38. Konfrontacja
– Tormodzie.
Derwa czekała na niego przed bocznym drzwiami garnizonu, gdzie pozostawiano ubrania przed wypłynięciem na wody. Syrena miała na sobie skórzane spodnie i długą, luźną koszulę w kolorze granatu, który podkreślał soczystą rudość jej warkoczy. U jej pasa wisiał dwuręczny miecz. Miał zakrzywione i pobielałe niczym piana na falach jelce, a między nimi wrobiono szafir. Głowicę wygięto na kształt płetwy. Chropowatej i niebezpiecznej. Ostrze miecza było długie i proste, ale bliżej jelca wykuto trzy zakrzywione fale. Jeśli miecz wbił się w ciało wroga, to przy wyciągnięciu rozpruwał wszystko po drodze. Broń zjawiskowa i straszna.
– Cieszę się, że cię złapałam. Czy mógłbyś mi towarzyszyć w drodze do moich kwater?
– Oczywiście. – Z szarmanckim uśmiechem zaproponował jej swoje ramię.
– Oj... Przestań! – Z rumieńcami na policzkach machnęła ręką i ruszyła. Nie pozostało mu nic innego, jak podążyć za nią.
Zostawili za sobą ogromną bramę z kutego żelaza i mieniącą się za nią magiczną ścianę, odgradzającą królestwo od morskich wód. Opuścili plac i ruszyli główną ulicą ku kolejnej z wrót wbudowanych w basztę. Po obu jej stronach ciągnął się gruby, wysoki mur, a za nim umieszczono więzienie, plac treningowy, koszary, garnizon i inne wojskowe zabudowania.
Na blankach spacerowali strażnicy zakuci w platynowe zbroje z czarną inkrustacją. Patrole w magicznej kopule należały do niezbyt emocjonujących. Czasami trafił się złodziej czy pijany awanturnik, bądź kilku z nich, którzy w szale alkoholowym bądź namiętności wszczynali bójki. Bardzo rzadko widywano podżegaczy, czy to plujących na bogów, czy na władcę i Radę. Działo się to ze względu na karę śmierci wiszącą nad tymi, którzy odważyli się złorzeczyć na Stwórczynie, króla i inne ważne osobistości.
Przeszli pod podniesioną kratą i otworami machikuł, nim znaleźli się na kolejnym placu, skąd przeszli kamiennym mostem ponad rzeką w kierunku więzienia. Minęli garnizon i plac treningowy, gdzie płotki walczyły pod czujnym okiem Gora. Wcześniej mijali wielu spacerujących wojowników czy też spragnione ekscytujących widoków walki bądź mięśni dwórki, więc Derwa nie poruszała drażliwego tematu, ale kiedy doszli do jej kwater, minęli strażnika i po otworzeniu drzwi weszli do środka, zaczęła mówić.
– Wiem, kto cię szantażuje. – Kolejne drzwi stanęły otworem i znaleźli się w jej biurze. Tormod w milczącym napięciu czekał, aż syrena wyjmie z szuflady list i mu go poda. – Napisał do mnie w sprawie jednego więźniów, Ownyego, niegdyś był szanowanym dowódcą na Bajecznej Rafie Koralowej, póki król Norwa na podstawie oskarżeń o branie łapówek od kłusowników nie skazał go na miesiąc więzienia oraz nie zdetronizował go z jego stopnia dowódcy na zwykłego strażnika. Po pierwszej karze zaczął pić, wszczynać bójki i kradł. Za liczne wykroczenia król Norwa skazał go na rok więzienia.
– To śmiertelny wyrok.
– Całkiem możliwe, że to jest powód listu apelacyjnego. Owney nie przeżyje kary, co jest nierównoważne z jego winą. Jednak po liście apelacyjnym Rowe król nie zmienił zdania, a ja nie mam mocy podważania jego decyzji. Rowe tego nie zrozumiał.
– Rowe? – Na ustach Tormoda pojawił się uśmiech. – To on napisał list?
– Znasz go? Jest możliwość pertraktacji?
– Z pewnością.
Derwa rozpromieniła się i odebrała od niego list. Położyła go z boku dwóch wysokich stert korespondencji.
– W takim razie życzę ci szczęścia. Skoro się znacie, jesteś w stanie wyjaśnić z nim tę kwestię.
– Lepiej niż wyjaśnić – odparł tajemniczo, rozmyślając, jak to rozegrać. – Dziękuję za twoją pomoc. Gdyby nie ty, nie jestem pewien, czy odkryłbym, kto za tym wszystkim stoi.
– Do usług. Na mojej warcie nie pozwolę, aby nikogo szantażowano.
– To bardzo szlachetne z twojej strony. – Postąpił krok ku biurku z jasnego drewna, zerknął w bok na podświetlone kryształami drogocenne ostrza. Derwa kochała swoją broń, tak jak matka kocha dziecko. – Mam nadzieję, że ta sprawa pozostanie między nami.
– Tormodzie! – zacietrzewiła się i oparła dłonie o biurko. – Chyba nie muszę się powtarzać, co czynię jeśli ktoś podważa moją prawość!
– Nie. Już za pierwszym razem wyjaśniłaś sprawę jasno. Mieczem władasz bieglej od języka, co jest niezwykle nieprzyzwoitą grą słów.
Ponownie się zarumieniła, ale na ustach pojawił się pewny siebie uśmiech, co było niebywale sprzeczne.
– Cieszę się, że nie utraciłeś poczucia humoru.
– Także nie straciłem zdrowego rozsądku. Dlatego muszę zapytać. Czemu chronisz mnie przed groźbami Rowe, skoro tak naprawdę to ja popełniłem przestępstwo, a on jedynie obawia się konfrontacji?
Derwa nie zmieszała się, nie odwróciła wzroku. Odważnie wpatrywała się w trytona.
– Moja odpowiedź może kosztować mnie głowę. A ostatnimi czasy bardzo łatwo ją stracić.
Tormod zrozumiał jej słowa aż za dobrze.
– Czy naszym tajemniczym D od prostackiego wiersza jest nasz dowódca od kart? – zapytał z czystej ciekawości, jak zareaguje.
– Nie ważne kim jest, ponieważ ten list nic nie znaczył i nie będzie znaczył. To była jedynie głupota płotek, nic więcej. – Spuściła wzrok na swoje szerokie dłonie. Jej palce przecinały nie złoto i srebro z wrobionymi w nie szlachetnymi kamieniami, a białe linie blizn. Wojowniczka z mieczem zamiast wybranka.
– Rozumiem, choć spodziewałem się szczerości za szczerość. Znasz moją tajemnicę...
– Pomogłam ci, Tormodzie i obiecuję milczenie, ale nie każ mi czynić nic więcej. Wydaje mi się to sprawiedliwa prośba.
– Wybacz mi arogancję, moja miła. Uznałem, że skoro nocą dzieliliśmy ze sobą komnatę i piliśmy poranne wino, możemy sobie zaufać.
W pierwszej chwili, kiedy spojrzała na niego ciemnością Otchłani Krakena, wydawało mu się, że się wściekła. Jednak zamiast rzucić w niego ostrzami słów, roześmiała się głośno i radośnie, aż jej piersi zafalowały pod granatową koszulą. Oparła dłonie na biodrach i odparła:
– Ufam ci, Tormodzie, ale pewnych tajemnic nawet nie zdradza się wybrankom. Babcia cię tego nie nauczyła?
– Nie pokazuj całej twarzy – odparł w zamyśleniu i zaczął przyglądać się syrenie innymi oczyma. Była nie tylko wyśmienitą wojowniczką, doświadczoną Mistrzynią, ale także okazała się lojalną przyjaciółką, a właśnie tego potrzebował, nawet jeśli nie mówiła mu o sobie wszystkiego. A może i przede wszystkim dlatego.
– Właśnie! A teraz pozwól, że cię wygonię, ale dzięki przeglądaniu starej korespondencji mam zaległości odnośnie nowej. Nie spodziewałam się, że płotki takimi falami będą wysyłać do mnie prośby o dołączenie do straży Błędnej Rafy Koralowej. W końcu potrzebni są tam bardziej doświadczeni wojownicy. – Z westchnieniem opadła na krzesło z jasnego drewna i złapała za pierwszy z listów.
– To nie moja sprawa, ale słyszałem, że zatwierdziłaś prośbę Ritti, córki Farrella.
– Tak. – Oparła się o krzesło i położyła dłonie na podłokietnikach. – Widziałam ją podczas pojedynków i uważam, że jej czupurność stanowi ważny atut w tych niebezpiecznych rejonach.
Tormod odparł z uśmiechem:
– Jeśli ktoś jest w stanie poskromić Ritti, to na pewno będziesz to ty.
– Ritti potrzebuje nie tylko poskromienia, ale i zaufania. Jeśli jednego nauczyłam się trzymając pieczę nad więzieniem, to brak zaufania tworzy i wyśmienicie ukrywa nie tylko zdrajców, ale i niepewnych strażników.
– Widać, że bogowie prowadzą cię przez wieczne życie.
– Niech będzie wieczne!
– Tak. Niech będzie. Już nie przeszkadzam w przeglądaniu korespondencji. Zapewne i u mnie leży sterta listów do przejrzenia.
– Życzę powodzenia z wszelkimi listami. Byłabym wdzięczna, gdybyś poinformował mnie o przebiegu rozmowy.
– Z pewnością zajdzie ku temu okazja.
Już się odwrócił i ruszył ku drzwiom, kiedy to Derwa poderwała się z krzesła ze słowami:
– Poczekaj! Bym zapomniała.
– Tak?
– Przykro mi z powodu straty.
Tormod skinął głową i w milczeniu opuścił komnaty Mistrza Więzienia.
Kiedy po raz kolejny przechodził obok pola treningowego, przypomniał sobie o obietnicy zakładu z Gorem o beczkę piwa. Jednak w pośpiechu skinął mu jedynie głową i ruszył w drogę powrotną na najniższy poziom zamku, gdzie znajdował się targ, domy merham, sheram, ale także garnizon żółwi i księżycowych orek, który musiał odwiedzić.
Miał nadzieję znaleźć Rowe i wyjaśnić z nim kwestię gróźb. W sposób mniej poetycki, a bardziej klarowny, a może i nawet bolesny. Jeśli zaszłaby taka potrzeba, nie obawiał się ściągnąć z pleców topora czy zacisnąć w pięści swoich dłoni, choć wolał słowa od ostrzy. Sprawnie użyte i celnie wymierzone były o wiele efektywniejsze.
Raz jeszcze przeszedł pod machikułami, przeciął plac i ruszył między niskie drewniane bądź kamienne budynki. Garnizon księżycowych orek był dwupiętrową, masywną budowlą z piaskowca. Po obu stronach dwuskrzydłowych drzwi tańczyły na wietrze flagi Królestwa Syren, a pod nimi stali na straży masywni, ciemnoskórzy wojownicy. Jeden z nich miał przy pasie szable, a drugi dzierżył w dłoni pikę. Obydwoje pod kolczugi założyli jasnoszare bluzy. Tuż za uchem posiadali specyficzną dla ich rasy białą plamkę.
– Pułkowniku Tormodzie! – Przywitali się z nim, chyląc czoła i przykładając dłonie do serc.
– Przybyłem spotkać się z Rowem. Wiecie, gdzie mogę go znaleźć?
– Niedawno wrócił do garnizonu. Zapewne jest w swoich komnatach, pułkowniku – odezwał się ten z mieczem. Miał jaśniejsze oczy od drugiego. W swoim błękicie wydawały się niemal białe.
– Mogę, pułkownika, zaprowadzić – zaproponował drugi z nich.
– Prowadź. – Wskazał dłonią na drzwi i ruszyli.
Po wejściu do środka skręcili w lewą odnogę korytarza, gdzie po obu bokach ciągnęły się drzwi prowadzące do kwater wojowników. Podłogę wyłożono jasnym kamieniem, a w ściennych niszach tkwiły białe kryształy. Na samym końcu holu wysokie okno dawało nieco światła i rześkiej bryzy. Brakowało ciężkich, ręcznie haftowanych zasłon, inkrustowanych płytek czy marmuru, grubych zdobnych dywanów, pod sufitem zachwycających żyrandoli, a na ścianach arrasów czy obrazów, które zdobiły zamkowe hole.
Strażnik przystanął przy jednych z drzwi.
– To komnaty Rowe, pułkowniku. – Zapukał.
– Zajęty jestem! – odezwał się głos po drugiej stronie.
– Rowe! Pułkownik Tormod przybył się z tobą widzieć!
Po chwili w drzwiach stanął towarzysz Nessy podczas balu. W jego napuszonych włosach mieniły się delikatne przebłyski różu, a brodę i wąsa miał krótko przycięte. Miał na sobie jasnoszarą, prostą bluzę i ciemne spodnie.
– Pułkownik Tormod? – Przyłożył dłoń do serca, ale uczynił to niechlujnie, niby niechętnie.
– Dziękuje, strażniku. Możesz odejść.
Wykonał jego rozkaz.
– Mogę? – Tormod bez czekania na zgodę, popchnął drzwi i wszedł do pokoju. Niespiesznie przeszedł na środek schludnego, skromnie urządzonego pomieszczenia. Dwa wąskie łóżka, jedna szafa i biurko, do tego komoda i skrzynia z prostymi, metalowymi okuciami. Spodziewał się więcej przepychu po synu, a teraz bracie dowódcy Księżycowych Orek.
Rowe zamknął drzwi, stanął przed Tormodem i zaplótł ramiona na szerokiej piersi.
– Zaproponowałbym wino, ale obawiam się, że nie znajdę żadnych kielichów.
– Nie przybyłem tu, aby spoufalać się z tobą.
– A więc, czemu mam przyjemność gościć tak szanowanego pułkownika?
– Oszczędź sobie ironii, tylko przejdź do konkretów. Wysłałeś mi list, więc nie powinieneś dziwić się, że przyszedłem wyjaśnić pewną kwestię.
– To zaczyna robić się coraz ciekawsze. – Arogancki uśmiech Rowe działał Tormodowi na nerwy, choć starał się nie pokazywać tego po sobie.
– Ciekawe, jak dzielenie kwater z innym strażnikiem, jak słuchanie rozkazów swojej siostry czy nawet brak kielichów? Co jest ciekawego?
– Mylisz się. Wysłałem list, ale nie spodziewałem się, że rozgryziesz, kto za nim stoi, a nawet jeśli tak, to że będziesz miał ochotę ze mną rozmawiać.
– Spodziewałeś się, że potulnie posłucham pogróżek tchórza skrywającego się za papierem i tuszem? – Tym razem to Tormod się uśmiechnął. Uczynił krok ku bratu Nessy. – Niezmiernie się cieszę, że cię zaskoczyłem.
– To nic nie zmienia – odparł i ruszył ku drewnianej skrzyni. Otworzył ją i wyjął butelkę wina. Zza drzwi dotarły ich odgłosy kroków i śmiechów. Wrócili do rozmowy, kiedy tylko ucichły.
– To wiele zmienia. Jesteś jej bratem, a więc twoje pogróżki zagrażają i jej.
– I? – Wzruszył ramionami, wyjął korek i upił łyk. – Zaproponowałbym ci, ale nie mam ochoty na mieszanie śliny z własną siostrą.
– Twoja arogancja zakończy twój żywot szybciej niż mrugnięcie bogini.
Jawna groźba nie zrobiła na Rowe wrażenia. Usiadł na łóżku i w nonszalanckim geście zarzucił nogę na nogę.
– Jeśli coś mi się stanie, wasza tajemnica z pewnością wyjdzie na jaw.
– Rozpowiesz ją, jako duch? Jakie to fantastyczne – mruknął, choć nie brzmiał rozbawiony. Tak naprawdę obawiał się, co więcej Rowe miał do powiedzenia. Jego postawa mówiła sama za siebie. Nie bał się, a więc był przygotowany na wiele możliwości, bądź tak dobrze blefował.
– Oczywiście, że nie ja, ale ktoś inny. Z momentem mojej śmierci, następnego dnia król dowie się wszystkiego.
– I zabijesz własną siostrę?
– Nie bądź taki melodramatyczny. Wszyscy kiedyś umrzemy, nawet wy z tym swoim wiecznym życiem. – Rozbawiony pokręcił głową. – Uwierz mi. Kocham moją siostrę, ale nie jest mi ona milsza niż dziesiątki innych rzeczy.
– Bądź osób – Tormod złapał za przynętę, ale nie był przekonany, czy chciał ją trzymać, czy zerwać linkę i odpłynąć. – Owney tkwi w więzieniu.
Rowe całkiem nieźle panował nad sobą, ale tym razem nie zdołał ukryć zaskoczenia. Upił kolejny łyk wina, po czym pochylając się do przodu, oparł łokcie na kolanach. Nie zapytał, skąd Tormod o tym wie, a on poczuł się, jakby właśnie przejął ster nad rozmową.
– Nie masz dowodów – zaczął spokojnie pułkownik.
– A jednak tu jesteś.
– Przyszedłem skonfrontować się z tchórzem.
– A więc się obawiasz. – Wyprostował się, po czym opadł na łóżko, po części opierając się o ścianę za sobą. – Ja doniosę na ciebie, ty doniesiesz na mnie. Opowiemy cokolwiek tylko nam się podoba. Ty przedstawisz domysły, a ja... – Rowe odzyskał swój arogancki uśmiech.
– Zabijesz swoją siostrę.
– I stanę się dowódcą Księżycowych Orek. – Wzruszył ramionami. – Zamiast dzielić tę celę, będę miał swoje komnaty na zamku, kryształowe kielichy i tyle wina, że nie będę w stanie go przepić. Czego tu nie kochać?
– A jednak ja i Nessa mamy głowy przytwierdzone do korpusu, a ty wciąż siedzisz w tej klitce – zauważył.
– Kiedyś stanę się dowódcą. Mogę na to poczekać – odparł i wstał z łóżka. Podszedł do niewielkiego okna i wyjrzał na dziedziniec przed garnizonem. Znowu odwrócił się w kierunku Tormoda i oparł o parapet.
– A więc czego chcesz? W liście powiedziałeś, abym przerwał moją znajomość inaczej poznam smak miecza króla Norwa.
– Nie tak to określiłem.
– Mów!
– Już mówię. – Odepchnął się od parapetu i przemierzył komnatę. – Czekałem na twoją reakcję i ją dostałem, teraz czas na moją. W zamian za milczenie doprowadzisz do oczyszczenia zarzutów Owneya.
Tormod się roześmiał.
– Nie mam nad tym władzy.
– Wydaje mi się, że się nie doceniasz, a to strasznie niebezpieczne. W tym wypadku możesz stracić głowę. – Stanął przy drzwiach i złapał za klamkę, wpatrując się w pułkownika w naglący sposób.
– W liście wspomniałeś, że mam zakończyć związek, a jednak już nie prosisz o to, a o uwolnienie... przyjaciela. Czemu?
– Sam zakończysz związek – odparł z bezczelnością, która nie odstępowała go nawet na krok. Była niczym jego druga skóra. – Nessa naprawdę się w tobie zakochała i ryzykuje wszystko, ponieważ jej głupie i naiwne serce ciebie pragnie, a ty się jedynie bawisz. Dla zabawy nie ryzykuje się głową. – Otworzył drzwi.
– Jestem wchodem słońca na zachodzie i płonę w najgłębszych, morskich otchłaniach i śpiewam, mimo iż nie mam głosu i kocham bez serca. – Tormod wraz z wypowiedzeniem zwrotki poematu, zbliżył się do Rowe. Krok za krokiem. Słowo za słowem. Stanął przed nim. Tak samo barczysty, ale o wiele niższy. Jasna skóra naprzeciw ciemnej. Pułkownik naprzeciw zwykłego wojownika. – Sprawdź mnie.
Wyszedł.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro