21. Zimne Serca
Jeden dzień do balu.
Poławiacze znosili świeże ryby, którymi zajmowały się kucharki, patrosząc je, marynując czy jedynie przyprawiając, natomiast pomoc kuchenna szykowała zioła i przystawki z owoców morza oraz mizernych owoców, ale wciąż kwitnących drzewek w sadzie. W sali balowej i jadalni niemal wrzało od wrzasków koordynatora uroczystości. Czemu stoły postawiono krzywo, a żyrandole wciąż były zakurzone i dlaczego marmurowa podłoga nie błyszczała, nie zapominając o kryształowych lampach, które nie zostały rozstawione, jak zaplanowano? I litania innych pozornie ważnych detali, które zrujnowałyby całość niesamowitej uczty i tańców poprzedzających rytuały.
Norwa miał wznieść toast za potęgę Królestwa Syren, usłyszeć pochwały za zwycięstwa, którymi przewodził oraz sojusze, które dzięki niemu utrzymano, a co najważniejsze pokazać się ze swoją wybranką, nową królową.
Dzień przed balem zawsze zwoływano naradę, aby dopilnować, czy wszystko jest na swoim miejscu i każdy z radnych, strażników czy posłańców zna swoje zadanie.
Sulivan przed naradą wybrał się do obozu Srebrników, aby zaprosić Aine na uroczystość. Domyślał się, że jako prawa ręka wodza Urwy, zapewne i tak przybędzie, jednak wolał się upewnić. Tym bardziej że pragnął ujrzeć ją po raz kolejny, dotknąć jej pięknej twarzy i przysunąć jej drobne ciało bliżej siebie.
Tym razem strażnicy przy głównym wejściu wpuścili go bez problemu, choć rzucili mu nieprzychylne spojrzenia, nerwowo poruszając swoimi uzbrojonymi w kolec jadowy ogonami. Nie bał się ich. On? Niezwyciężony pułkownik Błędnej Rafy Koralowej? Nigdy!
Przepłynął wśród poruszających się na wirze ścian, które przypominały mu żywą istotę, ponownie minął zasłonięte parawanami bądź koralikami pomieszczenia, a wydobywające się z nich jęki jedynie nakręcały jego już pracującą wyobraźnią. Aine. Słodka, seksowna Aine. Wypłynął do karczmy. Zapach piwa i dźwięczny śpiew merhamy nastroiły go. Kiedy dotarł do właściwego parawanu, wypiął dumnie pierś, wciągnął brzuch, odsunął firanę i zamarł.
Aine trwała w miłosnym uścisku z łysym wojownikiem, którego niemal przepołowił podczas ostatniego spotkania. Krwawy ślad wciąż lśnił na jego głowie, niczym ironiczny uśmiech pełen wyzwania. Tryton miał zamiar się go podjąć.
– Kurwa! – wrzasnął i wparował do środka. Kochankowie odsunęli się od siebie na niewielką odległość, którą Sulivan nie omieszkał się zwiększyć, odpychając ukochaną, po czym uderzając pięścią strażnika w twarz. Kolec jadowy nie zdołał go dotknąć, kiedy to miecz poszedł w ruch, odrąbując mu kawał ciała. Ogon opadł na złote piaski, a krew zabarwiła wodę, co w połączeniu z kryształami przy suficie nadały mrocznej poświaty. Mężczyzna wrzasnął w tym samym momencie, w którym Aine dopadła do pułkownika.
– Zostaw go, furiacie!
Położyła dłonie na jego klacie, rzucając zmartwione spojrzenie na skulonego kochanka.
– Alec, idź do medyka, niech cię opatrzą.
– Odciąłeś mi kolec! Zabiję cię! – Ruszył do przodu, ale płaszczka wpadła pomiędzy nich, nim nastąpiło do kolejnego ataku.
– Nie jesteś w stanie mnie nawet drasnąć!
– Jesteś tego taki pewien? – Odczepił od pasa biały, połyskujący grozą sztylet z kła żarłacza.
– To wykałaczka, ja mam prawdziwą broń – sarknął, ukrywając w złości obrzydzenie i nutę strachu. Wystawił przed siebie miecz, ale wtedy Aine znowu się wtrąciła ostrym spojrzeniem i słowami.
– Nawet się nie waż jej użyć! A ty, Alec, idź! Ja się nim zajmę!
– Pożałujesz tego. – Wpatrywał się w trytona ciemnymi pełnymi gorącej nienawiści oczyma.
– Pamiętasz, co stało się ostatnim razem, gdy twój brat mi groził? – Ostrze miecza błysnęło w świetle kryształów i padających pomiędzy konarami i liśćmi promieni słonecznych.
– Nie zdołałeś...
– Alec! Wynocha!
Niechętnie i nieco pokracznie ze względu na ból odpłynął, ówcześnie posyłając trytonowi pełne wściekłości i chęci zemsty spojrzenie. Zostawił za sobą zapach krwi, która unosiła się w powietrzu wraz z zawiścią.
– To wy tego pożałujecie – mruknął Sulivan i skierował się ku wyjściu, ale Aine zastąpiła mu drogę. Po raz kolejny odepchnął ją od siebie.
– Uspokój się narwańcu! – Na nowo zbliżyła się do niego, drgnął od jej dotyku na klatce piersiowej.
– Śmiesz mi rozkazywać, wywłoko?! – Zbliżył ich twarze do siebie. Przybył pełen namiętności i nadziei, ale ta pasja przerodziła się w czerwień nie miłości, a rządzę krwi.
– Tak! Wpadłeś tutaj niczym do swoich komnat, a to jest mój dom!
– Twój?! Nic tu nie jest twoje. Wszystko tutaj, każda najmniejsza rzecz, należy do Królestwa Syren. Nawet ty czy twój obmierzły fagas.
Odwrócił się do niej plecami, sapiąc z wściekłości i zaciskając, to rozluźniając dłoń na rękojeści miecza. Fioletowe ściany w połowie zamoczone w wodzie poruszały się w rytm morskiej bryzy, a zawieszone nad ich głowami deseczki wydawały z siebie uspokajające dźwięki. Jednak na nic one zdały się, kiedy przyszło im się zmierzyć z furią pułkownika.
– Zawsze byłeś wybuchowy i bezmyślny, ale teraz już przesadzasz. Wyjaśnij mi, w czym tkwi problem?
– W czym tkwi problem? – Mrużąc oczy, przyjrzał się jej kształtnemu ciału, jej ostrym rysom twarzy, jej ciemnym oczom. Tak boleśnie jej pragnął, ale nie mógł jej mieć, nie mógł dokończyć tego, co zaczęła z kochankiem.
– Jesteś moja.
– Tak samo jestem twoja, jak i Aleca.
– Jesteś jego? – Pokręcił głową i schował miecz do pochwy, starając się zapanować nad emocjami, aby nie zrobić Aine krzywdy. Krew strażnika wciąż wirowała w wodzie i powietrzu pozostawiając metaliczny posmak na języku. Pragnął więcej. Nie tylko zemsty, ale i ukojenia buzujących w nim sprzecznych emocji.
– Jesteś moja, albo...
– Albo co? Ostatnim razem dałeś mi nadzieję, że możemy być razem, a teraz to porzucasz? – Podpłynęła do niego, starając się spojrzeć mu w twarz, ale za każdym razem odwracał się, odsuwał, wzdrygał.
– Zostaw mnie, wywłoko! Ilu ich jeszcze masz na boku?! – Pełen obrzydzenia odepchnął ją od siebie.
– Poligamia leży w kulturze płaszczek.
– A w mojej jesteś zwykłą kurwą!
– Twoją kurwą, Sulivanie! – Oparła dłonie na jego ramionach. Zadygotał, ale się nie odsunął. Uznała to za dobry znak. – Jestem twoją kurwą. – Dotknęła jego szorstkiego policzka, przeczesała palcami jego włosy, sunąc spojrzeniem po schowanej za brodą i tłuszczem przystojnej twarzy. Wygięła się do przodu, aby sięgnąć jego ust, ale wtedy poczuła jego szpon blisko swojej tętnicy. Zamarła w bezruchu, obawiając się kolejnego ruchu.
– Jesteś kurwą. – Druga z dłoni szarpnął ją za krótką płetwę, w tym samym czasie nacinając skórę na szyi. Muszelka zawieszona przy jej twarzy, uderzyła go w policzek. – Ale na pewno nie moją.
– Nie bądź głupi, Sulivanie.
– Nigdy nie byłaś niewinna – zbył jej prośbę, wpatrując się w widoczne oznaki starzenia, które nadały więcej ostrości jej rysom twarzy. Wciąż była piękna.
– Nie, ale nigdy nie chciałam cię skrzywdzić.
– Krzywda? – Zamyślił się, mrużąc swoje krwiste oczy. – Tak. – Pokiwał głową do swoich myśli. – Skrzywdzę cię tak, jak ty mnie. Dopilnuję, aby Rada wam nie pomogła.
– Co ty wygadujesz?
– Sprawię, że nikt ci nie uwierzy. Ani tobie, ani żadnemu świadkowi, którego przyprowadzisz. – Ponownie nią szarpnął, ale Aine nie pisnęła, nie dała mu tej satysfakcji. – Urwa sprzeda wszystkich, w tym ciebie, a król nic z tym nie zrobi.
– Aż tak cię to boli? Zwyczaje mojego ludu i wynikająca z tego miłość do was obu? – Starała się odsunąć od jego pazura, ale wtedy znowu nią szarpnął.
– Nie obchodzą mnie twoje zwyczaje. – Wpił się w jej usta, przygryzł jej wargę. Syknęła z bólu i z jego pozwoleniem, wyszarpnęła się z jego uścisku.
– Jesteś taki, jak opowiadali.
– Jedyny w swoim rodzaju.
– Twoja okrutność nie zna granic.
– Tak samo, jak twoja. Jesteśmy siebie warci.
Odpłynął, a gorycz zalała jego umysł o wiele obficiej niż zazwyczaj. Resztki dobroci i miłości, które zdołał odratować po długich latach samotności, właśnie skonały na jego oczach. Ten widok rozsadzał jego wnętrzności o wiele silniej niż wszystko inne, co przeżył.
Tormod opuścił korytarze zamkowe i wyszedł na zachodni most. Przystanął przy posągu bogini Selores i wyjął skryty za nim dzban. Upił łyk i skrzywił się z niesmaku od ciepłego wina. Ponownie ukrył naczynie i ruszył przed siebie, dzierżąc w dłoni kartki papieru wypełnione pospiesznie zapełnionymi przez noc notatkami odnoszącymi się do morderstw.
Król poprzedniego dnia zamordował Samuela. Biednego, pełnego zemsty na córce trytona. Nikt nie powinien mu mieć za złe jego czynów. Stracił wszystko. Natomiast Norwa stracił jedynie cierpliwość, a mimo to zakończył żywot biedaka w okrutny sposób. Jedyną pozytywną kwestią była szybka śmierć. Nie musiał dalej cierpieć na ciele ani duszy, kiedy to Tormod czuł ciężar każdego oddechu.
W pragnieniu, aby odgonić od siebie złe myśli i uczucia zajął się sprawą morderstw, poświęcając im każdą chwilę. Eilis nikogo nie zabiła, zasłużyła na prawdę.
Kiedy tylko zszedł z mostu, pozdrowił gestem mijane dwórki oraz stojących na straży wojowników. Na jego ustach tkwił uśmiech, choć serce pozostało zimne. Między koszarami a więzieniem znajdował się plac treningowy nazywany sparingowym. Był o wiele mniejszy od tego przy ogrodach, ale używano go tak samo często.
Nie zatrzymał się, aby przyjrzeć się płotkom. Żelazo w ich dłoniach wydawało z siebie przyjemne dźwięki, a przy chaotycznych ruchach trytonów piach unosił się do góry w kłębach pyłu. Kilka dwórek posłało mu uśmiechy, odwzajemnił je, ale ku ich niepocieszeniu, nie zatrzymał się na pogawędkę.
Niewielki budynek zbudowano na planie okręgu. Główne wejście prowadziło do kwatery strażników, następnie schodami w dół lochów, natomiast boczne, dobudowane w kształcie litery L komnaty stanowiły kwatery Mistrza Więzienia.
Przy niewielkich drewnianych drzwiach stał uzbrojony tryton. Pozdrowił pułkownika i wpuścił go do środka. W holu było przyjemnie chłodno. Grube, kamienne ściany izolowały od zewnętrznego ciepła, a ciężkie zasłony w wysokich oknach niemal odbierały dopływ światła. Gdyby nie pełen w białe kryształy żyrandol pomieszczenie spowiłaby całkowita ciemność. Naprzeciwko wejścia stał niski stolik z wazonem ze zwiędłymi kwiatami, nad nim wisiał arras na wzór flagi Królestwa Syren. Syrena z halabardą w dłoni na granatowym tle i ze złotymi promieniami słońca wychodzącymi zza pleców bogini. Naprzeciwko Tormoda znajdowały się kolejne drzwi, w które nie omieszkał zapukać. Po drugiej stronie odezwał się donośny, acz dźwięczny głos.
Wszedł do środka. Pod jedną ze ścian znajdowały się drzwi i komoda z książkami i kilkoma butelkami wina, a po drugiej po obu stronach okna prezentowały się najróżniejszego rodzaju bronie. Usytuowane za nimi żółte kryształy podkreślały wdzięczne kształty, obsypane kamieniami rękojeści oraz z wyrytymi inskrypcjami na ostrzach. Na wprost wejścia znajdowało się szerokie, proste biurko z jasnego drewna. Za nim siedziała syrena o dwóch grubych, rudych warkoczach spływających na jej soczyste piersi, ukryte za szeroką, granatową koszulą. Tormod mimowolnie utkwił wzrok w wycięciu.
– Pułkowniku! – Zaprzestała sunąć piórem po papierze. Wstała od blatu i pozdrowiła go.
– Mistrzu Derwo.
– Zapewne przybyłeś w sprawie więźniów. Przesłuchania już zostały przeprowadzone. Tutaj... – Otworzyła szufladę i wyjęła z niej kartkę papieru. – Oto raport, zaoszczędzimy nogi posłańca.
– To bardzo uprzejme z twojej strony, dobrotliwa Derwo.
– Nikt mnie tak nigdy nie określił. Dziękuję – odparła i oblała się słodkim rumieńcem, ale nie uciekła spojrzeniem, wręcz przeciwnie. Twardo wpatrywała się w pułkownika swoimi wielkimi ciemnymi oczami.
– Otaczasz się surowymi i oziębłymi ludźmi, co zrozumiałe ze względu twoją profesję.
– To prawda. Nie możemy okazywać słabości, inaczej zostanie ona wykorzystana.
Tormod skinął głową i położył przed syreną papiery.
– Oto lista kolejnych podejrzanych, ich profile oraz podejrzenia. Czy jest taka możliwość, abyś zajęła się tym przed balem?
Mistrz wzięła notatki w ręce i przejrzała kilka z nich. W tym czasie Tormod przyjrzał się jej owalnej obsypanej piegami twarzy, ciemnym oczom uważnie śledzącym tekst i silnym dłoniom. Odznaczało się na nich kilka jasnych blizn. Dłonie wojowniczki, a nie damy. Zapewne w życiu dłużej trzymała ostrze niż księgę czy wachlarz.
– Świetna robota, pułkowniku. Sporo tego tu jest – stwierdziła po przekartkowaniu. Odłożyła zapiski na bok, tworząc nową stertę.
– Jest wiele poszlak, ale żadnego dowodu.
– Dojdziemy do prawdy. To tylko kwestia czasu. – Zauważyła, że przyglądał się jej kolekcji ostrzy ułożonych na drewnianych podporach wbitych w kamienną ścianę. – Nie odnajduję piękna w obrazach, dla mnie sztuką jest tworzenie gładkich mieczy, potężnych buzdyganów. – Znowu wstała od biurka, okrążyła je i stanęła obok pułkownika. – Nie bez powodu ktoś mądry powiedział, że w broni zawarta jest dusza. Ja ją widzę, choć może wydawać się to idiotyczne.
– Nie prawda – zaprzeczył i zaraz zapytał: – Kto taki powiedział o duszy w ostrzach? Słyszałem o duszach ukrytych w spojrzeniu czy w klejnotach, ale broni? – zaciekawił go jej pogląd. Na nowo zawiesił na niej spojrzenie. Nie należała do typowych piękności, które mijał na zamku. Była umięśniona jak Nessa, ale brakowało w jej ruchach ponętności, a w uśmiechu ukrytego znaczenia. Był ładny i zaskakująco ciepły, mimo surowości wystroju i jej zajęcia. Przyduża granatowa koszula ukrywała dorodne piersi, a jasne spodnie podkreślały szczupłe nogi.
– Nie pamiętam, kto tak napisał. – Niedbale wzruszyła ramionami. – Niewiele czytam, wolę czyścić oręż i poświęcić czas na placu treningowym bądź przy kuflu piwa. – Roześmiała się z powodu którego nie rozumiał. – A ty, pułkowniku?
– Preferuję wino, ale przy doborowym towarzystwie i piwo smakuję wyśmienicie.
– W takim razie jeśli jutro będzie dane nam się spotkać, to zapraszam. Ja stawiam! – Na nowo roześmiała się ze swojego żartu. Głośno, aż jej ciemne oczy pojaśniały. Tormod dołączył do niej. Nieśmiało i z dystansem.
– Z przyjemnością.
– Przy okazji przedstawię wszelkie nowe informację jeśli takowe wyciśniemy z podejrzanych. Rozumiem, że zależy, pułkownikowi na czasie.
Nawet nie zdawała sobie sprawy, jak bardzo, ale nie wyraził swoich myśli na głos.
– Mam nadzieję, że odkryjecie sprawcę bądź przynajmniej ktoś naprowadzi nas w odpowiednim kierunku, ale nie oczekuję cudów. – Zwrócił się do syreny przodem. Uczyniła to samo. Była tego samego wzrostu, może nieco niższa, tylko on skulił się w sobie od ciągnących go w dół emocji, kiedy to ona stała wyprostowana i pewna siebie. – Poza tym mam nadzieję, że świetnie będziesz się bawić na balu, Mistrzu Derwo.
– Z pewnością. Ja, Gor i Dillon mamy zamiar nie przegapić żadnego toastu – odparła z całkowitą szczerością.
– Nie wiedziałem, że Mistrz Broni i Dowódca Żółwi biorą udział w przyjęciach.
– Powiedzmy, że nie kręcą się po głównej sali. – Mrugnęła do niego. – W saloniku zawsze odnajdujemy najlepszą zabawę.
Tormod po zostawieniu Derwy ze swoim raportem i obietnicą, że wypiją ze sobą kielich wina bądź kufel piwa, opuścił więzienie i ruszył ku ogrodom. Znowu minął koszary, gdzie pozdrowili go strażnicy, po czym wszedł na ścieżkę wśród wysokich jodeł rosnących na żółtych piaskach. Kilka ptaszków wesoło poćwierkując, przeleciało nad jego głową. Podniósł głowę. Cienkie gałęzie pokryte zielonymi igłami i niebieskimi szyszkami poruszały się pod wpływem delikatnego wiatru. Nad nimi lśniła magiczna kopuła. Za nią wśród morskiej toni pułkownik ujrzał przepływające piękne stworzenie. Ogromne i wyjątkowe w swojej krasie. Wieloryb ze swoim młodym. Szare cielsko z mlecznym brzuchem. Wydawało mu się, że słyszy ich nawoływanie, że czuję ich więź, że jego serce bije w tym samym rytmie. Zamrugał powiekami, odganiając od siebie natrętne myśli, które ani trochę nie miały sensu.
Ruszył w dalszą drogę. Dotarł do mostu. Wyśmienity kunszt stolarski dawał złudne wrażenie, że drewniana konstrukcja była drzewem. Wyrastało z kępy trawy pełnej w niezapominajki, wyginało się ponad rzeką i czubkiem kładło się na drugim brzegu. Jego gałęzie ustrojono kryształami w barwach żółci, czerwieni i bieli. Ich blask odbijał się w setkach drobnych szklanych liści w każdym odcieniu zieleni. Stanął na moście i spojrzał w nurt, w rwący i nucący swoją, niezmienną pieśń. Pieśń tak dobrze znaną Esli. Wodne nuty od narodzin płynęły w jej krwi, w upartości jej charakteru, można było ją ujrzeć w otchłani jej oczu.
Oczy mu się zaszkliły, ale nie pozwolił sobie na łzy, na rozpaczanie. Poszedł dalej. Pełen rozrzewnienia i bólu. Niby pełen, a jednak pusty.
Czy takie zimne serca </3 ?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro