36. Boski Plan
Rytuał Bratnich Dusz rozpoczęto wraz z pierwszymi odcieniami różu i pomarańczu rozlanymi ponad ich głowami, a zakończył się niemal o świcie.
Tormod mimo obietnicy, że przybędzie na czas, spóźnił się, co nie uszło uwadze kapłanki. Przemilczała występek z powodu głowy huczącej od ilości wina wypitego w towarzystwie Narii. Przeklinała ją za to przez kolejne dni, choć tak naprawdę nie gniewała się na nią bardziej, niż radowała tymi chwilami zaćmienia. Nie pamiętała, kiedy ostatni raz się śmiała, kiedy pozwoliła swoim stopom stąpać po zimnym kamieniu sali balowej w takt melodii, kiedy ostatnio tryton trzymał ją w ramionach, kiedy to czuła się piękna i chciana. Musiało to być wieki temu, jeszcze przed śmiercią jej córeczki.
– W nocy opowiadałaś mi dziwne rzeczy.
Kapłanka podniosła wzrok znad książki i brzydko się skrzywiła. Właśnie siedziały na tarasie Narii i delektowały się ciszą pośród dorodnych różowo czarnych pąków adenium. Ostatnia pieśń balu ucichła, rytuały dobiegły końca, mogły odpocząć aż do Rytuału Pożegnalnego.
– Upiłaś mnie i teraz śmiesz mi wypominać głupoty, które wygadywałam? Odpuść sobie.
– Powiedziałaś mi, że spotkałaś boginię.
Kapłanka wciąż wpatrywała się w trzymaną księgę, ale jej oczy nie śledziły tekstu, tylko zdawały się odpłynąć gdzieś dalej, tak samo jak i jej myśli.
– Wanoro?
– Nie wierzysz w bogów, więc po co ta jałowa rozmowa?
– Kiedy powiedziałam, że nie wierzę?
– Kiedy? – Oburzona wstała z ławki i odeszła na kilka kroków, zostawiając za sobą Narię skrytą w cieniu obrośniętej winobluszczem antresoli. – Jeszcze się mnie pytasz kiedy!
– Tak. Kiedy spotkałaś boginię i co to za wielki plan, który odebrał ci córkę?
– Nie będę z tobą rozmawiać! – Zamaszyste kroki skierowała ku witrażowej ścianie, w którą wrobiono drzwi prowadzące do salonu.
– A z kim? Kto cię zrozumie?! – Naria ruszyła za towarzyszką bólu. – Kto lepiej zrozumie stratę tak wielką, że zachwiało podstawą życia? Że wszystko przestało mieć sens, ale z każdym porankiem zmuszasz się, aby wstać i działać, rozmawiać, naprawiać? Przeżyłyśmy coś, co sprawiło, że nawet zwątpiło się w bogów.
– Nigdy nie zwątpiłam.
Przystanęła.
– Nigdy nie potrafiłam pojąć, czemu dalej wierzyłaś w boginie, mimo iż odebrały ci córkę. Teraz wiem. Paplałaś o tym przy winie. Obiecano ci wielki plan. Jaki plan Wanoro? Jaki cel ma twoje życie, kiedy to wszyscy uważają cię za przeklętą, kiedy to nienawidzisz i winisz siebie za to, że twoja córka nie żyje?
– Cena, którą płacę jest warta.
– Warta czego?! – Pokonała dzielącą je odległość i stanęła przed nią. Wściekła i gotowa na walkę. – Czego do cholery jest warta śmierć dziecka? Ukochanego? Niby czego? Mnie bogini nie zdradziła swojego planu, tylko odebrała mi Lanna, choć to ja powinna umrzeć tamtego dnia. Czemu do cholery?! Mów albo wleje ci więcej tego przeklętego wina, aby tylko rozwiązać ci język!
– Nie wiem.
– Jak to nie wiesz? – Pobladła, a jej głos stracił na sile.
– Tego dnia, gdy moja słodka Luna umarła, przybyła do mnie bogini Edyra. – Wanora płakała. Wypluwała słowa między sapnięciami zlewającymi się z jękami i łzami. Czasami Naria nie była pewna, co słyszy. Widok tych szerokich ramion wstrząsanych szlochem, przegonił całą złość. – Poznałam ją po czarnym wilku, którego ujeżdżała. Spłynęła z sufitu na jego uszytych z piór ciemności skrzydeł, bogini miała taką gładką skórę w kolorze nieboskłonu, a jej puszyste włosy przywodziły na myśl chmury sunące po niebie. Zza nich biły promienie słońca. Lśniły zielenią i czerwienią w jej lejącej się niczym woda sukni. Nario! Widziałam ją! Powinnam umrzeć. Ja, oddając boską cząstkę, a nie moja słodka Luna. Moja dziecina. – Wtuliła się w swoją przyjaciółkę, a księga nieprzyjemnie wbiła się w jej plecy.
Od momentu śmierci córki w jej łonie ludzie szeptali za jej plecami, nazywali ją przeklętą, w końcu to matka oddawała swoją boską cząstkę dla życia. Dzieci nie umierały w łonie, dzieci nie pozwalały matkom żyć. Taka była kolej rzeczy, a jednak jej córka opuściła jej łono blada, zimna i kochana bardziej niż którekolwiek inne dziecko w królestwie.
Wanora po tym płakała, jej wybranek nie ronił łez, ale oddalił się od niej, odsunął się w cień ich związku, a towarzystwo szeptało, budowało wokół kapłanki mur nienawiści i niezrozumienia. Cegiełka za cegiełką, słowo za słowem odgradzali syrenę od siebie, a ona ze zrodzonej z samotności i żałoby goryczy, która wypływała z jej ust, tylko pogorszyła sprawę. Stare pokolenia, znające prawdę i prawdziwą Wanorę odeszły, a kolejne nie znały jej przeszłości, jedynie plotki i nową odsłonę kapłanki. Wymagającą, czepialską i gorzką w każdym tego słowa znaczeniu. Nikt już nie mówił o niej, jako walecznej wojowniczce, troskliwej położnej, potężnej morfie czy wiernej ideałom kapłance. Była marudą, okropną flądrą, nikim więcej. A ona wciąż nosiła na barkach ciężkie brzemię straty.
Natomiast Naria, jako jedna z niewielu znała Wanorę, jak nikt inny. Nieraz tęskniła za jej zabawną stroną, ale czasu nie dało się cofnąć.
– Bogini przychodzi w ostatnim dzień naszego życia, aby zabrać nas na drugą stronę.
– Tak. – Pokiwała głową. – Pogodziłam się ze śmiercią, ale bogini powiedziała, że to nie mój czas, że ma dla mnie plan, ale... – Odsunęła się od Narii na długość ramienia. – Nie powiedziała jaki, Nario, po prostu zabrała mi ją i odeszła. – Zaniosła się jeszcze głębszą rozpaczą, a grube łzy nieustannie płynęły po jej już zaczerwienionych policzkach. – Zabrała mi moje dziecko, moją słodką Lunę!
– Przeklęci bogowie. Bawią się nami, jakbyśmy byli zabawkami w ich dłoniach, a nie czującymi istotami. My! – Odsunęła kapłankę na wyciągnięcie ramion i dodała z pasją czystej nienawiści: – Ich córki! To dla nich zabawa, a dla nas życie!
– Nie, Nario. – Złapała ją za dłoń, aby nie odeszła, aby wysłuchała. – Czasami sens ukryty jest za łzami i krwią, wściekłość i rozpacz zalewają nam oczy, ale kiedy to minie, ujrzymy prawdę.
– Nie wierzę, że tłumaczysz morderców swojej córki. – Pokręciła głową i wyrwała swoją dłoń z jej uścisku. – Luna i Lann powinni żyć. To my powinnyśmy zginąć. Takie jest prawo, taka kolej rzeczy. Miałaś oddać boską cząstkę i tyle!
– A plan...
– Niech plan spłonie w wiecznych płomieniach razem z mą duszą i razem z nimi wszystkim, którzy skrywają się niczym tchórze, zamiast stanąć przed nami i powiedzieć prawdę.
– Winnyśmy im zaufanie i posłuszeństwo w zamian za wszystkie dary i cuda otaczające nas każdego z dni. Boginie podarowały nam życie.
– Nie tylko życie, ale i przekleństwa! Ale koniec z tym. Już nie płacz. – Dotknęła policzka Wanory, która zmieszała się, jakby dopiero zdała sobie sprawę ze swojego stanu. – Właśnie na ich temat przekleństw pragnę z tobą porozmawiać.
– Tylko odważysz się obrazić boginię, a wychodzę. Nie zniosę ani chwile dłużej twojej niewdzięczności i bezbożności. – Otarła policzki chustą wyjętą z kieszeni sukni chustą. Może łzy zniknęły, ale nie smutek ukryty w ciemnych oczach.
– Postaram się. Chodźmy do salonu.
W środku Wanora usiadła w fotelu, a gospodyni zaproponowała wino.
– Chcesz wyciągnąć ze mnie więcej? Twoje niedoczekanie – parsknęła, co było znakiem, że już wróciła do bycia sobą. Na kolanach ułożyła sobie księgę, co i rusz wybijając na jej twardej okładce rytm jednej z melodii usłyszanej na balu. Kapłance podobało się jej przesłanie. Historia kochanka Sawy zamienionego w pianę i zapomnianego na wieczność. Biedny Sawa spotykał się z syrenką tylko wtedy, gdy jej wybranek wypływał w podróż, a kiedy nagle wracał, ukochana zamieniała kochanka w morską pianę i odmieniała, kiedy już było bezpiecznie. Jednego dnia wybranek wrócił, a Sawa pozostał pianą na zawsze.
Naria nalała sobie kielich i zajęła kanapę, dzięki czemu mogła podziwiać ścianę witraży oraz rozciągający się za otwartymi drzwiami taras.
– O jakich to przekleństwach chcesz rozmawiać? – Głos miała delikatnie zachrypnięty od płaczu, a oczy i policzki nieco zaróżowione od łez.
– Wczoraj jeszcze przed Rytuałem Dusz przyszła do mnie Ritti.
Wanora na samo wspomnienie krnąbrnej uczennicy skrzywiła się z niezadowolenia.
– Ona jest chodzącym przekleństwem – skomentowała z drwiną. – Czego chciała?
– Prosiła o pomoc.
– A to ci dopiero! W czym nasza wszechwiedząca i potężna wojowniczka chciała pomocy? Czy to był jedynie żart?
– Nie żartowała.
– Z nią nigdy nie wiadomo.
– Ritti ma napady złości, chęć niepowstrzymanego mordu – przeszła do sedna.
– Patrząc na to z tej strony, to ona od zawsze miała problem z panowaniem nad sobą.
– I nikt wcześniej nie zwrócił na to uwagi?
Wanora w zamyśleniu przywołała wiele momentów z praktyk czy ćwiczeń. Na nagłe napady gniewu czy frustracji Ritti wszyscy reagowali pełnymi przygany słowami, oraz wewnętrznym tłumaczeniem, że jest niecierpliwa i impulsywna, że to minie. A kiedy nie minęło, a jej siła wzrosła, zaczęli patrzeć na nią innymi oczyma. Zachwycali się jej szybkością i zręcznością, ale wciąż uważali ją za burzliwą, porywczą, pełną pychy i nieposłuszeństwa wojowniczką. Kapłanka doskonale o tym wiedziała. Nie raz przyszło jej karać arogancję i pyskatość Ritti. Nic nie działało. Córka Farrella zamiast wrócić z nocy czyszczenia zbroi czy stajni pełna pokory, stawała się jedynie bardziej harda.
– Na co było zwracać uwagę? Na jej obcesowość czy pychę? Ritti od samego początku nauki była zarozumiała i bezczelna. Skupiono się na tym, aby wygładzić te wady, ale jak sama widzisz. Polegliśmy.
– To nie wady, to coś więcej.
– Coś więcej? – Wanora przesunęła palcami po grubym woluminie z tytułem Panowanie Sorchy, matki Narii, pierwszej królowej.
– Nie wiem jeszcze co.
– Ostatnio za dużo tej niewiedzy, za dużo słabości.
– Ritti powiedziała coś jeszcze.
– Przeprosiła za swoje impertynenckie zachowanie?
– Powiedziała, że śni i te sny są prorocze.
– Tak samo jak sny Meryna – mruknęła z pobłażliwością i na nowo otworzyła księgę. Pierwszą stronę zdobił szkic Sorchy. Każdy mięsień, cienie na jej poruszanej wiatrem sukni i halabarda zachwycały dokładnością detali. Wanora pamiętała matkę Narii. Była potężną, szanowaną władczynią. Silną i groźną, ale także wyrozumiałą i łagodną, jeśli było trzeba. – Postacie z rogami i płomienie. Śni o tym od wieków i nic z tego nie stało się prawdą. Czemu z Ritti ma być inaczej?
– Meryn nigdy nie był przekonany, że jego sny staną się prawdą. Zawsze określał je jedynie koszmarami, a nie nadchodzącą rzeczywistością. Ritti uważa inaczej.
– A co takiego śniła?
– Powiedziała, że niedługo umrze.
– To i ja mogłam jej wywróżyć. Z jej arogancją i nieposłuszeństwem to wcale nie takie trudne proroctwo – prychnęła w pogardzie.
– Powiedziała także, że nie będzie mieć potomstwa, a jej spuścizną staną się jej dokonania oraz opiewane w pieśniach jej imię po zniszczeniu królestwa.
Wanora spięła się, zacisnęła długie paznokcie na okładce księgi.
– Ritti powiedziała coś podobnego podczas przechwycenia ostatniej ofiary na Rytuał – mruknęła w niepewności. – Muszę przyznać, że to nie był pierwszy raz, gdy powiedziała coś równie absurdalnego.
– Co takiego jeszcze mówiła?
– W większości o tym, że będziemy wysławiać jej imię. Wszyscy braliśmy to jedynie jako zarozumialstwo, nic więcej. Jak już wspomniałam, od zawsze kipiała pychą.
Po pomieszczeniu rozniosło się pukanie.
– Tak?
Do środka zajrzała drobna merhama w szarej sukni.
– Królowo-matko Nario przyszła córka Farrella, Ritti.
– Niech wejdzie.
– Oczywiście. – Służka posłała gest szacunku i opuściła komnatę.
– Po co ją zaprosiłaś?
– Potrzebuje naszej pomocy, a więc jestem teraz naszym pacjentem. Wysłuchajmy jej.
– Wystarczyło, że słuchałam Meryna i jego bzdurzenia.
Ritti weszła do środka w śnieżnobiałej, prostej sukience do ziemi. W seledynowych włosach lśnił diadem ze złotymi perłami. U pasa wisiała szpada. Podeszła bliżej i przywitała się gestem szacunku.
– Królowo-matko Nario, kapłanko Wanoro.
– Jak się czujesz?
– O wiele lepiej. Zioła pomogły mi się uspokoić. Dziękuję, królowo-matko Nario.
– Zdenerwowana nadchodzącymi zmianami? Dołączenie do jednego z oddziałów to wielkie wydarzenie.
– Nie obawiam się zmian, królowo-matko Nario. Poza tym pułkownik Derwa przyjęła mnie do siebie. Od zawsze marzyłam, aby dołączyć do jednostki Błędnej Rafy Koralowej – wyznała z dumą i nieśmiałą radością na bladej twarzy.
– Wiedziałam, że to syrena jest niespełna rozumu i niegodna nowego stanowiska – skomentowała Wanora i z rozmachem odłożyła księgę na stojący tuż obok niej stolik z karafką wina i kielichami. Wstała i podeszła do kominka, gdzie pociągnęła za wstążkę, wzywając służkę.
– Czeka cię ogromna próba. Na terenach Błędnej Rafy Koralowej nigdy nie jest spokojnie. Ośmiornice to krnąbrne i niebezpieczne plemię.
– Pragnę wyzwania, królowo-matki Nario, z tego powodu było to moja marzenie. Nużące warty na Bajecznej Rafie Koralowej doprowadzały mnie do szału.
– Słyszałam, że wszystko doprowadza cię do szału – znowu wtrąciła się Wanora i podeszła bliżej. Była wysoka, choć niewiele wyższa od Ritti, ale zdecydowanie masywniejsza. I w porównaniu do młodej syrenki w bieli i seledynowych włosach, Wanora miała na sobie bordową suknię, a na czubku głowy spięła ciemne włosy. – Treningi z przyjaciółmi.
– To... – Ritti spłonęła rumieńcem, ale nie spuściła wzroku z kapłanki. Czuła się naga, kiedy wytknięto jej słabość, ale nie uciekała. Wiedziała, że musi zmierzyć się ze swoim wrogiem i pokonać bestię. – To chwilowe. Matka-królowa Naria pomaga mi.
– Naria uważa, że to coś więcej, a więc zioła jedynie tłumią gniew, ale nie leczą jego źródła.
– To nie ważne, kapłanko Wanoro. Już niedługo umrę. Wystarczą mi tylko zioła.
– Słyszałam o tym.
Pukanie na nowo rozeszło się po salonie. Służka po zaproszeniu weszła do środka.
– Przynieś nam wody.
– Oczywiście, kapłanko Wanoro.
Kiedy tylko merhama zniknęła za drzwiami, morfa spojrzała na szermierkę. Z góry, nieufnie i z niechęcią.
– Co jeszcze widziałaś w swoich snach? Czy którykolwiek z nich się spełnił? Powiedz coś, co przekona mnie, aby ci wierzyć.
– Wanoro! – Naria zerwała się z miejsca i podeszła do nich. – Nie musisz nam niczego udowadniać, Ritti. Jesteśmy tu, aby ci pomóc.
– Wanoro. – Szermierka wpatrywała się w kapłankę swoimi ciemnymi oczyma, ale coś w nich się zmieniło. Wydawały się lać strumieniami, szklić ostrzem. Stała nieruchomo, jakby zalano ją zamarzającą wodą. Nie mrugała i oddychała miarowo i płytko niczym dziecko zasypiające w matczynych ramionach.
– Kapłanko Wanoro! Ty bezczelna płotko!
– Wanoro. – Uczyniła ku niej krok. Ta skrzywiła się, ale nie cofnęła. – Moja wierna kapłanko Wanoro. – Złapała ją za dłoń, ale to nie była dłoń Ritti. To nie były drobne, pełne pęcherzy palce wojowniczki, a kogoś innego, niemal niematerialnego. To doświadczenie sparaliżowało doświadczoną morfą. – Twojej wnuczce założą koronę.
Ptaki skryte wśród krzewów na tarasie zdawały się ćwierkać głośniej, wiatr targający liśćmi i trzaskający drewnianą konstrukcją altanki przybrały na sile. Wydawało im się, że także słyszą plusk poruszanych wirami wodorostów, szum wiatru w strażniczych wieżach i śmiech dzieci w ogrodach.
Echo, oddech, zew wody.
– Twój cel moja kapłanko, plan dla ciebie – znowu odezwała się Ritti, ale głos nie należał do niej. Niby to jej wąskie usta się poruszały, ale w bladym świetle wydawały się mienić innymi barwami.
– O czym ty mówisz?
– Załóż koronę na głowę swej wnuczki, bądź pomocnym wiatrem w jej żaglach, a kiedy nadejdzie właściwy dzień, szkło pęknie i płomienie zgasną. Stanie się i wybawicielką i katem. Pomóż jej.
Ritti zamrugała i wypuściła dłoń Wanory z uścisku. Rozejrzała się po saloniku zdziwionymi, zagubionym spojrzeniem, a z jej ust wypłynęły słowa:
– Wszystko płonie.
Wanora w milczeniu i pełna rozrzewnienia wpatrywała się w stojącą przed nią szermierkę. Jej drobne, blade ciało, szpada zwisająca u pasa, mizerne wdzięki morfy, upartość i krnąbrność.
– Bogini przemówiła twoimi ustami – szepnęła drżąc z niedowierzenia i ekscytacji wydarzenia sprzed chwili. – Pobłogosławiła cię swoją mądrością, aby wskazać mi ścieżkę. Bogini. – Dotknęła swojej piersi w miejscu, gdzie znajdowało się serce i dokończyła myśl: – Nie zawiodę cię. Poprowadzę moją wnuczkę na tron.
– Twoja wnuczka nie zasiądzie na tronie! – Wzburzona Naria naskoczyła na przyjaciółkę. – Mój syn, a po nim jego syn i syn jego syna będzie nosił koronę Nie twoja wnuczka, ani prawnuczka, ani nikt twojej krwi. Tron należy do mojej rodziny!
– Dyskutuj o tym z boginią, nie ze mną. Nie ja wyznaczam ścieżki przeznaczenia, ani nie spisuje boskiego planu.
– Teraz nagle wierzysz Ritti? Jesteś przeklętą hipokrytką!
– Jeśli ja nią jestem, ty także.
Naria zacisnęła usta w wąską linię i odwróciła się od Wanory. Jej fioletowe włosy zafalowały, opadając na jej plecy. Ich jasny kolor odcinał się od ciemnego materiału sukni. W drzwiach widziała kwiaty adenium. Zaczęły blednąć i zmizerniały. Wdzięczność i dobro bogiń traciła na sile.
– O jakich płomieniach mówiłaś? – zwróciła się do Ritti.
– Nie mam pojęcia. Tym razem... – Westchnęła w zamyśleniu nad doborem słów. – Wydaje mi się, że tym razem byłam jedynie naczyniem w rękach bogini. Obrazy nie były takie wyraźne, jak we wcześniejszych snach.
– Powinnyśmy utrzymać to w tajemnicy.
– Śniąca syrena, choć nie śnimy. Dar jasnowidzenia, choć nikt nigdy z nas go nie posiadał.
Pukanie na nowo rozeszło się po komnacie, przerywając przemyślenia kapłanki. Do środka weszła służąca. Nalała wody do pustego kielicha, odłożyła dzbanek obok i odeszła.
– Czy mówimy o tym królowi? – padło ważne pytania. – Ukrywamy to przed wszystkimi?
– Powinniśmy – odparła Naria i położyła dłoń na ramieniu Ritti. – Utrzymaj to w tajemnicy. Nie mów nikomu. Nie mamy pojęcia, z czym się tutaj mierzymy.
– Z boginiami – weszła jej w zdanie Wanora i podeszła do stolika. Złapała za kielich i upiła łyk.
– Z boginiami – odparła niczym echo Naria. – Przygotowałam dla ciebie więcej ziół. Chodź. – Zaprowadziła Ritti do swojej pracowni, a kapłanka została sama. Stała w drzwiach prowadzących na taras i wpatrywała się w posąg syreny z halabardą w ręku. Sorcha we własnej osobie.
– Moja wnuczka będzie królową – powiedziała na głos, jakby słowo miało stać się prawdą. – Moja wnuczka królową.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro