Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

31. Płaszcze ze Skór

Trzech strażników ustawiło podest tuż przed wbudowanym w ścianę akwarium. Malowane na czarno drewno składało się z trzech kondygnacji – schodków, a na ich szczycie malowane na złoto podwyższenie. Zebrani goście powoli zamilkli, jeden po drugim powstrzymali się od żartów i tańców, od swawolnych uniesień w cieniach i tych bardziej taktownych w światłach sali, i skupili się na syrenie odzianej w suknie w kolorze fuksji. Z dumnie uniesioną brodą i powagą na pięknej twarzy weszła na platformę. Jej bose stopy niemal bezdźwięcznie poruszyły się po drewnie.

Znajdujący się po drugiej stronie drzwi grajkowie zniknęli i zastąpiła ich Mistrzyni Śpiewu Sherry wraz z parą młodych morf i dwoma trytonami trzymającymi bębny obręczowe. Szerokie, ale płytkie instrumenty z drewnianego stelażu i naciągniętej na niego skóry. Nauczycielka usiadła na stołku i ułożyła dłonie nad utworzoną w ogromnej małży cytrą.

Lavena rozpoczęła swój śpiew polegający na wokalizie. Na ni to jękach, ni bezsłownej kołysance czy nawoływaniach z morskich odmętów. Dźwięki rozprzestrzeniły się po sali niczym fala zalewająca plaże. Wypełniła uszy zebranych, spływając po ich skórze gęsią skórką. Głos przybrał na sile i wzbił się do góry niczym żywa istota, niczym morska fala, burzowe uniesienia zalewające skalne klify. Kolumny z ciemnych macek zalśniły magią, a akwarium nad nimi wydało się drżeć i szumieć, błyskać i zawodzić, ryby zawirowały, jakby wpadł pomiędzy nie predator, a znajdujący się wśród nich dziki rekin nagle zmienił kierunek i naparł na niewidzialną ścianę. Magiczne szkło zadrżało od jego ataku i zadźwięczało niczym uderzane o siebie kryształowe kielichy, krople opadły na gości niczym mżawka, spływając wśród skór, atłasu i jedwabiu. Piski i westchnienia. Ekscytacja podszyta strachem. Rekin ze złotym hakiem i łańcuchem znowu naparł na ścianę, a morfy swoim sopranem dołączyły do Laveny, ale nie zdominowały jej. Jej głos był zbyt potężny i piękny w swojej grozie. Pływał między zebranymi niczym gotowa do skoku bestia, kiedy to na środku sali stanął król ze swoją wybranką. Tryton w milczeniu odebrał od strażnika starannie złożoną pelerynę i zamaszystym ruchem zarzucił ją na ramiona Eilis. Jego długość zsunęła się na granit podłogi. Kołnierz uszyto z uroczych ciemnych pyszczków zaszytych nicią z pereł, a zamiast oczu patrzyły na nich błękitne szafiry niczym oczy zjaw.

– Co to za skóry? – zapytała Wanora nie rozpoznając szarości i cętkowania.

– Focze – odparła Naria.

– Focza skóra? – mruknęła w zniesmaczeniu Wanora. – Niezbyt królewska zdobycz. Wybrankowie ubierają swoje ukochane w skóry dzikich rekinów czy orek, z którymi stoczyli zażarty bój, aby pokazać siłę swojej miłości, ale foki?

– Nawet nie zdajesz sobie sprawy, ile mój syn przeszedł, aby je zdobyć.

Strażnik rozwinął materiał, który ciągnął się od środka sali do schodów. Goście rozpierzchli się na boki, zachwycając się długością oraz wyśmienitym kunsztem szwaczki. Sierść lśniła niczym posypana srebrem.

– Machnął mieczem i po sprawie. Może wcale nie kocha Eilis.

– Mój syn spędził dwa dni poza kopułą! – syknęła w złości, po czym się zreflektowała, kiedy to wybudziła kilka osób z hipnotycznego śpiewu Laveny oraz pokazu peleryny. – Foki ciężko ujrzeć w naszych okolicach w czasie śniegów, a więc popłynął dalej na południe ku Senham nad morzem Uru. – Przesunęła palcami po ramieniu, aby dodać sobie otuchy na samo wspomnienie tych ciężkich chwil spędzonych na wyczekiwaniu na jego powrót. – Szaleniec ryzykował wszystko, aby ubić dziewięćdziesiąt dziewięć fok, więc nie mów mi nic o jego miłości, bo ona jest ślepa i głupia, jak żadna inna.

– Dziewiątka jest ważna. – Wanora mruknęła, kiwając do siebie głową. – Przyznam, że ryzykowanie popadnięciem w wędrowne szaleństwo dla peleryny...

– Nic już nie mów – jęknęła, nim kapłanka dokończyła swoją nieuprzejmą myśl. – Ubił foki i wrócił, to się liczy. Jak nakazuje zwyczaj Eilis dostała swoją pelerynę. Koniec tematu.

Wanora nie oponowała, a nawet jeśli by chciała, to zmiana tonu Laveny na bardziej poważny i głęboki przyciągnęła jej uwagę. Dołączyli do niej trytony. Swoim ciężkim basowym tonem i trzymanymi w dłoniach bębnami stworzyli niepokojący zespół. Morfy idealnie wplotły swoje dramatyczne wysokie dźwięki sopranu, choć raczej niknęły wśród reszty głosów, stanowiły jedynie tło, kiedy to główne przedstawienie brzmiało Laveną.

– Królu Norwo. – Straun wraz z małżonką wyszli z tłumu i stanęli obok królewskiej pary. – Ja także pragnę podarować naszej królowej płaszcz. – Wódz kherru machnął ręką, aby przyniesiono ciężki platynowy kufer z rzeźbieniami otaczającymi kamienie szlachetne. Deidre poruszyła się niespokojnie, choć na jej ustach lśnił krwisty uśmiech. – Uszyto go specjalnie dla ciebie, królowo. Masz moje słowo, że nigdy wcześniej czegoś takiego nie ujrzałaś.

– Jestem pewna, że jest zachwycający.

Strażnik otworzył wieko i z początku pewnym ruchem rozwinął go, ale z każdym mijanym krokiem, który przyszło mu wykonać, zwalniał, a dłonie zaczęły mu drżeć. Materiał mienił się różnymi kolorami łusek, ogony przyszyte do siebie zdawały się wciąż lśnić złotą, boską krwią, spływającą po poszarpanych czy też pięknych niczym wachlarze płetwach.

Ogony były niczym podpis, niczym twarz czy głos. Unikatowe, jedyne w swoim rodzaju. Mogły być podobne, ale zawsze coś je od siebie różniło. Wzór, odcienie, połączenie barw czy blask.

Nie było szansy na pomyłkę.

Kilka z dwórek omdlało, inne jęknęły ze zgrozy obrazu, a jeszcze innych wrzask poniósł się wysoko, wbijając się niczym szpon w wokalizę Laveny. Nieuzbrojeni trytony spięli się, a ci, co mieli przy sobie broń, położyli dłonie na rękojeściach gotowi, aby wypełnić rozkaz króla. Strażnicy podeszli do środka rozgrywającego się spektaklu z brońmi przygotowanymi do użytku.

W sali zapanowało zamieszanie. Ktoś rozpoznał swojego ojca, inna osoba siostrę. Oburzenie odebrało im rozsądek. Przekrzykując siebie nawzajem, zaczęli domagać się krwi i sprawiedliwości. Tłum zbliżył się do niechcianych gości, niczym zaciskająca się ze złości pięść. Niektórzy odważyli się dotknąć płaszcza, zapłakać nad pozostałością bliźnich.

– Z pomocą magii nigdy nie rozpłynie się w morską pianę, jak to się zawsze dzieje po waszej śmierci. – Struan uśmiechał się niewinnie i dumnie. – Kazałem ścigać każdego z waszych rozpierzchniętych po morzu szaleńców i sprowadzić do mnie. Królowo, pozwól, że ci go założę. – Sięgnął po zapięcie od siwego płaszcza.

Eilis umknęła przed jego szponiastą dłonią.

– Nawet nie próbuj jej tknąć – złowieszczy pomruk wydobył się spomiędzy warg Norwy. Lud zamilknął, Struan zatrzymał się w miejscu, ale po jego uśmieszku można było się domyślać, że nie ze strachu. Nawet na widok ręki króla na rękojeści miecza, nawet jeśli był otoczony jego strażnikami, w jego zamku. Nie bał się. Szaleniec. Powiadali, że w brzuchu pożarł swojego brata bliźniaka, przez co od urodzenia jest niespełna rozumu.

– Ten dar to oznaka oddania i lojalności, królu. Zabiliśmy waszych zbiegów, aby zaprzestali sprzedawać tajemnice twojego królestwa, królu Norwo – odezwała się Deidre, opierając dłoń na ramieniu swojego małżonka.

– Zostawcie wymierzanie sprawiedliwości mnie – odparł nad wyraz wyrozumiale, ale jego dłoń go zdradzała. Nie zabrał jej z rękojeści.

– Zapamiętamy, a teraz zrozumcie nas, że nie przyszliśmy siać postrachu. Zaszło nieporozumienie – zwróciła się ku wciąż zszokowanym gościom. Prześledziła wzrokiem ich pełne nienawiści, złości, ale i strachu twarze. – Ten płaszcz jest symbolem naszej wierności. Znakiem tego, w jaki sposób rozprawiamy się z wrogami królestwa. Nie znamy litości. Prawda mój małżonku?

Struan złapał ją za rękę. Tę pewną siebie, zniewalająco piękną i majestatyczną kherru.

– Tak. A teraz pozwólcie, że zatańczę ze swoją żoną. Ten kawałek strasznie mi się podoba. – Z półuśmiechem wziął Deidre w ramiona i poprowadził w tańcu w takt mrocznej melodii.

Naria wciąż stała pełna szoku. Wpatrywała się w broczące krwią skóry, które nie brudziły granatowej podłogi. Magia trzymała płaszcz w swoich ryzach. Tak samo, jak gniew syren i trytonów.

– Co powiedziałaś podczas jednej z narad? – zagadała Wanora.

– Hmm?

– Struan to bardzo hojny kherru. Czy to miałaś na myśli? – Z odrazą i zgrozą wskazała na podarunek dla Eilis. Strażnicy z rozkazu Norwy chowali go do kufra. Nikt nawet nie pomyślał o takcie.

– Cokolwiek nie miałam na myśli, to nie ma znaczenia. Kim jest jego nowa małżonka? – Struan prowadził w tańcu o wiele młodszą, piękną partnerkę. Z jej czerwonych ust nie schodził arogancki uśmiech, a złoty łańcuch lśnił pomiędzy nimi niczym łączący ich łańcuch porozumienia. Kły wbijały się w pierś małżonka.

– Skąd mam wiedzieć? Zmienia je częściej niż Sulivan kończył butelki wina.

– Powinniśmy z nimi porozmawiać.

– My? Ja? W tym stanie? – Pokręciła głową na samą myśl o prowadzeniu politycznej, zagmatwanej pogawędki z ukrytymi znaczeniami.

– Nauczysz się, że alkohol posiada nie tylko zaćmiewające właściwości. – Złapała kapłankę pod ramię i pociągnęła ją w kierunku tłumu. Wanora z początku warknęła kilka słów sprzeciwu, ale Naria parła do przodu niczym żądna krwi orka. Okrążyły salę, przysłuchując się pełnym nieufności i niezadowolenia dyskusjach ludu. Oczywiście, że domagali się wyjaśnienia sprawy, a co ważniejsze krwi kherru.

Przystanęły obok swojej ofiary. Struan akurat zaprosił do tańca Lavenę, która zakończyła swój wokal i kierowała się ku Sorinowi.

– Deidre. Zniewalająca suknia – zagadała Naria.

– I wzajemnie królowo-matko Nario. – Jej bystre oczy w kolorze morza przesunęły się na drugą z syren. – Twoja także, kapłanko Wanoro.

– Twoja aż krzyczy a nadchodzącej rzezi – mruknęła w odpowiedzi.

Z krwawych, wygiętych w uśmiechu ust Deidre wyrwał się chaotyczny, dziwny śmiech. Przesunęła pazurami po krótkich, złotych włosach. Koronie, którą z nich ułożono.

– Nadchodzącej? Minionej? Tej, która odbywa się w tej chwili? O czym mówisz, kapłanko? O tych, którzy polegli w imię ambicji? Czy tych, którzy przelali krew dla zabawy?

– Zabawy? – oburzyła się Wanora i zaraz dodała: – To wy urządzacie barbarzyński uczty, pożerając siebie nawzajem. A jeśli o tym mowa. Ciekawe, jak długo pożyjesz. Znając historię poprzednich małżonek Struana, możliwe, że już inne kherru ostrzą na ciebie kły.

Naria, jakby wyrwana z innego świata, głośno wciągnęła powietrze i posłała towarzyszce pełne szoku spojrzenie, mówiące, aby zamilkła.

– Witamy was.

Obok nich pojawił się Ulerinorin w piaskowych spodniach i luźnej, białej koszuli z falbanami przy kołnierzu z wyszytymi mieczami i falami, tymi samymi co u jego szerokich rękawów. U jego boku stała wyrocznia merhama Jana.

– Witamy.

Kherru oddają cześć pierwotnym wartościom.

– Tak, Najwyższy Ulerinorinie. Wierzymy, że tylko silniejszy ma prawo do życia, że słabość nie ma miejsca na tym świecie. To nie tajemnica, a informacja znana wszystkim. Wódz Struan zabija swoje małżonki, jedna po drugiej. Sama brałam udział w ostatniej z wieczerzy. Ta blizna – wskazała na ramię, gdzie widzieli białe szczęki znamienia. – Jego poprzednia żona wgryzła się i nie chciała puścić. Zabiłam ją własnymi rękoma. – Wystawiła dłoń uzbrojoną w pazury, które poza magiczną kopułą były o wiele większe i ostrzejsze niż te blade i nie aż tak straszne podczas balu. – Kolejna wieczerza nie nadejdzie tak szybko. Mam zamiar przeżyć wszystkie moje poprzedniczki.

– Niby jak? – mruknęła kapłanka.

– Ponieważ ja wiem, jak uszczęśliwić swojego męża. – Odnalazła go wśród płynących po parkiecie par. Trzymał w ramionach sztucznie uśmiechniętą Lavenę. – Inne dały mu dziedziców, silne córki, miłość, czułość. – Wzruszyła ramionami, jakby mówiła o czymś mało ważnym. – Ale ja podaruję mu to, czego naprawdę pragnie. – Znowu wróciła spojrzeniem do towarzystwa, które w zniecierpliwieniu czekało na dalsze słowa. – Za Królestwo Syren! – wzniosła toast. Upiła łyk czerwonego wina. Wypłynęło z kącików ust i ześlizgnęło się niczym krwawe węże po bladej skórze. Kilka kropel spadło na kły w nietypowej biżuterii. – Muszę was przeprosić, ale przybyłam tutaj, aby świetnie się bawić, a wasze towarzystwo... Hmm.

Odeszła powłóczystym krokiem, poruszając biodrami i dzwoniąc złotą szczęką niczym zbroją. Suknia, choć spływała krwią, nie barwiła podłogi pod jej stopami, tak samo jak i peleryna, skryta w platynowym kufrze. Za to wszyscy czuli zapach krwi w powietrzu, żądzę, a wino na ustach Deidre wydawało się być nią.

– Nie wierzę, że kiedyś nosiliśmy skóry, zamiast jedwabiu i satyny. – Lavena w towarzystwie Sorina stanęła obok starszych od siebie syren. Ulerinorin wraz z Janą przeprosili ich zaraz po odejściu żony Struana i także zniknęli wśród tłumów. – To było obrzydliwe dotykać jego ramienia.

– O czym ty mówisz? – zapytała Wanora, a Sorin objął towarzyszkę ramieniem.

– Frak Struana uszyto z orczej skóry – wtrąciła się Naria.

– Od kiedy jesteś taką znawczynią skór?

Naria posłała jej rozeźlone spojrzenie. Ich wcześniejsza rozmowa miała pozostać tajemnicą, a rozwiązany winem język kapłanki mógł to zniszczyć.

– Byłaś blisko, czy widziałaś inne skóry? Może podszewka albo mankiety?

– Nie wiem. Nie sądzę. Czy to ma jakieś znaczenie, królowo-matko Nario?

Wanora nie tylko ze względów osobistych starała się dla Laveny o miejsce w Radzie. Morfa nie należało do grona głupich, naiwnych dwórek bez znajomości polityki czy sztuk walki. Naria wiedziała, że musi uważać na słowa.

– Po prostu ciekawiło mnie to połączenie błękitu i czerni. Myślicie, że pasowałoby do mojej karnacji?

– Jeśli już pytasz, królowo-matko Nario. Błękit z pewnością odpada, a szarości i czerń podkreślają powagę twojej pozycji, ale osobiście uważam, że w zieleniach byłoby ci do twarzy.

– Dziękuję, Laveno.

– Nie ma problemu, królowo-matko Nario. Kiedy będziesz miała chwilę, zapraszam do moich komnat, umówimy szwaczkę i mogę ci pomóc w doborze kreacji na kolejny sezon. Coś czuję, że nie tylko zieleń jest twoim kolorem, królowo-matko Nario, ale także widzę cię w żółciach, a nawet pomarańczu, który niedługo stanie się niebywale modny. Ja już o to zadbam.

Naria podziękowała i obiecała, że z pewnością tak uczynią. W międzyczasie kiedy towarzyszka Sorina rozpoczęła nakłaniać Wanorę na zmianę garderoby, Naria obserwowała przechodzącego obok nich Struana. Dałaby sobie uciąć rękę, że jego frak był uszyty z orczej skóry, a guziki miały wzór żółwiej skorupy.



Przez otwarte okna w saloniku obok sali tronowej wpadała chłodna, przyjemna bryza, wprawiając w taniec mleczne firany i długie ciemne włosy Jany. Ich grube warkocze lśniły srebrem w słabym świetle kryształów, które także mieniły się na leżącej na stoliku małży. Ogromna z pięcioma, różnej długości kolcami na jej grzbiecie. Wyglądała, jakby spływała z niej krew i coś czarnego, mrocznego, zakazanego.

To w nią wpatrywał się Ulerinorin ze swojego miejsca na szezlongu. Jego spojrzenie było zmęczone, ale wciąż bystre. Starcze dłonie opierał na lasce, a myślami błądził wokół wszystkich możliwości.

Do saloniku nie docierało wiele dźwięków. Słyszeli własne oddechy, odgłosy ptaków przesiadujących na parapecie, furkot skrzydeł, kiedy jeden z nich zdecydował się odlecieć.

– Hmm.

– Nie chcę ponaglać, ale każda miniona chwila przynosi więcej ryzyka.

Ulerinorin spojrzał na nią. Na jej świeżą, piękną twarz. Oczy lśniły swoim własnym blaskiem z zafascynowania bądź strachu. Nie był pewien i nie pamiętał, kiedy ostatni raz tak błyszczały. Podczas pływania wśród ławic kolorowych ryb na Bajecznej Rafie Koralowej? A może kiedy znalazł dla niej księgę, o którą tyle razy pytała, ale Mistrz Ron gdzieś ją zapodział, co nie było do niego podobne? Nie. To na pewno tego dnia podczas wypłynięcia na powierzchnię. Jej parzydełka zdawały się skrzyć błękitem kamieni szlachetnych i srebra, a blada twarz i ciemne kolory podkreślały fiolet jej oczu. Wpatrywali się w ołowiane, sztormowe chmury ciężko wiszące wyspą Wontalor oraz przebijającą się przez grozę podwójną tęczę. Wydawało im się, że spływając po niej spadające gwiazdy, ale z powierzchniowych ksiąg wiedzieli, że były to jedynie wróżki. Jedni określali to zabawą, inni uważali, że magiczne stworzenia kumulowały w swoich skrzydełkach boską energię, niczym pszczoły zbierające nektar z kielichów kwiatów.

– Tak. Tej wojny możemy nie wygrać – proste, złowrogie słowa opuściły jego wąskie wargi. Dłonią sięgnął do kieszeni w spodniach. Kiedy ją wyciągnął przed siebie, ostrze noża złowróżbnie zalśniło niczym kieł predatora w ciemnościach. – Czyń, co musisz. Dla dobra królestwa.

Wstała ze swojego miejsca i z szerokim uśmiechem powtórzyła:

– Dla dobra królestwa. – Przesunęła palcami po wierzchu małży. Ta otworzyła się, ukazując różowe cielsko Sho, stworka oplatającego się wokół mlecznej perły. Żyjątko otworzył jedno z ciemnych oczu i na widok swojej pani, uśmiechnęło się, ukazując rząd ostrych niczym szpilki kiełków. – Podejdź Ulerinorinie. – Zwrócił uwagę na starca, ale dalej się nie poruszył.

Najwyższy wykonał jej rozkaz i podał jej nóż, ale kazała mu go schować.

– Nie jest nam potrzebny. Dotknij. – Wskazała na szpikulce.

– Odnajdź moje shiro. Powiedz, czego mamy się obawiać, kogo przestrzegać, jak wygrać tę wojnę. – Po tych słowach naciął swoją skórę szpikulcem małży.

Wszystkie odgłosy wokół nich umilkły, jakby stracili słuch, a krew uniosła się w powietrzu, zawirowała, rozpłynęła, barwiąc przestrzeń komnaty kolorem czerwieni, po czym niczym żywa istota ruszyła ku perle, jakby została wezwana. Wtedy Jana uczyniła krok ku Ulo, złapała jego dłoń, pochyliła się nad nią i przyssała do rany.

Nagle wieszczka wyprostowała się, kolory jej włosów i oczu uleciały, jakby cała moc skupiła się na jej warkoczach. One lśniły mocniej niż zazwyczaj, poruszyły się niczym węże.

– Proszę, pomóż nam – odezwał się Najwyższy.

Przy nogach stolika leżały dwie kłódki oraz stał ciężki mosiężny kufer z otwartym wiekiem. Miejsce, gdzie skrywano małżę. Istotę, która według prawa i ostrzeżeń nigdy więcej miała nie posmakować krwi.


TO CHYBA DALEJ MIESZAM! OCH! czerpie z tego niesamowitą przyjemność :3 mam nadzieję, że wasza przyjemność z czytania jest na tym samym poziomie xD

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro