aby tylko przeć dalej do przodu, kiedy to Ritti zachowywała się niczym rozpuszczona damulka, oczekująca, że wszystko jej się należy, i co najgorsze nikt jej nie powstrzymywał. Dostawała to, po co sięgała i nikt jej nie zatrzymywał, nie karał, nie utrudniał. A wszystko przez płynącą w niej krew, która także płynęła i w Roarke. W końcu wszystkie syreny pochodziły od tego samego stwórcy.
Zacisnęła usta w wąską linię i ruszyła za towarzyszką. Przy każdym z jej ruchów frędzle przy jej płetwach poruszały się niczym pocięty maszt na wietrze, a wystraszone nagłym ruchem rybki rozpierzchły się na boki.
Wojowniczka z łatwością przegoniła drobną towarzyszkę i wypadła na powierzchnię. W pierwszej chwili poczuła ciepło promieni na obsypanych piegami policzkach, po czym do jej uszu wdarły się przeraźliwe wrzaski. Rozejrzała się po plaży, po polanie, po wysokich drzewach. Ptaki przysiadujące na pobliskim krzewie pełnym w ogromne ciemnofioletowe owoce zerwały się do lotu, skrzecząc, niby naśmiewały się z ludzkiego bólu.
– Co to? – Roarke z niepokojem zmarszczyła brwi, wyglądając zagrożenia. Zaczęła żałować podjętej decyzji.
– Naszych marynarzy dorwało pradawne stworzenie – zgadywała Ritti.
– Jakie stworzenie?
Morfa spojrzała na wojowniczkę z niechęcią.
– Mieliśmy przygotować się do misji poprzez przestudiowanie Topione Wyspy I Jej Niebezpieczeństwa.
Roarke odpowiedziała milczeniem, dalej rozglądając się po drzewach, gdzie ich rozłożyste gałęzie tworzyły naturalną ścianę. To stamtąd dochodziły przeraźliwe wrzaski.
– Sharalem zamieszkujące wyspę Nasha podobno niegdyś było człowiekiem, zanim bogowie w odwecie za przeprowadzanie okrutnych badań na swojej córce nie nałożyli na to klątwy. – Zamilkła na chwilę, kiedy to krzyki ucichły i otoczyła ich pełna zgrozy cisza. – Zesłali to na wyspę, aby stało na warcie rozsypanych wszędzie szklanych kamieni, jego dzieła. A więc ktokolwiek ich dotknął, wydał na siebie i swoich towarzyszy wyrok śmierci.
– Co takiego jest specjalnego w tych kamieniach?
– Według naszych badaczy nie ma w nich nic nadzwyczajnego. – Wzruszyła ramionami z ciekawością przyglądając się kwiatom podobnym do wodnych lilii z ziemnych ksiąg. Jednak te nie pływały po powierzchni jeziora, a wyrastały ze skalnej ściany, emanując zielenią i różem.
– Jest nam potrzebny mag – zmieniła temat wojowniczka, nieufnie rozglądając się na boki, w gotowości trzymając dłoń na rękojeści zawieszonego u pasa miecza.
– I go złapiemy. Tylko pozwól mi zaśpiewać.
Kiedy Roarke zniknęła pod powierzchnią wody, morfa zaskomlała niczym konająca dziewczyna. Łzy strumieniami spłynęły po jej bladych policzkach. Załkała głośniej, donośniej, przejmująco. Zdawało się, że nagle na chwilę wszystko zamarło. Ptaki, drzewa, wiatr, sunące po ziemi robaki, a nawet sami bogowie wstrzymali oddech. Zakwiliła raz jeszcze i wtedy cały świat przebudził się do życia i niemal zaryczał wraz z wiatrem wśród listowia. Ptaki w milczeniu poderwały się do lotu, uciekając w popłochu w głębie lasu, które szumiało, łkało, nawoływało. Liście szumiały do tej samej melodii, co płacz syreny.
Zefir porwał szum i głos morfy w swoje dłonie i poniósł je przez polanę, pognał między konarami, poszarpał trawy, zabrzęczał wśród szklanych kamieni i zatrzeszczał na gałęziach. Wpadł na polanę przed wzniesieniem, gdzie ziemia przesiąknięta krwią zadrżała niczym żywe stworzenie, głos przesunął swoją niewidzialną dłoń po martwych marynarzach, aż przeszły ich dreszcze, jakby wciąż żyli, jakby było kogo ratować.
Łkanie zawirowało i wpadło między maga a szykującego się do ostatniego skoku tygrysa. Sharalem nagle zamarło, wydało z siebie dziki ryk i pognało w gęstwiny.
Życie marynarza zostało przesądzone.
Twarz Roarke rozświetlał szeroki uśmiech, kiedy to dumna i pełna werwy płynęła obok Ritti wśród ciemnej ciągnącej się pod wyspą podwodnej rzeki. Maga trzymała za ramię, ciągnąc za sobą niczym szmacianą lalkę. Na ustach miał związany specjalny materiał, który kneblował go, aby nie wypowiedział żadnego zaklęcia, ale i dzięki magicznym właściwościom mógł oddychać pod wodą. Potrzebowali żywej ofiary, aby złożyć ją bogom w świątyni na zamku Sheroner.
– Gdybyśmy miały zaczekać na pułkownika Tormoda, mag z pewnością by umarł – po raz kolejny Roarke usprawiedliwiła złamanie rozkazów.
– Już ci mówiłam – mruknęła niby gniewnie, choć dumny uśmiech błąkał się na jej wąskich wargach. – Moje wdzięki w ostatniej chwili uratowały maga przed Sharalem. Gdybyśmy czekali na pułkownika, misja by się nie powiodła. Poza tym nie potrzebujemy go, same dałyśmy radę.
– Tak. Mamy go. – Roarke ponownie obróciła się wokół własnej osi, miotając magiem na boki.
Droga powrotna okazała się cięższa ze względu na nurt rzeki, pod który teraz musiały płynąć. Dla wojowniczki nie stanowił on problemu, jednak drobniejsza Ritti starała się nie okazywać słabości i dzielnie walczyła z siłą żywiołu. Już niemal opuszczały podwodny tunel, kiedy to u jego ujścia ujrzały Tormoda. Zatrzymał się i zamiast zezłościć się na to, że nie usłuchały rozkazu, ucieszył się, chwaląc spryt podopiecznych.
– Nigdy w nas nie wątp, pułkowniku – odparła dumnie Ritti i ruszyli w dalszą drogę.
Reszt grupy po rozprawieniu się z marynarzami czekała w płytkich wodach Bajecznej Rafy Koralowej.
– Oto ofiara, kapłanko. – Roarke z uśmiechem ruszyła ku Wanorze, aby przekazać człowieka.
Nikt nie ujrzał, jak Craig drgnął i zamrugał powiekami. Spojrzał w bok i na widok trzymającej go za ramię syreny, opanował go strach i chęć działania. Wszystko wydarzyło się w mgnieniu oka. Złapał za przytroczony do pasa nóż i zaatakował nieświadomą zagrożenia wojowniczkę. Ta na nagły dźwięk zwróciła twarz w kierunku jeńca. Wtedy mieniąca się złotem krew trysnęła z nosa, potem z kolejnej rany zadanej w twarz. Roarke jęknęła i wypuściła człowieka z uścisku.
Przestrzeń przeszył piękny głos. To Wanora rozpoczęła arię, na nowo usypiając maga, którego przychwyciło dwóch pułkowników, nim czająca się niedaleko barakuda wbiła w niego swojego ostre zębiska.
– Na bogów! – wrzasnęła kapłanka i podpłynęła do wojowniczki. – Opłucz twarz, niech zobaczę rany – poinstruowała ją na widok dużej ilości krwi zasłaniającej widok. Roarke wykonała rozkaz, po czym ukazała dwie rany. Jedna ciągnęła się w poprzek nosa, a druga przecinała brew. – Tylko sięgnął twojej twarzy?
– Tak, kapłanko Wanoro.
– Na pewno? – zapytała z troską, przyglądając się ciału syreny.
W odpowiedzi skinęła głową, przyciskając palce do pulsującego bólem nosa.
– Jak do tego doszło?! Ritti?! Jakim cudem nie rozbrojono maga?! Jak mogłaś dopuścić, aby się wybudził? – całą swoją złość skierowała na drobną syrenę. Ta dumnie uniosła brodę i zadziwiająco nie miała nic do powiedzenia.
– To moja wina, kapłanko. Nie dopilnowałem...
– Jakim cudem, taki niekompetentny wojownik, jak ty stał się pułkownikiem? – jej krzyki niosły się ponad wodę, strasząc przesiadujące wśród spękanego mostu ptactwo. Wzniosły się do lotu, omijając spływające ze szczelin strumienie wody. – Stworzyłeś zagrożenie dla swoich podopiecznych, już nie mówiąc o...
– To nie wina pułkownika Tormoda – syknęła Ritti w obronie zwierzchnika i z zaciętą miną podpłynęła do kapłanki. Drobne dłonie zacisnęła w piąstki i zmarszczyła długi nos. – Zdecydowałam kontynuować misję, nim pułkownik Tormod miał sposobność do nas dołączyć. To moja decyzja i zaniedbania zagroziły Roarke.
– Twoja decyzja zaprowadzi cię prosto do lochów – syknęła cierpko, po czym wydała rozkaz natychmiastowego powrotu na zamek.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro