Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

33. Listy

Tormod był świadom, że nim słońce zaczęło zachodzić, musiał wytrzeźwieć, wziąć długą kąpiel i wypić kielich wina. Jego obecność, jako pułkownika i opiekuna była wymagana podczas Rytuału Bratnich Dusz.

Obolały od spania na twardej podłodze, zirytowany od niekomfortowej rozmowy i zmęczony wpadł do swojej komnaty, przed tym każąc służącej o przygotowanie kąpieli. Podszedł do komody, gdzie trzymał butelki trunków. Wyjął jedną z nich i nie bacząc na rocznik, pochodzenie czy bukiet otworzył i upił potężny łyk. Przepłukał usta i przeszedł do salonu, skąd miał udać się do łazienki. Przed tym podszedł do biurka. Na jasnym blacie leżały przyniesione przez posłańca listy. Nie spodziewał się wielu po upojonych alkoholem politykach. Nożem otworzył jeden z nich i zajął się czytaniem.

Łączy was wiele. Wysokie stanowisko, miłość do literatury i wina, wspólne łoże. Jeśli nie chcesz, aby także połączył was miecz króla, zakończ związek.

Wino w ustach nabrało smaku żółci. Odstawił butelkę i raz jeszcze przeczytał list, dokładnie analizując dobór słów i koślawe pismo.

Po pokoju rozniosło się pukanie. Pospiesznie schował list pod innymi i zaprosił do środka.

W niewielkiej szparze stanęła drobna merhama o grubych brązowych włosach przetykanych białymi warkoczami.

– Pułkowniku Tormodzie. Kąpiel jest gotowa.

– Dziękuję. Przygotuj mi strój na rytuał i możesz odejść.

– A śniadanie, pułkowniku?

Na samą myśl o jedzeniu miał ochotę zwrócić wino, wszelkie inne trunki wlane w gardło i połknięte przystawki podczas balu.

– Dziękuję za twoją troskę, ale nie jestem głodny.

– Oczywiście, pułkowniku. – Pozdrowiła go gestem dłoni i skinięciem głowy, po czym znowu zniknęła na korytarzu, skąd zapewne przeszła do jego sypialni, aby wykonać swoje obowiązki.

Obowiązki – pomyślał z goryczą i odnalazł otwarty list. Słowo po słowie, przekaz i groźba, znaczenie. Doszedł do wniosku, że osoba, która napisała go, musiała znać jedno z nich. Wskazywał na to brak żądań, ale mógł się mylić. Może one jeszcze nie nadeszły. Pierwsza pogróżka stanowiła jedynie przystawkę. A może wręcz przeciwnie? Ich związek między dwoma rasami kogoś brzydził, choć obrzydzenia nie wyczytał ze słów.

Derwa go ostrzegała. Mówiła, że ich niby skryte spojrzenia i dotknięcia dłoni były bardziej niż widoczne. A więc mógł to być ktokolwiek? Wszyscy z jego otoczenia? W skrócie całe królestwo.

Obowiązki – pomyślał znowu i w zadumie przeszedł do łazienki, gdzie zrzucił z siebie przepocone, przesiąknięte wonią alkoholu i ryb ubrania. Był synem Padraiga. Heroicznego, honorowego pułkownika. Rósł w jego cieniu, karmiony nie tylko pochlebstwami, ale i szeptami. Echami ostatniego czynu jego ojca. Zabił się z miłości, ale przed tym był kimś wielkim. A więc oczekiwano po jego synu wielkości, ale i dopatrywano się niedoskonałości.

Sama Wanora powiedziała, że tkwiła w nim ta sama słabość. Wanora zawsze miała rację. Miała ją i tym razem. Nie wiedział, czy bardziej się wściekał na nią, czy na siebie, że wszedł tak głęboko w tę mętną wodę, skąd nie było odwrotu.

Wisiało nad nim widmo zdrady, widmo kata w roli przyjaciela i króla. Wiedział, że Norwa by się nie zawahał, gdyby poznał prawdę. Nie zawahał się w stosunku do Sulivana, a jego przewinienia nie był tak ciężkie.

Wiedział, że musi działać. Byle szybko.

Kto napisał list? Derwa?

Pospiesznie przepłukał się w wannie pełnej wody, skropił się perfumami i w sypialni zarzucił na siebie przygotowane spodnie, koszulę i bluzę z ciemnego, posrebrzanego materiału.

Zanim dotarł do kwater Mistrza Więzienia wytrzeźwiał, ból głowy nieco zelżał, a myśl o Derwie grożącej mu mieczem Norwy całkowicie straciła sens, ale się nie zawrócił. Musiał z kimś porozmawiać.

Przed drzwiami stał strażnik, który poinformował go, że przełożona znajdowała się na obchodzie. Podziękował mu i ruszył ku drugim drzwiom. Podwójnym i ciężkim. Minął dwóch trytonów, którzy nie zatrzymali go, tylko posłali gest szacunku. Wszedł do holu, po czym do kwater strażników, gdzie wojownicy na jego widok poderwali się ze swoich prycz i przywitali go znanym gestem.

– Witam! Słyszałem, że Mistrz Więzienia właśnie odbywa obchód.

– Tak, pułkowniku Tormodzie – odezwał się jeden z nich. – Powinna niedługo wrócić.

– Wyjdę jej na spotkanie.

Nim się rozmyślił, aby wejść w to suche szaleństwo, ruszył ku schodom. Zielone światło ogromnego kryształu i Derwa w swojej przydużej granatowej koszuli i skórzanych spodniach. Wydawało mu się, że były tymi samymi, które miała na sobie z rana. Stała przy celach pacjentów i prowadziła rozmowę z Lundym. Tormod nie ukrył zdziwienia na widok tego pudrowanego, perfumowanego radnego wśród zapachu siarki i szczyn.

Mistrzu Derwo! Pułkowniku Lundy! – Przywitał się z nimi, kiedy dźwięk jego kroków, wybił ich z rytmu rozmowy. – Co cię tu sprowadza?

– Niewiele. Właśnie opowiadaliśmy sobie zabawne anegdoty z balu, a ciebie co sprowadza pułkowniku Tormodzie?

– Chciałem porozmawiać z Mistrzem Derwą.

– Oczywiście. Mam nadzieję, że wizyta tutaj odpowiedziała na twoje pytania.

– Na niektóre – przyznał.

– Dobre i to. Widzimy się na polowaniu pułkowniku Lundy. Chodźmy. – Podeszła do Tormoda i wolną ręką klepnęła go w ramię. W drugiej trzymała wiadro wody, które odstawiła na hak na parterze więzienia. W milczeniu wyszli na zewnątrz. – O czym chciałeś rozmawiać? – nie wyczuł w jej głosie złości słowami wypowiedzianymi z samego rana.

– O czymś, co wymaga czterech ścian.

Przez twarz Derwy przeszedł cień, ale w posłusznym milczeniu poprowadziła go ku swoim komnatom. Stanęła za biurkiem.

– Tak?

– To nie ma najmniejszego sensu, ale muszę zapytać. – Z kieszeni wyjął list i podał go wojowniczce. – Czy ty go napisałaś?

Wyprostowała kartkę i szybko prześledziła wzrokiem słowa. Zmarszczyła brwi, jej usta opuściło głośne westchnienie.

– Nie znamy się długo, dlatego coś ci wyjaśnię. Nie polowaliśmy razem, nie zapraszaliśmy się na wystawne obiady czy wieczorny kielich wina, więc wybaczę ci to ten jeden raz, ale jeśli raz jeszcze oskarżysz mnie o coś tak perfidnie tchórzliwego, to będę zmuszona wyjaśnić ci moją godność i dumę poprzez ostrze mojego miecza. Tym językiem posługuję się o wiele bieglej.

Odrzuciła list na blat i zaplotła ramiona pod piersiami.

– Tak jak wspomniałem, nie miało to sensu, ale musiałem zapytać.

– Zapytałeś, choć przed tym powinieneś porównać pisma. To – wskazała na kartkę papieru, którą zabrał i na nowo schował do kieszeni. – nie należy do mnie.

– Znasz je?

– Nie sądzę, chociaż trudno stwierdzić.

– W porządku. – Złapał za list. – Nie będę dłużej cię tym kłopotać. Dziękuję za szczerość. – Odwrócił się, aby wyjść. Derwa ruszyła za nim ze słowami:

– Nie kłopoczesz. Ta sprawa wymaga sprostowania, a tak się składa, że posiadam wiele listów i wolny czas.

Jej propozycja zaskoczyła pułkownika.

– Także posiadam i od razu się za to zabiorę.

– Piszą do ciebie jedynie pułkownicy, radni i wysocy stopniem, tak?

Spojrzał na nią w niemym pytaniu.

– Do mnie piszą wszyscy. Wysocy stopniem, niscy czy nawet ci, których nie znasz z imienia. Zdziwiłbyś się, ile listów dziennie dostaje Mistrz Więzienia. I uwierz mi, że to nie życzenia ani pytania odnośnie samopoczucia.

Tormod skinął głową.

– Jesteś pewna, że chcesz się w to mieszać?

– Nie pozwolę, aby jednego z naszych zastraszano. Jeśli ktoś ma z problem, powinien mieć na tyle honoru i odwagi, aby zmierzyć się z tobą twarzą w twarz, a nie ukrywać za papierem i tuszem.

Tormodowi spodobało się jej myślenie. Była prosta, szczera i w tym wszystkim ciepła i życzliwa na swój specyficzny sposób.

– W takim razie dziękuję za twoją pomoc.

– Oczywiście. Nie miałabym nic przeciwko beczce browaru.

Tormod zachichotał i powiedział, że z pewnością o tym nie zapomni.

– Tutaj odkładam wszystkie listy.

Derwa odsunęła proste, choć masywne krzesło z jasnego drewna, przesunęła czarny dywan, po czym złapała za metalowe koło i otworzyła znajdujący się w podłodze schowek. W środku znajdowały się stosy nieposegregowanych papierów. Listy w kopertach, kilka wodoodpornych woskowych tablic, pojedyncze kartki, rulony, mapy, księgi. Wszystko wymieszane ze sobą niczym w morskim wirze. Tormod skrzywił się na ten widok. Uważał, że Eilis była największą bałaganiarą w królestwie. Tego dnia uznał, że może się mylić.

– Łap za pierwszą porcję.

– Mam nadzieję, że ten schowek nie jest tak głęboki, żebym mógł się w nim schować.

– My obydwoje zmieścilibyśmy się bez problemu – odparła z szerokim uśmiechem, którego nie zrozumiał. Żartowała czy mówiła poważnie? Zdecydował, że woli pozostać w słodkiej niewiedzy. – No! – Machnęła ponaglająco ręką. – Pokaż list od tego tchórza raz jeszcze!

Wyciągnęła dłoń ku niemu. Włożył w nią kartkę papieru. Rozprostowała ją i prześledziła nakreślone litery.

– Z tym pismem ten ktoś z pewnością nie miał łatwo w Szkółce z Mistrzem Ksiąg Ronem – zażartowała z koślawych liter i odłożyła na bok kartkę papieru, po czym usiadła na swoim masywnym krześle.

– Łatwo też nie będzie miał ze mną, kiedy tylko poznamy jego tożsamość.

Derwa odpowiedziała chichotem, po czym już bez słowa zajęli się przeglądaniem jej bałaganu korespondencji. Chaos to było mało powiedziane. Tormod znalazł listy od osób, które już dawno ich opuściły, raporty płotek, które od lat miały szanowane stanowiska, prośby o wypuszczenie więźniów, oczywiście niewinnych w oczach rodziny czy wybranki, groźby, błagania, propozycje, listy świadków, ukaranych, przyjaciół.

Niektóre z tekstów wydały się Tormodowi zbyt osobiste, ale bez słowa brnął przez nie z nieskrywaną fascynacją, jakby czytał jedną z ballad. Zerknął na skupioną twarz Derwy. Na jej grube, rude warkocze opadające na pokaźny biust skryty za granatem za dużej koszuli. Oparła brodę na masywnej dłoni i ciemnymi oczyma przesuwała po nakreślone na papierze słowa.

Złapał za kolejną z kopert. Wyjął z niej list. Skrzywił się na widok pokracznych liter. Porównał je do groźby. Litery różniły się od siebie mimo podobnej niezgrabności. Odwrócił na druga stronę i ujrzał wiersz. Kilka strof. Bez cienia wstydu zdusił w sobie ochotę na odłożenie go i zaczął czytać.

twoje loki to rdza

oczy niczym ciemnica

twój śmiech i granat sukni

niczym gra na lutni

oddech odbierasz

i wtedy gdy zapału nabierasz

podczas walk na życie

podobasz mi się skrycie

Nigdy wcześniej nie przeczytał tak prostackiego wiersza. Dlatego nie zdołał powstrzymać śmiechu, który nagle wyrwał się z jego ust.

– Mam nadzieję, że to nie raport egzekucji czy krwawych przesłuchań tak cię rozbawił.

– Nie. To jest o wiele bardziej atrakcyjne, choć niemal mi wstyd, że to przeczytałem. – Podał syrenie list i zapytał: – Kim jest tajemniczy D?

Derwa spłonęła rumieńcem, przyłożyła kartkę do piersi i otworzyła usta, ale żadne słowo z nich nie wypłynęło.

– Masz wielbiciela, którego i pismo i styl pozostawia wiele do życzenia, choć muszę przyznać, że ma w sobie odwagę, której brakuje wielu trytonom. Jakby inaczej nakreślił te zwrotki i nie wrzucił ich do rzeki bądź podarł na kawałki, błagając boginie, aby nikt się o nich nie dowiedział?

– Nie kpi się z uczuć innych – mruknęła i skryła list w jednej z szuflad swojego biurka.

– Wybacz mi. – Z tymi słowy przenikliwie przypatrywał się twarzy towarzyszki. Udawała, że wróciła do pracy, ale jej oczy nie poruszały się za nurtem słów. Wpatrywała się w jeden punkt. Zamyślona, zawstydzona. – Wybacz mi także ciekawość, ale muszę zapytać raz jeszcze. Kim jest tajemniczy D?

– Czy to nieoczywiste?

– Och...

– Ta sprawa nigdy nic nie znaczyła i dalej nie znaczy, więc zostawmy ją w spokoju. Lepiej niech nie rozprasza nas od twoich kłopotów. – Wstała i z westchnieniem pochyliła się nad skrytką i wyciągnęła z niej kolejną kopę listów. Rzuciła ją na blat. Kilka z kartek opadło na kamienną posadzkę. – Mi ani D nie grozi więzienie bądź gorzej.

W milczeniu skinął głową na zgodę.

Po kolejnych niepowodzeniach i zastałych kościach, które zaczęły ich boleć Tormod wstał i rzekł, że musi ją przeprosić.

– Moja obecność na dzisiejszym rytuale jest pożądana.

– Na szczęście kapłanka Wanora nie wymagała, aby wpisano mnie na tę listę.

– Widzimy się na polowaniu.

– O tak! Moje marzenie nareszcie się spełni. – Po tych słowach napiła się wina, które w międzyczasie przyniosła.

– Naprawdę?

– Inne płotki marzyły o pięknolicym trytonie czy złotej broszce. Ja pragnęłam, aby złapać za miecz i zmierzyć się z potworami na arenie. Aby ujrzeć najstraszniejsze, najbardziej niebezpieczne stworzenia tego świata.

– Gdybyś urodziła się za moich czasów, miałabyś szansę, aby stanąć do walki z dzikim żarłaczem białym czy ogromną mantą podczas codziennych wart na wodach morza Nellor.

– Pocieszę się możliwością walki w ramię w ramię z potężnymi radnymi. Nawet jeśli to nie smoczy waleń stoi naprzeciw nas.

– Możesz być pewna, że polowanie zaspokoi twoje pragnienie.

– Wierzę ci.

Nim Tormod wyszedł, Derwa jeszcze dodała z powagą i szacunkiem:

– Złapiemy tego tchórza, pułkowniku Tormodzie. Masz moje słowo!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro