24. Nadchodząca Burza
Krople krwi spłynęły po twarzy Tormoda, barwiąc jego usta i skapując na białą koszulę niczym ostatni oddech jego przyjaciela.
– Zabrać to pijackie ścierwo z podłogi! – słowa Norwy wstrząsnęły pułkownikiem, ale nic nie powiedział. Wciąż trwał w bezruchu, sunąc spojrzeniem po rosnącej kałuży czerwieni, po czym przeniósł go na towarzyszy. Nawet Wanora wydała się nie tylko zniesmaczona, ale i pełna grozy. Wieszczka Jana odwróciła wzrok, Naria wpatrywała się w nieruchome ciało ze smutkiem – niepotrzebna strata, Ulerinorin skurczył się w sobie, co dodało mu kolejnej setki lat, Sorin wydawał się chcieć coś powiedzieć, ale taktownie milczał. Co takiego mógłby rzec w tak groteskowej i pełnej rozpaczy chwili?
Sheramy stały niedaleko. Obydwie zszokowane, nieruchome, pełne przerażenia.
Dwóch ze strażników podniosło ciało Sulivana z podłogi, trzeci z nich złapał jego głowę bez cienia szacunku, jakby podnosili ścierwo pijaczyny, jakby za czerwonym nosem, splątanym językiem i chwiejnym krokiem, który stawiał nie kryła się jego funkcja pułkownika, jakby nieważne były jego wygrane potyczki, jakby zapomniano o jego pełnych glorii zwycięstwach.
– Sulivan... – Aine wykonała kilka kroków w chęci podążenia za ukochanym. Tormod drgnął, ostatkiem siły woli powstrzymał się przed rozpłakaniem się czy zwymiotowaniem. Rękawem otarł krew z twarzy i podszedł do sheramy. Położył dłoń na jej ramieniu.
– Usiądź, napij się wina – zaproponował.
– Nie! Wyjaśnimy sprawę porwań i niech zniknął mi z oczu – głos Norwy rozniósł się po sali niczym grzmot. Nie czyszcząc broni, schował ją do pochwy. Krople spłynęły po skórzanym pokrowcu. Wrócił na swoje miejsce, tworząc za sobą krwawą ścieżkę. – Niech wypowiedzą się świadkowie.
Nikt już nie przerwał zeznań, nie dodał swoich kąśliwych uwag, nie obronił niewinnych, nikt nie zerwał się ze swojego miejsca ani nikt nie odważył się podważyć rozkazów króla. Leniwie zastygająca krew i jej metaliczny zapach unoszący się w powietrzu stanowiły ostrzeżenie. Przypominały o zbrodni, utrzymując wszystkich w ryzach.
Z pełnym profesjonalizmem podszytym strachem i żałobą przepytywali ośmiornice, nawet na chwilę nie odbiegając od tematu. Wszystkie dowody i odpowiedzi potwierdziły słowa Aine. Kiedy wszystko dobiegło końca Urwa została wyprowadzona. Stawiała się, ale w przerażeniu nawet nie pisnęła słówkiem, a Aine podziękowała za sprawiedliwość. Jej stanowcze słowa jej nie zdradziły, ale zaczerwienione oczy i łzy świadczyły o toczonej w środku walce.
Nikt nie spodziewał się, że naradę zwieńczy fala krwi i złowroga atmosfera.
– Nie masz za co dziękować – mruknął Norwa. – Śledztwo jeszcze nie dobiegło końca.
– Za twoim pozwoleniem, królu. – Powstał Lundy. – Kilka dni w więzieniu z pewnością by pomogły w potwierdzeniu słów świadków oraz... Aine. Jak wiemy tamtejsza atmosfera potrafi stłamsić wszelkie kłamstwa.
– To okrutne – odezwała się Jana, zasłaniając dłonią usta.
– Niewolnictwo jest okrutne – zauważyła Wanora.
– Nie wiem, jak wy radni, królu. – Przyłożył dłoń do piersi. – Dla mnie kwestia jeszcze nie została wyjaśniona.
– Nie. Sorinie wyślij list do syna Bradany i Bevana, Banninga, aby przybył na naradę po balu i wyjaśnił kwestię zakupionych przez Urwę znalezisk. – Odłożył zapiski na bok, po czym rzedkł: – Do tego czasu świadkowie i Aine zostanął zatrzymani w celach.
Jana tym razem milczała.
– Rozejść się!
– Królu! – Z siedzenia podniosła się Wanora. Nerwowo przygładziła ciemne fałdy atłasowej sukni, przesunęła palcem po czarnych kamieniach w złotym pasie. – Utworzyła się... – Odchrząknęła. – Pozostała kwestia nowego radnego. Pułkownik Sulivan nie pozostawił po sobie potomka.
– Nawet nie zdążyliśmy go pożegnać, nie mówiąc już o żałobie – skarciła ją Naria, choć nie z taką zapalczywością, jak czyniła to wcześniej.
– Życie toczy się dalej.
– Następcą Sulivana zostanie Mistrzyni Derwa.
Wanora otworzyła usta w niemym szoku. Nie mogła uczynić nic innego, jak zaakceptować brak głosowania i wybór króla. Pomyślała, że odpuści. Tego dnia polało się zbyt dużo krwi, a więc zapytała:
– Jak rozumiem, królu, Rytuał Pożegnalny odbędzie się po balu?
– Sulivan odpłynie wraz z Eslę, Tesą, Leną i Yakiem po balu.
Tyle imion. Tyle strat. Dni przed balem zaowocowały śmiercią.
Król opuścił salę.
Po naradzie Wanora wprosiła się do komnat Narii.
– Mam tylko wino.
– W zaistniałej sytuacji kusisz mnie – odparła i usiadła na wyściełanej ciemnym materiałem kanapie naprzeciwko ściany z witraży przedstawiających statek na morzu. Magiczne refleksy słońca barwiły stojące na stoliku kryształowe kielichy oraz odbijały się od nich, tworząc malowniczą grę świateł na drewnianej podłodze i regale z księgami.
Naria stanęła przy drzwiach wychodzących na taras i otoczyła się ramionami. Stanowiący centrum deptaku posąg syreny z mieczem w ręku przypomniał jej o matce. Sorcha. Waleczna, mądra, sprawiedliwa. To ona niegdyś rządziła królestwem i po bohaterskiej śmierci na wojnie, zostawiła władzę córce. Naria zrzekła się praw do tronu na rzecz swojego wybranka Lanna. Był dobrym mówcą, łagodnym, ale i stanowczym władcą oraz kochał lud. Kiedy on odszedł Naria z niemowlęciem w ramionach nie była gotowa na rządy. Nie była gotowa na nic, nawet na zaopiekowanie się synem. Zasiadała na tronie bardziej, jako figurantka niż królowa, aż do momentu, kiedy Norwa stał się gotów, aby przejąć władzę. Czy żałowała swojego wyboru? W tamtych czasach dokonała wielu decyzji, które kładły się długim cieniem na jej życiu. Ten stwór z ciemności i tajemnic sięgał tak daleko, że miał towarzyszyć jej aż do końca dni.
Czasami zapominała o nim. W inne dni jego ciężar przygniatał ją do podłogi.
– Co myślisz o przyszłej wybrance swojego syna?
– Za późno na takie rozmowy.
– Z początku uważałam, że znalazł sobie kolejną zabawkę do kolekcji.
Naria nie skomentowała przytyku. Nie wydała się nim nawet poruszona.
– Potrzebujemy silnego następcy, a Eilis jest słaba. Nie opuszcza kopuły, a wiemy, co w ostatnich dniach przydarzyło się Esli.
– Eilis różni się od Esli pod wieloma względami.
Pomyślała o barwie jej krwi, o tajemnicy, którą skrywała. To było o wiele więcej niż nie wypływanie poza kopułę, niż używanie magicznych kamieni, aby ogrzać słabe, nieodporne na chłód ciało. O wiele więcej.
Kolejna tajemnica do kolekcji, kolejny kamień do lawiny, która ją przygniatała.
– Nie obchodzi mnie ich wygląd czy zainteresowania. Obydwie mają nieodporne ciało.
– Eilis nie wykazuje żadnych oznak słabości. Nie potrzebuje kyanitu ani ciepłych szali, nie drży od chłodnej wody czy delikatnego zefiru.
– Kyanit nie musi wisieć u szyi, aby działał – zauważyła Wanora, po czym dodała: – Nie zgadzamy się ze sobą pod wieloma względami, ale nie spodziewałam się, że popierasz wybór syna. W królestwie jest o wiele więcej silnych i bardziej właściwych dla niego wybranek.
– Mówisz to tak, jakbym to ja decydowała o tym, z kim sypia i kogo kocha.
– Kocha? – parsknęła, ale nie dodała nic więcej w tym temacie. Naria była świadoma, że wszyscy uważają jej syna za bezdusznego władcę. Nikt jej nie musiał tego tłumaczyć, a tym bardziej o tym przypominać. – Uważałam, że może masz jakiś, choć nawet niewielki, wpływ na niego.
Naria nalała dwa kielichy wina, jeden podała kapłance, ale ta odmówiła.
– Nie trzeba. Nieco ochłonęłam.
Królowa-matka usiadła bez słowa w fotelu i zaczęła rozkoszować się słodyczą trunku, mając nadzieję, że przysłoni on gorycz minionych wydarzeń.
– Czy z królem jest wszystko w porządku?
– Wprosiłaś się do mnie, aby złorzeżyć na mojego syna?
Wanora parsknęła ni to śmiechem, ni to z irytacji.
– Nie muszę. Jego akty egzekucji na Samuelu, a następnie Sulivanie mówią same za siebie. – Kiedy to Naria nic nie odpowiedziała na te słowa, kapłanka kontynuowała. – Król Norwa, twój syn od początku swojej kadencji pokazał, że brakuje mu łagodności i litości, co nigdy w moich oczach nie było słabością. Wręcz przeciwnie. Uważam, że rządy twardą ręką zaprowadzą nas dalej niż dobroduszność tłamsząca respekt.
– Właszcza, że wykorzystujesz cechy mojego syna do własnych celów. Na przykład wrzucenie córki Ferrella Ritti do więzienia.
– Mówimy teraz o Sulivanie i jego głowie toczącej się na podłodze w sali tronowej – obruszyła się. – Chcę wiedzieć, czym mamy się martwić? W końcu Norwa od zawsze miewał wybuchy złości i jego wyroki od początku były niezwykle surowe, ale chcę wiedzieć, co ty na ten temat myślisz?
– Od kiedy tak bardzo dbasz o moje zdanie?
Wanora posłała jej nieładny, wymuszony uśmiech.
– Interesuję się, a nie dbam – sprostowała. – Sulivan zasłużył na karę, nie dekapitację. Stanowił pośmiewisko dla naszej Rady, ale nie złamał prawa, oczywiście jeśli nie liczyć tego, że był prymitywny, ordynarny i nigdy nie trzeźwiał.
– Nadchodzą ciężkie czasy. Potrzebujemy każdego miecza, nawet jeśli nieco zardzewiał.
Ta prychnęła w odpowiedzi i pokręciła głową.
– Na co nam ten pijak? Ostatnimi laty nadawał się tylko do opróżniania dzbanów wina, niczego innego. Poza tym, jakie ciężkie czasy? Jana nic na ten temat nie wspomniała.
– Po długim czasie pokoju zawsze nadchodzi burza. Jest to nieuniknione.
– Nie złowróż nam. Od przepowiedni posiadamy w Radzie wieszczkę Janę. – Wstała ze swojego miejsca. – Masz ochotę odwiedzić pacjentów?
Naria upiła spory łyk wina i przytaknęła.
W więzieniu zeszły piętro niżej, gdzie zastały Derwę. Właśnie odbywała obchód z wiadrem wody. Miała na sobie szare spodnie i granatową bluzę. Zarzuciła na nią kolczugę z białych kostek.
– Królowo-matko Nario, kapłanko Wanoro. – Pozdrowiła je.
– Zapewne jeszcze nie dotarł do ciebie posłaniec z dobrym wieściami.
– Dobrym wieściami? – Z tym pytaniem podała cynowy kubek jednorękiemu trytonowi. Morscy bogowie poza kopułą byli odporni na większość niebezpieczeństw, ale w niej ich ciała stawały się o wiele bardziej podatne na zadane rany i wynikające z nich zagrożenia.
– Król Norwa wybrał cię dzisiaj na nowego radnego.
– Och! – Jej piegowate policzki oblały się dorodnym rumieńcem, a pełne usta ubrał szeroki uśmiech. – Sorin, twój syn kapłanko, rozmawiał ze mną na ten temat, ale nawet nie przyszło mi śnić, że to może stać się prawdą.
– Zajmiesz miejsce pułkownika Sulivana.
– Pułkownika Bajecznej Rafy Sulivana?
– Tak.
– Co się stało?
– Został stracony za swoje przewinienia podczas dzisiejszej narady – pospiesznie wyjaśniła Naria, nim Wanora doszła do słowa i weszła w szczegóły niefortunnego zdarzenia.
– Niepotrzebna strata.
– Tak. – Naria w zamyśleniu pokiwała głową.
Ile to syren oddało życia za córkę bądź syna, którzy później zostali pochłonięci przez wojnę? Niepotrzebna strata. Ilu z nich odeszło przez utratę cierpliwości? Jak długo ludność będzie milczeć i patrzeć, jak jej syn w gorączce wrzucał do lochów za najmniejsze występki czy dekapitował za splunięcie na dywan?
Derwa odebrała kubek od jednorękiego.
– Dziękuję za przyniesienie mi nowiny. A teraz muszę was przeprosić. Obowiązki wzywają. Miłego dnia, królowo-matko, kapłanko. – Pożegnała ich gestem dłoni na sercu i kiwnięciem głowy. Zeszła na niższe piętra zielonych ciemności, skąd dochodziły do nich jęki, stłumione krzyki i odór siarki oraz śmierci.
– Aż dziw, że szaleństwo nie pochłonęło jej w tym miejscu – zauważyła Wanora. – Powinnyśmy mieć na nią oko.
– Już nie zmyślaj! Derwa będzie lepszą radną niż Lavena. – Naria nie miała ochoty słuchać absurdalnych domysłów, więc podeszła do krat i przywitała się z pacjentem. Przyjrzała się jego kikutowi, który ładnie się goił. – Jak ci na imię?
– Arranz – odparł i nagle je obydwie zamurowało. – Tak. To ja.
W zapadniętych policzkach, szarej, odpadającej skórze i cieniach pod oczami nie widziały dawnej świetności nieugiętego, śmiałego wojownika. Czas spędzony na wodzie odbił na nim okropne piętno.
– Nie powinienem być tak traktowany. Jak wiecie, kiedyś niemal stałem się Mistrzem Miecza, ale Gor mnie ubiegł. Nie wiem jakim cudem. – Pokręcił głową, a syreny wciąż nie dowierzały, kogo przyszło im więzić. Lata temu po długiej nieobecności, został uznany za zdrajcę. Nie on pierwszy. – Gor bardziej od broni lubił kufel piwa. Wciąż taki jest? – zapytał, ale nie czekał na odpowiedź, tylko kontynuował. – Ja biegle władałem mieczem, buzdyganem, lancą, a on...
– Bez prawej ręki nawet nie utrzymasz sztućcy – wytknęła mu Wanora.
– Tak. Nic mi nie zostało. – Oparł czoło na kratach. – A wszystko w imię wolności.
– Wolności?
– Królestwo Syren spływa krwią. Nie tylko naszą, ale i innych. Zbudowaliśmy swoją świetność na śmierci innych, na ich ugiętych kolanach, złamanych karkach. Żyjemy w nieustannym strachu błędnie nazywanym ambicją.
– Wojny minęły. Trwa czas pokoju – znowu odezwała się kapłanka i podeszła nieco bliżej. – W przeszłości byliśmy zmuszeni, aby siłą wyegzekwować na innych rasach posłuszeństwo.
– Nie musieliśmy. Nikt z nami nie walczył. Nikt nie chciał odebrać nam przeklętej kopuły. – Zadrżał, a jego nagie ramiona i czoło zrosił pot.
– Niedoinformowany głupiec. Kherru od zarania naszych dziejów próbują nam pokazać, że są potężniejsi. Uczyniliśmy to, co było potrzebne, aby zapewnić naszej ludności bezpieczeństwo i pokazać, kto naprawdę rządzi wodami, kto jest bardziej potężny.
– Nie kherru – szepnął i jęknął w nagłym bólu.
– To twoja ręka? Arranz? Pokaż mi ją bliżej.
– Ani my. – Przymknął oczy.
– Co my?
– W tamtym świecie imiona brzmią jak przekleństwa, jak... – Głos miał zachrypnięty, słaby, brzmiący jak rzężenie konającego. Naria zauważyła, że jego żebra odznaczały się pod cienką skórą niczym korzenie na wypłukanej białej ziemi.
– W jakim świecie?
– Mówią, że tam zimno dotyka twoich kości, ale nie naszych.
– Jesteśmy odporni na chłód – przyznała mu rację Naria. – Ale o czym mówisz?
– O świecie, gdzie widać tylko biel i morze. Gdzie wiatr zalewa cię niczym potężna fala, a słońce zdaje się lśnić o wiele mocniej, jakby tkwiło przed twoją twarzą.
– On mówi o Kontynencie Lodu na południu. – Wanora stała za Narią. Zaciekawiona chodź pełna wątpliwości.
– Mroźny Kieł.
– Kieł? – Pacjent podniósł na nich jasne oczy. – Kieł długi niczym ramię, a sierść spływająca po cielsku kaskadami wody w kolorach lodu i ziemi. – Pochylił się do przodu i oparł czoło o kraty. Zaczął coś mówić, ale jego głos stał się niezwykle cichy niczym szemranie strumyka, niczym ruch planktonu wśród morskiej toni. Wanora spięła się, posłała mu marsowe spojrzenie, a Naria ukucnęła, podwijając ciemne poły sukni. – Ich głos niczym zawodzenie wiatru, niczym uderzenia grzmotów, a w oczach szalejąca burza. – Na odsłoniętej skórze matki króla pojawiła się gęsia skórka. Na pewno niespowodowana chłodem. Myśl o burzy od samego rana kotłowała się w jej głowie. Teraz on opowiadała o niej. Zbieg okoliczności? – Burza i szron, błyskawice i mróz. Strzeż się! Strzeżcie się! – Uderzył głową o metalowe belki. Raz, drugi, trzeci. Naria podskoczyła w miejscu, ale się nie cofnęła. W życiu słyszała i widziała o wiele gorsze rzeczy, niektóre z nich dokonała sama. – Strzeżcie się sztormu i nadchodzących kłów! Strzeżcie się grzmotów!
Wanora położyła dłoń na ramieniu Narii.
– Zostawmy szaleńca w spokoju.
Niechętnie wykonała jej polecenie. Skierowały się ku schodom i powoli opuściły więzienie, zostawiając za sobą wrzaski wariata.
– Nie sądziłam, że nasza wycieczka okaże się tak bezowocna – zagaiła rozmowę Wanora.
– Ty nic nie widzisz? Wszyscy wokół mnie to ślepcy!
– O czym ty bredzisz? – Zatrzymała się w miejscu, tuż obok znajdującego się między koszarami a więzieniem placu treningowego. Właśnie dwóch trytonów toczyło pojedynek na miecze.
– Wokół nas pojawia się za dużo złych znaków.
– Demonizujesz Nario! Od kiedy wierzysz w omeny?
– A od kiedy ty przestałaś? – Wbiła w nią stanowcze, chłodne spojrzenie fioletowych oczu, a jej twarz przybrała zły grymas. Znowu wydała się o wiele starsza.
– Nie jestem taka strachliwa jak ty.
– Znaki zesłali bogowie – przypomniała jej, na co Wanora spąsowiała. – Już od wieków nie wysłuchują naszych modlitw ani nie pokazali się nam, ale ich znaki i zesłane przepowiednie zawsze wskazywały nam niebezpieczeństwa, które postawili na naszej ścieżce. Muszę przyznać, że nie rozumiem, czemu to czynią.
– Niby czego nie rozumiesz?
– Czemu ostrzegają nas, skoro od samego początku mogliby zostawić nas w spokoju!
– Za to bluźnierstwa kiedyś przyjdzie ci zapłacić! – syknęła i zacisnęła pięści na burgundowej niemal czarnej sukni. Stojący niedaleko nich gapie zaczęli posyłać im ukradkowe spojrzenia.
– Kiedyś wierzyłam – przyznała cicho, zaskakująco szczerze i łagodnie, co powstrzymało kapłankę od dalszych wrzasków. – Sama o tym wiesz. Byłaś przy mnie, kiedy składałam im pokłony i ofiary, kiedy modliłam się do nich i im ufałam, i kiedy oni zniszczyli to wszystko.
– Nie wracaj do tych ciemnych czasów – mruknęła Wanora i wydawać by się mogło, że w jej oczach zalśniły łzy.
– Czemu nie? W końcu to one wyjaśniają, czemu nimi gardzę. Jestem zaskoczona, że ty nie. – Wanora odwróciła od niej wzrok. Pragnęła odejść, ale trwała niczym wbita w ziemię włócznia. Coś ją powstrzymywało, kazało słuchać. Stać na straży prawdy, zamiast zagrozić ostrzem. – Może i oszczędzili twoje życie, ale odebrali ci o wiele więcej.
– Stwórczynie nas kochają i wszystko, co czynią, zrodziło się z ich miłości i planu, który dla nas spisały – odparła nieco łzawo Wanora. Odchrząknęła, starając się pozbyć chrypki. Walczyła ze wciąż napływającymi łzami.
– Jaki jest plan w zabijaniu niewinnych niemowląt?
– Nario – jęknęła błagalnie.
– Jaki plan pełen miłości odbiera nam tych, których kochamy?
I oto rozdział, gdzie odkryła rąbek tajemnic naszych rywalek podczas narad. Zaciekawiłam was?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro