Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

35. Zachwiana Równowaga

Lundy wyszedł przed budynek więzienia, gdzie pod wpływem delikatnego wiatru poruszały się jodły z niebieskimi szyszkami i niższe, przycupnięte wokół nich srebrne świerki. Drzewka wyglądały niczym pochyleni staruszkowie w porównaniu do ich wyższych, wyprostowanych niczym strażnicy braci.

Świeży zapach igliwia przegonił smród siarki i inne fetory cel, a bryza zdmuchnęła okruchy suchej skóry z policzków pułkownika. Zmrużył oczy od jasnego światła i oblizał spierzchnięte wargi. Dobry słuch wyłapał szum płynącej za laskiem rzeki. Przecinała zamek niczym pokrzywiona strzała. Rzekę utworzyli przy pomocy łopat i konstrukcji pomp i młynu na murze, prowadzącą jej smukłe ciało na wzniesiony na skale zamek. Woda była słona, ale rzemieślnicze dzieło sztuki filtrowało ją, dzięki czemu była zdolna do picia dla syren i trytonów w ludzkiej postaci.

– Pozwól, że się powtórzę. Nie spodziewałem się ujrzeć twojej upudrowanej twarzy w tak plugawym miejscu. – Tormod stanął obok Lundego w swojej nonszalanckiej pozie i z aroganckim uśmiechem na ustach.

– A ja nie spodziewałem się, że w zieleni będzie mi do twarzy.

– Powinienem się tym martwić czy raczej radować?

– Twoje zmartwienia, a tym bardziej radość nie leżą w moich obowiązkach, ale mogę cię zapewnić, że poświęcam swój czas dla dobra kraju.

Tak samo jak i wierny statku kapitan, jam wierny swojej butelce! – zanucił wesoło Tormod i ruszyli z miejsca.

Po lewej ciągnął się iglasty zagajnik, a zaraz za budynkiem więzienia po prawej lśnił złotem piasek mniejszego placu treningowego. Właśnie odbywały się pojedynki płotek. Rozładowywały napięcie przed nadchodzącym Rytuałem Bratnich Dusz.

Ritti ze swoją szablą wydawała się tańczyć. Drobne ciało syreny wspomagało jej szybkość i zwinność ruchów, a lata ciężkich treningów wypracowały jej dłoń w wykonywaniu cięć z mistrzowską precyzją. Uciekający przed jej zwrotnymi atakami Olaf nieustannie się uśmiechał i bronił swoim toporem. Jego arogancja jedynie podsycała zdeterminowanie przeciwniczki. Ostrze uderzało o ostrze, raz po raz wydając z siebie metaliczne zgrzyty i jęki, piach pod ich gołymi stopami wznosił tumany kurzu ku niezadowoleniu dwórek z wachlarzami w dłoniach. Przyszły, aby nacieszyć oczy muskularnymi sylwetkami wojowników, a nie zabrudzić suknie.

Mistrz Gor stał z boku. Miał wyraźne cienie pod oczami i przekrwione oczy. Tormod niemal zachichotał na wspomnienie jego osoby pochylonej nad stołem, opartej o kufel piwa czy udającej blef podczas gry.

– Obstawiam beczkę piwa, że Ritti znowu złamie Olafowi nos.

– Tormodzie. Dobrze cię widzieć! Pułkowniku Lundy! – Posłał im gest szacunku, którym także mu odpowiedzieli. – Walki to nie zabawa, nie można się o nie zakładać – posłał mu reprymendę, po czym pochylił się nad trytonem ze słowami: – Przyjdź jutro na trening po rytuale, a wtedy się zobaczy. Z pewnością pamiętasz, z jaką pasją się walczy po raz pierwszy po złączeniu z bronią. To będzie przedstawienie warte wszystkiego. A tym bardziej beczki browaru.

– Jak tylko zdołam znaleźć chwilę po Polowaniu, z pewnością przyjdę.

– Polowanie. No tak. – Pokiwał głową. – Kończcie to! Inni także pragną pojedynku! – Pospieszał wciąż nierozstrzygniętą walkę.

– Przy pasie nie wisi ci żadne ostrze, pułkowniku Lundy – zwrócił uwagę Tormod, czym oderwał trytona od przypatrywanie się sekwencji ruchów na żółtym piasku. – A więc zdradź nam, jaką bronią walczysz?

– Batem.

– Chłostasz nim nieposłuszne syrenki w swojej sypialni?

– Żeby tylko – mruknął Gor, po czym dodał uważnie, wpatrując się w profil na nowo zafascynowanego walką trytona: – Ja już pamiętam broń naszego pułkownika.

– Niezwykle miło mi słyszeć, że pamiętasz.

– Jak mógłby zapomnieć uzbrojony w kryształowe kły wekshy bat.

– Kły wekshy? To najbardziej jadowity wąż na świecie!

– Już rozumiesz, pułkowniku Tormodzie, czemu nie noszę na co dzień tak niebezpiecznej broni. Podczas walki się przydaje, ale tutaj wystarczy mi sztylet.

– Muszę przyznać, że codzienne noszenie dwuostrzowego topora na plecach wcale nie należy do najprzyjemniejszych, ale tak jest bezpieczniej. Nigdy nie wiesz, kto cię zaatakuje, a sztylet... czy też taka beczułka wina na plecach nie przestraszy wroga. Poza tym przyzwyczajenie do wagi broni i jego umiejscowienia jest niezwykle ważne podczas walk.

– Całe życie krąży wokół krwi i alkoholu – podsumował Gor, na co Tormod od razu zareagował zaprzeczeniem:

– Nie prawda. Zapominasz o rzeczach pięknych i przyjemnych, jak literatura, śpiew. Och! Słodka Lavena i jej głos podczas balu. Nie powiem, że się zakochałem, ale pozwoliłbym jej na solowe wykonanie jednej z ballad w moich kwaterach.

– W towarzystwie Sorina i jego miecza sprawiedliwości?

– Nigdy nie próbowałem smaku stali – odparł z rozbawieniem na ostrzeżenie Lundego.

– Olafie! Więcej pasji! – zagrzmiał ostry ton Mistrza Broni. - Masz z nią walczyć, a nie tańczyć! Ritti nie jest ze szkła! Nie zbijesz jej!

Dwoje wojowników na chwilę przerwało walkę i spojrzeli ku swojemu nauczycielowi, potem znowu na siebie i nie minęła chwila, a ich ostrza znowu zaśpiewały pieśń stali. Bronie zazgrzytały przy zderzeniu, pot spływając po ciałach, lśnił w świetle popołudnia, a przyspieszone oddechy opuszczały usta wraz z kolejnymi ruchami ich wyćwiczonych mięśni. Zaczęli w ciosy wkładać więcej siły i pasji.

Topór naprzeciw szpady. Siła naprzeciw szybkości. Syrena naprzeciw trytona. Morfa zamiast wykorzystać swój głos, nacierała na Olafa ostrzem, robiła uniki, zamiast jednym słowem spowolnić ruchy przeciwnika, czy choćby na chwilę go sparaliżować. Można by powiedzieć, że grała czysto.

– Właśnie tak! – po piaszczystym polu poniósł się donośny głos Gora, kiedy to jego stalowe i bystre, choć zmęczone zakrapianą alkoholem nocą, przyglądały się ruchom. Atak, parowanie, odbicie, unik, sapnięcie, uskok przed silnym, zamaszystym ruchem ostrza. Kompozycje ruchów, które im wpoił podczas lat treningów. Był dumny, ale wciąż wymagający.

– Ritti to wyśmienita wojowniczka, oczywiście nie uwłaczając Olafowi. W końcu od pierwszego roku Meraki chwalono jego niesamowity spryt w walce i szybkie uczenie się sekwencje ruchów. Jednak po jego szerokich ramionach i sylwetce spodziewano się tego, ale Ritti od zawsze była cherlawa.

– A teraz stanowi jedną z najsilniejszych płotek w królestwie – odezwał się Lundy.

– Może i tak, co nie zmienia faktu, że brakuje jej ogłady, ale w porównaniu do tych rozpieszczonych dwórek z dwoma lewymi rękoma i miękkim ciulem robionych trytoników krzywiących się na widok krwi i jęczących niczym mięczaki po treningach, jestem dumny z Ritti. Widać w niej determinację dawnych syren, a nie słabość dzisiejszego pokolenia.

– Stajemy się coraz słabsi – mruknął pułkownik Bajecznej Rafy Koralowej.

– Czas pokoju tępi ostrza – odparł Tormod w zamyśleniu, w której księdze to przeczytał.

– Ale nie tępi kłów kherru – w słowach Gora zabrzmiała złowroga nuta, która w połączeniu z podarunkiem Strauana w postaci peleryny z ogonów syren i trytonów, nabrała jeszcze groźniejszego znaczenia.

– Chcesz mnie zabić? – rozbawiony, ale i zasapany ton Olafa dotarł do pułkowników i Mistrza, czym wybił ich z toru rozmowy. Zaczęli przypatrywać się zaognionej walce. – Moja słodka syrenko.

Ritti wkładała w ciosy całą swoją siłę, która nie zrobiła na Olafie wrażenia. Parował je z łatwością i sam wymierzył kilka z nich, zmuszając szermierkę do cofnięcia się i zrobienia kilku uników. Nagle Ritti przyspieszyła. Przestała wkładać w cięcia siłę, a skupiła się na szybkości i precyzji. Tryton mimo swojej masy mięśni nadążał za odbijaniem ostrza, ale został zmuszony do wycofania się i całkowitego skoncentrowania na defensywie. Stal z nieprzyjemnym zgrzytem uderzała o stal, bose stopy stąpały po piachu, wznosząc kamyki i pył do góry, a pot spływał po skupionych twarzach walczących. Gapie z podekscytowaniem zaczęli obstawiać zakłady. Dwórki w ekscytacji i strachu drżały, nerwowo wachlując się wachlarzami.

Kiedy Ritti brała kolejny zamach, Olaf wykorzystał tę sytuację i z błyskiem w niebieskich oczach wykonał szybkie cięcie. Ritti zwinnie padła na ziemię, przeturlała się i z wyskoku zaatakowała. Raz za razem. Nie dała trytonowi chwili odsapnięcia. Olaf z ledwością sparował drugi z nich, a przy trzecim odskoczył do tyłu.

– Sądziłem, że dzisiejsze walki miały odbyć się bez kontuzji czy ran – zagadał Tormod.

– Wiem, wiem – mruknął znużony Gor. – Ritti! Pasja, a nie zew krwi!

Syrena zdawała się nie słyszeć. Po zaskakującym wypadzie, wykonała piruet, odbijając cios przeciwnika, po czym rozpoczęła kolejną serię szybkich ciosów. Jeden za drugim. Tak samo jak wcześniej nie wkładała w nie wiele siły. Nie musiała. Olaf skupiony na odbijaniu stali, aby nie stracić palców czy nie zostać przebitym przez szpadę, cofał się i sapał ze zmęczenia. Uskoczył w bok. trzymając topór przed sobą. Ritti wykorzystując chwilę, zadała nagłe cięcie, po czym niespodziewanym kopnięciem w kolano zwaliła go z nóg. Jęknął i padł na ziemię. Odruchowo przeturlał się na plecy i wystawił przed siebie ostrze, Ritti nacięła jego rękę. W nagłym impulsie bólu wypuścił broń, a syrena wymierzyła szpadę w serce. Gdyby nie refleks trytona, już by nie żył. Gołymi rękoma trzymał zaskakująco ostre ostrze szpady.

– Co ty wyprawiasz, Ritii?! – Krew spływała z dłoni na jego twarz. Zalśniła czerwienią w rudych lokach.

– Ritti! – Gor ruszył w jej kierunku, a zaraz za nim Tormod.

– Ritti? – Olaf szamotał się z nią. Nie miała szans, aby go zranić. Jej umięśnione, ale wątłe ramiona w porównaniu do siły trytona stanowiły jedynie zefirek naprzeciw grubego konara drzewa. – Ritti?!

Syrena ni to sapnęła, ni to wrzasnęła i naparła całym ciałem na pięknie zdobioną rękojeść. Tryton utrzymał ją w miejscu, mocniej zaciskając palce na ostrzu. Gdy Gor do nich dopadł, złapał w pasie szermierkę i poderwał ją do pionu. Przez chwilę rzucała się, krzycząc i wypowiadając jakieś słowa, ale w całym zamieszaniu ciężko było ją zrozumieć.

– To tylko sparing – odezwał się łagodnie, acz stanowczo Gor. – Uspokój się.

– Zostaw mnie!

Puszczona wolno już nie rzuciła się na Olafa, tylko opuściła pole treningowe. Olaf otrząsnął się z szoku i ruszył za nią.

– Co w ciebie wstąpiło? – zapytał, kiedy to dogonił ją przy moście. Weszła na kamienie, stąpając po nich mocno i szybko. – Ritti! – Złapał ją za ramię i stanął przed nią, zmuszając do tego, aby się zatrzymała.

– Zostaw mnie! – Odepchnęła go i ominęła.

– Co w ciebie wstąpiło? Ritti! – krzyczał za nią.

Syrena szła przed siebie niczym tsunami zalewające główną ulicę swoją furią. Dwórki schodziły jej z drogi, trytony posyłali zaskoczone spojrzenia, ale w milczeniu i obawie, nie zatrzymywali jej.

Biała, zakurzona suknia szeleściła przy każdym z jej zamaszystych kroków niczym liście na wietrze, niczym szurające kamienie na piaskowym brzegu, kiedy to fala powraca do morza. Szła przed siebie z głową wysoko uniesioną i dłonią opartą o rękojeść szabli, a w środku niej szalał sztorm. Niepowstrzymany, gwałtowny. Zalewał ją nieskończoną i bezwzględną ilością mieszanych uczuć.

– Ritti! – Kilka kroków za nią kroczył Tormod. Nie zwolniła, a wręcz przeciwnie. Przyspieszyła kroku. Przeszła pod łukiem bramy po to, aby wyjść w jasność dnia po drugiej stronie. Po chwili dogonił ją wśród barwnych drzew i kwiatów ogrodu. Z widokiem na most kierujący się ku wykutej w skale świątyni i rozciągającymi się u jej stóp sadami. – Mistrz Gor powiedział mi o twoich napadach złości. – Zrównał z nią kroku. Barczysty, choć nie tak wysoki. – Uważam, że powinnaś odwiedzić królową-matkę Narię.

Prychnęła.

– Żebyś także i mnie oskarżył o morderstwa?

– A zabiłaś kogoś?

Ritti przystanęła i spojrzała na trytona z groźbą w ciemnych oczach. Mocno kontrastowały z jej seledynowymi włosami, związanymi po części w warkocza.

– Mogłabym ci wydrapać oczy, odgryźć język, uciąć rękę, ale tak naprawdę nie muszę nic zrobić, aby zostać posądzoną o morderstwo! Wystarczy, że wyślesz mnie to matki króla, która stwierdzi, że jestem niepoczytalna! Tego właśnie chcesz?!

– Pułkowniku – upomniał ją łagodnie.

– Meryn zgłosił się do matki króla o pomoc, a zamiast tego został oskarżony o morderstwa, pułkowniku – odparła oschle, ale znacznie ciszej. Spacerujący po ogrodach posłali im zaciekawione spojrzenia, niczym rashi oczekujące kolejnej zdobyczy w postaci resztek magii po bitwie czy rekin, który wyczuł posmak krwi w wodzie.

– Nie wierzę, że Meryn kogokolwiek zabił, ale jego zaniki pamięci nakładają się z wieczorami, gdy zabito Tesę i Lenę. Jesteśmy zmuszeni wykluczyć każdą możliwość przez fakty, a nie własne przeczucia.

Ritti milczała.

– Gdybym podejmował decyzję pod wpływem uczuć, nie stałbym tu przed tobą jako pułkownik, możliwe, że już dawno bym odszedł z tego świata – odparł zaskakująco szczerze i poważnie. – Uczucia jak słodkie, nęcące i silne by nie były, nie możemy im się poddać, inaczej nas zniszczą. Powoli i okrutnie, choć wciąż słodko, dlatego odwiedź królową-matkę Narię, Ritti. To rozkaz.

– Mnie także zaczną uważać za wariatkę, pułkowniku. – Gdyby nie wyczulony słuch trytona, nie usłyszałby jej słów. Może i brodę unosiła wysoko i dumnie, ale to w jej oczach zrodziła się obawa.

– Nie widzę przed sobą wariatki, a pełną werwy szermierkę, która nie potrafi nad nią zapanować. Pokaż innym to, co ja widzę, a nie stracisz możliwości na świetlaną przyszłość.

– Od kiedy mówisz z powagą przyszłości, a nie trywialnością ballad, pułkowniku?

– Sam nie wiem – odparł w zamyśleniu. – Prawdopodobnie stanowisko radnego i częstsze spędzaniu czasu z kapłanką Wanorą mają na mnie większy wpływ, niż chciałbym się do tego przyznać.

– Nie zatrać się w tym, pułkowniku.

– Nie zatracę. Pewne rzeczy nigdy nie ulegną zmianie.

– W porządku, pułkowniku.

– Idź już. Rytuał Bratnich Dusz niedługo się zacznie. Na pewno nie chcesz się na niego spóźnić i rozwścieczyć kapłanki.

Na samo wspomnienie Wanory Ritti się zachmurzyła, ale i wezbrał w niej gniew. Dobra pożywka do działania, chociaż może nie w jej przypadku.

– Nie pozwolę jej, aby mnie znowu upokorzyła.

– Więc idź. Nie zwlekaj.

Odeszła zamiatając ziemię swoją pokrytą pyłem suknią. Biel przegrała walkę z innymi kolorami, a Ritti poddała się rozkazom i odwiedziła matkę króla.

Merhama, służka w szarej sukni zaprowadziła ją do drzwi pracowni, zapukała i po usłyszeniu pozwolenia, otworzyła drzwi. Przywitała się gestem szacunku, po czym przedstawiła niezapowiedzianego gościa.

– Ritti, córka Farrella, królowo-matko Nario.

– Niech wejdzie.

Ritti wkroczyła do pomieszczenia, rozglądając się po zapełnionych księgami i specyfikami półkach, choć więcej czasu poświęciła na niemal zasłaniających całą ścianę szklanych terrariach. Przedziwne stworzenia to patrzyły się na nią, to szczerzyły kły, to spokojnie pływały wśród glonów, w ogóle nie zwracając na nią uwagi.

Służka pożegnała się i zamknęła za sobą drzwi.

– Znałam twojego ojca, Ritti, a także i twojego dziadka Errigala. Byli to potężni opiewani w pieśniach wojownicy, ale o wiele lepiej wspominam twoją cudowną matkę, Searę.

– Moje służki inaczej ją wspominają, kiedy myślą, że ich nie słyszę, królowo-matko Nario. Nie kojarzę słowa cudowna.

– Była to dumna i sroga syrena o wielkiej zaciętości w walce i niebywałej szybkości. To jest ważne. Nie przejmuj się słowami służek. – Odłożyła trzymany w dłoni tłuczek od moździerza. Wytarła ręce w mały ręcznik i po odłożeniu go na stolik, podeszła bliżej gościa roznosząc specyficzny zapach mięty i tymianku. – Co cię do mnie sprowadza?

– Przyszłam z rozkazu pułkownika Tormoda. Uważa, że jesteś w stanie mi pomóc, królowo-matko Nario.

– Zostałaś zraniona? – Przyjrzała się jej zabrudzonej, nieco poszarpanej sukni.

– Nie. Jest we mnie ogrom furii, której nie rozumiem. – Choć brodę miała uniesioną wysoko, to ze wstydu oczami błądziła po podłodze. – Nie panuję nad nią, królowo-matko. Potrzebuję... – Swoją młodą twarz wykrzywiła w brzydkim grymasie. – Potrzebuję pomocy.

– O czym ty mówisz, Ritti? Bliźniaki rodzą się za słabością. Tak. – Sama do siebie pokiwała głową, jakby w zapewnieniu własnych myśli i słów, że się nie myli. – Jedno na ciele, drugie na umyśle. Meryn jest niezwykle silny i sprawniej od wszystkich posługuje się bronią, chociaż tak dużo czasu nie spędza czasu na morderczych treningach, a ty od zawsze byłaś wybitnie bystra i szybko się uczyłaś. Taka jest równowaga, więc... – Naria zamilkła, jakby nabrała wody w usta.

– Meryn też jest bystry, choć może tego po nim nie widać.

– To nie brak bystrości u niego zrównoważył twoją inteligencję – wyjaśniła coś, czego Ritti się domyślała, ale musiało zostać wypowiedziane. – Co ci jest, Ritti? Mów.

– Nie panuje nad złością.

– Wielu nad nią nie panuje.

– Czy wielu próbuje zabić swoich przeciwników podczas treningów, królowo-matko Nario? Czy wielu powala na ziemię swojego przyjaciela po to, aby przebić jego serce? Zapewne wielu czyni to z osobistych pobudek, ale ja ich nie ma. Nie mam żadnego powodu, aby pragnąć śmierci kogokolwiek z moich rówieśników. A więc nie rozumiem, skąd u mnie obecność tak przerażającego ogromu gniewu. Nie mam pojęcia, skąd pochodzi, co go rozbudza. – Spojrzała w bok, wypuściła powietrze z wąskich, bladych ust. – A także czemu śnię. My nie śnimy, królowo-matko.

– Co powiedziałaś? – Po ramionach Narii przeszedł cień strachu, wzbudzając gęsią skórkę.

– Śnię, a w tych snach widzę rzeczy, których nigdy nie widziałam i wiem o sprawach, których nie powinnam mieć pojęcia i jestem pewna, że opowiadają prawdę.

Naria słuchała uważnie jej słów. Nawet nie drgnęła porażona ich grozą.

– Wiem, że niedługo zginę. Wiem, że nie jest mi dane spłodzić potomstwa, że nigdy nie będę trzymać w ramionach słodkiej córki, bądź silnego syna. Wiem to na pewno. Jedynym pocieszeniem jest świadomość, że po tym jak upadnie nasze królestwo, nikt nie zapomni mojego imienia. Będę jedną z opiewanych w balladach legendą. Oto moja spuścizna. Oto co wiem, a nie powinnam.


MOŻE PAMIĘTACIE ROZDZIAŁ Z POCZĄTKU HISTORII, KIEDY TO RITTI POWIEDZIAŁA, ŻE JEJ IMIĘ ZOSTANIE ZAPAMIĘTANE NAWET PO ZNISZCZENIU ŻYCIA W MAGICZNEJ KOPULE? TO NIE BYŁY SŁOWA RZUCONE OD TAK... <3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro